» Recenzje » Republic #13-18. Emissaries to Malastare

Republic #13-18. Emissaries to Malastare


wersja do druku

Od fanów dla fanów?

Redakcja: Maciej 'Repek' Reputakowski

Republic #13-18. Emissaries to Malastare
Rzeczą oczywistą jest fakt, że każda część Expanded Universe ma do spełnienia pewną konkretną funkcję w świecie Gwiezdnych wojen (poza przynoszeniem uśmiechu na twarz Flanelowca, ilekroć ten sprawdza stan swojego konta, oczywiście). Dla przykładu, serial Clone Wars miał ukazać realia olbrzymiego, a zarazem zagadkowego konfliktu, jakim do tej pory były Wojny Klonów, oraz przybliżyć obraz rycerzy Jedi Starej Republiki, o których powiedziano wcześniej stosunkowo niewiele. Podobną funkcję pełni również komiksowa seria Republic, choć ta skupia się bardziej na dwóch ostatnich z wymienionych aspektów. Nie inaczej jest w przypadku Emissaries to Malastare.

Trzecia miniseria w ramach dawnego cyklu Star Wars Ongoing (przemianowanego później na Republic) kontynuuje wątek przygód Ki-Adi-Mundiego i jego ucznia, A’Sharada Hetta. Na pewno ani samej koncepcji, ani historii Jedi-tuskena nie można uznać za pomysły nudne, jednak sposób ich realizacji może niejednego czytelnika znużyć. Pomijając fakt, że co złośliwsi podejrzliwym tonem zapytają, czy twórcom serii już na początku nie brakuje pomysłów na jej rozwój. Cóż, jak się okazuje w czasie lektury – nie jest to całkiem bezpodstawne pytanie.

Wróćmy do bohaterów. Poza znanym czytelnikowi serii Ki-Adim znajdziemy tu samą śmietankę rycerzy Jedi. Wszyscy z Rady. Jest Adi Galia, wielkouchy mistrz Even Piell, żeńska kserokopia Yody – Yaddle, oraz zamaskowany Plo Koon. Nie zabraknie również przewodniczącego Mace’a Windu. Ci państwo zostają wysłani (choć może bliższe prawdy byłoby określenie "wysyłają się") na pozornie neutralny grunt planety Malastare, gdzie mają poprowadzić negocjacje pokojowe pomiędzy legalnymi władzami planety Lannik a terrorystami od lat walczącymi o przejęcie władzy na tym terenie. Jak na szablonową fabułę przystało, terroryści chcą po cichu pozbyć się Jedi (oczywiście nie zważając na fakt, że tym razem mają do czynienia z najpotężniejszymi przedstawicielami Zakonu), a po krótkim czasie negocjacje zamieniają się w krwawą jatkę, z której Jedi muszą wyjść obronną ręką. Naturalnie, nie brakuje szaleńczych pościgów i spektakularnych wybuchów oraz nadętych tekstów płynących z ust przedstawicieli wszystkich trzech stron.

Brakuje zaś pomysłu na ciekawą fabułę. Pierwsze strony dominuje rozwlekła potyczka treningowa pomiędzy A’Sharadem Hettem a panią noszącą w Zakonie wiele mówiącą ksywkę "Dark Woman". Wstawka ta nie wnosi do komiksu w zasadzie nic – nie posuwa akcji naprzód i de facto wprowadza tylko jedną postać, którą zobaczymy później. Dalsza część nie prezentuje się wiele lepiej. Trzy strony zmarnowane na nieistotną utarczkę z gamorreańskimi strażnikami, sztampowy model negocjacji oraz nie mające wiele wspólnego z logiką reakcje obu stron konfliktu zostają zwieńczone finałem, po którym zaistniały międzyplanetarny problem można określić jako wydumany. Nic dziwnego, że cała intryga kończy się zasadniczo w połowie komiksu. Poradzono sobie z tym problemem w sposób zarazem sprytny, jak i zabawny – "doklejono" kolejny wątek, w którym Mace Windu wyrusza na trop przemytników piesków akk, by zmierzyć się z Huttem pół-główkiem (dosłownie).

Zalety Emissaries to Malastare kryją się w szczegółach i ciekawostkach. Czytelnicy dowiadują się, dlaczego miecz Mace’a Windu w końcowych scenach Mrocznego widma jest bliźniaczo podobny do tego, którym władał Darth Maul (odpowiedź jest prosta: Windu wymienił się mieczami z zabrakańskim mistrzem Jedi Eathem Kothem), oraz mogą przyjrzeć się bliżej Aimlee Teemowi, którego uważniejsi widzowie pamiętają z Epizodu I jako jednego z kontrkandydatów Palpatine’a do fotela Kanclerza Republiki. Sporo miejsca poświęcono wyścigom ścigaczy, które również pojawiły się w części pierwszej Gwiezdnych wojen. Tor na Malastare dość spójnie komponuje się z doświadczeniami grających w Star Wars: Racer, a twórcy komiksu zadbali, by przybliżyć nam tych, który przeżyli pamiętne Boonta Eve na Tatooine. Co ciekawe, pojawia się także Sebulba latający odkupionym od Watto ścigaczem Anakina (zmieniło się jedynie malowanie, na bardziej estetyczne – czerwone). Mroczne widmo postawiło wiele pytań dotyczących samej planety Malastare, jej mieszkańców oraz reprezentacji, jaką miała w senacie Republiki. Emissaries to Malastare rozwiewa także te wątpliwości.

Warstwa graficzna komiksu może wzbudzać kontrowersje. Z jednej strony zastosowana kreska nie musi się podobać – twarze postaci (zwłaszcza ludzkie i humanoidalne) często wyglądają groteskowo, a podobieństwo do filmowych pierwowzorów czasem staje się czysto symboliczne. Z drugiej zaś, bardzo ciekawie prezentują się tła i otwarte kadry. Księżyc Nar Shaddaa utrzymany jest w typowym dlań klimacie mroku i tajemnicy, a sekwencje z udziałem podracerów przedstawiają się barwnie i dynamicznie. Tu i ówdzie występują jednak drobne niespójności w postaci motywów z psami akk, które z rozmiarów mniej więcej normalnych psów, obrazek po obrazku "rozrastają się" do gabarytów bestii o oczach wielkości dorosłego człowieka. Albo też spowodowane zmianą rysownika różnice w wyglądzie postaci pomiędzy motywami z Malastare i Nar Shaddaa.

Emissaries to Malastare zdecydowanie nie jest rewelacyjnym komiksem. Choć pod względem rysunkowym wszystko jest poprawne, akcja często dłuży się niemiłosiernie, nie ma w nim porywającej ani odkrywczej fabuły. Mocną stroną są starwarsowe smaczki i ciekawostki, jednak te docenią prawdopodobnie tylko fani sagi.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


5.0
Ocena recenzenta
5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie grają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie gram
Tytuł: Star Wars. Emissaries to Malastare TPB
Scenariusz: Tim Truman
Rysunki: Tom Lyle, Jan Duursema, John Nadeau
Kolory: Dan Jackson
Wydawca oryginału: Dark Horse Comics
Data wydania oryginału: 5 września 2001
Liczba stron: 132
Okładka: miękka
Druk: kolorowy
Cena: 15,95 USD



Czytaj również

Star Wars Komiks #23 (7/2010)
I choć zaginął hełm i miecz…
- recenzja
Republic #81-83. Hidden Enemy
...a i noc wkrótce zapaść musi
Republic #72-73. Trackdown
Preludium do preludium do...
Republic #68. Armor
I choć zaginął hełm i miecz…
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.