» Recenzje » Ranma 1/2 #18-20

Ranma 1/2 #18-20


wersja do druku
Ranma 1/2 #18-20
Rumiko Takahashi jest jedną z najciekawszych mangowych autorek, świetnie radzącą sobie zarówno z rysowaniem, jak i wymyślaniem dobrych fabuł. Kolejne tomy serii Ranma 1/2 utrzymują niezmiennie wysoki poziom. Przedstawione w niedługich rozdziałach historie to niezbyt skomplikowane anegdoty, w dodatku osnute wokół podobnych wątków: konfliktów i starć pomiędzy grupą bohaterów. Mimo tego komiksy nie tracą na świeżości i lekkości. Jaki Takahashi ma sposób na osiągnięcie tego efektu?

Rysowany tygrys

Mangacy, zaczynając karierę, skupiają się przede wszystkim na ćwiczeniu rysunku, efektów i wyrabiania własnego stylu. To dzięki nim chcą wejść na rynek komiksowy. Często też przyznają się do podglądania innych grafików i prób naśladowania ich kreski. Niestety, zdarza się, że rezultatem tego jest zbytnia barokowość ilustracji – chęć zrobienia wstrząsającego wrażenia bierze górę nad kompozycją i czytelnością kadrów.

Podczas gdy większość rysowników mangi wyrobiło sobie rozpoznawalną, aczkolwiek ograniczającą manierę, Takahashi stworzyła dojrzały styl. Choć kojarzy się on z ilustracjami z lat osiemdziesiątych XX wieku, to jednak szybko się do niego przywyka. Charakterystyczna oszczędność kreski, wyraziste oczy i usta oraz opracowane ze znawstwem pozy ciała to elementy, dzięki którym postacie nabierają wyrazistości i ekspresji. Rysunki są nie tylko przejrzyste i dobrze zakomponowane, ale często budowane z finezją i dowcipem. Kadrowanie nie jest wyłącznie zwykłym sposobem na podzielenie kartki i wskazanie kolejności czytania historii – wiele anegdot jest budowanych, komentowanych i puentowanych przez zmyślne okienka, wstawki czy drobne szczegóły.


Opisany smok

W przypadku typowego mangaki, sztuka ciekawego i umiejętnego prowadzenia fabuły najczęściej nie dotrzymuje kroku plastyce. W wielu przypadkach ta sfera komiksu pozostaje zaniedbana, a historie, analogicznie do rysunków, cierpią na chorobę podpatrywania – sztampę. Takahashi sięga po dość klasyczne wątki i postaci, ale kiedy łączy je w fabuły, nie można odmówić im oryginalności.

Każdą opowieść można by rozpocząć słowami: "A oto początek nieszczęścia". W spokojne życie bohaterów, którego tempo wyznaczane jest rytmem nauki, treningów i pracy, wkracza nowy element. Zazwyczaj jest nim nowa postać, która rzuca wyzwanie: czy to żywa pułapka na ośmiornice, czy chłopak-demon o dziwnej skłonności do zabaw z pończochami, czy też opasłe kocie bóstwo, zakochane w Shampoo. Wyzwanie zostało rzucone, lecz uporanie się z nim nie będzie proste. A głównym problemem nie jest wcale sama przeszkoda, ale bohaterowie, którzy wchodzą sobie w drogę, rywalizują ze sobą i dążą do zaspokojenia pasji oraz ambicji. A pamiętać trzeba, że każdy z nich ma podwójny potencjał, wyzwalany chlustem zimnej wody.

Hero

Historie Takahashi nie dążą do zbudowania spójnej epopei, w której bohaterowie przechodzą kolejne etapy dojrzewania i wspólnymi siłami rozwiązują problemy. Autorka w pełni świadomie przyjęła konwencję długiej serii. Stworzyła grupę charakterystycznych postaci, każdej przydzieliła zbiór pasji i wad. Zabieg zdaje się prosty, ale dużą sztuką jest aranżowanie dla nich takich sytuacji, żeby ich relacje za każdym razem powodowały inny konflikt i inne rozwiązanie.

W ten sposób Ranma przez cały czas pozostaje niedojrzałym do głębszych uczuć przystojniakiem, za którym szaleją wszystkie bohaterki; Akane jest honorowa i nie pozwala, aby jej uczucie było nazbyt ewidentne; słodka Shampoo jest bezpośrednia jak lawina śnieżna; Ukyo walczy z opinią chłopczycy; Ryoga przy Akane gubi nie tylko głowę, ale sam się także gubi, nawet na najprostszej drodze; Mousse zaś byłby dużo skuteczniejszy w wyznawaniu miłości Shampoo, gdyby nie mylił jej ze sterczącym pieńkiem. Happosai jest zbereźny jak zawsze. W takim tyglu aż wrze, a Takashashi wie, czego dodać i jak zaburzyć równowagę, żeby wykipiało.


Dom latających cebrzyków

Niestety, w misce miodu jest i łyżka dziegciu, gdyż szata graficzna polskiego wydania serii nie do końca współgra z mistrzowską zawartością. Okładki są mdłe – bohater (lub ich para) na pastelowym tle plus tytuł zdecydowanie nie wyczerpują możliwości grafików. Podobnie frontyspis nie jest żadną wizualną rewelacją, kojarzy się raczej z szablonem przestarzałego programu do pisania. Wewnątrz komiksu co jakiś czas pojawiają się też plansze, które w oryginale były wielobarwne, u nas zaś – jako czarno-białe – stały się bardzo niewyraźne i "brudne". Na szczęście historie są tak wciągające, że żadna z niedoróbek zbyt długo nie przykuwa uwagi.

Trzy tomy Ranmy to trzy porcje dobrych historii, zabawnych dialogów i wartkiej akcji. Poczucie humoru autorki balansuje na granicy groteski i absurdu, unikając jednakże slapstickowych gagów. Sięgając po te części, można się spodziewać: yeti jadącego na byku z węgorzem i żurawiem w łapach, bieliźnianych imion, arbuzowej wyspy, najgorszego sosu teriyaki na świecie, techniki wnerwionego lwa, kompromitujących zdjęć oraz wielu, wielu wiader zimnej i ciepłej wody.

A wisienką na tym trzytomowym torcie są spolszczone onomatopeje, a wśród nich odgłos kota, otrzepującego się z wody: plicz.


The Yellow Book: blog Juliana Czurko

Polterblog Juliana Czurko
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria

Ranma 1/2 #18
Ranma 1/2 #18
Ranma 1/2 #18

7.5
Ocena recenzenta
-
Ocena użytkowników
Średnia z 0 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 1
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Ranma 1/2 #18
Redaktor naczelny: Rumiko Takahashi
Scenariusz: Rumiko Takahashi
Wydawca: Egmont Polska
Data wydania: marzec 2008
Format: B6
Oprawa: miękka, kolorowa
Papier: offsetowy
Druk: czarno-biały
Cena: 17 zł



Czytaj również

Ranma 1/2 #14
Jeszcze więcej!
Ranma 1/2 #13
Wszystko w jednym
Inu-Yasha #10
Historie zataczają kręgi

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.