Szaleństwo. Szaleństwo i obsesja opętały Quinlana Vosa. Jednym z objawów niezdrowego wręcz zainteresowania "drugim Sithem" są głupoty, jakie Jedi wygaduje na planszach komiksu. Niedługo zacznie się doszukiwać Sithów w śmietnikach i lodówkach. Dzięki temu zabiegowi John Ostrander nadał nieco realizmu i motywacji bohaterowi, szczerze mówiąc jednak mimo wszystko zaczynam mieć już serdecznie dość kiffara i jego wewnętrznych problemów. Na szczęście dwuzeszytówka jest opowieścią równym stopniu o Vosie, co o jego byłym mistrzu – Tholme. Zakonny szef wywiadu nie próżnuje, generując większość akcji w Trackdown. Obok dwóch wyżej wymienionych postaci powracają jeszcze mistrz Zao (niewidziany od Darkness), wojownicy Morgukai z Rite of Passage oraz motyw schizmy planowanej przez Sorę Bulqa przedstawiony bliżej w Mace Windu, pierwszym zeszycie pomocniczej względem Republic serii Jedi.
Trackdown to typowy komiks wprowadzający czytelników w realia, w jakich rozegra się akcja większa i ważniejsza (przedstawiona w czterech następnych zeszytach), a jako taki swoją rolę spełnia bardzo dobrze. Sporo niespodzianek i emocji czeka czytelników podczas śledzenia przygód mistrza Tholme. Ostrander wplótł też ciekawą retrospekcję z pojedynkiem Tholme i Bulqa z Dooku, która wyjaśnia w jaki sposób ten pierwszy stracił oko. Pojawia się także mały orientalny akcent, gdyż sceny rozmowy z byłym mistrzem Tholme, Akku Seii, na Anzat jako żywo przypominają filmowe obrazy o chińskich mistrzach wschodnich sztuk walki. Wszystko sprawia wrażenie niezbyt dynamicznej, choć ciekawej historii. Nie oznacza to, że ustrzeżono się potknięć w rodzaju senatorów Republiki zamrażanych w karbonicie, co jest, łagodnie mówiąc, cokolwiek średnio udanym pomysłem.
Z warstwę graficzną raz kolejny odpowiedzialna jest Jan Duursema i jak zwykle wiele złego o rysunkach powiedzieć się nie da. Mam wrażenie, że niektóre kadry rysowane były nieco w pośpiechu, jednak ogólnie rzecz biorąc komiks trzyma poziom poprzednich publikacji. Na wyróżnienie zasługuje wspaniały klimat, jaki kreska wprowadza w scenach na Anzat.
Komiks jako taki przedstawia się raczej średnio, miejscami, przez skaczącą akcję, można mieć wrażenie, jakby był nie całkiem spójny, jednak świetnie sprawdza się jako wprowadzenie do The Siege of Saleucami – szachownica i pionki zostają sprawnie rozstawione i nie pozostaje nic innego jak czekać na ostatni przystanek przed Zemstą Sithów.