Przeczytane w styczniu 2017:
W działach: książki | Odsłony: 94Styczeń 2017 był bardzo, ale to bardzo złym miesiącem dla czytelnictwa na Podkarpaciu, a przynajmniej w moim domu. Różne nieprzyjemne sytuacje życiowe w postaci konieczności wyleczenia grypy oraz ukończenia Wiedźmina 3 sprawiły, że nie mogłem cieszyć się lekturą. W efekcie udało mi się pokonać jedynie trzy książki. Czwartą mam przeczytaną mniej-więcej w połowie.
Luty nawiasem mówiąc lepszy chyba nie będzie. Raz, że w planach mam kolosa liczącego 1000 stron, dwa, że leczyć będę powikłania po grypie (a mówiłem głupiej babie pierwszego kontaktu „daj więcej chorobowego, bo wrócę tu za tydzień z zapaleniem płuc”? Ale nie słuchała).
Owi szczęśliwcy to:
Studnia wstąpienia:
Ocena: 6/10
W ogóle nie podoba mi się ta książka. Owszem, czytałem gorsze, ale moje subiektywne wrażenie jest negatywne.
Główny problem ze „Studnią wstąpienia” jest niestety taki, że – jak w wypadku większości współczesnych fantasy – jest raczej długa. Powieść liczy sobie bowiem aż 780 stron. I niestety, nie są one wypełnione od deski do deski. Przeciwnie, tak naprawdę ze 300 dałoby się usunąć nie tylko bez szkody, ale wręcz z zyskiem dla całości. W szczególności wątek Zane i jego „związku” z Win nie jest szczególnie udane.
Po pierwsze: zauroczenie czy nawet sympatię Win do Zane trudno w jakikolwiek sposób zrozumieć. Po facecie na oko widać, że jest niezrównoważonym psychopatom, wiązanie się z nim w jakikolwiek sposób trudno pojąć. Przecież na oko widać, że facet nadaje się tylko na oddział zamknięty.
Ogólnie te wszystkie podchody i negocjacje, z których nic nie wynika, a te same kwestie rozważane są po trzy razy straszliwie przeciągają fabułę. O ile o poprzedniej książce napisałem, że jest lepsza od „Niecnych Gentlemanów” Lyncha, to o tej bym się nie ośmielił.
Jeszcze trzeci tom mi został. Ale pozwolę go sobie wprowadzić w tryb awaryjny.
Najazdy Mongołów:
Ocena: 6/10
W grudniu obłożyłem książki Bellony embargiem za uczynienie Bieszka redaktorem naukowym. Od tego momentu nie kupuję już pozycji tego wydawnictwa (choć mam jeszcze kilka nieprzeczytanych). Omawiany tytuł pokazuje, że niewiele tracę.
O „Najazdach mongołów” najlepsze, co mogę powiedzieć to, że nie jest to książka zła. Jest średnia. Temat potraktowany został poprawnie, jednak wyraźnie widać, że autor nie wgryzł się w źródła, ani nawet opracowania, a poprzestał na lekturze kilku artykułów na Wikipedii i podobnych dzieł. Tak więc o sama tematyka jest tylko liźnięta dość powierzchownie.
Książka ma zalety, jak na przykład sylwetki i wyposażenie najważniejszych wrogów mongołów czy dość dokładne omówienie przebiegu kampanii, niemniej jednak nie sądzę, by ktoś, kto ukończył liceum i interesował się historią był z niej specjalnie zadowolony.
Dowodzenie w czasie wojny:
Ocena: 8/10
To prawdopodobnie najwartościowsza książka, jaką przeczytałem w tym miesiącu. „Dowodzenie” mimo podtytułu rozwija problem trochę szerzej, docierając aż do etapu wojny w Wietnamie. Zaczyna jednak faktycznie od czasów Aleksandra Wielkiego i starożytności, przechodzi natomiast przez kolejne etapy rozwoju dowodzenia, aż po czasy prawie współczesne.
Mówię „prawie” albowiem książka pisana była w bardzo wczesnych latach 80-tych i nie została od nich aktualizowana. Tak więc Creveld pomija kilka ostatnich konfliktów (np. obie wojny w Iraku), gdyż za jego czasów się nie zdarzyły.
Zdaniem autora etapów w dowodzeniu na wojnie nie było tak wiele (w zasadzie można wskazać na trzy: „tradycyjny”, przed-telegraficzny, telegraficzny, radiowy i elektroniczny), co wydaje się być uzasadnione przez jego argumenty. Innymi słowy: kolejna, dobra książka Crevelda wyjaśniająca spory kawałek militarnej rzeczywistości.