» Recenzje » Składany nóż - K.J. Parker

Składany nóż - K.J. Parker


wersja do druku

Pecunia non olet

Redakcja: lemon

Składany nóż - K.J. Parker
Czyż może istnieć fantasy bez magii? Wszak opisanie najrozmaitszego rodzaju nadnaturalnej działalności wydaje się kwintesencją tego gatunku, tym, co automatycznie nasuwa się na myśl, kiedy tylko padnie jego nazwa. Lecz różni pisarze z G.G. Kayem na czele udowodnili wielokrotnie, że to nie czary stanowią o jego istocie, tworząc powieści, które, wciąż kwalifikując się do fantastyki, wykreowały jej nową odmianę, jaką można określić mianem powieści parahistorycznej. Gdy bazę opowieści stanowią wydarzenia znane z kart podręczników historii, umiejętnie zmodyfikowane dla potrzeb literackiej fikcji. W ten nurt znakomicie wpisuje się Składany nóż K.J. Parker (pod tym pseudonimem kryje się autor-zagadka, który nie zdradza nawet swojej płci), książka błyskotliwa i zarazem wielce przewrotna.

________________________


Ciężki jest los pierwszego obywatela Republiki Wesańskiej. Bassianus Honoriusz Arkadiusz Sewer, znany lepiej jako Basso, już od dzieciństwa przygotowywany był do pełnienia tej roli. Obserwując swego ojca, który święcił triumfy jako przedstawiciel narodu, miał możność przekonania się, jaka to niewdzięczna funkcja, a jednocześnie – jak nieograniczoną władzę ofiarowuje temu, kto ją piastuje. Towarzyszymy mu od chwili narodzin, poznając wpierw jego dość wyrywkowo potraktowane dziecięce lata, a następnie młodość, zobrazowaną kilkoma scenami. Początkowo trudno się przyzwyczaić do dość chaotycznej, szarpanej narracji, będącej serią obrazów, które bardziej mają na celu przedstawienie ogólnie zarysowanego portretu przyszłego pierwszego obywatela, niźli dokładne zdefiniowanie jego osobowości. Lecz popełni błąd ten, kto jeno pobieżnie przeleci początek powieści, gdyż pośród tych scenek rodzajowych ukryte są informacje stanowiące zarówno klucz do późniejszych wydarzeń, jak i podwaliny charakterystyki Bassa.

Sytuacja zmienia się diametralnie, kiedy bohater zaczyna swą polityczna karierę. Drobiazgowo opisane zostają wszystkie jego poczynania, obnażone motywacje, na zasadzie ukazania drugiego dna kolejnych czynów, wiwisekcji zachowań, rozpracowania strategii i taktyki postępowania. Poznajemy kolejne szczeble jego kariery, gdy to co prywatne i publiczne oddziałuje na siebie na zasadzie naczyń połączonych; ludzi, którzy wywarli na niego znaczący wpływ lub – co częstsze – zostali niczym ćmy przyciągnięci jego osobowością. Patrzymy na sukcesy i porażki, za każdym razem zadziwieni umiejętnością wydobywania się z sytuacji pozornie patowych. I choć gdzieś w tle rozgrywają się wydarzenia dotyczące samej Republiki Wesańskiej, te fakty odbieramy jedynie jako kolejny element uzupełniający wizerunek samego protagonisty.

Basso dominuje. Basso odmieniany przez wszystkie przypadki, uwielbiany i znienawidzony, Wielki, Wspaniały, Szczęśliwy. Czy aby na pewno? Wykreowany przez autora[1] wizerunek jest tak wielowymiarowy i pełen sprzeczności, że rozszyfrowanie i zrozumienie postaci pierwszego obywatela stanowi dla czytelnika nie lada wyzwanie. Wiele cech jego charakteru uczynić by go mogło skrajnie antypatycznym: wyrachowanie, bezwzględność, makiaweliczna momentami zdolność do konstruowania wielopoziomowych intryg, zimne okrucieństwo, cynizm wyśrubowany do granic możliwości, stawianie na pierwszym planie własnych korzyści, umiejętność kłamania z kamienną twarzą, demagogiczna zdolność przekonywania. Basso, kiedy trzeba, lawiruje, nagina fakty, czyniąc to z łatwością, z jaką przychodzi mu oddychanie. Wydaje się, że potrafi poświęcić każdego, że ludzie, z którymi się wiąże, są jeno pionkami w zaplanowanej precyzyjnie grze, w której on – i tylko on – wyznacza zasady. Ten wizerunek uzupełniają jednak inne cechy. Jest błyskotliwy, czasem na granicy geniuszu, odważny, lojalny, choć jeno wobec garstki ludzi, szlachetny (co prawda zazwyczaj wtedy, gdy mu to pasuje), a przede wszystkim – rozpaczliwe samotny. Ten homo politicus, żyjący od jednej intrygi do kolejnej, przybiera rozmaite maski, które ukrywać mają jego prawdziwe oblicze i głód uczucia.

Ta genialnie skonstruowana postać budzi skojarzenia z rozmaitymi znanymi z historii bohaterami, tak jakby była wydestylowaną z nich kwintesencją. Wśród inspiracji można się doszukiwać zarówno rzymskich polityków, jak i renesansowych książąt, lecz najsilniej skojarzył mi się ten bohater z Cezarem – choć bardziej z wersją wykreowaną w HBO-wskim serialu Rzym niż z jego historycznym portretem. I budzi Basso lawinę emocji, gdyż dzięki takiemu nieoczywistemu potraktowaniu staje się bardziej ludzki. I nawet jeśli duża część jego poczynań wywołuje odruch protestu, to w pewnym momencie czytelnik łapie się na tym, iż zaczyna darzyć tego charyzmatycznego drania coraz to większą sympatią.

Przede wszystkim jest jednak Basso niezwykle utalentowanym bankowcem. Co stanowi fakt bardzo istotny, gdyż poczynania związane z mnożeniem pieniądza są motywem wiodącym powieści. Chyba po raz pierwszy spotkałam się z takowym zamysłem, a iście giełdowe i teoretycznie nudne spekulacje przedstawione są tu w sposób niesamowicie intrygujący. Jedne z najciekawszych fragmentów Składanego noża stanowią rozmowy Bassa z głównym rachmistrzem Banku Dobroczynności i Sprawiedliwości Społecznej (który pierwszy obywatel odziedziczył po ojcu), eunuchem Antygonem, który wpierw szkoli młodzieńca, a potem, gdy uczeń przerasta mistrza – doradza mu w kolejnych inwestycjach. To świat widziany z czysto merkantylnej perspektywy, kiedy nawet wojna rozpatrywana jest bardziej przez pryzmat zaopatrzenia i logistyki niż strategii i taktyki.

Wielce interesująco ukazane są relacje pierwszego obywatela z innymi postaciami. Z większością łączą go głównie interesy, traktowane są protekcjonalnie i dobierane pod kątem użyteczności. Bardziej partnerskie stosunki wiążą go jedynie z kilkoma osobami – przede wszystkim z generałem Aeliuszem i wspomnianym Antygonem, choć i w stosunku do nich Basso zachowuje pewien dystans. Od tej reguły są tylko dwa wyjątki. Swego siostrzeńca Bassana traktuje jako potencjalnego następcę, zwierzając mu się z trosk i uważnie słuchając rad tego obdarzonego umysłem ostrym niczym brzytwa młodzieńca. Zaś najbardziej skomplikowana więź łączy go z siostrą. Nie wiadomo, czy więcej w niej miłości, czy nienawiści, kobieta jednocześnie jest jego największym wrogiem, jak i upragnionym towarzyszem, każdy swój czyn mężczyzna mniej lub bardziej świadomie rozważa przez pryzmat tego, jak na niego zareaguje Tranquillina. Ona zaś odpłaca mu się coraz to nowymi knowaniami.

Uważam jednak, że wątek Liny jest nieco niedopracowany, trudno uwierzyć w nagłe przeistoczenie się siostrzanego uczucia w gorąca nienawiść. A uczynienie z niej szarej eminencji stojącej za wszystkimi anty-bassowymi intrygami również nie do końca przekonuje, gdyż jest ona bardziej uosobieniem wiszącego nad pierwszym obywatelem fatum, niż pełnokrwistą postacią. Kreowanie kobiecych bohaterek jest zdecydowanie słabą stroną Parkera, gdyż nawet jeśli początkowo te sylwetki są ciekawie skonstruowane (jak choćby druga żona Bassa – Melsuntha), to wraz z rozwojem fabuły ich potencjał zostaje kompletnie zaprzepaszczony.

Wykreowany przez Parkera świat przypomina w największym stopniu Rzym doby Republiki, lecz można znaleźć tu również odniesienia zarówno do Bizancjum, greckich poleis, jak i Republiki Weneckiej. Nie jest to jednak łopatologiczne przełożenie, kiedy od pierwszego momentu można zorientować się, który z przedstawionych w powieści krajów ma swój historyczny odpowiednik, lecz bardzo inteligentnie poprowadzona szarada, gdy na podstawie pewnych wplecionych w tekst aluzji możemy się tego jedynie domyślać. A w tych quasi-starożytnych realiach egzystują ludzie na wskroś współcześni, rozumujący na sposób momentami aż nazbyt znajomy i posługujący się językiem, jaki można usłyszeć codziennie na ulicy i w którym nie brakuje przekleństw. Kuriozalnie taki sposób wyrażania się bohaterów w żaden sposób nie stanowi dysonansu, ale idealnie uzupełnia ich sylwetki.

Zdecydowanie mocną stroną Składanego noża są dialogi. Szermierka słowna pełna ostrych wypadów i błyskawicznych ripost, najeżona złośliwościami i ze spora dawką czarnego humoru. Rozległe partie powieści rozgrywają się głównie w formie rozmów pomiędzy postaciami, dla których kontrapunktem są kompletnie pozbawione dialogów opisy ich konkretnych działań. Parker eksperymentuje z różnymi gatunkami literackimi, które płynnie się ze sobą przenikają. Trzonem książki wydaje się powieść obyczajowa z silnymi naleciałościami biograficznymi, lecz można tu odnaleźć zarówno motywy zaczerpnięte z naukowych rozpraw, podręczników strategicznych, cień romansu (bardzo cynicznie zresztą potraktowanego), fragmenty rodem z opowieści łotrzykowskich, dramat psychologiczny, powieść epistolograficzną, zaś wszystko połączone ze sobą w sposób zaiste mistrzowski. A nagle historia, ujęta w sposób raczej lekki, przeradza się w gorzki moralitet, kiedy Parker porusza kwestie filozoficzne, rozważając naturę wojny i to, w jaki sposób zmienia ona ludzi.

A tytułowy nóż? Jego obecność w pierwszej i finalnej scenie książki spina fabułę klamrą, jest rekwizytem towarzyszącym Bassowi podczas całego życia, pełniąc rolę zarówno milczącego świadka wydarzeń, jak i ich głównego uczestnika. Pojawia się w najbardziej kluczowych i dramatycznych scenach, powraca niczym uporczywy refren, swoisty rodzaj Nemezis głównego bohatera, dowód na to, iż istnieje nieuchwytna siła, jaką można określić mianem przeznaczenia, uosobienie jego lęków. Pełni funkcję podobną jak niewolnik stojący za plecami cezara w chwili jego triumfu, który przypomina mu o jego śmiertelności –uzmysławia, jak cienka granica dzieli bohatera w momencie sukcesu od klęski.

Powieść ta zalicza się do książek, w których trzeba się rozsmakować, nie porywa od pierwszej strony fabularnymi fajerwerkami, lecz kiedy przywyknie się do początkowo nieco trudnej w odbiorze narracji trzecioosobowej w czasie teraźniejszym (która kończy się wraz z prologiem) i wgryzie w treść – pochłania bez reszty. Dla mnie stała się rodzajem literackiego objawienia, kiedy przyzwyczajona do wszelkich możliwych i kilku niemożliwych pomysłów, jakie autorzy fantasy są w stanie zaserwować, byłam pewna, iż w tym nieco już skostniałym gatunku nic mnie nie zaskoczy. Składany nóż dowiódł, że jest inaczej. To książka skonstruowana z ogromną precyzją, eksplozja erudycji, trzymająca w napięciu aż do samego końca opowieść o drugim, a nawet trzecim dnie, którego rozszyfrowanie stanowi dodatkowy atut lektury. Autorowi udało się osiągnąć rzecz arcytrudną – poprowadzić fabułę w taki sposób, iż finał kompletnie mnie zaskoczył, pozostawiając z cisnącym się na ustach protestem, wstrząśniętą, zauroczoną i pełną sprzecznych emocji. Chapeau bas!


[1] Na potrzeby recenzji i na podstawie własnych podejrzeń o Parkerze piszę w rodzaju męskim.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.0
Ocena recenzenta
8.9
Ocena użytkowników
Średnia z 5 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Składany nóż (The Folding Knife)
Autor: K.J. Parker
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: MAG
Data wydania: 6 lutego 2013
Liczba stron: 640
Oprawa: miękka
Format: 135x202 mm
ISBN-13: 978-83-7480-285-7
Cena: 39 zł



Czytaj również

Sharps
Przemawiając stalą
- recenzja
Młot
Zemsta najlepiej smakuje na zimno?
- recenzja

Komentarze


Siman
   
Ocena:
0
"Czyż może istnieć fantasy bez magii?"

O proszę, ostatnio dyskutowałem o tym z repkiem (BTW. Repku, nie odpisałeś mi!). Odpowiedź brzmi: nie. Skoro nie ma tam magii, to nie jest żadne fantasy, tylko np. powieść parahistoryczna właśnie, jak to ładnie recenzentka ujęła. To może być świetna powieść, ale nie jest fantasy, bo nie ma w niej, jak to fachowo określił swego czasu Lem, aspektów antywerystycznych. Nie ma w niej fantazjowania po prostu.

Nie czytałem rzeczonej powieści (choć recenzja bardzo mnie do tego zachęciła, zwłaszcza na tle zupełnie innej w ocenie recenzji Esensji - trzeba będzie wyrobić sobie zdanie), więc nie mogę oczywiście powiedzieć, czy ta powieść należy do gatunku, ale biorąc za dobrą monetę to, co napisała recenzentka we wstępie - nie należy.
20-03-2013 21:00
lemon
   
Ocena:
0
Jak zwykle w podobnych niemających końca dyskusjach typologicznych można zadać pytanie: a która książka beletrystyczna nie jest fantazją/fantazjowaniem? Któryś pisarz (Bob Silverberg?) powiedział kiedyś, że nawet SF to szczególny przypadek fantasy. ;)
20-03-2013 21:18
Siman
    @Lemon
Ocena:
0
Bo "fantazjowanie" to kiepskie i nieprecyzyjne określenie w gruncie rzeczy, które może być interpretowane wąsko i szeroko. Dlatego odkopałem najpierw termin "antywerystyczny". Jest to oczywiście termin fachowy z rodzaju tych niezrozumiałych dla szarego obywatela, ale za to dobrze oddaje o co chodzi w temacie ("werystyczny" to tyle co "odtwarzający rzeczywistość", z przyrostkiem "anty" daje nam coś wprost przeciwnego). Oczywiście to nie wyczerpuje tematu, samo to określenie nie daje nam pełnej definicji fantasy, ale jeśli mamy nibylandię złożoną z różnych realiów historycznych w jedną, parahistoryczną całość bez krzyny elementów, nomen omen, fantastycznych, to tam antyweryzmu nie ma za grosz - nie może być też fantasy, sprawa jest prosta.
20-03-2013 21:37
earl
   
Ocena:
0
Czyli na przykład historia alternatywna, w której nie ma elementów magicznych, nie powinna zaliczać się do fantastyki?
20-03-2013 22:18
Siman
    @Earl
Ocena:
+3
Do fantastyki - tak. Do fantasy - nie. To się miesza, ponieważ oba określenia w polskiej terminologii brzmią podobnie. Jeśli sięgniemy do Anglosasów, którzy tę pierwszą określają jako "speculative fiction", to sprawa zacznie być bardziej klarowna. Historia alternatywna bez magii jest spekulatywna, czyli należy do fantastyki w szerokim ujęciu.
20-03-2013 22:50
earl
   
Ocena:
+1
Z tym, że jak widzę w Polsce to zaliczenie historii alternatywnej do fantastyki zależy od czyjegoś widzimisię, Dla przykładu, Len Deighton, autor książki "SS-GB" o okupacji W. Brytanii przez III Rzeszę w czasie II wojny światowej, jest zaliczany do literatury sensacyjnej. Podobnie zresztą jak Tom Clancy ze swoim "Dekretem", zaczynającym się od zamachu terrorystycznego w USA, w którym ginie prezydent, znaczna część rządu i wielu parlamentarzystów a władzę obejmuje niejaki Jack Ryan.
20-03-2013 23:38
Siman
   
Ocena:
0
Wydaje mi się, że przede wszystkim od widzimisię wydawcy, któremu się zachciewa trafić w taki lub inny target. ;)
20-03-2013 23:52
Repek
   
Ocena:
+1
OT
@Siman
Niestety, FB w pewnym momencie przestaje powiadamiać o komciach. Zerkam. :)
Pzdr.
21-03-2013 02:35
Z Enterprise
   
Ocena:
0
Od siebie dodam, że w krajach anglojęzycznych na półkach księgarni w dziale "fiction" można znaleźć kryminały, sensację, thrillery medyczne/prawnicze, romanse i powieści obyczajowe (nie licząc osobnych poddziałów z fantasy, horrorem czy SF)
Najprościej mówiąc fiction = beletrystyka.
Wpadnie tu Dan Brown, Clancy, Ludlum, Tołstoj, Austen, Agatha Christie i Joseph Conrad.
Fikcje literackie, a nie fantastyka (choć fantastykę jaką znamy w sobie też zawierają).
Więc jesli czegoś nie można dopasować do szuflady fantastyki (sf, fantasy czy horror czy co tam jeszcze za nienormalne romanse wymyślili) to na pewno da się wepchnąć do kredensu "fikcja" :)
21-03-2013 08:42
Siman
    @Zigzaku
Ocena:
0
Pardon, ale co ma piernik do wiatraka? :P Bo że Tołstoj i Christie są taką samą fikcją jak Lem, to się chyba wszyscy zgadzamy. A w każdej polskiej księgarni, tak samo jak w brytyjskiej, literatura piękna leży w innym dziale niż czasopisma i książki kucharskie. Także trochę irrelewant IMO.
21-03-2013 11:12
Z Enterprise
   
Ocena:
0
Pisałem troochę zaspany i uciekła mi puenta :)
w sumie każda forma fikcji to równocześnie fantastyka. Kryminał z morderstwem, ktore się nie wydarzyło naprawdę, a istnieje tylko na kartach książki to też fantazja, jakby nie patrzeć. Oczyeiście jeśli ktoś bardzo rozciągnie definicję fantastyki
Chodzi o to, że problem jest z tą potrzebą szufladkowania - to jest horror, to romans, a tamto to kryminał. I z problemami nazewnictwa tych szuflad. "fantasy" i "fantastyka" np. Po przetłumaczeniu, fantasy mamy "fantazję", która jednak się ròżni od "fantastyki". Tu magia jako wyznacznik, tam cała dziedzina niejasno określonej granicami "fikcji".
I wlasnie ta nieokreśloność granic powoduje takie problemy imho. "Vaterland" to nie "fantastyka", ale "Człowiek z Wysokiego Zamku" już tak. A "Brunatna Rapsodia" pewnie zostałaby uznana za SF, bo Niemcy mają lasery.
Dlatego dla mnie te rozróżnienia i próby szufladkowania do "fantastyki" są bez sensu - wszystko to można określić przymiotnikiem fikcja.
Bo co tworzy "fantastykę"? Coś wymyślonego? Sherlock Holmes też był wymyślony, jak i Raskolnikow. Czy "Sahara" Cusslera to fantastyka?
O ile mozemy określic wyznaczniki gatunku sf (fikcja naukowa) czy fantasy (magia), to wyznaczniki "fantastyki" trudno znaleźć. Stąd pewnie i konfuzje, jak np ta earla.
21-03-2013 11:37
Siman
    @Zigzak
Ocena:
0
Dlatego pisałem już, że "fantazja" to tak naprawdę kiepskie określenie. Tu właśnie anglosaski termin "fikcja spekulatywna" jest o wiele bardziej trafny i mniej konfudujący.

Fantastyka posiada swoje wyraźne wyznaczniki. Oczywiście, nie na tyle wyraźne, żeby nie dało się wymyślić powieści granicznej, wykraczającej poza ramy gatunku. Ale to się zawsze da zrobić, literatura to nie fizyka, nie jest dziedziną ścisłą.

Tym niemniej, nieco uogólniając, fantastyka to opowieść o inności. Pisałem o tym przy okazji dyskusji z Repkiem: "zdefiniowałbym fantastykę (definicja została oczywiście sklecona na potrzeby dyskusji, ale jest dosyć bliska temu, co mógłbym uznać za esencjonalne dla tego gatunku) jako opowieść o niemożliwej i nieistniejącej w naszym świecie inności, która w świecie przedstawionym staje się innością rzeczywistą, namacalną i określoną."
21-03-2013 11:56
dzemeuksis
   
Ocena:
0
@Siman

Skoro nie ma tam magii, to nie jest żadne fantasy, tylko np. powieść parahistoryczna właśnie, jak to ładnie recenzentka ujęła. (...) Nie ma w niej fantazjowania po prostu.

Hmmm..., a to fantazjowanie równa się magia? Jeśli moja powieść dzieje się w świecie z dwoma słońcami i innym układem kontynentów, niż na Ziemi, to jest to powieść parahistoryczna? Jeśli mieszkają tam rasy różniące się od ludzi (nie z powodu magii, lecz zwyczajnie odmiennego środowiska i w efekcie innej ewolucji) to jest to powieść parahistoryczna? Toż to się można w tym całkiem zakałapućkać. ;)

Z tego, co piszesz w kolejnych komentarzach, wydaje się, że po prostu tamto cytowane zdanie było niefortunne a tak naprawdę chodzi Ci o coś innego, o inność, niekoniecznie magię. Mylę się?
21-03-2013 12:11
Siman
    @Dzemeukis
Ocena:
0
"Hmmm..., a to fantazjowanie równa się magia?"

Nie wiem ile razy mam powtórzyć: fantazjowanie to określenie IMO słabe, z gatunku nicniemówiących. Można je rozumieć tak, można śmiak. Ktoś tak kiedyś określił ten gatunek i to weszło do języka. Nie wiem, może w języku angielskim ma bardziej precyzyjne znaczenie, trzeba by się spytać jakiegoś anglisty. Ale niestety z takimi określeniami i nazwami często bywa tak, że wcale nie funkcjonują w mowie potocznej według swojego pierwotnego znaczenia. Np. "makiawelizm" znaczy coś zupełnie innego, niż przedstawiał Machiavelli w "Księciu" i on sam pewnie by protestował przeciwko takiemu używaniu jego nazwiska. Ale kogo to obchodzi. ;)

Więc: nie, fantazjowanie nie równa się magia, ale: tak, gatunek o nazwie "fantasy" musi zawierać magię.

"Jeśli moja powieść dzieje się w świecie z dwoma słońcami i innym układem kontynentów, niż na Ziemi, to jest to powieść parahistoryczna?"

Nie mam pojęcia, bo opisałeś mi astrofizykę i geografię, a nie powiedziałeś nic na temat historii.

Może inaczej: nie każda Nibylandia jest z automatu fantasy, niezależnie od tego, ile zawiera słońc, księżyców, kontynentów albo, dajmy na to, dinozaurów.

"Jeśli mieszkają tam rasy różniące się od ludzi (nie z powodu magii, lecz zwyczajnie odmiennego środowiska i w efekcie innej ewolucji) to jest to powieść parahistoryczna?"

Dlaczego pytasz mnie o historię, mówiąc o ewolucji? Nie wiem, czy to jest powieść parahistoryczna, bo nie podałeś mi żadnej informacji, która by mogła na to wskazywać.

Ludzie ewoluujący inaczej i ogólnie: ewolucja, to dziedzina nauki, czyli raczej science fiction. Przykładowo "Lewa Ręka Ciemności" LeGuin traktuje o takich ludziach (konkretnie: hemafrodytach, których cechy płciowe wykształcają się tylko w czasie rui).

"Z tego, co piszesz w kolejnych komentarzach, wydaje się, że po prostu tamto cytowane zdanie było niefortunne a tak naprawdę chodzi Ci o coś innego, o inność, niekoniecznie magię. Mylę się?"

Jeśli chodzi o to jedno konkretne zdanie z początku dyskusji, to dokonałem sobie pewnego uproszczenia, żeby ludzie mogli łatwiej zrozumieć to, co napisałem wcześniej o antyweryczności. Ale oczywiście wszyscy olali termin fachowy i precyzyjny, a czepili się potocznego i każą mi z niego wyprowadzać definicje. Ech. :P

Ale jeśli chodzi o kwestię inność a magia to nie jest tak jak piszesz. Cechą fantastyki jest (nieistniejąca w naszym świecie, a realna w świecie przedstawionym) inność w rozmaitej postaci, cechą fantasy - podgatunku fantastyki - jest inność, ale konkretna: magiczna.
21-03-2013 12:35
dzemeuksis
   
Ocena:
0
@Siman

Zaczynam rozumieć, ale jednak nie przestaję się trochę dziwić. Taki np. "Almuric" Howarda znasz? Tam zdaje się nie magii (a jeśli nawet jest, to nie zapamiętałem, więc pewnie można usunąć bez szkody dla całości) a mimo to nie znalazłbym lepszego określenia dla tej powieści, niż "fantasy".

Angielska wikipedia podaje wprawdzie "science fiction", ale science to tam naprawdę nie widziałem (podróż "międzyplanetarna" wspomniana tam w opisie, to jakieś nieporozumienie) a zdecydowana większość okładek (w tym polskiego wydania, które posiadam) nie bez powodu jest w klimacie "Conana".

A określenie tej powieści mianem parahistorycznej byłoby chyba jeszcze bardziej mylące, niż science fiction.
21-03-2013 12:56
Siman
    @Dzemeukis
Ocena:
0
Niestety, nie czytałem, więc nie jestem w stanie nic ci na ten temat powiedzieć.

Ale ważna rzecz: to nie jest absolutnie tak, że każda nie-fantasy w nibylandii to automatycznie powieść parahistoryczna. Jeśli świat przedstawiony powieści czerpie obficie z państw historycznych, opierając fabułę i akcję na intrygach politycznych, militarnych i ekonomicznych, wzorowanych na różnych historycznych odpowiednikach i czyni z tego centralną oś powieści - a przy tym nie wprowadza żadnego istotnego "przełamania" tej historyczności, elementu magicznego - to nazwałbym ją parahistoryczną.

Ale jeśli biega se facet z mieczem, łupie potwory i zdobywa laski, toto IMO nie ma nic wspólnego ani z fantasy ani z powieścią parahstoryczną. To jest zwykła powieść awanturnicza/przygodowa, ubrana w ciuszki fantastyki, ale nią (gatunkowo) nie będąca.

Przy czym nie mogę powiedzieć oczywiście, czy to się tyczy akurat "Almurica", bo jej nie znam.

EDIT: Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę względy historyczne. Fantasy jako gatunek wykształciła się ostatecznie dopiero po wydaniu "Władcy Pierścieni", czyli w latach pięćdziesiątych. Wcześniej powstało wiele powieści, które można by wstecznie zakwalifikować do fantasy, ale z drugiej strony trzeba pamiętać, że gatunek był wtedy w powijakach, więc bywały też dzieła "rozkraczone" - będące z jednej strony inspiracją dla późniejszej fantasy, ale same niekoniecznie nią będące. Takie "prafantasy" powiedzmy.
21-03-2013 13:16
Z Enterprise
   
Ocena:
0
Np taki Conan to powieść "parahistoryczna" z punktu widzenia Howarda. Postać fikcyjna, ale opierał swój świat na dziełach "mistycznej" wersji historii madame Blavatsky i jej kolegów i koleżanek. Fantasy? :)
21-03-2013 13:33
Siman
   
Ocena:
0
"Conana" nazywano w swoich czasach "sword and sorcery". Dla mnie to właśnie takie "prafantasy". Ale Howarda znam pobieżnie, wiec nie będę się kłócił w tej kwestii. ;)
21-03-2013 13:36
dzemeuksis
   
Ocena:
0
Ok, rozumiem. Tak, to jest powieść o facecie, który "biega se z mieczem, łupie potwory i zdobywa laski". Nadal jednak nie pasuje mi to do powieści awanturniczej/przygodowej, które jednak - na moje wyczucie - osadzone są w naszej rzeczywistości.

A jeśli nawet rozszerzymy ich definicę na warianty z "ciuszkami", czy innymi dekoracjami, to jednak w przypadku "Almurica" mamy skrzydlate "demony", tworzące zorganizowane społeczeństwo i porywające ludzi - w tym ukochaną głównego bohatera. Na moje odczucie, to jednak coś więcej, niż tylko dekoracje, skoro te istoty są niepodobne do niczego w naszym świecie a do tego stoją za osią fabuły.

Nie upieram się przy określeniu "Almurica" powieścią fantasy, ale zaproponowane do tej pory inne określenia kompletnie mi przy tym nie grają. Zakładam jednak, że ta cała klasyfikacja ma jednak służyć czytelnikowi. Nie sądzę, żeby jakikolwiek miłośnik fantasy poczuł się oszukany tą książką. Natomiast sądzę, że niejeden fascynat Maya, czy Verne'a złorzeczyłby, gdyby mu podsunąć "Almurica", jako powieść przygodową, czy awanturniczą. Niemniej zdaję sobie sprawę, że tutaj to sobie "gdybię".
21-03-2013 13:37
~Karburator

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@Siman

Z Tolkienem i fantasy to trochę bardziej skomplikowana sprawa, bo de facto J.R.R. nie był autorem fantasy, a dokładniej, sam za takowego się nie uważał.
21-03-2013 13:53

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.