Dlaczego lubię Dziki Zachód
Odsłony: 65Karnawał Blogowy 4 – Ulubione Realia.
No, to odpowiem na apel naczelnego psuja polskiego RPG. Nie udało mi się napisać na 2 i 3 część KB, ale 4 część idealnie mi pasuje, więc od razu złapałem klawiaturę i zacząłem pisać. Więcej o 4 części tutaj - http://my.opera.com/Seji/blog/karnawal-blogowy-rpg-4-ulubione-realia
Moje ulubione realia? Generalizując, to chyba pseudo-historyczne. Uwielbiam realia takie jak w Deadlands, Rippers, Solomon Kane czy Zew Cthulhu. Mamy więc nasz świat, ale nie do końca nasz - coś go odróżnia od tego, co było (czy jest) na prawdę. Czy to Pomsta, czy Cabal czy też magia – jest to coś, co daje mi kopa. Mogę bawić się realiami, ale wprowadzać fajne bajery. Nie muszę znać historii, żeby się dobrze bawić – ale dzięki temu, że ją znam, zabawa historią daje mi i graczom dodatkową zabawę.
To było tak generalnie. Jeżeli chodzi już o realia historyczne, w których najlepiej mi się prowadzi – to jest to zdecydowanie Dziki Zachód. Najlepiej, jak to jest nietypowy, alternatywny Dziki Zachód – czyli np. taki, jak przedstawiony w Deadlands. Wiem, to tez szeroki bajer. Ale klimat Zachodu – czy to pustynia w Arizonie, czy to góry w Colorado – dla mnie nic więcej nie trzeba. Szczególnie przy bogactwie świata Deadlands - który, nieskromnie mówiąc, znam dość dobrze. Klisze westernowe same generują pomysły – co świetnie widać w „Fistfull of Zombies”. Tam Shane wziął zombiaki i wrzucił je w kilka różnych westernów, przez co powstało naprawdę kilka zupełnie różnych od siebie gier. Dlaczego to takie inspirujące? Każdy z nas zna jakiś western – więc zna te najbardziej znane widoki z Dzikiego Zachodu. Do tego specyficzna atmosfera – granica cywilizacji, konflikty z Indianami, dzika natura, najgorsze cechy ludzkie, wychodzące w odosobnieniu. A jak jeszcze można do tego wrzucić trochę nadnaturalnych motywów, to życie w ogóle staje się przepiękne. Teraz wystarczy to tylko połączyć i mamy przygodę. Prosty konflikt o pastwiska może być tłem dla kilku różnych przygód. Zupełnie prosty pomysł, to oczywiście najęcie drużyny przez jednego ranchera (najlepiej biedną kobietę w tarapatach) do obrony przed innym, złym i podłym. Jasne, ograne – ale jakie miłe. Może coś trudniejszego? Proszę bardzo – trwa wojna między rancherami, a gracze chcą przejąć ich terytoria (albo pracuje dla kogoś, kto chce to zrobić). Dalej proste – ale za to ile można motywów wrzucić: od napadów w nocy na stada, przez pojedynki w samo południe z konkurencją, wrabianie przeciwnika (na przykład sugerując kradzież), próby wmieszania w konflikt jakiejś innej frakcji, żeby mieć „czyste” ręce... Cud, miód i orzeszki, aż mnie naszło na napisanie takiego scenariusza (tylko z kopalniami i kompanią górniczą).
Mało? No to dalej konflikt o pastwiska, ale znowu coś innego. Gracze to dziennikarze, najemnicy, badacze tajemnic. Miasteczko jest w strachu, bo coś zabija krowy na pastwiskach, zostawiając tylko dziwne ślady na okaleczonych zwłokach. Widać dziwne światła, słychać nieludzką „mowę”. Archiwum X? Duchy? Potwory? Ależ skąd – zwykła puma. Albo indianie, których święta ziemia została przejęta przez białych, chce ich wygnać (wystraszyć), a nie mają na tyle wojowników, żeby po prostu ich wyciąć. Albo to bogaty fabrykant, który chce wejść w biznes mięsny (a ma pełno środków, żeby straszyć ludzi i przez podstawione osoby wykupywać ziemię i bydło za bezcen). Albo pomysłowi złodzieje bydła (wtedy muszą też krowy znikać), którzy dobrze zacierają za sobą ślady...
Teraz do tego dorzućmy camp – taki jak w Deadlands i możemy mieć na przykład małe miasteczko, do którego przybyli Bohaterowie. Niestety, zamiast panienek, sklepów i innych przybytków jakże potrzebnych kowbojom, tu na nich czeka tylko cisza. I trupy. Coś, co zabiło wszystkich mieszkańców, nie oszczędziło nawet miluśkich króliczków. Miasteczko jest opuszczone... ale czy na pewno? Noc się zbliża, a wraz z nią zagrożenie! Coś przemyka w ciemnościach. Gdzieś widać tylko jakieś białopomarańczowe błyski. I nagle... atakują zmutowane, eksplodujące nutrie albinosy – zombie! Haha! Tego się nie spodziewaliście! Nic, tylko prowadzić – a klisz, które pomogą nam w opisywaniu miejsca mamy od cholery, ot na przykład świetnie pasuje do tego miasto duchów z Call of Juarez :) A pomysły można brać zewsząd – w końcu Michał Sołtysiak przerobił na western Makbetha.
Hm, rozpisałem się o pierdołach. Ale chyba dlatego lubię Dziki Zachód. Za to, że pozwala mi się bawić kliszami – graczom pozwalając na to samo. Ostatnio prowadziłem przygodę w The Rock w Lost Angels – oczywiście, z muzyką z filmu – a na końcu z widowiskowym wybuchem, za który dziękuję graczowi – chciał mieć coś, jak w filmie :). Taką zabawę właśnie uwielbiam w rpgach.