» Czytelnia » Opowiadania » Przeklęty

Przeklęty

Przeklęty
PRZEKLĘTY


Prolog

Niewielka łąka na skraju brzozowego zagajnika zdawała się być świetnym miejscem na krótki popas. O ile postój, na pół mili przed celem podróży, miał w ogóle sens. Kraab szczerze w to powątpiewał, ale towarzyszący mu od przeszło dwóch tygodni człowiek, zawziął się, aby postawić na swoim.

- Musisz wysłuchać mojej historii, mości krasnoludzie, musisz jej wysłuchać właśnie tu i teraz. Jeśli Bogowie pozwolą, nie będziesz ostatnią istotą, jakiej dane mi było ją opowiadać, a za godzinę zasiądziemy w karczmie na środku Reden i obaj będziemy się z niej zaśmiewać, popijając najlepsze w tych stronach ale.
- Rzekłem ci już żem ciekaw wielce, jeno przed jej wysłuchaniem mam kilka pilnych spraw do załatwienia. Dwie z nich karczmarz poda w glinianych kuflach, a trzecią na dymiącym półmisku, obficie polaną tłuszczem i skwarkami. Potem pewnie będę musiał udać się na dłuższą chwilę za karczmę, ale gdy wrócę będę do twojej dyspozycji. Skończ tedy waść z tymi dyrdymałami i rusz zadek.
- Nie słuchasz mnie brodaczu, tu i teraz powiedziałem, a ty masz słuchać cierpliwie. Mam tu zresztą coś, co ciekawość twą pobudzi – rzekł człowiek otwierając wyjętą z brudnego wytartego worka niewielką szkatułkę.
- Chcesz mówić, mów do woli, a choćbyś mi i dorodną krasnoludzką babę stamtąd wyjął, nijak nie… - Kraab zająknął się – Coście to panie Georg, z goblinem na łeb się pomieniali?

Szczupły, ciemnowłosy człowiek mierzył w Kraaba z pistoletu. Krasnolud nie przepadał za swym towarzyszem podróży, małomównym ponurakiem, nieskorym ani do kielicha, ani do dowcipów, ale jak się nie ma co się lubi… to się wędruje z takim właśnie obdartusem. Pono zawszeć to bezpieczniej.

- Ludzka robota, niestety, nie tak solidna jak wasza, ale na lepszy nie było mnie stać. Mówią, że to partactwo i równie często jak wroga może trafić właściciela – człowiek mówił powoli ocierając z czoła pot spływający spod skórzanego kapelusza – może to zresztą i prawda? Tyle, iż wolałbym tego na tobie nie sprawdzać krasnoludzie.
- No, toście mnie zainteresowali, panie Georg. Ostatnio taką ciekawość wzbudziły we mnie kotleciki z dzika w sosie jałowcowym z kurkami i jajami przepiórczymi – mówiąc to Kraab rzucił pod nogi swój wór podróżny i usiadł – mów zatem, w słuch się zamieniam, ale szczegółów oszczędź, bo jak mi kiszki marsza zagrają, to na nic się zda ta nędzna pukawka.

Człowiek usiadł naprzeciw Kraaba opierając się plecami o pień złamanego przez wichurę drzewa. Sięgnął do swego worka raz jeszcze i wyciągnął słusznych rozmiarów bukłak, który rzucił pod nogi krasnoluda.

- Zwą mnie Georg Wurst, co już ci mówiłem, pochodzę stąd, z Reden, albo tak mi się przynajmniej wydaje – uśmiechnął się pokazując rząd równych, żółtych zębów – od blisko czterech lat przemierzam ziemie Imperium oczyszczając je z plugawców służących przeklętym bogom. Ludzie nie lubią takich jak ja. Powiadają, że niby szukamy czarnych owiec w stadzie, ale jak ich braknie, to i zwyczajną białą ucapimy. Powiadają, że nie mamy litość dla kobiet ni dzieci, nazywają nas łowcami czarownic, dzieciaki nami straszą… ale do rzeczy. Wszystko zaczęło się w Nuln, niemal dwa miesiące temu. Kończyłem właśnie sprawę, nad którą pracowałem przez dłuższy czas…

****

Migoczące światło kaganka oświetlało niewielki pokój na piętrze kamienicy przy ulicy Kiełbaśniczej. Georg Wurst kończył spisywać zeznania właściciela mieszkania, a jego pomocnik Leon Schultz pakował “niezbędnik łowcy czarownic”, jak nazywali czasem półżartem zestaw kajdan, kleszczy, wszelakich ostrzy i obcęg do wyrywania zębów i paznokci. Poszło nadzwyczaj łatwo, Beniamin Hirsch właściciel tego mieszkania oraz całej kamienicy, początkowo strasznie hardy, zmienił się nie do poznania, gdy tylko zobaczył w kajdanach swoją piętnastoletnią córkę, która jak się w trakcie przesłuchania okazało, pełniła również obowiązki jego żony. Dziewka zemdlała zanim jeszcze poczuła ból. Gdyby nie wrodzone predyspozycje Leona skończyłoby się jedynie na kilku siniakach i zadrapaniach, tyle, że pomocnik Wursta nie dawał łatwo za wygraną.

- Zabiłeś mnie łowco czarownic, niech cię piekło pochłonie – wymamrotał Beniamin Hirsch.
- Ja? – Georg uśmiechnął się obleśnie udając zdziwienie – sam wydałeś na siebie wyrok w dniu, w którym przyjąłeś pod swój dach tych popaprańców i zamiast zgłosić się do gwardii, wziąłeś od nich zapłatę i to nie byle jaką. Zresztą, jak mówiłem, oszczędzę cię. Nie sądzę, aby tak samo postąpili kapłani Sigmara, którym cię przekażę, ale to już nie moja sprawa.
- Nie jesteś stąd, prawda? – Hirsch spojrzał uważnie pod rondo zniszczonego, skórzanego kapelusza łowcy czarownic i nagle zaczął się śmiać, najpierw nieśmiało, urywanie, a potem coraz głośniej – Tobie te nazwiska nic nie mówią, prawda hyclu? Ja już jestem martwy, łudzę się tylko, że zostawią moją małą Isabel. Ty i twój mały rzeźnik – mówiąc to posłał nienawistne spojrzenie w stronę Leona – już śmierdzicie jak trupy. Nie opuścicie żywi Nuln.
- Wiem co chciałem wiedzieć, nie prowokuj mnie więc abym zrobił ci krzywdę, bo choć sam się brzydzę, to znam kogoś, kto z przyjemnością wyrwie ci kły, psie – powiedział Georg kiwając głową w stronę Schultza – podpisuj i miejmy już to z głowy – podsunął Hirschowi gęsie pióro i gęsto zapisany pergamin.
- Rozkuj mnie – Hirsch uniósł ręce – nie umiem pisać w kajdanach.
Georg wykrzywił usta w paskudnym uśmiechu.
- Może być niewyraźnie – powiedział.

Hirsch podszedł obojętnie, szarpnął lewe ramię w tył, jakby chciał poprawić uwierający go kubrak i zamachnął się z półobrotu łańcuchem kajdan prosto w twarz łowcy czarownic. Georg odskoczył krok w tył, odchylając się jednocześnie, uniknął łańcucha, ale stracił równowagę i runął na wznak na pryczę. Podnosząc się, odruchowo wyciągnął z pochwy swój długi tileański sztylet, ale walczyć nie było już z kim. Hirsch odbił się stopą od stojącego w izbie taboretu i z całym impetem rzucił się na zamknięte okiennice, które ustąpiły pod ciężarem jego ciała. Georg podszedł do okna. Beniamin Hirsch, wielce poważany, lojalny poddany Imperium, leżał w rynsztoku z nienaturalnie odwróconą głową. “Cóż – pomyślał Wurst – nie takie łajno ludzie wyrzucają tu z okien”. Ktoś krzyknął przerażony, jakiś mężczyzna podbiegł do drgającego jeszcze ciała, u wylotu ulicy zabrzmiała zaś pierwsza świstawka gwardii.

- Niezły z niego ptaszek – podsumował całe zajście pomocnik łowcy.
- Wynoś się stąd jak najszybciej – rzekł Wurst odwracając się – ja zostaję. Mam dowody, dziewkę, zeznania, gwardziści nic mi nie zrobią, ale jeśli te nazwiska faktycznie należą do wpływowych ludzi, lepiej abyśmy przynajmniej na razie trzymali się osobno. Będę cię szukał “Pod Ślepą Świnią”.

Leon pochwycił swój “niezbędnik” i zniknął w mroku prowadzących na dół schodów. W pokoju na krótko zapadła cisza, w którą wkradał się gwar zebranego na ulicy tłumu gapiów. Isabel nadal udawała omdlałą, a Georg nadal udawał, że tego nie dostrzega. Po chwili na schodach załomotały ciężkie, podkute buty, a potem cicho już nie było.

Istvan Djurjević, kapitan regimentu gwardii miasta Nuln, siedział w swoim biurze z głową wspartą na lewej ręce, prawą zaś nerwowo miął gęsto zapisany pergamin. Siedzący naprzeciwko niego człowiek podający się za łowcę czarownic, dostarczył mu informacji wielce nieprawdopodobnych i niewygodnych. W jego dzielnicy działała rzekomo sekta wyznawców przeklętego boga rozpusty, a co gorsze należeli do niej znaczący mieszkańcy miasta. Na przedstawionej przez łowcę liście figurowało nawet nazwisko von Liebowitz, które znał w Nuln każdy gdyż należało do władającej miastem hrabiny Emanuelli. Jej samej oczywiście nie było na liście, ale skandal jakim śmierdziało rozpowszechnienie dokumentu groził nie tylko zamieszkami, ale również i nieuchronnym końcem kariery kapitana Djurjevicia.
Niespełna dwa tygodnie temu niewyjaśnione do tej pory zabójstwo szefa tajnych służb von Halstadta i pożar jego domu, a teraz jeszcze to. Na swoje nieszczęście Istvan był nie tylko dbającym o swoją karierę oficerem, ale także służbistą i gorliwym sigmarytą, a jako człowiek prawy nie mógł pozostawić takiej sprawy bez żadnej reakcji. Tak czy siak, siedzący naprzeciw fanatyk w kapeluszu naciągniętym tak, iż zakrywał on pół twarzy, pozostawał osobą wielce niepożądaną.

- Nic nie macie panie Wurst – Djurjević pomachał łowcy czarownic przed oczyma pergaminem – nie widzę tu podpisu, a i pismo jak mówicie jest wasze. Poza tym jest jeszcze piętnastolatka z powyrywanymi paznokciami i trup, rzekomy samobójca, choć wcale na takiego nie wyglądał.

Georg Wurst wpatrywał się uważnie swoimi bladoniebieskimi oczyma w oblicze kapitana gwardii, wzruszył obojętnie ramionami i odrzekł:

- Kapłani Sigmara potwierdzą moje słowa – jego głos nie zdradzał żadnych emocji, wąskie usta poruszały się powoli – są na to proste sposoby. Kapłani wiedzą jak sprawdzić czy ktoś mówi prawdę, wszak dobrze o tym wiesz panie.
- Nie musisz mnie pouczać łowco czarownic – Istvan uniósł nieco głos – wiem, co należy do moich obowiązków. Sprawdzę twoją listę, podobnie jak kazałem sprawdzić ciebie. Być może będą aresztowania, może zapłoną stosy i poleje się krew, ale nie będzie to przeznaczone dla twoich oczu. Stanie się tak nie dlatego, że uważam cię za zwyrodniałego psychopatę, który z przyjemnością wyrywa dziecku paznokcie. Stanie się tak gdyż… zależy mi na twoim bezpieczeństwie. Opuść miasto panie Wurst, oczywiście nie mogę ci rozkazywać, a jedynie prosić o to.
- Taka jest twoja decyzja? – Georg wykrzywił swoje wąskie usta, w sposób, który zapewne miał przypominać uśmiech – Piesek zrobił swoje i może odejść, tak? Nie tak szybko panie kapitanie. Zgodnie z prawem należy mi się udział w skonfiskowanym majątku, bo sławę sprawiedliwego i tak chromolę. Owej sławy mam serdecznie dość, a żyć z czegoś muszę.

Zawsze to samo – pomyślał Istvan sięgając do szuflady sekretarzyka - w imię Sigmara, dla dobra sprawy, za wiarę, ot i cały sekret, owa motywacja świątobliwego – zważył w ręce sakiewkę – cały sekret…

- To za szybkie opuszczenie Nuln, najlepiej jeszcze dziś – rzucił mieszek na blat, tuż przed łowcą czarownic, a po chwili dorzucił drugi – a to za niezbyt rychły powrót tutaj.

Gospoda “Pod Ślepą Świnią” nie należała do najlepszych przybytków Nuln. Szczerze mówiąc do przeciętnych również się raczej nie zaliczała. Karczma znajdowała się w dość podłej części tak zwanej Nowej Dzielnicy, gdzie gwardziści nawet za dnia zaglądali nieczęsto i niechętnie. Łowcy czarownic nie należeli jednak do krezusów i takie lokum nie było dla nich ani niczym nowym, ani odstręczającym. Poza tym, gospody takie jak ta, stanowiły niewyczerpane źródło informacji: żebracy, prostytutki, paserzy, a nawet co bardziej krewcy żacy, upijali się tutejszym cienkuszem, który potrafił rozwiązywać język nie gorzej niż obcęgi Leona.
Gdy po nocy spędzonej na barbakanie Georg zawitał “Pod Ślepą Świnię” było jeszcze przed południem. Mimo to powietrze przesiąknięte dymem i oparami taniego wina, już szczypało w oczy. Za barem stał wielki Hainz, właściciel tej rudery, a przy jednym z koślawych stołów chrapał muskularny krasnolud z wystrzyżonym pomarańczowym czubem włosów sterczącym pośrodku głowy i opaską na oku, w którym Wurst bez problemu rozpoznał nowego wykidajłę. Łowca czarownic pozdrowił karczmarza szarpnięciem ronda kapelusza i skierował się do izby, którą dzielił z Schultzem.
Pokój znajdował się na piętrze gospody, był cuchnący i okopcony, tak jak i cała karczma oraz na tyle duży, aby pomieścić dokładnie dwie prycze. Leon Schultz leżał przykryty podartym pledem. Pomimo półmroku Wurst od razu rozpoznał, że coś jest nie tak.

- Leon? – łowca zbliżył się do swojego pomocnika i odkrył koc. Schultz otwarł na wpół przytomne oczy. Drżał jak w febrze, a całe jego ciało pokryte było potem i krwią. Nie był ranny, krew wydobywała się razem z potem, znacząc drobnymi kroplami czerwieni twarz, tors, ale pewnie także i przykryte ubraniem części ciała. Sączyła się też cieniutką strużką z nosa. – Leon, na młot Sigmara, co się dzieje!
- Pić – wychrypiał Schultz – pić…

Georg sięgnął do worka podróżnego leżącego pod pryczą, wyjął z niego bukłak i przyłożył do ust swojego pomocnika.

- Pij wspólniku, pij, a potem sprowadzimy medyka. Wyliżesz się z tego – powiedział Georg, przechylił bukłak jedną ręką, a drugą przetarł jego czoło. Spod lewej powieki Leona powoli wyciekła kropla krwi – mów co się stało.
- Wczoraj w nocy za karczmą… poszedłem za potrzebą… - Leon mówił robiąc przerwy na nabranie oddechu – nawet nie wiem skąd… - wyciągnął przed siebie zaciśniętą dłoń i powoli rozprostował drżące palce, odsłaniając małą igłę z przymocowanym czymś na kształt lotek – w kark… myślałem, że… komar…

Łowca czarownic wyjął z dłoni swojego pomocnika strzałkę i obejrzał uważnie. Na zaostrzonym końcu igły dopatrzył się pozostałości jakiejś mazi. Widział już wcześniej coś takiego, assassyni z odległej Arabii używali tego typu strzałek jako swoistej amunicji do dmuchawek, którymi posługiwali się z zabójczą precyzją. Końcówki smarowali różnorodnymi truciznami, czasami usypiającymi, czasami paraliżującymi, a czasem… Schultz raczej nie wyglądał na “sennego”, on umierał, powoli i w cierpieniu.

- Pójdę po medyka – Georg próbował wstać, ale Schultz przytrzymał jego rękę.
- Wiesz, że to na nic – oddychał ciężko – nie medyka mi, a grabarza… to jest w mojej krwi… już po mnie, ale ty… ty możesz, ty musisz… - Leon oddychał coraz szybciej i płyciej, białka oczu miał mocno zaczerwienione, gorączka wręcz paliła – wyjedź wspólniku, wyjedź już… zostaw mnie tak… jest jeszcze szansa…
- Pomszczę cię Leon – żachną się łowca czarownic – na młot Sigmara, dopadnę ich po kolei…
- Nie, nic z tych rzeczy – przerwał mu – zrobiliśmy, co należało… czas na ciebie, popłyniesz… popłyniesz Reikiem, za Altdorf, do Forget, dla mnie… dla ciebie, twoja rodzina…
- Ja nie mam rodziny wspólniku – Wurst spojrzał mu w oczy zastanawiając się, na ile Leon jest przytomny, a na ile gorączka przyćmiła jego umysł – moja rodzina zginęła w Reden, mówiłem ci już o tym. Zostali zaszlachtowani jak zwierzęta, bo udzielili schronienia niewłaściwym ludziom…
- …tam znajdziesz ukojenie, wspólniku – Leon nie zważał na słowa Wursta, krwotok z nosa stawał się coraz silniejszy. Georg próbował go zatamować, ale Schultz odsunął jego rękę – słuchaj, słuchaj uważnie… Forget, zapamiętasz? - Georg kiwnął głową - powtórz wspólniku, Forget…
- Forget.
- Dobrze, będziesz wiedział co robić… twoja rodzina… będziesz wiedział… dlaczego… - jego głos stawał się coraz bardziej bełkotliwy i niezrozumiały. Georg przykrył go pledem, wytarł mu twarz kawałkiem materiału, który oddarł z koszuli, namoczył drugi i zwilżył mu nim usta. Leon zasnął.

W oberży panowała cisza. Georg rzadko bywał w niej za dnia, pomyślał więc, że łatwiej byłoby sypiać tu w południe, niż pośród nocnych burd, pijackich śpiewów i miłosnych pojękiwań za ścianą. Spojrzał na Schultza. Jego blada twarz, umazana roztartą krwią, wyglądała koszmarnie. Wytarł ją raz jeszcze, ale już po kilku minutach krople krwi zrosiły ją ponownie. Znał tego człowieka od przeszło trzech lat, byli więcej niż wspólnikami, byli niemal braćmi. Połączył ich ten sam cel - tępić plugastwo, które zniszczyło ich świat. Oko za oko, życie za życie. Zawsze liczył się tylko cel, środki były nieistotne.
Leon Schultz pochodził z niewielkiej wsi gdzieś nad rzeką Talabek, Karslieb czy jakoś tak, żył tam z rodzicami, dwoma braćmi i siostrą. Któregoś dnia do ich wsi zawitał łowca czarownic, który utrzymywał, że ktoś z mieszkańców utrzymuje kontakty z wyznawcami przeklętego Nurgla. Był profesjonalistą, nie marnował czasu, znalezienie winnego, a raczej winnych i osądzenie ich, nie zabrało mu go zbyt wiele. Żona młynarza, a także on sam i jego syn spłonęli na stosie, córka zaś zdołała uciec. Leon pierwszy raz widział wówczas płonących ludzi, był przerażony i zafascynowany jednocześnie, a potem wraz z trzema innymi mężczyznami wyruszył na poszukiwania dziewczyny. Wrócili po dwóch dniach, lecz ona była tam przed nimi, a wraz z nią banda zwierzoludzi. Wieś została wycięta w pień, a chałupy spalone. Zginęła cała rodzina Schultza. Mężczyznom obcięto głowy, kobiety jednak nie miały tyle szczęścia. Leon nie miał dokąd wracać, ale miał gdzie pójść, a raczej miał za kim pójść. Córkę młynarza, dziewczynę, w której niegdyś się podkochiwał, znalazł po blisko czterech latach. Miał już wówczas swój “niezbędnik”.
Los zetknął ich za sobą w miasteczku Delberz, gdzie miejscowi byli bliscy zlinczowania Leona. Do samosądu nie doszło, a podżegacze, jak się później okazało, mieli powody, aby pozbyć się łowcy czarownic. Wyznali je podczas “rozmowy w cztery oczy”, a żałowali do końca życia, czyli wcale nie tak długo. Od tej pory Leon i Georg trzymali się razem, tropiąc zło we wszystkich zakątkach Imperium. Georg karał winnych w imieniu prawa, a Leon był tuż za jego plecami, na wypadek, gdyby ręka sprawiedliwości okazała się zbyt krótka. Teraz zaś Leon Schultz umierał w najnędzniejszej oberży w Nuln, a jego wspólnik nic nie mógł na to poradzić.

Georg położył się na pryczy. Swój podróżny worek miał już spakowany. Na dobytek całego jego życia składało się niewiele: ciepły wełniany płaszcz, czysta koszula, szkatuła z pistoletem, dwie świece łojowe, kilka kartek pergaminu, gęsie pióro i inkaust. Zresztą może to i dobrze, przynajmniej nie było mu ciężko. Pod sufitem głośno bzyczała tłusta mucha, zataczając kręgi nad barłogiem Leona. Georg zamknął oczy, tylko na chwilę, był zmęczony, ale nie zamierzał zasypiać. Co nie znaczy, że tego nie zrobił.
Obudziły go pierwsze krople deszczu wpadające przez otwarte okiennice. Leon nie spał. Wpatrywał się w niego zupełnie przytomnym wzrokiem, a krew na jego twarzy sprawiała, iż wyglądał jak upiór.

- Na co jeszcze czekasz głupcze – odezwał się cicho – ruszaj stąd, do Forget, przecież wiesz, że mi już nie pomożesz. Ja umieram wspólniku.
- Ruszę choćby i do twojego Forget – odrzekł Georg – ale wpierw poczekam aż się z tego wyliżesz, a jeśli nie, sprawię ci uczciwy pogrzeb na poświęconej ziemi.
- Nie dla nas wieczny spokój, wspólniku, my jesteśmy... przeklęci – odrzekł Leon siląc się na uśmiech – Przeklęci…

Pod sufitem, w rogu izby, tłusta mucha szamotała się w pajęczej sieci. Jej zabójca podchodził do niej powoli, bez pośpiechu. Na dachu kamienicy naprzeciwko bury dachowiec zabawiał się dopiero co złapanym wróblem wydając z siebie odgłosy zadowolenia. Leon Schultz umarł gdzieś pomiędzy ptakiem, a muchą. Na jego bladej, pokrytej krwawym potem twarzy, malował się uśmiech. Nie napełniał on jednak optymizmem.

Georg Wurst opuścił Nuln bez żalu. Nuln. Miasto Vereny, znanego w całym Imperium Uniwersytetu, pięknej architektury Hochstadt, zwanej Starą Dzielnicą, zarazem jednak miasto żebractwa i biedoty zamieszkującej Nową Dzielnicę, znaną jako Bagno, pełne szumowin ludzkich, ale i tych wylewanych corocznie przez występujący ze swych brzegów stary Reik. Łowca czarownic postanowił wyruszyć właśnie droga wodną. Nie miał ochoty na samotną podróż traktem, a zawartość sakiewek Djurjevicia okazała się na tyle szczodra, że stać go było na wynajęcie własnej kajuty na barce płynącej do Marienburga.
Widok złota wzbudził w nim odrobinę radości i całą masę podejrzeń. Czyżby kapitan gwardii zamierzał przemilczeć część nazwisk z listy Hirscha, a może w ogóle jej nie sprawdzi? Cały ten kraj śmierdział kłamstwem i korupcją. Chaos zbierał coraz większe żniwo nie tylko wśród pospólstwa, ale i wśród tak zwanych elit. Szlachta w miastach z lubością oddawała się rozpuście, a na prowincji sprzedawała duszę za namiastkę władzy. Zaiste, filary, na których wspierało się Imperium, były tyleż twarde, co kruche.

Już pierwszego dnia podróży Georg zaczął podejrzewać, że podobnie jak i na Schultza, także i na niego nasłano zabójcę, który najprawdopodobniej wsiadł na tę samą barkę. Trzeciego dnia podejrzenie owo przeistoczyło się w istną obsesję. Kapitan krypy o niewyszukanej nazwie “Christina”, Jens Grutten, nie wchodził w rachubę, podobnie zresztą jak jego składająca się z przygłupich, cuchnących flisaków załoga. Zatem kto? Tileański kupiec Giuseppe Pacino i jego cielęcooki, niewyrośnięty syn Alfonso? Niby płynęli na barce jeszcze przed Nuln, aczkolwiek z drugiej strony, to przecież Tileańczycy. Może młody oficer w stopniu porucznika, lub któryś z dwójki towarzyszących mu cywili o smutnych, obojętnych twarzach? Pozostawał jeszcze nulneński kupiec Gert Haber przewożący wino do Marienburga i jego pomocnik o aparycji małpoluda. Zbyt wielu ich było, a w dodatku każdy zdawał się obserwować łowcę czarownic. Z drugiej jednak strony jak tu nie stykać się raz po raz z współpasażerami niedużej łajby?

Po pierwszej nieprzespanej nocy Georg wpadł na pomysł jak podróżować w miarę bezpiecznie. Za dnia sypiał na pokładzie barki, w miejscu, które wszyscy widzieli. Nocą zaś przesiadywał w swojej kajucie z zaryglowanymi drzwiami i sztyletem na kolanach. Droga do Altdorfu minęła w miarę spokojnie, choć ciągły obsesyjny wręcz lęk przed siepaczami, sprawił, że łowca czarownic odczuwał większe znużenie, niż gdyby przebył ją pieszo.

Łowca nie lubił Altdorfu, ani jego mieszkańców, ślepo przekonanych o wyższości stolicy Imperium nad innymi miastami, choć zazwyczaj nie opuszczali jej dalej niż na pięć mil. Przepiękne pałace i świątynie, krasnoludzkie fortyfikacje i wielki port handlowy, do którego docierały nawet okręty morskie, nie oszołamiały go. Łowca czarownic znał Altdorf z drugiej strony, tej niezbyt pochlebnej. Nigdy nie było go stać na karczmę w dobrej dzielnicy, a tam gdzie nocował, szczury bywały większe od kotów, spacerując zaś wąską, śmierdzącą zgnilizną uliczką, musiał uważać na wylewane z okien pomyje i ekskrementy. Mimo siedziby wielkiego Teogonisty i licznych zakonów rycerskich, stolica nie była wolna od plagi Chaosu. W jej slumsach raz po raz likwidowano całe sekty wyznawców zakazanych bogów. Jednak na miejsce starych, niczym grzyby po deszczu, wyrastały nowe.
Łowca czarownic zdecydował nie schodzić na ląd. Było to zresztą umotywowane obawą o własne życie. Kapitan Grutten zdziwił się nieco, ale o nic nie pytał, w końcu oznaczało to dla niego kilka pensów więcej. Opłaty portowe były wygórowane do granic możliwości, dlatego też “Christina” gościła w stolicy tylko dwa dni, a potem wzbogacona sześcioma nowymi pasażerami, wypłynęła w stronę Marinburga.
Georg często zastanawiał się na ile Schultz bredził, wspominając w swych ostatnich słowach o podróży do Forget. Mimo wszystko postanowił jednak udać się w to miejsce, zasięgnął też informacji o celu swojej podróży. Forget okazało się być małym zamkiem rycerskim, jakich wiele swego czasu zbudowano na pograniczu z Bretonią. Po splądrowaniu zamku przez bretończyków, zamieszkał w nim jeden z hardych rycerzy-zbójników, który w takim samym stopniu pilnował granicy Imperium, co i własnej kiesy nabijanej łupami zdobytymi na trakcie. Gdy zaczął poczynać sobie jednak zbyt swawolnie został najechany przez wojska imperialne, a zamek ponownie zniszczono. Od kilku lat, był on jednak zamieszkiwany przez potomka rycerza-zbójnika. Droga do zamku wiodła z położonej na lewym brzegu Reiku wsi, która także nosiła nazwę Forget i zaliczała się do zamkowych włości. Tego wszystkiego Wurst dowiedział się od Jensa Gruttena, kapitana “Christiny”, który szlak rzeczny Nuln – Marienburg, znał jak własną kieszeń.

Trzy dni po opuszczeniu Altdorfu, późnym popołudniem, łowca czarownic wysiadał z łodzi wiosłowej na mały drewniany pomost we wsi Forget. Jeśli na pokładzie “Christiny” był ktoś, kto chciał pozbawić go życia, to albo opuścił go w stolicy, albo nadal na nim pozostawał. Georg Wurst zarzucił na ramię swój podróżny worek i poczuł jak ze zwierzyny, ponownie przemienia się w myśliwego.
Wieś Forget liczyła sobie ledwie kilka chałup i ku zaskoczeniu Wursta, jedna z nich okazała się być gospodą, co wskazywało na fakt, że jacyś wędrowcy jednak trafiali do tej zapomnianej przez bogów dziury. Mieszkańcy nie trudnili się rybactwem, jak spodziewał się łowca czarownic, a uprawą ziemi, która w tym rejonie była całkiem urodzajna.
Aby było oryginalnie, karczmę nazwano... “Forget”. Przybytek ów w całości wykonano z drewna. Wewnątrz ściany pobielono, a jedyne umeblowanie stanowiły cztery równe ławy i dostawione do nich ławki. Było skromnie, ale schludnie. Kolejnym miłym zaskoczeniem, był fakt, iż posiadała ona dwie izby przeznaczone dla gości. Jedną z nich, Georg wynajął na trzy dni. W środku zastał drewnianą pryczę ze słomianym siennikiem i nieco poprzecierany, ale czysty koc.
Karczmarz, niski, tłusty człowieczek, wyposażony przez naturę w zadarty nos i sporą łysinę, traktował przybysza z dużą rezerwą. Małomówny i nieco chyba przestraszony mężczyzna w niczym nie przypominał oberżystów z dużych miast. Na pytania odpowiadał najchętniej skinięciami lub kręceniem głową. Łowca czarownic dowiedział się od niego tyle co nic- zamek jest w części zniszczony, a zamieszkuje go pan Ritzke wraz ze swoją służbą.
Podane przez karczmarza piwo wyglądało na ciemną, gęstą breję i tak samo smakowało. Wino pewnie też nie pochodziło z Parravonu, ale gładko przechodziło przez gardło. Za to kasza była okraszona taką ilością skwarek, że wielki Heinz “Pod Ślepą Świnią” z całą pewnością podawałby ją jako gulasz.
Wieczorem w karczmie pojawili się miejscowi. Cisi, spokojni chłopi, uważnie przyglądali się obcemu, jednak za każdym razem gdy on spoglądał na nich, wbijali wzrok w kufle z piwem lub podłogę. Nie było śpiewów, nie było nawet rozmów. Spokojnie. Zbyt spokojnie - pomyślał Georg - czyżby miejscowi mieli coś do ukrycia? Jeśli tak, dowiem się o tym szybciej niżby tego chcieli. Mam na to swoje sposoby.

Tak dobrej jajecznicy na boczku nie jadł już naprawdę dawno. Humor popsuł mu dopiero widok za oknem. Było ich dwóch, niski brodaty blondyn około trzydziestki, ubrany w skórzany kaftan z mieczem i sztyletem przy pasie oraz wielkolud o twarzy piętnastolatka ze sporych rozmiarów toporem. Szli dość szybko, od strony zamku, i kierowali się wprost do karczmy. Georg Wurst zastanowił się. Zamek miał być pół dnia drogi stąd. Jeśli wizyta tych dwóch spowodowana była jego przyjazdem, ktoś musiał wysłać pachołka z wiadomością wczoraj wieczorem. Na wszelki wypadek sięgnął do worka, otworzył szkatułę i zasłaniając go przed oberżystą położył pistolet na kolanach, po czym przykrył go koszulą.
Mężczyźni weszli do oberży i jeśli Wurst miał jakiekolwiek wątpliwości, kto mógł po nich posłać to, rozwiali je wręczając karczmarzowi brzęczącą nagrodę. Spojrzeli na łowcę czarownic nie kryjąc zainteresowania jego osobą. Brodacz uśmiechnął się krzywo patrząc prosto w jego oblicze. Natomiast ten z twarzą niewinną jak u niemowlaka i pokrytą - co było widać nawet z tej odległości – ledwie meszkiem zarostu, pozostał niewzruszony. Podeszli powoli do ławy Wursta.

- Można potowarzyszyć? – zapytał ten starszy.

Georg wykonał zapraszający gest ręką. Mężczyźni usiedli naprzeciwko. Brodacz pochylił się lekko i nie przestając się uśmiechać, patrzył prosto w twarz łowcy czarownic. Wielkolud oparł topór o ławę i nieobecnym wzrokiem wodził po pustej sali. Wurst starał się przypomnieć sobie, czy gdzieś już nie spotkał tych dwóch, a przynajmniej nie spuszczającego z niego oczu blondyna i ni jak nie był w stanie wygrzebać niczego ze swojej pamięci. Przeżuwając powoli pozostałą mu kromkę chleba, począł zastanawiać się nad ostatnimi słowami swojego zmarłego kompana. Czy to możliwe, aby to miejsce i ci ludzie mieli cokolwiek wspólnego z tragicznym losem jego rodziny? Nie, to niedorzeczne, przecież gdyby nawet tak było, to nie oni szukaliby jego, a on ich. Spojrzał na blondyna. Jego niebieskie oczy wyrażały specyficzną mieszaninę szelmostwa i ciekawości.

- Panowie nie będą się posilać? – zapytał łowca czarownic przełamując milczenie.
- Nie, dziękujemy – blondyn nie przestawał się uśmiechać – poczekamy tylko, aż waść skończysz.
- A potem?
- A potem pójdziemy do Forget – odpowiedział pewnym siebie głosem – Do zamku Forget, gdzie nasz Pan już na nas czeka.
- Rozumiem – powiedział spokojnie Georg - zatem nie będę waszmościów zatrzymywał.
- Taką mam nadzieję – rzekł blondyn, ani na chwilę nie spuszczając z niego wzroku – mniemam, iż także nie będziesz nas spowalniał. Nasz Pan bywa niecierpliwy, a ty jesteś zaproszony, można wręcz powiedzieć, iż oczekiwany.
- A jeśli nie będę chciał się z wami tam udać? – spytał łowca czarownic pochłaniając ostatni kawałeczek chleba.
- Będziemy nalegać – odrzekł brodacz trącając lekko swojego kompana. Młodzieniec podniósł topór i demonstracyjnie położył go na swych kolanach.
- A co jeśli nadal nie będę miał na to ochoty? – zapytał Georg przecierając usta lewą dłonią i wyjmując jednocześnie prawą pistolet spod stołu.

Na chwilę zapanowało kłopotliwe milczenie. Młodszy z mężczyzn był wyraźnie zaskoczony i spoglądał na swego kompana, który wyprostował się nieco bezwiednie, ale krzywy uśmiech ani na chwilę nie zszedł z jego twarzy.

- Ależ Herr Wurst, my do ciebie z sercem, grzecznie, a ty do nas z pistoletem? – przerwał milczenie blondyn – Żeby jeszcze czymś solidnym, ale takim szajsem? Nie boisz się używać czegoś, co pewniej urwie ci rękę, niż zabije twojego przeciwnika? No i nie zapominaj, że masz jedna kulę. Kogo chcesz zabić mnie czy Ericka? – wskazał na swojego towarzysza – to byłby zły wybór, wyłupałbym ci sztyletem oko, zanim jeszcze rozwiałby się dym po wystrzale. Może zabiłbyś mnie, hm, to już lepiej, tyle, że Erick pewnie chwilę potem odrąbałby ci łeb. Wydaje ci się, Herr Wurst, że jesteś na tyle szybki, aby uniknąć jego topora?
- Chętnie zaryzykuję – odparł Georg nie spuszczając z niego ani na chwilę wzroku.
- Nawet gdybyś był, to i tak masz raczej małą szansę – blondyn wskazał na coś za plecami łowcy czarownic.

Georg przesunął się powoli w prawo i odwrócił głowę tak, aby kątem oka widzieć i blondyna i to co ma za plecami. Musiał przyznać, że nie wyglądało to najlepiej. Z tyłu stał karczmarz z napiętą i wycelowaną w niego kuszą. Łowca czarownic odwrócił się z powrotem i nie przestając mierzyć z pistoletu w blondyna, zapytał:

- Nazwałeś mnie moim nazwiskiem, czy my się znamy?
- Poniekąd – odparł wymijająco – powiedzmy, że mój Pan zna cię lepiej. Oddaj broń Herr Wurst, nie chcę twojej krzywdy. Gdybym jej chciał, wystarczyłoby, iż skinąłbym głową, a Josef wpakowałby ci bełt w plecy, a wierz mi rzadko pudłuje. Pójdziesz z nami po dobroci?
- Wygląda na to, że mnie przekonałeś – łowca czarownic pokiwał głową odkładając pistolet – nazwałeś mnie moim nazwiskiem, a jak ja mam się zwracać do ciebie?
- Wolf – odparł blondyn – tak możesz do mnie mówić. Przynajmniej dzisiaj – dodał po chwili.

Mimo, iż się nie ociągali, droga do zamku Forget zajęła im pięć godzin marszu. Wszystkie pytania łowcy czarownic były zbywane szorstkimi: “już za chwilę”, “mój Pan wszystko ci wyjaśni”, “cierpliwości”, przy czym odpowiedzi udzielał zawsze Wolf. Jego wielki kompan nie odezwał się ani słowem. Georg zaczął nawet podejrzewać, że Erick jest półgłówkiem lub niemową.
Trakt, o ile tak można nazwać dwie wydeptane ścieżki, po których być może niegdyś jeździły nawet wozy, piął się lekko pod górę, dlatego zamek był już widoczny na niemal pół godziny przed dotarciem do niego.
Łowca czarownic pomyślał sobie, że nazywanie tej budowli zamkiem, było przesadą. Forget było raczej niewielką warownią, zaopatrzoną w jedną basztę i czterometrowej wysokości mury obronne, niegdyś zapewne solidne. Im bliżej zamku się znajdowali, tym bardziej widać było jego niedostatki. Mury, czy to na skutek czasu, czy też pod wpływem działań wojennych, w wielu miejscach były wykruszone. Ba, zdarzały się nawet całkiem solidne wyłomy. Górna część baszty od strony południowej rozsypała się chyba stosunkowo niedawno. Gdy byli już na miejscu Georg stwierdził, że został “zaproszony” nie tyle do zamku, co do jego ruin.
Dziedziniec wewnętrzny Forget był niewielki, ale uprzątnięty. Znajdował się na nim jeszcze jeden mężczyzna, niski krępy brunet, który rozebrany od pasa w górę rąbał drewno. Sądząc po odzieniu i zajęciu, raczej nie był on Panem tej budowli. Łowca czarownic zaczął się zastanawiać jak liczebna była załoga zamku, o ile w ogóle o czymś takim jak załoga można było mówić. Z głównego budynku, zresztą jedynego całego, wyszedł jeszcze jeden mieszkaniec Forget. Mężczyzna mógł mieć pięćdziesiąt lat. Wskazywały na to mocno przerzedzone, siwe włosy. Był raczej niewysoki i bardzo szczupły, ubrany w prostą białą koszulę, przepasaną obficie zdobionym srebrem pasem, przy którym nosił tileański sztylet, wręcz bliźniaczo podobny do broni łowcy czarownic.

- Georg Wurst – gospodarz dość nietypowo zaczął prezentację – długo na ciebie czekałem. Zaczynałem się wręcz obawiać, że mogę cię już nie zobaczyć. Jestem Karl Ritzke, gospodarz tego pięknego przybytku – widząc, że łowca czarownic już otwiera usta, aby zadać pierwsze pytanie, dodał – postaram się zaspokoić twoją ciekawość Herr Wurst, ale dopiero po wieczerzy, na którą zapraszam. Może nie jestem wzorowym gospodarzem, ale swoje obowiązki znam. Else pokaże ci twoją komnatę. Odświeżysz się po podróży, a potem spotkamy się przy posiłku i pogawędzimy jak starzy znajomi.

Georg skłonił się lekko. Czekał tyle, że mógł wstrzymać się z pytaniami jeszcze godzinę, a było ich naprawdę wiele. Jak to się dzieje, że wszyscy tutaj zdają się znać jego, podczas gdy on, nigdy nie spotkał nikogo z nich? Skąd wiedzieli, że tu przybędzie? Co do diaska znaczyło, że na niego czekali? Leonie, Leonie – pomyślał Wurst – dokąd ty mnie właściwie wysłałeś? No i po co?

Else była młodą kobietą o długich rudych włosach spiętych w warkocz. Nie była piękna, ale nie można było jej nazwać brzydką. Miała w oczach coś, co skusiłoby pewnie wielu mężczyzn do spędzenia z nią choćby i połowy życia, na pewno zaś jednej nocy. Zaprowadziła Georga do jego pokoju i przygotowała mu kąpiel w stojącej na jego środku balii. “Komnata zamkowa”, z wyjątkiem owej balii, nie odbiegała standardem od izby w karczmie. Była skromna, ale czysta. Georg zdążył już zapomnieć jak to jest wziąć gorącą kąpiel, żałował tylko, że Else zaraz po jej przygotowaniu gdzieś znikła. Nie śpieszył się. Leżał i rozmyślał, przygotowując się do rozmowy z gospodarzem. Czy znał kogoś o nazwisku Ritzke? Niemal trzy lata temu skazał na stos Petera Ritzke, chyba tak się nazywał, tyle, że był to chłop z Ostlandu, który w niczym nie przypominał pana tutejszych włości. Nikogo innego o tym nazwisku nie pamiętał.
Ciepła woda rozleniwiła go tak, że omal nie usnął. Przemył twarz, wstał, wytarł się powoli, ubrał i wyszedł z pokoju. Za drzwiami czekał wielkolud zwany Erickiem. Kiwnął głową i poszedł przodem nie oglądając się za siebie. Georg ruszył za nim bez pośpiechu.
Wieczerza już czekała. Wurst spodziewał się raczej czegoś skromnego, ale widok pieczonych kurczaków, pasztetu, marynowanej szynki, duszonych z cebulką grzybów i sera przyjemnie go zaskoczył. Wraz z wieczerzą czekali jak się okazało wszyscy pozostali mieszkańcy Forget. Karl wskazał łowcy czarownic miejsce na przeciwko siebie. Georg usiadł, a Else, usługująca przy stole, nalała mu wina. Wurst uniósł puchar do ust i powąchał mimowolnie. Wino było czerwone i miało nieco cierpki zapach.

- Bez obawy Herr Wurst, nie jest zatrute – rzekł uśmiechając się Karl Ritzke – gdybym chciał twojej śmierci nie zadawałbym sobie trudu sprowadzenia cię tutaj. Pij śmiało, twoje zdrowie – gospodarz uniósł swój kielich i pociągnął spory łyk. Pozostali poszli w jego ślady – Cabernet Souvignion Rouge, rocznik 2498, bardzo dobry dla parrawońskich winnic, ale w końcu dziś świętujemy.
- A cóż takiego świętujemy - zapytał Georg odstawiając kielich – jeśli można zapytać?
- Owszem, można – odrzekł Ritzke – twój... Twoją wizytę. Pozwól, że przedstawię ci Markusa – gospodarz zmienił temat wskazując na bruneta, którego wcześniej łowca czarownic widział rąbiącego drwa. Mężczyzna skłonił się lekko – pozostałych zdążyłeś już poznać. Teraz jesteśmy w komplecie, że się tak wyrażę.

Przy stole oprócz łowcy czarownic, Karla i wskazanego Markusa, siedzieli jeszcze poznani uprzednio Wolf i Erick. Wokół nich cały czas krzątała się Else. Jak się okazało, byli to wszyscy mieszkańcy zamku. Wurst przebiegł oczyma po twarzach jedzących, obcych mu ludzi. Poczuł lekki zawrót głowy, pierwsze działanie wina, choć wydawało się niedorzeczne, aby mógł go upoić jeden, choćby duży łyk tego trunku.

- Teraz, skoro się już znamy – rzekł Georg – może będziesz łaskawy panie powiedzieć mi kim jesteś i skąd właściwie mnie znasz?
- Z przyjemnością – odparł Ritzke – wcześniej jednak, ty musisz udzielić mi odpowiedzi, na jedno nie dające mi spokoju pytanie – gospodarz wpatrywał się wprost w oczy swojego gościa - Gdzie jest Leon Schultz.

Nie wiadomo czy to pod wpływem odrobiny alkoholu, czy też nieznoszącego sprzeciwu głosu gospodarza, Georg Wurst, który miał w głowie ułożoną całą litanię pytań, porzucił je wszystkie i zaczął opowiadać o wydarzeniach, które miały miejsce w Nuln. Zdał sobie sprawę, że wcale nie ma ochoty opowiadać o śmierci swego wspólnika lecz czuł, że coś zmuszało go do mówienia. Jakaś siła sprawiała, iż odpowiadał ze szczegółami na kolejne pytania Karla Ritzke, aż jego głos stał się bełkotliwy, a głowa opadła na ramiona. Domyślił się, że w winie znajdowało się coś, czego być tam nie powinno. Nie miało to już jednak żadnego znaczenia. Szczerze mówiąc, w tej akurat chwili było mu wszystko jedno.

Georg ocknął się z lekkim bólem głowy. Musiało minąć sporo czasu od chwili, gdy stracił przytomność. Sytuacja nie przedstawiała się ciekawie, przynajmniej nie dla niego. Nadal byli w komnacie, w której spożywali wieczerzę, jednak ze stołu już uprzątnięto, a przez usytuowane naprzeciw niego okno mógł dostrzec, że na zewnątrz panował półmrok. Łowca czarownic “stał” przytwierdzony do ściany ciasno przypiętymi pasami, które obejmowały go w talii, nadgarstkach i poniżej kolan. Na jednym z krzeseł siedział bawiąc się sztyletem Wolf. Karl Ritzke kucał przed Georgiem rysując na podłodze kredą jakieś znaki, układające się w regularny wzór o średnicy dwóch metrów. Na jego obrzeżach płonęły świece. Gospodarz był rozebrany od pasa w górę, jego ramiona, barki i tors pokrywały liczne tatuaże.

- Złożysz mnie w ofierze kłamliwy psie? – powiedział Georg powoli wypowiadając słowa. Jego gardło było wyschnięte na wiór, czuł się jakby był na wielkim kacu – Której z brudnych świń służysz? Nurglowi? Slaneshowi?
Karl Ritzke podniósł głowę i uśmiechnął się.
- Już oprzytomniałeś. To dobrze, bardzo dobrze – powiedział – nie obawiaj się, nie stanie ci się krzywda. Przecież obiecałem. Nie służę też żadnej z wymienionych przez ciebie brudnych świń. Moim Panem, Panem nas wszystkich jest Malal.
-
Georg spojrzał na niego nieco zaskoczony. Przez te wszystkie lata, gdy przemierzał Imperium, tropił i niszczył sekty wielu bogów chaosu, ale nigdy nie spotkał się z wyznawcami Malala. Malal był bogiem Chaosu, ale był również renegatem, który za cel postawił sobie zniszczyć swych braci, a jego wyznawcy tropili i zabijali wyznawców innych bogów. Nazywano ich Przeklętymi i poniekąd zajmowali się tym co on... Nagle łowcy czarownic przypomniały się ostatnie słowa Leona Schultza: “Nie dla nas wieczny spokój, wspólniku, my jesteśmy... Przeklęci”. Teraz nabierały one zupełnie innego sensu.

- Cóż więc zamierzasz ze mną zrobić – zapytał Wurst – skoro nie zamierzasz mnie zabić?
- Już ci mówiłem – odparł gospodarz nie podnosząc nawet wzroku – Malal jest Panem nas wszystkich, nie wyłączając ciebie. Muszę tylko sprawić, abyś to sobie uświadomił, a wówczas staniesz się jednym z nas.

Łowca czarownic pobladł na twarzy. Zrozumiał o czym mówił Ritzke. Tępił Chaos przez ostatnie lata, ale robił to zgodnie z prawem i dla ochrony ludzi. Teraz, zapewne za sprawą magii, miał robić to samo dla sił ciemności nie zważając na ludzkie istnienia. Miał zostać jednym z Przeklętych. Myśl ta poraziła go. Splunął na głowę i plecy kończącego u jego stóp swoje dzieło czarownika i krzyknął:

- Nigdy do tego nie dopuszczę, prędzej wypruję sobie flaki! – Ritzke podniósł głowę z ironicznym spojrzeniem pytającym “jak niby głupcze chcesz tego dokonać?” - Szczam na twego boga! – dokończył wściekły Wurst.

Czarownik spoważniał w jednym momencie, wstał i uderzył go wyprostowaną dłonią w twarz. Z kącika ust Georga wyciekła cienka stróżka krwi. Karl Ritzke wykrzywił twarz, oparł się rękami o Wursta i osunął po nim na podłogę. Z jego pleców wystawał bełt wystrzelony z kuszy, a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Łowca czarownic zobaczył w mroku na zewnątrz zlaną niemal z murem sylwetkę człowieka, który odrzucił kuszę i dobywając sztyletu ruszył w stronę okna. Nagle przykucnął, tuż nad jego głową przeleciał ciężki topór. Poderwał się, rzucił sztyletem i pobiegł w ślad za nim. Zapadła cisza. Albo nie trafił – pomyślał Georg – albo Erick faktycznie był niemową.
Wolf tymczasem zakradł się pod okno i stanął plecami do ściany, mając je po swojej lewej stronie. Wurst widział przekrzywioną głowę Karla Ritzke, jego szklane, martwe oczy i krew wyciekającą z ust. Widział to też wściekły Wolf, zaciskający sztylet w prawej dłoni.
Zabójca pojawił się nagle. Nie wdrapywał się przez okno, a po prostu przez nie wskoczył. Musiał widocznie uprzednio wspiąć się po murze na jego wysokość. Wolf ciął sztyletem, ale spóźnił się minimalnie i przeciął powietrze zahaczając jedynie o kurtkę napastnika. Zabójca obrócił się błyskawicznie i stanął naprzeciwko niego. Obydwaj pochylili się lekko do przodu i zaczęli krążyć jak w egzotycznym tańcu. Kilka razy markowali ciosy i obserwowali reakcje przeciwnika, a potem skoczyli ku sobie niemal równocześnie i zasypali się nawzajem gradem ciosów.
Georg widział już kiedyś nożownika w akcji w zaułkach Nuln. Ci tutaj zdawali się być jednak nieporównywalnie szybsi. Błyskawiczne cięcia przecinały powietrze tam, gdzie jeszcze przed chwilą stał przeciwnik. Próby pochwycenia ręki kończyły się porażką, a kopnięcia trafiały na bloki. Wszystko to trwało może pół minuty, a każdy z przeciwników zdołał wyprowadzić po kilkanaście ciosów. Siepacz zapędzał Wolfa coraz bardziej w róg pokoju, w którym stał kominek, nie wiedział jednak, że jego przeciwnik działał celowo. Nagle Wolf odskoczył gwałtownie do tyłu i rzucił sztyletem wprost w przeciwnika. Ten uchylił się i wyprowadził pchnięcie, ale Wolf zdołał wykorzystać ułamek sekundy i sięgnął po stojący za kominkiem rapier. Obydwaj wiedzieli, że w tym momencie walka już się skończyła, jednak zabójca się nie poddał. Stał chwilę dysząc ciężko, jakby nabierając sił przed ostatnim w swoim życiu atakiem, i rzucił się do przodu wprost na ostrze Wolfa. Po chwili osunął się na kolana i padł na podłogę. Wolf oparł się o ścianę. U jego stóp szybko rosła kałuża krwi tryskającej z rozciętego lewego uda. Georg nie był medykiem, ale wiedział, ze zabójca nie sprzedał tanio skóry. Wolf miał przeciętą tętnicę udową i bez fachowej pomocy wykrwawi się w przeciągu kilku minut. Wolf przerwał w końcu ciszę, która zapadła w pokoju.

- To twój kamrat? – zapytał kuśtykając w stronę Georga.
- Nie – odparł łowca czarownic, spoglądając na leżące przy kominku zwłoki – to mój zabójca. Ta strzała była przeznaczona dla mnie Wolf, a ten człowiek wszedł przez to okno, nie po to żeby mnie uwolnić, tylko po to, aby dokończyć robotę. Wypłynęliśmy na jednej barce z Nuln. Był jednym z marynarzy...
- Ja zdycham – rzekł Wolf zbliżając się do łowcy czarownic – zdycham bracie... – podniósł po drodze swój sztylet i powłócząc nogami dobrnął w końcu do celu. Jego przejście przez pokój zdobiły ślady krwi – ale się porobiło – zdołał jeszcze powiedzieć nim przeciął skórzany pas trzymający prawą rękę więźnia i osunął się bezwładnie.

Else weszła do pokoju, gdy Georg kończył się oswobadzać. Podbiegła najpierw do Karla, później spojrzała na Wolfa, a na końcu obdarzyła łowcę czarownic wściekłym, załzawionym spojrzeniem. Georg wskazał w kąt pokoju na ciało siepacza.

- Nie dziewczyno, to nie ja – powiedział – choć jeszcze kilka chwil temu sam o tym marzyłem.

Usiadł zmęczony przy stole, masując nadgarstki. Sztylet Karla położył przed sobą. Else porwała koszulę Wolfa na cienkie paski i zrobiła opatrunek oraz zacisk nad jego raną. Ułożyła również jego nogę do góry, ale było już raczej za późno. Potem usiadła obok Georga i zaczęła mówić. Głos miała spokojny i ciepły, ale jej słowa raniły go jak ostrza.

- Jesteś jednym z nas Max, jednym z Przeklętych – łowca czarownic drgnął – blisko cztery lata temu wyruszyłeś do Midenhaim, aby zniszczyć kult Nurgla na ślad którego trafiliśmy. Było pewne, że zaraz potem wpadniesz w ręce rycerzy Białego Wilka. Zgłosiłeś się do tego sam, ale Karl nie chciał cię stracić. Dlatego też wymyślił cały ten kamuflaż. On odebrał część twojej pamięci, a dziś chciał ci ją przywrócić.
- Co jeszcze wymyślisz?– żachnął się Wurst.
- Zamknij się i słuchaj! – weszła mu w słowo niemal krzycząc – potem ocenisz czy mówię prawdę, czy łżę. Magiczna sztuczka się udała – ciągnęła po chwili – nasz Pan nam sprzyjał. Rycerze Ulryka wzięli cię za łowcę czarownic, a ich kapłani nie połapali się w oszustwie. Wówczas Karl postanowił załatwić jeszcze kilka podobnych spraw. My zdobywaliśmy informacje i przekazywaliśmy je przez łączników Leonowi, a on zawsze naprowadzał ciebie na trop. Gdy zjawiali się kapłani i straże byli bezsilni. Twój umysł był czysty jak łza. Byłeś prawym łowcą czarownic, a Leon krył się w cieniu.
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo ty zakłamana suko! – krzyknął łowca czarownic.
- A ja nie potrafię sprawić abyś mi uwierzył – odrzekła – nie znam się na magii, nie umiem oddać ci pamięci. Ale udaj się do swej rodzinnej miejscowości, jak jej tam było, zobacz kto cię tam rozpozna, a że cię rozpoznają nie wątpię. Wszak wyciąłeś w pień całą rodzinę, której nazwisko tak dumnie teraz nosisz!
- Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – Georg zaczął powtarzać w kółko – chcesz mnie omamić wredna zdziro!
- Markus i Erick nie żyją – mówiła spokojnie dziewczyna, nie zważając na jego krzyki – co my teraz zrobimy? Zostaliśmy tylko my dwoje...

Łowca czarownic chwycił ją za warkocz i uderzył jej głową o stół. Złapał sztylet i jednym płynnym ruchem wbił jej go w szyję aż po rękojeść.

- Nieprawda – rzekł dysząc ciężko – zostałem tylko ja.

Do wsi Forget doszedł w środku nocy. Padał rzęsisty deszcz. Georg Wurst, mimo iż przemoczony, zdecydował się nie zatrzymywać na noc w tym miejscu. Odwiedził tylko na chwilę karczmę. Pośród nocy i deszczu huk wystrzału z pistoletu zabrzmiał niczym odległy grom. Martwego karczmarza znaleziono dopiero około południa następnego dnia, ale łowca czarownic był już wówczas daleko.

****

Epilog

Georg Wurst podniósł się z ziemi, obrócił pistolet lufą do siebie i podszedł do siedzącego w zadumie Kraaba.

- Ta nędzna pukawka, jak ją nazwałeś mości krasnoludzie, jest dla ciebie, nie dla mnie – rzekł – pójdziemy teraz do Reden. To już naprawdę niedaleko. Nie chcę dłużej żyć w niepewności i zakłamaniu. W Reden, naprzeciwko karczmy, jest mała kapliczka Sigmara. Mieszka w niej stary, gruby klecha. Skoro ja pamiętam jego, on zapewne pamięta mnie. Pójdziesz, trzy kroki za mną, z tą pukawką, a gdy go zobaczysz, będziesz wiedział co zrobić.

Kraab pokiwał w milczeniu głową, podniósł się, otrzepał ubranie i wziął pistolet z rąk swego kompana. Łowca czarownic ruszył bez słowa przodem, krasnolud zaś szedł spokojnie za nim. Nie minął kwadrans i byli już w małej spokojnej osadzie. Reden w południe było puste. Georg Wurst szedł wprost do małej kapliczki. Zatrzymał się pod jej drzwiami i zastukał. Z wnętrza budynku usłyszeli zbliżające się powoli, ciężkie kroki. Sekundy płynęły powoli niczym wieczność...
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~yoshi

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
zabieram się do lektury; może kiedyś sam coś napiszę, bo ponoć nienajgorzej mi to wychodzi ;)

02-12-2006 13:28
~Legion

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Mooooooooocne, uwielbiam takie teksty.
03-12-2006 15:47
~Dony

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
wyśmienite
03-12-2006 17:50
Joseppe
    dobre opowiadanie
Ocena:
0
.
03-12-2006 19:55
~WSP

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Pełen respekt, "Łowca czarownic chwycił ją za warkocz i uderzył jej głową o stół. Złapał sztylet i jednym płynnym ruchem wbił jej go w szyję aż po rękojeść.

- Nieprawda – rzekł dysząc ciężko – zostałem tylko ja." To oddaję całą istotę warhammera i łowców czarownic ;P
04-12-2006 14:47
~Misio

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
No w końcu jakaś normalna aktualizacja, a już myślałem że od zmian kadrowych ta strona zdechła
05-12-2006 10:15
~CEZAR

Użytkownik niezarejestrowany
    ~Misio
Ocena:
0
Bo tak było- zdechła :), ale potem wrócił pracowity Karp i dzięki jego pracy znów będę jakieś teksty :)
05-12-2006 13:38
~karp

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Cezar trochę żartuje (zwłaszcza z karpiową pracowitością), ale faktycznie jeśli dobrze pójdzie (nie chcę zapeszać) to ludzie odwiedzający wfrp.polter.pl powinni dostawać cotygodniową aktualizację w kazdą sobotę. Czy nam się uda? No cóż zapraszam w sobotę ;o)

ps. no i dzięki za wszystkie komentarze - serce rośnie ;o)
05-12-2006 14:25
~Mognar

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Genialne!
Chciałbym przeczytać dalszą część :)
06-12-2006 11:52
Viriel
    Karpiu,
Ocena:
0
czy planowałeś wogóle kontynuację przygód Wursta?
06-12-2006 13:10
~karp

Użytkownik niezarejestrowany
    to jest opowiadanie
Ocena:
0
w dodatku jak dla mnie kończy się ono dosć jednoznacznie - choć można sie łudzić. raczej nie bedzie fajerwerków w stylu zabili go i uciekł, choć oczywiście nędzna pukawka mogła nie wypalić...
Przeklęty od poczatku był jednostrzałowcem - i taki raczej pozostanie. myślę, że na dobre mu to wyjdzie ;o)
06-12-2006 15:36
sarakin
    Świetne
Ocena:
0
Nareszcie po 2-3 miesięczynm zastoju kolejny artykuł, a w zasadzie opowiadanie i to jakie!

Wywaliłbym tylko słowo "popaprańcy" z 8 akapitu. Tak, owszem, wiem że się czepiam ale to silniejsze ode mnie.

Bardzo fajne, klimatyczne opowiadanie.
07-12-2006 23:01
Volkhard
    Wspaniałe
Ocena:
0
Naprawdę dobre i klimatyczne opowiadanie. Nic dodać nic ująć !
08-12-2006 18:04
Mandos
    3.5 w skali 1-5
Ocena:
0
Opowiadanie podoba mi się, tak postać głownego bohatera jak i klimacior ale mam kilka uwag.

- motyw z zabójcą troli i zabójcami z arabii raczej nie potrzebny. Jakbyś chciał nam łopatologicznie powiedzieć że to opowiadanie do świata Młotka.

- mało sensowne wydaje mi się czyszczenie komuś pamięci prze akcją. Nie podałeś wystarczającego uzasadnienia tak drastycznego posunięcia. Zwłaszcza, że wykończenie kultu mozna było wykonać na kilka sposobów przez co "pewne" schwytanie przez templariuszy nie jest aż tak pewne.

- drugi atak zabójcy również mało logiczny. Wygląda to tak jakbyś naciągnął logikę aby doprowadzić fabułę do punktu który zaplanowałeś. Czas ataku wybrany bezsensownie, zamiast poczekać na lepszą okazję on ładuje się w sam środek rytuału ;-). Nie bede wspominał że ma świadka ktorego tez przydałoby się uciszyć bo wezwie pomoc.
Sama śmierć zabójcy również nie przekonuje, to powinien być człowiek pragmatyczny i umiejący ocenić swoje szanse. Zreszta jak sam napisałeś dobrze je ocenił, a jednak zrobił kamkaze zamiast wybrać ucieczkę i wypełenienie kontraktu w późniejszym terminie.
Po prostu potrzebna była Ci śmierć Wolfa, ale powinieneś wymyśleć jakieś inne rozwiązanie.

Tak czy inaczej kawał świetnej roboty, czekam na następne, mam nadzieję że lepsze opowiadanka Twojego autorstwa.
08-12-2006 20:04
~Anton

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
GRATULACJE!!!

Mam nadzieje ze wrocicie do swietnych czasow jak za Furiatha.
Norman probowal trzymac poziom, ale to co ostatnio sie wyprawia to...zenada
13-12-2006 20:02
Ifryt
   
Ocena:
0
Ciekawa fabuła! Wreszcie po świętach znalazłem trochę czasu, żeby przeczytać to opowiadanie. Wydaje mi się, że uwagi Mendosa co do logiki końcówki, są trochę przesadzone. Owszem, pewnie zarówno kultyści jak i zabójcy mogli to inaczej zaplanować, ale wg mnie opisany przebieg wydarzeń też mógł być prawdziwy. Nie narusza to mojego poczucia realizmu czy logiki.

Trochę ciężko mi się to wszystko czytało. Autor ma jeszcze przed sobą sporo pracy nad doskonaleniem stylu. A moim zdaniem warto. Bo pomysły są fajne. :)
27-12-2006 13:53
Gutts
   
Ocena:
0
Niezłe opowiadanie, klimat byl namacalny. Czytajac zanuzylem sie w swiat warhammera, pokazales ciemne strony bycia lowca czarownic i powiem ze nawet niezle ci to poszlo. Oby tak dalej pozdro : obecnie sam pisze, moze kiedys wrzuce na forum
04-02-2007 00:13
Keddar
    Bardzo fajne opowiadanie
Ocena:
0
Karp jesteś na prawdę dobry w tym. Zachęcam innnych do pisania warto spróbować.
13-02-2007 14:24
dzemeuksis
    Dooobreeee...
Ocena:
0
No, niezłe. Z tym drugim zabójcą, to faktycznie lekko naciągane - prawdopodobnie zabiłby Wursta jeszcze na łodzi - nawet w dzień, śpiącego. A jeśli jednak doszło by do sytuacji w zamku, to usiłowałby zabić w pierwszej kolejności raczej Wursta, a nie wszystkich innych dookoła. Przecież w razie fiaska, przynajmniej główny cel byłby osiągnięty. A tak to nie dość, że zginął, to na dodatek misji nie wypełnił - ergo życie oddał całkiem bezsensownie.
Tak czy owak bardzo mi się podobało.
03-03-2008 17:14
27532

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Super. Po prostu super.
03-03-2008 19:00

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.