» Recenzje » Prawdodziejka

Prawdodziejka

Prawdodziejka
Cytat z Alfreda Hitchcocka o rozpoczynaniu historii trzęsieniem ziemi i późniejszym zwiększaniu napięcia znają chyba wszyscy. Susan Dennard wzięła sobie do serca poradę mistrza suspensu – jednak nie wyszła na tym najlepiej.

Tradycyjnie w tym miejscu powinienem poświęcić akapit na przybliżenie fabuły książki. Jednak zanim do tego dojdzie, chciałbym, abyśmy nieco lepiej poznali duet głównych bohaterek. Sofiya fon Hasstrel, dla przyjaciół Safi to jasnowłosa piękność, domna małego i niezbyt ważnego lenna, utalentowana wojowniczka, świetnie radząca sobie w sytuacjach kryzysowych, a także prawdodziejka – czarodziejka obdarzona mocą bezbłędnego rozróżniania prawdy od kłamstwa. Jej towarzyszką i więziosiostrą (co w niezbyt oryginalnym żargonie książki oznacza po prostu bliska przyjaciółkę z mistycyzmem w tle) jest ciemnowłosa Iseult, w skrócie Is, Nomatsanka (co z bliżej niejasnych powodów sprawia, że praktycznie wszyscy nią gardzą i pragną jej śmierci), a także więziodziejka – co oznacza, że widzi Nici Więzi innych osób, reprezentujące ich stan emocjonalny. Z tej dwójki to ona odpowiada za układanie planów, zaś nieco gorzej niż jej partnerka radzi sobie z bezpośrednią konfrontacją. Para ta skutecznie wykorzystuje swoje moce i wspomniany w dialogach, ale bliżej nieokreślony, wieloletni trening do dokonywania drobnych oszustw, kradzieży i okazjonalnych napadów.

Kiedy już wiemy, czyje poczynania przyjdzie nam obserwować, możemy przejść do zarysu fabuły. Ten zaś jest prosty. Nasze bohaterki poznajemy w momencie, kiedy ich plan zemsty właśnie ma spalić na panewce – a gdy zgłębiamy jego szczegóły, owo fiasko nie tylko nie dziwi, ale wręcz budzi pytania o zdolności intelektualne dziewcząt. Skutkiem tej porażki nasze magiczki wpadają w poważne kłopoty. Próbując się z tarapatów wydobyć, pakują się – czasami z własnej winy, czasami ze względu na takie czy inne knowania osób trzecich, czasami zaś po prostu przypadkiem – w jeszcze gorsze bagno. Po czym schemat powtarza się. W tle zaś widzimy zbliżającą się wielkimi krokami wojnę pomiędzy imperiami.

Jeżeli kogoś dziwią proporcje pomiędzy dwoma powyższymi akapitami, śpieszę z wyjaśnieniem. Teoretycznie porywająca fabuła powinna być kluczowym elementem książki fantastyczno-przygodowej, jaką jest Prawdodziejka. Jednak autorka postanowiła inaczej. Choć powieść rozpoczyna się mocnym akcentem, a nasze bohaterki niemal od pierwszej strony zmuszone są walczyć o życie i wolność, zaś szybkie początkowe tempo akcji jest, z małymi przerwami, utrzymane aż do finału, to wszystkie te walki, pościgi, ucieczki i spiski nie całkiem składają się w sensowną historię. Na wstępie wygląda to wręcz tak, jakby pisarka najpierw wymyśliła różne, widowiskowe sceny, w których jej postacie mogłyby błyszczeć, a dopiero potem zaczęła się zastanawiać, jak je połączyć w jedną całość. Szczęśliwie z czasem liczba szytych grubymi nićmi fabularnych fikołków spada. Od momentu zaokrętowania się naszych pań na pewien statek jakość historii zdecydowanie się poprawia, osiągając w pewnym momencie nawet przyzwoite stany średnie. Wciąż wprawdzie trafiają się w niej pokaźne dziury i nielogiczności, ale nie tak często i nie są aż tak ostentacyjne, zaś oderwane wątki zostają wreszcie połączone w jedną, względnie spójną opowieść, rozwijającą się zgodnie z wszelkimi prawidłami sztuki pisania fantastyki dla młodzieży – a więc nie zachwycającą może oryginalnością, lecz przynajmniej dającą się czytać bez bólu. Nie zawodzi również finał, nieco absurdalny w swym dramatyzmie, choć z całą pewnością emocjonujący.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Z zalet powieści wymienić należy również kreację postaci – a przynajmniej niektóre jej elementy. Nie sposób zresztą oprzeć się wrażeniu, że taki od początku był zamysł pisarki – że fabuła i cały magiczny świat powstały tylko po to, by na tym tle błyszczeć mogła nasza para herosek. Początkowo wydają się one jednowymiarowe i przerysowane, ze względu na brak umiaru  – Dennard postanowiła za wszelką cenę wbić czytelnikowi do głowy, że poznaje losy pary pań silnych i niezależnych, przez co dochodzi do absurdalnych sytuacji, w których nasze bohaterki odrzucają wszelką pomoc ze strony mężczyzn, byle tylko wyjść z opresji na własną rękę – co zwykle kończy się nowym ambarasem. Ba, Safi zdarza się wręcz reagować na próby wsparcia przemocą, tak słowną, jak fizyczną – jest to zresztą sylwetka, która każdą, prawdziwą lub wyimaginowaną krzywdę jest gotowa mścić z nożem w ręku. Na szczęście jednak obie panie (szczególnie Safi) wraz z postępem fabuły przechodzą ewolucję, odkrywając w sobie nowe cechy i niezbadane do tej pory pragnienia i ideały. Proces ten został przez autorkę odmalowany niezwykle wprawnie, co zasługuje na najwyższą pochwałę i bezsprzecznie stanowi najmocniejszy punkt tej pozycji.

Złożoną osobowością pochwalić mogą się jeszcze dwie-trzy postacie drugoplanowe, których pobudki i charakter poznajemy nieco bliżej, jednak poza księciem Merikiem nie robią one dobrego wrażenia – zwykle zachowują się po prostu sztucznie. Szczególnie rzuca się to w oczy w przypadku ścigającego bohaterki antagonisty, któremu autorka próbowała dodać wyrazistości wewnętrznymi konfliktami i honorowymi długami, a który jest tak drętwy i nudny, że jego znikniecie z fabuły wyszłoby jej jedynie na plus. Sam książę, stanowiący drugą połówkę obowiązkowego w powieści młodzieżowej wątku "od niechęci do miłości", został zarysowany niezwykle starannie i wiarygodnie. Jest przy okazji jedną z nielicznych postaci męskich, która nie zasługuje na totalną pogardę czytelnika – w zdecydowanej większości panowie, nawet teoretycznie stojący po stronie dobra, w powieści Dennard są szujami, kanaliami, głupcami lub nędznymi intrygantami czyhającymi, by zabić bohaterki lub co gorsza wykorzystać je do własnych, niejasnych, acz niewątpliwie zbrodniczych celów. Merik nie jest całkowicie wolny od powyższych wad, jednak dla równowagi obdarzono go także kilkoma cechami pozytywnymi, dzięki czemu tworzy sylwetkę zrównoważoną i psychologicznie realistyczną.

Mimo szczerych chęci nie mogę przyłączyć się do zawartych na skrzydełku obwoluty peanów pań Sanderowicz i Maas, zachwalających powieść między innymi za "oryginalny" czy "tętniący życiem" świat. Jeżeli bowiem chodzi o kreację uniwersum, autorka Prawdodziejki poszła po linii najmniejszego oporu. Już rzut oka na znajdującą się przed pierwszym rozdziałem mapę Czaroziemia zdradza niepokojące podobieństwo tej krainy do Europy, szczególnie że wiele z nazw miast czy państw brzmi jakoś znajomo. Niemniej można by to wybaczyć bez mrugnięcia okiem, gdyby choć lokalne realia zawierały jakieś novum. Jednak nic z tego. Wykreowana przez Dennard kraina jest całkowicie wtórna, nie spotkamy tu ani ciekawych istot, ani nowych zwyczajów, czy choćby interesującej historii świata – która, choć wyraźnie istotna dla bieżących wydarzeń, została jedynie lekko zarysowana. Za innowację (z marnym skutkiem) ma służyć tu zapewne lekko nietypowy system magii, w którym każdy czarodziej jest wysoko wyspecjalizowany w jednym jej aspekcie, takim jak władanie ogniem (ogniodzieje), iluzjami (błyskodzieje), żelazem (żelazodzieje) czy wodą (pływodzieje). Jeżeli dodać do tego fakt, że światu wyraźnie brakuje spójności, a wiele interesujących faktów pozostawia się całkowicie bez wyjaśnienia, to całość sprawia wrażenie raczej wymyślonego na siłę dodatku niż kluczowego elementu powieści, czego można by oczekiwać w powieści fantastycznej.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Również styl autorki pozostawia nieco do życzenia. W oczy rzuca się szczególnie ubóstwo językowe skutkujące trafiającymi się co jakiś czas powtórzeniami, jak również wyraźny brak wiedzy pisarki na temat rozmaitych drobnych, acz istotnych detali historycznych, technicznych, itd. I tak przykładowo statki Czaroziemia nie mają bulajów, a okna (które zresztą – niezależenie od nazwy – wydają się czymś niewątpliwie zaskakującym pod pokładem okrętu wyraźnie wzorowanego na XVI-wiecznym żaglowcu), zaś cep bojowy i kiścień są używane jako synonimy (choć tu być może winić należy tłumaczy). Z kolei sceny walk z wykorzystaniem broni białej, na które trafiamy całkiem często, mimo że napisane dynamicznie i obfitujące w widowiskowe opisy, u każdego, kto jest choć odrobinę obyty w temacie wywołają wiele grymasów niezadowolenia.

Prawdodziejka zaczyna się jak bardzo marna powieść fantastyczno-przygodowa, a kończy się jak przeciętna przedstawicielka tego gatunku. Jeżeli przyjąć, że kolejna część cyklu utrzyma ten przyzwoicie średni poziom, to niezbyt wybredny miłośnik gatunku może sięgnąć po tę pozycję, przemęczyć się jakoś przez nędzny początek i wreszcie czerpać umiarkowaną przyjemność z dalszej lektury. Z pewnością nie jest to jednak pozycja, którą zachowam w pamięci na dłużej.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
6.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Prawdodziejka
Cykl: Witchlands
Tom: 1
Autor: Susan Dennard
Wydawca: SQN
Data wydania: 12 października 2016
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka
Format: 135×210mm
ISBN-13: 978-83-7924-695-3
Cena: 36,60 zł



Czytaj również

Prawdodziejka
- fragment

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.