» Dojo » Artykuły o świecie » Przewodnik po Rokuganie cz. IV

Przewodnik po Rokuganie cz. IV


wersja do druku
Redakcja: Tammo

Przewodnik po Rokuganie cz. IV - EMOCJE

Wyborny dowcip

Opis

Działo się to wczesną wiosną, kiedy wraz z towarzyszami wracaliśmy po udanych negocjacjach z klanem Żurawia. W zamian za naszą opiekę nad drogami w jednej z ich prowincji, na ziemie naszego klanu miały dotrzeć trzy karawany z fetyszami rodziny Asahina. Negocjacje były wielkim sukcesem, Żurawie zaś podjęły nas w naprawdę przemiły sposób, każdemu z naszego guntai przydzielając heimina, by ten służył mu za źródło informacji. Dzięki temu szybko wiedzieliśmy gdzie są dobre herbaciarnie, gdzie są najpiękniejsze gejsze, albo jak dojść do jadalni na poranne śniadanie i gdzie poćwiczyć.

Większość naszych dni mijała na miłym nieróbstwie, przerywanym przez gunso, który z nieodmiennie marsową miną ganiał nas codziennie do ćwiczeń. Eskortowanie Ide-sama do zamku pana Daidoji okazało się jak dotąd najprzyjemniejszym zadaniem w mej czteroletniej służbie. Wracaliśmy obdarowani niewielkimi drobiazgami, a niektórzy z nas nawet upatrzyli sobie Żurawie dziewczęta, conajmniej trzech poczęło nagle przejawiać zainteresowanie sprawami ożenku. Ide-sama uzyskał wielki mir wśród Żurawi. Obdarowywali go i podejmowali tak często, że nie sposób było tego sobie inaczej tłumaczyć. Jedynie gunso wracał z marsową miną, którą zaczęliśmy uważać za stały element jego wyglądu. Gunso oraz jeszcze ktoś. Jeden z Moto, człowiek młodszy ode mnie o dwa lata, milczek, co w jego rodzinie wcale nie było rzadkością. Zaskoczyło mnie to. Będąc w dobrym nastroju, zagaiłem doń, pytając co się stało. Uprzejmie podziękował, mówiac, że "nic, sempai". Musiałem pytać dalej, a me zaintrygowanie narastało, czułem się bowiem zbywany przez tego młokosa! W sposób niewątpliwie uprzejmy, ale w końcu jako jego sempai, wyraziłem zainteresowanie jego losem. Ciekawość zawsze była moją słabą stroną, więc w końcu musiał wyczerpać listę uprzejmych wykrętów. Z zadowolonym uśmiechem oczekiwałem więc, aż wreszcie wyjaśni przyczynę swego ponurego nastroju. I wyjaśnił, w sposób, który niemal zrzucił mnie z siodła prostym stwierdzeniem:

- Shinjo-sempai, patrzę na naszą misję i widzę klęskę.

Zdumiałem się. A potem zacząłem się śmiać tak bardzo, że niemal spadłem z konia. Biłem się rękoma po udach i śmiałem, łzy ciekły mi po twarzy. Powaga młodzika i absurdalność stwierdzenia przełamały me samurajskie wychowanie i nieprzystojnie go wyśmiałem. Młodzik zdzierżył to dość długo, by w końcu spiąć konia i runąć do przodu jak burza, ja zaś pozostałem na miejscu, wobec spojrzeń utkwionych we mnie i ze świadomością, że uchyliły się nawet zasłony palankinu Ide-sama. Poczułem jak krew uderza mi na twarz. Musiałem strasznie się zaczerwienić, lecz szkoła mej matki nie poszła na marne i natychmiast rzekłem:

- Poprosiłem Moto-san o opowiedzenie dowcipu, lecz zaśmiałem się wcześniej, niż trzeba było, bowiem przypomniałem sobie jego puentę. Wybaczcie proszę, dowcip jest prawdziwie wyborny, lecz nie powinienem był zakłócać spokoju. Jeśli pozwolisz gunso, ruszę za Moto-san wyjaśnić sprawę.

Nie umiałem zbyt dobrze przekonać o szczerości mych słów, co widziałem na twarzy gunso, lecz byliśmy tu jedynie my, samuraje Jednorożca, nikt więc nie miał zamiaru łapać mnie za słowa. Gunso skinął głową, a ja pognałem.

Byłem wtedy - i nadal zresztą jestem, mój synu - najlepszym jeźdźcem w mym guntai, a mimo to namęczyłem się nielicho nim dognałem młodzika, który na mój widok począł udawać, że gna z wiatrem w zawody. Kiedy moja cierpliwość stała się tak cienka jak sprane prześcieradło, ten wreszcie powściągnął konia i zaczął zawracać, ignorując mnie kompletnie. Zirytowany rzuciłem:

- Moto-san, nie ułatwiasz mi przeprosin!
Na co ten młodzik odrzucił:
- Oczywiście! Nie widzę celu w ułatwianiu życia tym, co zbyt długo wypytują o rzeczy, które tak naprawdę ich nie ciekawią. Intersują się czymś jedynie po to, by wypytanego wyśmiać, kiedy powie o co chodzi!

Zwróciło mą uwagę zachowanie jego konia. Tańczył w miejscu, niespokojny, podrywał łbem, rzucając nim to na lewo, to na prawo. Spojrzałem na Moto z uznaniem. Gdyby nie to, że siedział na koniu, w życiu nie domyśliłbym się, jak bardzo jest zdenerwowany. Jego słowa zawierały jedynie ślad odczuwanego gniewu.

- Moto-san, proszę, przyjmij me przeprosiny. Wygłosiłeś stwierdzenie, które błędnie uznałem za nieprawdopodobne. Nie powinienem był się śmiać, a już na pewno nie tak głośno. Utraciliśmy twarz przez moje zachowanie, gomen nasai.

To rzekłszy, skłoniłem mu się. Wiem, że samurajowie z innych klanów krzywo patrzyliby na przeprosiny składane z konia, uważając, że taki ukłon nie będzie poprawny, więc i podważa szczerość intencji. Lecz Jednorożce inną wagą przykładają do niektórych spraw, nie brałem więc tego nijak pod uwagę i kontynuowałem:

- Twoje stwierdzenie o klęsce zadziwia mnie. Nasz pan wysłał pana Ide, by ten wynegocjował coś w zamian za nasze tegoroczne pilnowanie dróg w prowincjach Żurawia. Było jasnym, że i tak będziemy pilnować tych dróg. Chodziło o to, by Żurawie to doceniły. I doceniły. Mieliśmy miłe, ba, wręcz czarujące przyjęcie, byliśmy podejmowani z atencją i uwagą. Nawet tacy ji-samurai jak my mogli potrenować w dojo syna daimyo, zaś każdemu z nas przedstawiono parę panien z klanu Żurawia. Ide-sama uzyskał trzy karawany z fetyszami Asahina! Trzy! To ma być klęska, Moto-san?!

Moto wsłuchał się uważnie w moje słowa, by wreszcie rzec:
- Brzmi świetnie. Niczym raport z udanej misji, zaiste. Brzmi to tak, jakbyśmy przyjechali i byli najważniejszymi gośćmi naszych gospodarzy, jakby ich córki starały się o nasze względy, jakby oni sami oddelegowali najlepsze swe sługi do czuwania i dbania o nasze potrzeby. Zaiste powinienem się radować, bo roczna służba naszych bushi zostanie sowicie wynagrodzona trzema karawanami. I niewątpliwie radowałbym się, gdyby nie to, że byłem świadkiem, jak gunso odwiedził kupca, który ma taką karawanę prowadzić. Kupiec ten ma dwie córki i gorąco pragnie mieć syna. Gunso doradził mu, by złożył w tej intencji ofiarę w Świątyni Benzen na ziemiach naszego pana, znanej ze świetnej reputacji, skoro i tak się tam wybiera. Kupiec - wyraźnie uradowany - odrzekł, że nie omieszka. Przy okazji wyszło, że karawana z przedmiotami Asahina ma liczyć jeden wóz, na którym będzie jedna skrzynia z owymi przedmiotami. Innymi słowy, miast karawan, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, będą to po prostu trzy pojedyncze skrzynie transportowane trzema wozami. Gunso zapytał, jak wielkie bywają takie skrzynie, a kupiec mu z chęcią pokazał. Siodło się do nich nie mieści, Shinjo-san. Za trzy skrzynie, szumnie nazwane karawanami, będziemy przez rok patrolować drogi Żurawi. Nie dość na tym. Złoczyńców nadal będziemy przekazywać straży. Nie zmienia się też to, że werdykty lokalnych władz zawsze mają większą wagę od naszych. Dodatkowo doszły nam dwie nowe drogi do patrolowania. Rozmawiałem sporo z Otaku-sama, wiem jak przebiegały negocjacje. I jeszcze dwie rzeczy, Shinjo-san. Panny, które nam podsuwano, są z zacnych , lecz ubogichrodzin. A zatrzymaliśmy się w strażnicy, zamiast w pałacu, nie z powodu osuwiska, które zniszczyło komnaty gościnne, lecz z powodu przebywającego tam poselstwa Skorpionów, o których mieliśmy nie wiedzieć.

Zatkało mnie. Młodzik mówił i mówił, a moje zdumienie rosło, by w końcu osiągnąć niebotyczne rozmiary. Skąd wiedział? Jak?

- Moto-san - wybełkotałem w końcu - ale, jakże to, nasz pan jest w stanie wojny ze Skorpionami. To afront, poddajesz ich honor w wątpliwość! - nawet nie precyzowałem czy chodzi mi o Skorpiony czy Żurawie, lecz on i tak mnie zrozumiał.

- Kiedy nie mogę poddać honoru Żurawi w wątpliwość. Byli mili. Ofiarowali nam mnóstwo podarunków. Ich heimini-przewodnicy zaprowadzili nas do takich miejsc, gdzie usunęliśmy się z drogi Żurawiom i ich gościom a w zamian za to rozmawialiśmy z uroczymi i pięknymi kobietami z ich klanu, starannie wybranymi i niewiele wiedzącymi na temat obecnej sytuacji na zamku swego pana. Cóż z tego, że np. Mitsuko-san, z którą spędzałem wiele czasu, była wychowywana przez chłopów?

- Właśnie, cóż z tego? - podchwyciłem, starając się znaleźć słaby punkt w przedstawianych mi argumentach - Przecież nie dbasz chyba o to, niczym jakiś Lew?

- Lub Żuraw? - odparował.

Miał rację. Żurawie dbały o takie rzeczy. Czy zatem byliśmy dla nich okazją, by 'pozbyć się' niewygodnych panien, wiążąc nas sojuszami? Zawrzała we mnie krew. Krytycznie przyjrzałem się naszej wizycie. Faktycznie, wszyscy byli dla nas mili. Lecz przebywaliśmy głównie w swoim towarzystwie, rzadko rozmawiając z samurajami Żurawia i często będąc obskakiwanymi przez ich heiminów. Nie brakowało nam towarzystwa bushi, bo od drugiego dnia pobytu poznaliśmy będące niedaleko panny z klanu Żurawia, które zebrały się tam z okazji celebracji jednego ze świąt pani Doji. Od tego momentu sporo czasu dzieliliśmy między miłe chwile w ich towarzystwie, a narzucone nam przez gunso treningi i rzadkie obowiązki. Gnuśnieliśmy, co dzień w dzień powtarzał nam gunso. Ale nie mogliśmy nic zarzucić Żurawiom. Wzięli nas pod włos, używając sympatycznych gestów i podarków, by nas dobrze nastroić. Samuraj nie powinien okazywać emocji, powinien być skoncentrowany na zdobywaniu oświecenia, samodoskonaleniu się, a nie ściganiu drobnych przyjemności. Drobne przyjemności podsuwane nam aż w nadmiarze spowodowały, że mile się bawiliśmy nie służąc naszemu panu, ale nam samym. Poczułem wstyd. Dobry nastrój ulotnił się jak bańka mydlana, a nowe no-dachi wiszące przy mym siodle zakłuło niczym wyrzut sumienia. Spoglądnąłem na Moto-san, nadzwyczaj poważnie.

- Masz rację. Klęska. Nie dziwię się, czemu jesteś tak ponury.

A on spojrzał na mnie ze zdziwieniem, by potem uśmiechnąć się.

- Ponury, Shinjo-san? Ja się zaręczyłem! Gunso sam nakazał mi ruszać do pałacu pana Daidoji, bym potwierdził obecność Skorpionów w tym samym czasie, kiedy my siedzieliśmy w strażnicy. W dodatku jest ktoś, kto to dla mnie potwierdzi, czekam więc jedynie na towarzysza, którego gunso ma mi wybrać dziś jeszcze.

- Jak to, masz tam sojusznika? - rzekłem i umilkłem widząc jego rozmarzone cokolwiek oczy - Kakita Mitsuko-san, prawda? Twoją narzeczoną? - upewniłem się jeszcze, po czym roześmiałem się gromko widząc, jak mój bystry towarzysz się peszy i milknie.

- Świetnie! Sam zatem zgłoszę się na twojego towarzysza w tej wyprawie. Zaś ty w międzyczasie myśl nad naprawdę wybornym dowcipem, którym mnie tak rozbawiłeś na początku rozmowy...


Realia

Samuraj nie powinien okazywać wielkich emocji. Chyba, że to potrzebne. Rozpłakanie się na zawołanie to cenna umiejętność, zwiększająca szczerość przeprosin. Furia w walce potrafi się przydać. Ale samuraj, który w życiu kieruje się emocjami uznany będzie za głupca i człowieka niegodnego zaufania, zamiast bowiem żyć według busido, szukać oświecenia i dążyć do doskonałości, człowiek ten gotów sobie pofolgować dla marnego sake lub krótkiej chwili z kobietą. Czy można zatem powierzyć mu naprawdę istotne sprawy? No, jeśli ma umiejętności idące w parze z tymi, jakie ma najsłynniejszy hedonista Rokuganu, zwany Szarym Żurawiem, to pewnie tak...

Samuraj, który umarł płacząc

Opis

Moja pierwsza misja? Oooo, dawne to czasy. Wiąże się zresztą z historią o Krabie, który umarł płacząc. Słyszeliście? Ha! Skoro prosicie, to opowiem.

Byłem rozczarowany, zawiedziony i kląłem, na czym świat stoi usłyszawszy o moim pierwszym przydziale. Pakowałem się zirytowany. Kiedy mój klan miał swoje obowiązki, a moja rodzina toczyła kolejną wojnę handlową z piekielnymi Daidoji, mnie wysyłano na ziemie Klanu Lwa. Klanu, który poza arogancją, dumą czy pychą nic nie mógł mnie nauczyć. Nie umiałem wyrecytować połowy swoich przodków, a imiona, które znałem często mi się myliły.Jednak szczerze wierzyłem – większość z nich mało dbała, czy ich potomek dobrze recytuje ich imiona, jak długo dostarcza jedzenie, broń i ludzi na Mur. Bo taka jest i była rola Yasuki. Moi koledzy pomagali naszym przemytnikom, przechytrzali Daidojich, albo nawet szli na Mur (tak mieliśmy paru takich w moim roczniku, jak np. Twój wuj Koishi), a ja jechałem na ziemie Lwa, z racji jakiegoś pokrewieństwa (przez mą babke najpewniej), którego nie byłem nawet świadom. Ha!

Na miejscu wylądowałem u naszych krewnych z rodziny Ikoma. Do diaska! To dopiero było zaskoczenie! Powitali mnie wylewnie, niemal ściskając, każdy przepychał się, by mnie klepnąć w ramię, skomentować jak się cieszy, że szybko dotarłem, że wyglądam zupełnie jak ktośtam, kto - tu zawiła lista, która sprowadzała się do tego, żeśmy krewni przez tę moją babkę - dość rzec, że w chaosie powitań pogubiłem się w tempie wprost błyskawicznym.

Cały zresztą mój pobyt tam, tak właśnie minął. Błyskawicznie. Jeszcze wieczorem wiedziałem więcej o mojej babce, niż o kimkolwiek innym z całego Rokuganu, wliczając w to siebie samego. Wylewność Ikoma - ich wybuchy gniewu, serdeczny śmiech - wszystko to przyprawiło mnie o ból głowy, zdezorientowało i ledwie nadążałem. Całkowicie wyczerpany zwaliłem się na futon i przysiągłbym, że zasnąłem w locie.

Jak się okazało, babka ma była tam nader znaną postacią. Wszyscy tak prześcigali się w wyliczaniu pokrewieństwa do niej, że aż wstyd było mi powiedzieć, że ledwo co pamiętam jej imię. Myślałem wtedy, że mam stado głośnych i zawstydzająco emocjonalnych kuzynów, którzy nie nadadzą się mojej rodzinie do niczego.

Po pół roku pobytu przyszło mi wracać do domu po nagłym wezwaniu. Mój wuj, Hiruma Akihito-san, po mnie posyłał. Sądziłem, że znam już rodzinę Ikoma, ale pożegnanie przekonało mnie, w jakim byłem błędzie. Trzech z nich rozpłakało się, a poruszony ich ewidentnym do mnie przywiązaniem czułem się jak zbir, ponieważ nie rozumiałem, za co można mnie tak polubić. Wręczyli mi też prezent prosząc, bym nie otwierał, dopóki nie dojadę do domu.

Wróciłem do domu, gdzie dowiedziałem się, że wuj Akihito umiera. W przeciągu ledwo dwu miesięcy straciłem też dwu kuzynów, z czego jeden z nich był mi szwagrem. Po śmierci obu synów mój wuj, którego pamiętałem jako człowieka z żelaza stokroć bardziej twardego niż jakikolwiek żelazny Żuraw, podupadł na zdrowiu. Jednak to nie choroba zabiła go, tylko żal. Jedyny jego wnuk był chorowity i nijak nie wdał się w ojca, którego ledwo co znał, gdyż ten, jako zwiadowca Hiruma niemal nieustannie był na służbie. Wuj Akihito nie widział nadziei ani przyszłości dla swego rodu. Prosił mnie o wychowanie chłopaka, lecz była to prośba formalna, nie było w niej serca. I ja, i mały Tetsuo czuliśmy to, więc nasze odpowiedzi nad łożem umierającego były równie formalne i sztuczne, wszystko to zaś było całkowicie pozbawione emocji, jeśli nie liczyć skrępowania i niechętnego posłuszeństwa. Dla obu nas był to przykry obowiązek.

Z ulgą wróciłem do mojej komnaty, a rozpakowując się znalazłem prezent od moich głośnych i dumnych kuzynów. Chwilę później wybiegłem z domu, olśniony pomysłem. Cały dzień biegałem po ludziach wypytując, notując, zapisując. Kiedy wieczorem przyszedłem do domu Hiruma Akihito odmówiono mi wejścia, tłumacząc to złym stanem zdrowia chorego. Sforsowałem próbującego mnie zbyć heimina, gromkim głosem wezwałem do siebie Tetsuo, a potem razem ze zdumionym malcem wmaszerowałem na pokoje pana domu. Obecny był przyjaciel Akihito, którego nie znałem, lecz widziałem jak z kontrolowaną wściekłością unosi się, by wyrzucić mnie za brak szacunku wobec umierającego w jego własnym domu. Gromko rzuciłem zatem:

- Jestem Yasuki Teragawa, opiekun Hiruma Tetsuo, syna Hiruma Kaze, syna Hiruma Akihito-sama i jestem niezadowolony! Jestem niezadowolony, bowiem wczoraj nie udało mi się przekazanie pewnej ważkiej prawdy, a w obliczu choroby Akihito-sama nie powinienem zwlekać z jej przekazaniem ani chwili dłużej!

To przykuło ich uwagę, a ja kontynuowałem. Opowiadałem o wszystkim, co usłyszałem dzięki mym cudownym kuzynom z Klanu Lwa, o tym co pieczołowicie dla mnie zgromadzili na podarowanym mi zwoju. Opowiadałem też wszystkie te historie, które wyciągnąłem z przyjaciół mych obu nieżyjących już kuzynów. Waliłem pięścią w maty, krzyczałem, czerwieniałem na twarzy, by potem ściszyć głos, przeszywać ludzi spojrzeniami i sugestywnie szeptać. Opowiadałem bowiem chwałę, chwałę Klanu Kraba, chwałę rodziny Hiruma, a konkretnie - Hiruma Akihito i jego dwu synów. Widziałem jak starcowi zaczęły świecić się oczy, widziałem jak się potem szklą, jak ze wzruszenia zapiera mu dech, widziałem też jak oddech wstrzymuje z przejęcia mały Tetsuo, dla którego ojciec w tych opowieściach ożył. Zeszli się domownicy zwabieni moimi krzykami, przyszli nawet sąsiedzi. A ja opowiadałem, i opowiadałem, i opowiadałem. W końcu zaczęło zasychać mi w gardle, niemal zakrztusiłem się i zrozumiałem, że dłużej już nie będę w stanie mówić. Rzekłem więc:

- Dlatego, Akihito-sama, jestem niezadowolony. Odniosłem bowiem wrażenie, że moja wczorajsza odpowiedź, czy wezmę Twego wnuka pod opiekę i wychowam go na dobrego samuraja Klanu Kraba, była niewystarczająca! Będę zachwycony! To dla mnie prawdziwy zaszczyt, Hiruma-sama!! Celem mego życia uczynię, by Twój wnuk dorównał Tobie i Twoim synom! W szczególności zaś swojemu ojcu, którego krew ma w swoich żyłach! Na moje imię przysięgam, że tak się właśnie stanie!

Zapadła cisza, taka cisza, że aż mi zaczęło dzwonić w uszach. A potem mały Tetsuo przypadł do mnie i głośnym, piskliwie dziecięcym głosem rzucił "Ja też przysięgam! Dziadku, nie zawiodę!" i starzec roześmiał się, chrapliwie roześmiał się starczym śmiechem. Śmiał się tak, aż łzy płynąć mu poczęły z oczu, a on sam nie mógł śmiać się już dłużej. Wtedy rzekł:

- Soka! Zatem słysząc słowa takich dwu samurajów, mogę umrzeć szczęśliwy!

Zmarł tej samej nocy. Do końca łzy płynęły mu z oczu, do końca patrzył też na Tetsuo, który trzymał go za rękę. Czy właśnie jego widział, czy swoich synów w nim - nie wiem. Lecz każdemu, kto będzie śmiał się z Kraba, który płakał, gdy umierał powiem, że ten Krab płakał ze szczęścia, bo miał dobre życie i jeszcze lepszych potomków.

Pytacie, co się stało dalej? No nic. Wziąłem moją siostrę i jej syna pod opiekę, spakowałem się i wyruszyłem po nauki do mych głośnych, lecz mądrych kuzynów ze strony mej ukochanej babki. A Tetsuo? Jest teraz taisa, służy pod dowództwem samego Hidy Yakamo! A że mój cel życia się spełnił, więc i ja mogę umrzeć szczęśliwy...

Realia

Są sytuacje, gdzie okazanie emocji znakomicie pomaga Twej sprawie. To np. pogrzeb kogoś ważnego w Twej rodzinie, śmierć (naturalna, bądź nie) Twego pana. Smutek i żal po stracie syna czy żony nie przystoją samurajowi, ale większość Rokugańczyków takie emocje zrozumie, choć raczej odwróci twarz 'nie widząc'. Smutek po stracie pana to inna sprawa. Jeśli umiera Cesarz, wszyscy płaczą. Kiedy panu rodzi się syn, każdy wasal się cieszy (albo jego rywal wywlecze to kiedyś, oszczerczo dorabiając do tego legendę). Wyjątkiem od tej reguły jest rodzina Ikoma. Ci okazują emocje i nikomu nic do tego. Ale jak się ma takiego protoplastę jak pierwszy tego rodu...
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


fairhaven
    Przeprosiny
Ocena:
0
Bardzo mi przykro, ale muszę was poinformować, że to ostatni artykuł, jaki ukaże się w ciągu najbliższych 2 tygodni. Mamy pewne problemy organizacyjne w dziale - ja teraz wyjeżdżam i prace stają w miejscu. Postaramy się ruszyć z pełną parą po 28 lipca. Jesli chcielibyście nam pomóc, wysyłajcie swoje teksty - bardzo na nie czekamy.
10-07-2007 21:25
~Tammo

Użytkownik niezarejestrowany
    Korekta
Ocena:
0
Hejka! Chciałem prosić o łagodny wyrok dla korektora (na marginesie, mimo podpisu to nie ja) kimkolwiek jest. Podejrzewam, że miał mało czasu po prostu na wyłapanie wszystkiego, a teksty są spore. Zachęcam do komentarzy!
11-07-2007 02:13
Uszaty
    :)
Ocena:
0
Ładnie opisane, przyjemnie się czytało i co do samych opowieści nie mam zastrzeżeń, choć są one dosyć rozbudowanym wstępem do opisu zaledwie dwóch i to raczej dosyć zrozumiałych aspektów życia samuraja.

"Ponadto, czytelnicy znajdą w tekście reguły dyplomacji cesarstwa, oraz wzmiankę o rytuałach pogrzebowych."

To zdanie jest trochę mylące, gdyż są tu jedynie pewne aspekty, które nawet nie napoczęły tych tematów. Wstęp sugerował coś rozbudowanego i syntetycznego.
Tyle tematem czepialstwa ;p

Ogólnie to mi się podobało :)
12-07-2007 19:21

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.