Samozwaniec. Tom 1 - Jacek Komuda
To, że XVI i XVII wiek w Polsce to studnia pełna wspaniałych pomysłów na opowieść odkrył już Henryk Sienkiewicz. Mamy więc wojny ze Szwecją, Turcją czy państwem moskiewskim (i to po kilka razy), mamy szlachciców-sobiepanów na ogromnych włościach, a do tego wszelkiego typu gwałty, burdy i rozboje. Jednym słowem, ciekawie.
Jacek Komuda, najlepiej chyba znany w Polsce współczesny powieściopisarz, zajmujący się tym okresem, przemawia do czytelników jednak czymś o wiele ważniejszym, niż tylko talentem do znalezienia odpowiedniego kawałka historii i oszlifowania go na tyle, by nadawał się na temat przyzwoitej książki. Ma mianowicie umiejętność takiego doboru – ciągnąc metaforę – narzędzi szlifierskich, że nawet czytelnik niebędący fanem powieści historycznych, wsiąknie w opowiadaną historię jak woda w gąbkę.
Najnowsza powieść Komudy – pierwszy tom Samozwańca – to właśnie idealny przykład tej niesamowitej zdolności. Po przygodzie, udanej zresztą, z powieścią marynistyczną, Komuda wraca do swojego ulubionego bohatera, przemierzającego bez końca drogi i bezdroża Rzeczypospolitej. Na jednej z takich wypraw Jacek Dydyński natyka się na umorusany wóz, siedzący w błocie aż po osie. Na swoje nieszczęście pomaga go wydobyć, nie interesując się zbytnio tym, co na wozie leży. A na wozie leży coś, co później okaże się bardzo panu Dydyńskiemu drogie, choć zupełnie w inny sposób, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Zawartość wozu sprawi zresztą w swoim czasie, że stolnikowic sanocki wplącze się w nielichą kabałę i zawędruje tam, gdzie marzłyby nawet białe niedźwiedzie. Samozwaniec bowiem, to tytuł wiele mówiący – szczególnie dla tych, którzy nie zapomnieli jeszcze wszystkiego z lekcji historii, na których omawiało się tzw. wielką smutę.
Pierwsza część Samozwańca ma jedną, skandaliczną wadę. Jest za krótka. Czytałem tę książkę szarpany dwoma przeciwstawnymi przeczuciami. Jedno z nich obiecywało świetną lekturę oraz kazało mi rzucić się na powieść i zjeść kilkoma kęsami, drugie natomiast ostrzegało, że to tylko pierwszy tom, i że zastosowany na jego końcu cliffhanger na pewno sprawi, że przez pół dnia po skończeniu lektury nadal będę zachodził w głowę, jak też potoczą się dalsze losy bohaterów. Oba przeczucia oczywiście się sprawdziły.
Ci, którzy już trochę Komudy liznęli, wiedzą jak wspaniałym językiem posługuje się ten autor, a także jak wielu ciekawych rzeczy można dowiedzieć się z samych tylko przypisów, niemal zawsze zamykających jego dzieła. Tak jest i tym razem, przy czym nie raz łapałem się na tym, że bardziej od losów któregoś mniej ważnego bohatera obchodzi mnie to, by wreszcie zapamiętać przytoczone przez autora nazwy, określające kolejne konie stojące przy dyszlu. Ładunek wiedzy historycznej kryjącej się w Samozwańcu to sama w sobie świetna zachęta do lektury.
Ciekawa fabuła, powrót do znanych bohaterów, barwny język, umiejętne osadzenie w realiach historycznych... Ja osobiście niewiele więcej wymagam od podobnych książek. Pierwszy tom Samozwańca to jednak pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów Jacka Komudy, ale także dla wszystkich tych, którym ostatnio zdarza się wątpić w jakość polskiej literatury popularnej. To światełko w tunelu zostawia naprawdę potężne powidoki.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Jacek Komuda, najlepiej chyba znany w Polsce współczesny powieściopisarz, zajmujący się tym okresem, przemawia do czytelników jednak czymś o wiele ważniejszym, niż tylko talentem do znalezienia odpowiedniego kawałka historii i oszlifowania go na tyle, by nadawał się na temat przyzwoitej książki. Ma mianowicie umiejętność takiego doboru – ciągnąc metaforę – narzędzi szlifierskich, że nawet czytelnik niebędący fanem powieści historycznych, wsiąknie w opowiadaną historię jak woda w gąbkę.
Najnowsza powieść Komudy – pierwszy tom Samozwańca – to właśnie idealny przykład tej niesamowitej zdolności. Po przygodzie, udanej zresztą, z powieścią marynistyczną, Komuda wraca do swojego ulubionego bohatera, przemierzającego bez końca drogi i bezdroża Rzeczypospolitej. Na jednej z takich wypraw Jacek Dydyński natyka się na umorusany wóz, siedzący w błocie aż po osie. Na swoje nieszczęście pomaga go wydobyć, nie interesując się zbytnio tym, co na wozie leży. A na wozie leży coś, co później okaże się bardzo panu Dydyńskiemu drogie, choć zupełnie w inny sposób, niż ktokolwiek mógłby się tego spodziewać. Zawartość wozu sprawi zresztą w swoim czasie, że stolnikowic sanocki wplącze się w nielichą kabałę i zawędruje tam, gdzie marzłyby nawet białe niedźwiedzie. Samozwaniec bowiem, to tytuł wiele mówiący – szczególnie dla tych, którzy nie zapomnieli jeszcze wszystkiego z lekcji historii, na których omawiało się tzw. wielką smutę.
Pierwsza część Samozwańca ma jedną, skandaliczną wadę. Jest za krótka. Czytałem tę książkę szarpany dwoma przeciwstawnymi przeczuciami. Jedno z nich obiecywało świetną lekturę oraz kazało mi rzucić się na powieść i zjeść kilkoma kęsami, drugie natomiast ostrzegało, że to tylko pierwszy tom, i że zastosowany na jego końcu cliffhanger na pewno sprawi, że przez pół dnia po skończeniu lektury nadal będę zachodził w głowę, jak też potoczą się dalsze losy bohaterów. Oba przeczucia oczywiście się sprawdziły.
Ci, którzy już trochę Komudy liznęli, wiedzą jak wspaniałym językiem posługuje się ten autor, a także jak wielu ciekawych rzeczy można dowiedzieć się z samych tylko przypisów, niemal zawsze zamykających jego dzieła. Tak jest i tym razem, przy czym nie raz łapałem się na tym, że bardziej od losów któregoś mniej ważnego bohatera obchodzi mnie to, by wreszcie zapamiętać przytoczone przez autora nazwy, określające kolejne konie stojące przy dyszlu. Ładunek wiedzy historycznej kryjącej się w Samozwańcu to sama w sobie świetna zachęta do lektury.
Ciekawa fabuła, powrót do znanych bohaterów, barwny język, umiejętne osadzenie w realiach historycznych... Ja osobiście niewiele więcej wymagam od podobnych książek. Pierwszy tom Samozwańca to jednak pozycja obowiązkowa nie tylko dla fanów Jacka Komudy, ale także dla wszystkich tych, którym ostatnio zdarza się wątpić w jakość polskiej literatury popularnej. To światełko w tunelu zostawia naprawdę potężne powidoki.
Mają na liście życzeń: 8
Mają w kolekcji: 22
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 22
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Samozwaniec
Cykl: Orły na Kremlu
Tom: 1
Autor: Jacek Komuda
Autor okładki: Dark Crayon, Mariusz Kozik
Autor ilustracji: Krzysztof Brojek
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 1 lipca 2009
Liczba stron: 488
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
ISBN-13: 978-83-7574-039-4
Cena: 34,90 zł
Cykl: Orły na Kremlu
Tom: 1
Autor: Jacek Komuda
Autor okładki: Dark Crayon, Mariusz Kozik
Autor ilustracji: Krzysztof Brojek
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 1 lipca 2009
Liczba stron: 488
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Bestsellery polskiej fantastyki
ISBN-13: 978-83-7574-039-4
Cena: 34,90 zł
Tagi:
Jacek Komuda | Samozwaniec