» Recenzje » Przypływy Nocy - Steven Erikson

Przypływy Nocy - Steven Erikson

Przypływy Nocy - Steven Erikson
Steven Erikson jak żaden inny autor fantasy uwielbia utrudniać swoim fanom lekturę – w Ogrodach Księżyca zaprezentował skomplikowany świat z hordą bohaterów i wątków do zapamiętania tylko po to, by w drugim tomie zrobić jeszcze raz to samo, zmieniając miejsce akcji. Z kolei w Domu Łańcuchów poświęcił pierwsze dwieście stron na wprowadzenie jednej postaci! W tomie piątym, Przypływach Nocy, tradycja jest kontynuowana – przenosimy się na całkowicie nowy, trzeci już kontynent. Ta część jednakże rożni się nieco od poprzednich, z kilku powodów. Raz, że nie licząc bogów czy ascendentów, pojawia się tylko jeden (!) bohater znany z poprzednich książek. Dwa – mamy do czynienia z prequelem, czyli śledzimy wydarzenia poprzedzające fabułę pierwszego tomu. Co więcej, o ile dotychczas w każdej części śledziliśmy kilka przeplatających się wątków, tak tu są tylko dwie linie fabularne, których bohaterowie reprezentują dwie strony konfliktu.

Historia koncentruje się na konflikcie pomiędzy dwiema cywilizacjami: nastawionym na ciągłe podboje i obracanie pokonanych nacji w niewolników ludzkim Imperium Letheryjskim a plemionami Tiste Edur, Dziećmi Cienia, rządzonymi przez Króla-Czarnoksiężnika Hannaga Mossaga. Jako że Letheryjczycy gnani są niepohamowana chciwością, a Edur nie zamierzają poddać się bez walki, wojna jest nieunikniona – a jeśli we wszystko zamieszani są jeszcze Pradawni Bogowie, przepowiednie, przeklęty miecz, spisek mający na celu zniszczenie gospodarki Letheru i niszczony od środka Dom Azath, to sprawy mogą się potoczyć tylko gorzej. Warto również dodać, że poznamy losy brata Anomandera Rake'a, historię pradawnej zdrady, a Okaleczony Bóg wykona kolejne ruchy, mające na celu zdobycie sprzymierzeńców.

Wydarzenia prowadzące do ostatecznego starcia kultur poznajemy z perspektywy dwóch rodzin – Hulla, Tehola i Brysa Beddictów z jednej strony, oraz Feara, Trulla i Rhulada Sengarów z drugiej (ponieważ pojawia się Trull, mamy okazję poznać okoliczności które doprowadziły do sytuacji, w jakiej poznajemy go w Domu...). Jak można się było spodziewać, bohaterów pobocznych, równie interesujących jak ci wymienieni wyżej, jest znacznie więcej, więc wymienię tylko swoich faworytów: przemierzający świat w swych snach niewolnik Udinaas, wierny lokaj Tehola Bugg, Żelazna Krata ze słynnej Karmazynowej Gwardii (na temat której wzmianki pojawiają się już od pierwszego tomu) czy pewna nieumarła złodziejka – a wszyscy oni trzymają niezwykle wysoki poziom, zarówno pod względem charakteru, jak i swojej ekscentryczności.

Klimat książki, choć może być trudno w to uwierzyć, wydaje się być jeszcze cięższy niż w poprzednich tomach. Jest tak zapewne dlatego, iż pojawia się mniej wesołych przekomarzanek bohaterów (choć na szczęście nie zabrakło niezastąpionych Tehola i Bugga, których dyskusje na tematy ekonomiczne czy też kulinarne potrafią rozśmieszyć do łez), a głównym motywem, przewijającym się przez całą powieść, jest wątek niszczenia jednej cywilizacji przez drugą i podboju kulturowego. Tiste Edur, teoretycznie ci "źli", są zmuszeni do walki w obronie swojej tradycji, dziedzictwa i stylu życia przed niemalże czczącymi pieniądz i materializm Letheryjczykami. To charakterystyczna cecha dzieł Eriksona: żadna ze stron konfliktu nie jest stuprocentowo dobra ani zła, każdy ma swoje motywy i racje. To samo odnosi się do głównego czarnego charakteru powieści – jest zły, ale da się go zrozumieć, a nawet mu współczuć. Przyczyną zmiany klimatu może też być samo miejsce akcji – ta rozgrywa się najczęściej w nocy, w ciemnych zakamarkach miasta czy też tundrowych lasach.

Styl autora nieco się zmienił: wydaje mi się, że w tej odsłonie cyklu znajduje się więcej opisów otoczenia i rozmyślań bohaterów, niż w poprzednich tomach, przez co niektóre fragmenty mogą troszkę nudzić ze względu na mniejszą ilość akcji. Mimo wszystko w powieści nie zabraknie dla niej miejsca – znów mamy do czynienia ze świetnymi opisami pól bitewnych, pojedynków szermierczych i czarnoksięskich, a finał zalicza się do czołówki najlepszych w serii – nie jest wprawdzie tak dobry jak ten ze Wspomnień Lodu, ale obserwowanie jak zawalają się światy poszczególnych postaci w zderzeniu z brutalną rzeczywistością, bohaterowie giną, a wszystko wokół się zmienia, znów pozwala całkowicie zanurzyć się w lekturze.

Miło jest się przekonać, że po nieco słabszym Domu Łańcuchów autor wrócił do bardzo wysokiej formy. Wprawdzie tom ten różni się w klimacie od poprzednich, ale nie oznacza to bynajmniej, że jest gorszy. Dzięki nowemu miejscu akcji i wprowadzeniu na scenę kolejnych, kluczowych dla fabuły postaci, Przypływy Nocy są jedną z najważniejszych dla całego cyklu części. Wraz z nią, Malazańska Księga Poległych zalicza półmetek. Można powiedzieć, że pierwsza połowa serii miała wprowadzić nas w świat i przedstawić głównych bohaterów opowiadanej historii, a teraz czytelników czeka łączenie wątków, i nieuchronne zbliżanie się do kulminacji opowieści. Szczerze polecam zanurzenie się w tym niezwykłym świecie, aby przekonać się, jakie niespodzianki przygotował jeszcze dla nas Erikson.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
9.0
Ocena recenzenta
7.75
Ocena użytkowników
Średnia z 6 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Przypływy Nocy (Midnight Tides)
Cykl: Malazańska Księga Poległych
Tom: 5
Autor: Steven Erikson
Tłumaczenie: Michał Jakuszewski
Wydawca: Mag
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 2004
Liczba stron: 806
Oprawa: twarda
Format: 165 x 240 mm
ISBN-10: 83-89004-95-X
Cena: 95,00 zł



Czytaj również

Przypływy nocy - Steven Erikson
Jasne strony mrocznej wojny
- recenzja
Przypływy Nocy - Steven Erikson
Nazywam się Edur. Tiste Edur.
- recenzja
Okaleczony Bóg
Wielkie zamknięcie
- recenzja
Myto Ogarów
Początek końca
- recenzja
Wspomnienie lodu - Steven Erikson
Wszystkie drogi prowadzą do Pannion Domin
- recenzja

Komentarze


Kotylion
   
Ocena:
0
Zachęcony trochę dyskusją pod poprzednimi recenzjami wróciłem do Malazańaskiej, aczkolwiek musiałem sobie to i owo przypomnieć. Za mną już Bramy Domu Umarłych i 1/3 Wspomnienia Lodu, potem chcę przejść od razu do Łowców Kości, bo jak już parę razy wspominałem, ani Domu Łańcuchów ani Przypływów Nocy zbytnio nie cenię. W związku z tym mam pytanie - natknął się ktoś gdzieś w sieci na sensowne streszczenie 4 i 5 tomu (może być anglojęzyczne)? Przydałoby się, cobym nie musiał przedzierać się przez najnudniejsze 2000 stron sagi tylko po to, by wspomnieć fabularne niuanse.

A co do recenzji i samych Przypłwyów (spoilery mogą być):
Primo, z tego co pamiętam w Midnight Tides pojawiają się trzy znane z wcześniejszych tomów postacie: Trull Sengar (o niego zapewne chodziło autorowi), Gothos i Okaleczony Bóg. Poza tym, ja bym nie przypisywał Rhuladowi roli głównego czarnego bohatera. Tym pozostaje Przykuty i zarówno najmłodszy z braci Sengar, jak i Hannan Mosag to tylko marionetki w jego połamanych łapskach ;)

Co do jakości finału, z 5 które znam, na pewno zakończenie Przypływów nijak ma się do dramatycznych wydarzeń z Bram Domu Umarłych, mających miejsce na dwóch planach (Sznur Psów i Dom Życia) ani wymienionego Wspomnienia Lodu. Poziom podobny do finału Ogrodów Księżyca, ale niewątpliwie dużo lepszy od beznadziejnego zakończenia Domu Łańcuchów. Z resztą, nie tylko o zakończenie tu chodzi. Fabularnie jest zwyczajnie gorzej niż w poprzednich częściach.

Nowe postacie mnie zawiodły. Fear i Brys są trochę nijacy, Rhulad to zwykły megaloman, a dla intrygująco zapowiadającego się Silchasa Ruina prawie w ogóle nie było miejsca. Prawdziwą sympatią obdarzyłem tylko genialną dwójkę - Tehola i Bugga. Żal mi było Kuru Quana - śmierć cedy miała chyba być podobna do tego, jak skończył Sójeczka we Wspomnieniu Lodu i choć nie był to aż taki wstrząs, to i tak można to chyba określić najmocniejszą sceną w całej powieści.

Jeszcze wracając do reszty serii. Autor twierdzi, że nie ma w niej wyraźnego podziału na złych i dobrych. W pierwszej części na pewno nie, w drugiej już natomiast jest on dość jasno nakreślony. I choć Imperium Malazańskie w zasadzie samo w sobie też jest złe, to po prostu Apokalipsa jest jeszcze gorsza, okrutna, bezwzględna, brutalna, pozbawiona pozytywnych cech. Dopiero w czwartej powieści się to nieco wyrównuje, gdy po stronie Dryjhny stają Felisin i Heboric, jest już nieco "szarzej". We Wspomnieniu Lodu podział jest natomiast jeszcze bardziej oczywisty. Pannion Domin to czystej zło, a jego przeciwnikami są niemal sami męczennicy za swoją sprawę: Zastęp Jednorękiego, Tiste Andii i Caladan Brood ze swoim strasznym brzemieniem. Chyba tylko T'lan Imassowie się w to nie wpisują, bo choć też cierpią nieustannie, to jednak coby nie mówić, ich cywilizacja wcale nie różni się wiele od Pannion Domin, niszcząc wszystko, co stanęło jej niegdyś na drodze.

Co prawda nie czytałem jeszcze ani 6 tomu, ani żadnego późniejszego, ale ogólnie odnoszę wrażenie, że ta linia między złymi i dobrymi, tudzież złymi a okropnymi, będzie coraz wyraźniejsza z każdą kolejną powieścią. Po prostu szykuje się starcie Domu Łańcuchów z resztą świata i nie trzeba być geniuszem, by widzieć, kto tu będzie "tym złym". Choć oczywiście mogę się mylić.

No i jeszcze jedna drobna pomyłka autorze. Kontynentów, na których rozgrywała się akcja było znacznie więcej niż 3:
-Quon Tali (Malaz, Unta, Itko Kan)
-Genabackis (Wolne Miasta, Pannion Domin)
-Siedem Miast (Sznur Psów, Raraku)
-Letheri (całe Przypływy Nocy)
-Korelri (prolog Wspomnienia Lodu)
-Jacuruku (prolog Wspomnienia Lodu, nie jestem pewien, ale sądzę, że Jacuruku zostało zamienione w Grotę Cesarską)
13-07-2010 21:17
Asthariel
   
Ocena:
+1
Okej, no to wdam się w dyskusję ;-P
1. Napisałem JEDEN znany bohater, nie licząc Bogów, czy Ascendentów :-P Czyli, Przykuty i Gothos się nie liczą, bo ostatni chyba jest Ascendentem.
2. Nijaki był Fear, prawda. Ale różne są gusta, Brysa polubiłem. Tehol, Bugg, Ceda, Shurq, Rhulad, Udinaas, Żelażna Krata są fajni. Silchas był ciekawy, intrygujący... dopóki nie wyszedł, bo w kolejnym tomie jest straszliwie nijaki.
3. Może nie tyle chodzi mi o podział między dobrem a złem, co o to, że motywy złych można zrozumieć.
Panion - postradał zmysły od wpływu Przykutego, więc nie jest zły dla samego czynienia zła.
Felisin - opętana przez obłąkaną boginię.
Rhulad - jak napisałeś, biedny, zmanipulowany megaloman. robił rzeczy niewybaczalne, ale mi jest go po prostu żal.
Przykuty - jakby przywołano mnie do obcego świata, pozbawiono mocy, strzaskało cielesną powłokę zmuszając do odczuwania strasznego bólu przez tysiąclecia, to też byłbym wkurzony.
4. Kontynenty - po prostu się czepiasz :-P Zdecydowana większość akcji była na raraku, genebackis i Letherze. Quon Tali było tylko przez chwilę w ogrodach, potem wraca w Karmazynowej Gwardii, Jacuruku tylko w prologu trzeciego tomu... który to kontynent chyba pomyliłeś w korerli, które na razie się nie pojawiło (tam ma być akcja w nowej powieści Esslemonta).
13-07-2010 21:32
Kotylion
   
Ocena:
0
Jezu, jak się wkurzyłem. Zaraz mi chyba głowa z frustracji eksploduje. Rozpisałem się w odpowiedzi i pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie skopiowałem treści posta do schowka. I co? I oczywiście wyparował. Ech, te prawa Murphyego.

Nie chce mi się pisać wszystkiego od nowa, więc skrótowo:

1. Z Okaleczonym Bogiem, mój błąd, nie doczytałem fragmentu recenzji zastrzegającego to. Natomiast Gothos raczej nie jest ascendentem, tylko strażnikiem Azath, jak Moby i Raest.

3. Felisin to świetna postać, jedna z najgłębszych o ile nie najgłębsza w całej sadze. Tak jak napisałem - Tornado jest stricte złe do momentu, gdy ona i Heboric przyłączają się do zabawy. Potem jest już szarawo ;)

Przykuty natomiast nie ma w moim odczuciu nic na swoje usprawiedliwienie. To najbardziej cliche postać w Malazańskiej. Zły, super potężny, pragnący zniszczyć świat w akcie zemsty. Eriksona naprawdę stać na więcej :)

4. Nie czepiam się, to po prostu spore niedomówienie. Quon Tali to rdzeń Imperium Malazańskiego. Korelri też było w prologu Wspomnienia Lodu. Bodaj w jednym akapicie, ale było. To prawdopodobnie miejsce upadku Okaleczonego Boga. Jacuruku to z kolei kontynent zniszczony przez Kallora i przeniesiony przez K'rula w całości do nowej groty. Stąd moje przypuszczenie, że właśnie Jacuruku jest wnętrzem Groty Cesarskiej, a więc odegrało sporą rolę również w Bramach Domu Umarłych.
13-07-2010 22:30
malakh
   
Ocena:
0
Jezu, jak się wkurzyłem. Zaraz mi chyba głowa z frustracji eksploduje. Rozpisałem się w odpowiedzi i pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie skopiowałem treści posta do schowka. I co? I oczywiście wyparował.

Pierwsza Zasada Pisania Postów: Skopiuj, zanim dodasz;D
13-07-2010 22:39
Kumo
   
Ocena:
0
"Przykuty natomiast nie ma w moim odczuciu nic na swoje usprawiedliwienie. To najbardziej cliche postać w Malazańskiej. Zły, super potężny, pragnący zniszczyć świat w akcie zemsty. "

Super potężnym to raczej bym go nie nazwał... Najlepiej podsumowała o jedna z postaci: Przykuty jest "małym, żałosnym ...synem, który trzyma w rękach twoje życie".
Jak dla mnie, warto przeczytać "Przypływy..." choćby dla Tehola, Bugga i reszty ich "zespołu".

A jeśli chodzi o śmierć cedy, to... jeszcze zobaczysz ;)
13-07-2010 22:51
Kotylion
   
Ocena:
0
Cóż, moja wiedza może być niepełna, ale z pięciu poznanych przeze mnie tomów, Okaleczony Bóg to zdecydowanie najpotężniejsza istota całego uniwersum. Samo jego pojawienie się zniszczyło cały kontynent (Korelri) i zabiło tych, którzy go przyzwali. Mimo tego, że przeciw niemu wystąpiło mnóstwo ascendentów, nie udało się go całkowicie unieszkodliwić. W końcu zatruł Pożogę, na pewien czas zatruł też groty, a więc ciało K'rula. Szybki Ben nie był w stanie nawet go drasnąć, a choć to człowiek, to potrafił wziąć za szmaty samego Kaptura i wywlec go z jego królestwa. Rhulada uczynił właściwie nieśmiertelnym (choć jestem zdania, że wystarczyłoby go chlasnąć Dragnipurem i sztuczka z wiecznym wracaniem do groty Przykutego by się zepsuła :P). Klęka przed nim Kallor, który zupełnie niewzruszony siedział na tronie z czaszek, nawet kiedy trzech pradawnych bogów przyszło skopać mu tyłek. Trochę tego jest :P
13-07-2010 23:29
Kumo
   
Ocena:
0
Trudno wyznaczyć u Eriksona jakąś precyzyjną skalę potęgi - to w dużej mierze zależy od okoliczności. Np. Szybki Ben zrobił to, co mówisz z Kapturem, ale z Tronem Cienia (zdecydowanie słabszym niż Kaptur) raczej stara się nie zadzierać. Okaleczony Bóg jest potężny, to fakt, ale ze względu na krępujące go więzy i okaleczenie dysponuje zaledwie ułamkiem swojej mocy; całej może już nigdy nie odzyskać. Zatrucie Pożogi - owszem, ale podobny efekt dla Fenera miał sam fakt niesprawiedliwej egzekucji Heborica.
Tak więc oprócz "leveli" mocy mamy tu do czynienia z gęsta siecią zależności, która mogą wykorzystywać nawet zwykli śmiertelnicy.
14-07-2010 08:23
~Marcin Wełnicki

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Moim zdaniem "Przypływy Nocy" to najbardziej przystępna z książek Eriksona. Prawdę mówiąc, gdybym chciał kogoś wciągnąć w czytanie Malazańskiej Księgi Poległych, to wahałbym się, czy rozpocząć od "Ogrodów..." czy od "Przypływów...".

IMO niestety „Przypływy Nocy” stanowią punkt zwrotny serii (przynajmniej dla mnie) – żaden z trzech kolejnych tomów nie bawił mnie jak poprzednie, a pewne wydarzenia z „Wichru Śmierci” i „Myta Ogarów” umniejszyły moim zdaniem epickie fabuły, odpowiednio, „Przypływów Nocy” i „Wspomnienia Lodu”. Kiedy pojawią się tutaj recenzje tych tomów, z chęcią wdam się w szczegóły.

Same „Przypływy Nocy” oceniam bardzo wysoko, prawdopodobnie postawiłbym je tuż za „Wspomnieniem Lodu”, chociażby dlatego, że Eriksonowi udało się uchwycić klimat innego kontynentu – podczas lektury naprawdę czułem, że zmiana scenerii to nie jedynie kosmetyczny zabieg.

Pozdrawiam,
Marcin Wełnicki
Biały Atrament
14-07-2010 08:43
Kotylion
   
Ocena:
0
@Kumo

Nie no, oczywiście, nie można arbitralnie oceniać czyjejś potęgi bo "X nakopał Y, a przecież przegrał z Z, którego pokonali Y i Ą". Natomiast mając za sobą połowę dziesięcioksięgu odnoszę wrażenie, iż nikt ani nic nie jest w stanie samodzielnie przeciwstawić się mocy Upadłego.

Co do Fenera - to tu już wchodzimy na grząski grunt dywagacji o skomplikowanej fabule, toteż będę się musiał wycofać :P Aczkolwiek myślę, że na problemy Fenera w nie mniejszym stopniu niż Heboric, wpłynął powrót Trake'a.
14-07-2010 11:04
Alkioneus
   
Ocena:
0
Natomiast mając za sobą połowę dziesięcioksięgu odnoszę wrażenie, iż nikt ani nic nie jest w stanie samodzielnie przeciwstawić się mocy Upadłego.

Mael
14-07-2010 11:34
Asthariel
   
Ocena:
0
SPOILERY Z ŁOWCÓW KOŚCI I DALEJ

Mam przeczucie, że Eresal też jest diabelnie potężna. Z tego co pamiętam, pstryknięciem palca pozbawiła przytomności Icariuma w pełni swojego szału. Nie wspominając już o podróżach w czasie...
14-07-2010 13:04
Kumo
   
Ocena:
0
"Mael"
... i jego wiosło ;)))
Okaleczony jak na razie stara się gromadzić wyznawców i sojuszników; bez nich ma tylko namiot i piecyk.
Zresztą... Nie wróżę długiej kariery komuś na tyle głupiemu, że wkurzył Karsę Oorlonga. I to więcej niż raz.

A poza tym - kto przy zdrowych zmysłach stawiłby w pojedynkę czoła Kotylionowi, Icariumowi, Kallorowi czy Rake'owi (czy nawet malazańskiemu saperowi z zapasem wstrząsaczy...) nie licząc się z DUŻĄ szansą przegranej?
14-07-2010 19:23
Kotylion
   
Ocena:
0
Caladan Brood? :P

Edit

No i oczywiście Seguleh. W kolejnych pojedynkach Rake zabił łącznie dwudziestu, aż w końcu mu się znudziło ;)
14-07-2010 21:26
Kumo
   
Ocena:
0
Miałem nawet wpisać Brooda, ale nie chciałem przeciągać wyliczanki :P. Aha, nie zapominajmy o paleontologu...

Jaasne, "znudziło"... Tak się to teraz nazywa?
BTW, wszystko wskazuje na to, że Seguleh w najbliższym czasie zyskają na znaczeniu jeśli chodzi o świat i fabułę. Podobnie jak bohaterowie jestem ciekaw, o co chodzi z "przetworami" w piwnicy pewnej knajpy.
14-07-2010 21:48
Kotylion
   
Ocena:
0
Znudziło to może faktycznie nieprecyzyjne określenie, bo według tego, co mówi zawiść, po zdobyciu tytułu Siódmego (albo szóstego? Już nie pamiętam) Seguleh, Rake nie miał już siły dalej walczyć i po prostu wycofał się do Kurald Galain. Biorąc pod uwagę, że stoczył, jedną po drugiej, dwadzieścia walk, miał prawo być nie tylko zmęczony, ale i znudzony :P
14-07-2010 22:08
Kumo
   
Ocena:
0
O ile pamiętam, to Rake po prostu zwiał od Seguleh przez grotę - wybrał się do nich z wizytą incognito, nie zaprzątając sobie głowy sprawdzeniem miejscowych zwyczajów. W efekcie błyskawicznie ponarażał się wszystkim wokół - co dalej, wiadomo. Chyba nawet trochę czasu minęło, zanim się uspokoił po tym doświadczeniu.
15-07-2010 08:01
Kotylion
   
Ocena:
0
Dokładniej było to tak (Wspomnienie Lodu, tom pierwszy, s. 179):
"...Gdy zidentyfikowałeś ich jako Seguleh, obudziłeś dawne wspomnienia. Anomander Rake skrzyżował ongiś miecze z dwudziestoma Seguleh po kolei. Złożył na wyspie niezapowiedzianą wizytę, nic nie wiedząc o jej mieszkańcach. Przybrał ludzką postać i dobrał do niej odpowiednią maskę, po czym postanowił wybrać się na przechadzkę główną ulicą miasta. Ponieważ jest z natury arogancki, nie okazywał uległości nikomu, kto stanął mu na drodze...
(...)
Dwa dzwony. Tyle trwała wizyta Rake'a na wyspie. Opowiadał mi o gwałtowności, która wypełniła ten krótki czas. W końcu trwoga i wyczerpanie skłonił go do wycofania się do groty, choćby tylko po to, by uspokoić walące serce."
15-07-2010 09:45
Asthariel
   
Ocena:
0
Wydaje mi się, że przeceniacie "paleontologa". Nie miałby szans z Anomanderem, Karsą, Seguleh, Oprawcą czy chociażby Brysem lub Toolem.
15-07-2010 11:27
Kumo
   
Ocena:
0
Akurat Karsa od niego oberwał, choć sam przyłożył mu równie mocno. I nie wiemy, co jeszcze ten gość potrafi (co prawda uważam go raczej za ozdobnik niż istotną postać, ale kto wie?).
15-07-2010 14:31

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.