» Fragmenty książek » Śliski. Tom 1

Śliski. Tom 1


wersja do druku

Gdzie "szafirowy szron"?


Śliski. Tom 1
Betonowa podłoga ziębiła tył głowy i ból, przyczaiwszy się tam na chwilę, przepłynął między łuki brwiowe. Przekręciłem się na brzuch, znów wyrwało ze mnie żółć wraz z jakimiś krwawymi strzępkami. Nieźle. Czyżbym miał uszkodzone wnętrzności? Podniosłem głowę i dostrzegłem, że znajduję się w innym pomieszczeniu.
Co to za katakumby? Na ścianach spęczniały, odpadający tynk, goła, cementowa posadzka, w kącie piec zbudowany z cegieł, blaszany przewód kominowy, odchodzący do dziury w suficie. W piecyku nie palił się ogień, a pokój wypełniał przenikliwy chłód. Przy zamkniętych drzwiach na grubo ciosanym stoliku paliła się jedna świeczka, lecz drżący języczek ogienka nie miał najmniejszych ambicji, aby rozproszyć zalegający po kątach mrok.
Uniosłem nieco głowę i, nie zważając na tańczące przed oczami jaskrawe plamy, przyjrzałem się przebywającym w pomieszczeniu ludziom. Niemłody już mężczyzna siedział na taborecie przy stole, a dwóch byczków kręciło się przy drzwiach, spoglądając koso na zamarłą przy piecyku postać. Człowiek ten okutał się szczelnie w długi płaszcz, głowę ukrył w głębokim kapturze. Ciekawe czy w ogóle był w stanie coś spod niego zobaczyć?
Próbując powstrzymać podchodzącą do gardła falę mdłości, zacząłem szybko dyszeć i poczułem dziwny zapach.
Czyżby smród rozkładu?
— Mocniej już go nie mogliście pobić? — spokojnie zapytał siedzący za stołem mężczyzna w beżowej, zamszowej kurtce.
Znajoma twarz — szerokie czoło, pokaźne zakola na skroniach, jasne włosy. Duży, mięsisty nos doskonale współgrał z wystającą, masywną szczęką. Gdzie ja go widziałem? Cholera, kiedy wreszcie skończy dwoić mi się przed oczami? Może zakryję lewe? Wszystko jedno, i tak nic nie mogłem zobaczyć przez opuchliznę. Tak, na pewno spotkałem już tego typa. Ale gdzie? Żeby chociaż świeczka dawała więcej światła. Niech bym sobie przypomniał, od razu stałoby się jasne, czego te gadziny
mogą ode mnie chcieć...
Mężczyzna skończył notować, rzucił długopis, odwrócił się ku drzwiom i potarł płatek ucha krótkimi,
tłustymi palcami.
— Pytałem o coś.
— A co mieliśmy robić? — Byczek z lewej wciągnął w ramiona kwadratowy łeb. — Zaczął wierzgać, prawie załatwił mi wątrobę.
— Ocknął się już przecież — odezwał się drugi łysol, kiwając w moją stronę wielką latarką. Ten nie próbował nawet wciągać głowy, bo po prostu w ogóle nie posiadał szyi. Poniżej uszu zaczynały mu się ramiona, a przy każdym ruchu nowiutka skórzana marynarka prawie rozłaziła się na nim w szwach.
— Gdyby nie odzyskał przytomności, nie wątrobę byś teraz stracił, kretynie, ale inną cenną część ciała.
— Uderzyłem go może ze dwa razy — zełgał kwadratogłowy, poprawiając rapcie mojej szabli, którą przytroczył sobie do pasa.
— Zejdźcie mi z oczu — Mężczyzna zostawił w spokoju płatek ucha i w tej chwili go rozpoznałem.
Sztoc. Jakow Naumowicz Sztoc. Ale jakie konszachty komendant Patrolu mógł mieć z takimi przestępcami? I co ja mam do tego?
— Poczekamy na górze — burknął kwadraciak i wyszedł za kumplem, z całej siły zatrzaskując drzwi.
— A ty wstawaj, Sopel. Podłoga zimna, przeziębisz się — poradził dobrotliwie Sztoc. Na pozór był bardzo spokojny, tylko jego palce skubały nieduży, ciemnoniebieski medalion na złotym łańcuszku.
Skąd mnie zna? No tak, powinien przecież chyba wiedzieć kogo kazał przytargać swoim zbójom. Tylko
na plaster jestem mu potrzebny? Po co?!
— Dziękuję, Jakowie Naumowiczu, lepiej tak zostanę
— Przycisnąłem się plecami do ściany, podciągnąłem nogi do piersi. O r -r -r -rany... Co za ból! Żebra, moje żebra...
— Ależ po co tak oficjalnie — Sztoc nic a nic nie zdziwił się, że go poznałem. — Ja przecież z Patrolu...
uciekłem, nie widzę zatem przeszkód, abyśmy przeszli na ty. Masz coś naprzeciwko?
— Absolutnie — Szczęka bolała po prostu niemożliwie, zbadałem zęby językiem. Bez zdziwienia skonstatowałem, że mam wybity kieł, a sąsiednie zęby ruszają
się. Gady! Najchętniej bym ich pozabijał.
— Czasu mam niewiele, dlatego pytania będę zadawał tylko raz — Sztoc od razu przeszedł do rzeczy. Nerwowe palce wypuściły medalion, ujęły długopis i zaczęły rysować w zeszycie bezsensowne gryzmoły. Symptom jakichś zaburzeń? Bardzo powoli skinąłem głową.
— Gdzie Kruk? — Jakow nagle pochylił się do przodu.
— Kruk? — Pytanie dosłownie mnie ogłuszyło.
A co ten gość mógłby mieć do tego wszystkiego? Tak byłem zdumiony, że wypaliłem bez zastanowienia — Nie wiem.
— Zła odpowiedź — Ręka Sztoca drgnęła, rozległ się odgłos rozdzieranej kartki. — Sioma...
Człowiek w czarnym płaszczu ruszył ku mnie. Nieprzyjemny zapach natychmiast się wzmógł. Gangrena,
czy co?
— Ostatni raz widziałem go w grudniu tamtego roku w Łudinie — jak najszybciej naprawiłem pomyłkę
— kiedy dostał postrzał w brzuch. Nie wiem, czy przeżył.
— Kto strzelał? — Sztoc powstrzymał sługusa ruchem ręki.
— Rangersi.
— Potem go już nie widziałeś?
— Nie.
— A ostatnio w Frocie?
— Nie.
— Gdzie towar?
— Jaki towar? — Wiedząc, że taka odpowiedź nie zadowoli Sztoca, napiąłem mięśnie w oczekiwaniu gwałtownej reakcji.
— Jaki?! — Mój prześladowca poderwał się, bryznął z wściekłości śliną. — Gdzie „szafirowy szron”? Gdzie ten łajdak go ukrył?!
— Pierwsze słyszę — wymamrotałem, ale myślę, że odpowiedź nie była potrzebna: zdumienie dostatecznie wyraźnie odbiło się na mojej twarzy. To gad z tego Kruka! Przez niego wdepnąłem w takie gówno!
— Posprzątaj tu — rzucił Sztoc, cisnął długopis na ziemię, wziął świecę i wyszedł.
Zanim jeszcze pomieszczenie pogrążyło się w mroku, człowiek w płaszczu podniósł się niezgrabnie i znów ruszył do mnie. Kaptur zsunął się z głowy, ukazując obciągnięty pociemniałą skórą czerep z kępkami włosów i zapadniętym nosem. Lecz ani plamy opadowe, ani błyskawicznie zapadająca ciemność nie przeszkodziły mi rozpoznać tej twarzy, którą nie raz i nie dwa widziałem na plakatach z napisem "Poszukiwany". Trup bandyty Siomy Dwa Noże rozpłynął się w ciemności, niecierpliwie zaszurał w moim kierunku.
Przylgnąłem do ściany i, postanawiając nie wstawać, wsłuchiwałem się w skrzyp skóry i odgłos stóp przesuwających się po betonowej podłodze.
Szur - szur.
Daleko.
Szur - szur.
Już? Nie, za wcześnie.
Szur - szur.
Najwyższy czas!
Odór zgnilizny uderzył w nos, zaparłem się plecami o ścianę, wyrzuciłem obie nogi do przodu. Podeszwy trzewików trzasnęły w golenie Siomy, a moje żebra zaprotestowały przeciw takim gwałtownym ruchom uderzeniem ognia w piersi. Przezwyciężając ból w rozbitym ciele, odturlałem się w lewo i na czworakach uciekłem w stronę stołu. Palce martwiaka, któremu brak światła zupełnie nie przeszkadzał, dotknęły mojej kostki, ale nie zdążyły się na niej zacisnąć. Tylko że chodzący trup okazał się o wiele bardziej ruchliwy, niż większość jego pobratymców wyjętych z grobów. Drewniany stół, pod
którym się ukryłem, w jednej chwili odleciał w bok. Jeśli nie zdołam uciec, będzie po mnie.
Drzwi otworzyły się z hałasem, jasny promień latarki wydobył z mroku postać zombie.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Śliski
Nowe widoki, reszta bez zmian
- recenzja
Śliski. Tom 1
Pościg
Sopel
Kraina lodu, wersja rosyjska
- recenzja
Tam gdzie ciepło
Historia kołem się toczy
- recenzja
Tam gdzie ciepło
- fragment

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.