12-05-2009 00:27
Star Trek
Odsłony: 8
Star Trek: The Motion Picture - Jerry Goldsmith - żeby było ciekawiej dyrygowane przez Johna Williamsa.
Nowy Star Trek to kolejny przykład niezwykle sprawnej kampanii promocyjnej filmu J.J. Abramsa. Cloverfield wypromowała tajemnica i viral marketing. Odmłodzenie słynnej kosmicznej serii, porwanie się na ikoniczne postacie Kirka i Spocka sprawiło, że zawrzało. Dlatego sprawnie i powoli, miesiąc po miesiącu dobierano i ujawniano kolejne nazwiska obsady. Jednocześnie od razu wyraźnie zaznaczano, że ten film będzie przeznaczony dla szerokiej widowni. Nic dziwnego - wiedzieli, że nie muszą kręcić dla fanów, którzy i tak pójdą do kina.
Nie lubię Star Treka, ale również dałem się ponieść ciekawości. Kilka nazwisk bezapelacyjnie zwróciło moją uwagę - Zachary Quinto, czyli Sylar z Herosów i Simon Pegg, jako Scotty. Później była ciekawa stronka - na której poza datą było widać stocznię / plac budowy, gdzie konstruowano Enterprise. Wreszcie napompowane akcją, wybuchami i kolorkami trailery. Poszedłem, obejrzałem, dostałem to czego się spodziewałem.
Trek wypchany jest po brzegi akcją i ładnymi dla oka efektami. Do tego dodano całkiem sporą dawkę humoru. Otrzymujemy świetnie zrealizowany przepis na letni blockbuster. Aktorsko film nie zwala z nóg, ale obsada zasługuje na duże pochwały. Wszystkie nowe-stare postacie wypadły świetnie, można mieć lekkie zastrzeżenia do Simona Pegga - lekko zbyt szarżującego w komiczne klimaty. Nie znalazł dla siebie zbyt wiele miejsca dość miałki czarny charakter. Eric Bana jako zły Romulanin Nero jest zwyczajnie nieciekawy.
Rozrywce humorystycznej dotrzymuje kroku akcja, której nikomu nie będzie mało. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że J.J. Abrams nakręcił Indianę Jonesa w kosmosie - tempo, lekki klimat nieustannej rozróby z przymrużeniem oka uprawnia takie porównanie. Jak przystało na taki film wszystkiemu towarzyszą cyfrowe fajerwerki - czasem są to fantastyczne tła obcych planet, romulański statek strzelający "wszystkim" kiedy indziej absurdalne i niepotrzebne potwory na śnieżnym globie.
Ale nie popadajmy w nadmierny zachwyt - o ile w kinie bawiłem się genialnie, tak trzy dni po seansie nie pozostało mi wiele. Wygląda na to, że film nie dostarczył żadnej niezapomnianej sceny czy genialnego one-linera. Chętnie obejrzę film ponownie, wróżę mu ogromny sukces kasowy, ale nie spodziewałbym się, że otrzyma status kultowego.
Podsumowując: Indiana Jones w kosmosie. Kilku Trekkisów się wkurzy...
Nowy Star Trek to kolejny przykład niezwykle sprawnej kampanii promocyjnej filmu J.J. Abramsa. Cloverfield wypromowała tajemnica i viral marketing. Odmłodzenie słynnej kosmicznej serii, porwanie się na ikoniczne postacie Kirka i Spocka sprawiło, że zawrzało. Dlatego sprawnie i powoli, miesiąc po miesiącu dobierano i ujawniano kolejne nazwiska obsady. Jednocześnie od razu wyraźnie zaznaczano, że ten film będzie przeznaczony dla szerokiej widowni. Nic dziwnego - wiedzieli, że nie muszą kręcić dla fanów, którzy i tak pójdą do kina.
Nie lubię Star Treka, ale również dałem się ponieść ciekawości. Kilka nazwisk bezapelacyjnie zwróciło moją uwagę - Zachary Quinto, czyli Sylar z Herosów i Simon Pegg, jako Scotty. Później była ciekawa stronka - na której poza datą było widać stocznię / plac budowy, gdzie konstruowano Enterprise. Wreszcie napompowane akcją, wybuchami i kolorkami trailery. Poszedłem, obejrzałem, dostałem to czego się spodziewałem.
Trek wypchany jest po brzegi akcją i ładnymi dla oka efektami. Do tego dodano całkiem sporą dawkę humoru. Otrzymujemy świetnie zrealizowany przepis na letni blockbuster. Aktorsko film nie zwala z nóg, ale obsada zasługuje na duże pochwały. Wszystkie nowe-stare postacie wypadły świetnie, można mieć lekkie zastrzeżenia do Simona Pegga - lekko zbyt szarżującego w komiczne klimaty. Nie znalazł dla siebie zbyt wiele miejsca dość miałki czarny charakter. Eric Bana jako zły Romulanin Nero jest zwyczajnie nieciekawy.
Rozrywce humorystycznej dotrzymuje kroku akcja, której nikomu nie będzie mało. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że J.J. Abrams nakręcił Indianę Jonesa w kosmosie - tempo, lekki klimat nieustannej rozróby z przymrużeniem oka uprawnia takie porównanie. Jak przystało na taki film wszystkiemu towarzyszą cyfrowe fajerwerki - czasem są to fantastyczne tła obcych planet, romulański statek strzelający "wszystkim" kiedy indziej absurdalne i niepotrzebne potwory na śnieżnym globie.
Ale nie popadajmy w nadmierny zachwyt - o ile w kinie bawiłem się genialnie, tak trzy dni po seansie nie pozostało mi wiele. Wygląda na to, że film nie dostarczył żadnej niezapomnianej sceny czy genialnego one-linera. Chętnie obejrzę film ponownie, wróżę mu ogromny sukces kasowy, ale nie spodziewałbym się, że otrzyma status kultowego.
Podsumowując: Indiana Jones w kosmosie. Kilku Trekkisów się wkurzy...