Cmentarz centralny
Fakty
Największy w Polsce, trzeci w Europie, Cmentarz Centralny powstał ponad sto lat temu, gdy niemieccy włodarze uznali, że należy uporządkować kwestię pochówków w mieście. Wybrali teren na uboczu ówczesnych zabudowań, ale wraz z rozwojem stał się on morzem krzyży w obrębie metropolii. Ponad 160 hektarów pełnych grobów, grobowców, drzew i zieleni, bo projektanci chcieli mieć miejsce, które będzie jednocześnie miejscem ostatniego pochówku, ale również parkiem, gdzie wspominający swych zmarłych krewni, będą mogli nacieszyć oczy widokiem egzotycznych drzew i przepięknie utrzymanych żywopłotów. Do dnia dzisiejszego pochowano tu ponad 300 tysięcy zmarłych, prawie tylu ilu liczy samo miasto.
Z czasem przenoszono tutaj szczątki z licznych cmentarzy w obrębie miasta, przekształcanych w miejskie parki. Znaleźli się tu obok siebie niemieccy i polscy mieszczanie, żydowscy mieszkańcy przedwojennego miasta, a potem żołnierze zarówno hitlerowscy jaki i radzieccy. Aleja zasłużonych od stu lat jest ta sama, nie ważna jaka władza jest w mieście, to tutaj chowa się najwybitniejszych synów i córki. Następnie pojawiła się aleja dla tych, co nie wrócili z morza i groby nowych mieszkańców, którzy choć urodzili się na wschodzie, to znaleźli swój ostatni spoczynek w cieniu drzew cmentarza centralnego. Za nową kaplicą zbudowano kolumbarium i krematorium, a wraz z przemianami samego miasta, również cmentarz otrzymywał nowe kwatery i nowe groby. Patrząc na ilość tu pochowanych łatwo można nazwać to miejsce nekropolią z prawdziwego zdarzenie, gdzie podobnie jak na pustkowiach Egiptu i Syberii ziemia należy już do duchów zmarłych, a żywi są tylko gośćmi. Tu zawsze jest chłodniej, zawsze panuje cień, a wprawny obserwator zauważy ślady ponad stuletniej historii cmentarza, gdy między kwaterami pełnymi szarego lastriko i marmuru, odnajdzie pojedyncze grobowce z granitu, gdzie napis dawno zatarł czas. Jest to jeden z najlepiej i najporządniej utrzymanych obszarów w mieście, z dokładnie wytyczonymi ścieżkami i drogami, bez dziur i porozrzucanych śmieci. Tutaj zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie sprzątał, a sami odwiedzający podświadomie chyba dbają, by pozostawić po sobie jak najmniej śladów, które by nie licowały z powagą tego miejsca.
Tajemnice
Tajemnic Cmentarz ma wiele, ale przy tak ogromnym terenie to nic dziwnego. Tak naprawdę większość ze starych grobowców może kryć niejeden sekret miasta. Na potrzeby Świata Mroku najbardziej widowiskowe będą trzy kwestie.
Czasem znajduje się tutaj wywleczone z grobów ludzkie kości, zarówno świeże, jak i bardzo stare, pamiętające jeszcze czasy innych cmentarzy, z których zostały tu przywiezione i powtórnie pochowane. Winą obarcza się mieszkająca tutaj wielką populację lisów i jenotów, a także żyjące w norach pod grobami borsuki. Nocą podobno cmentarz jest pełen odgłosów jak z lasu, gdzie słychać nawołujące się drapieżniki, szmery skradających się lisów, piski nietoperzy i pohukiwanie sów. Cmentarz jest na tyle duży, że wytworzył swój własny ekosystem parkowy.
O ile sam fakt wywlekania świeżych, zazwyczaj obgryzionych kości jest już dość upiorny, to trudno wyjaśnić czemu również stare, zmurszałe szczątki są wyciągane przez drapieżniki. Dodatkowo większość z wywleczonych szczątków, znalezionych przez opiekujące się cmentarzem służby (złożone często z byłych kryminalistów, dla których była to jedyna możliwość otrzymania dobrze płatnej pracy) jest bardzo sprawnie ukrywanych i tak naprawdę mało kto ma szansę przyjrzeć się śladom zębów na nich.
Druga kwestią jest skrzętnie ukryte za wielka kaplicą i gęsto posadzonym drzewami kolumbarium, gdzie zwozi się kości z wszelkich likwidowanych grobów i te znalezione w innych częściach miasta. Budynek ten to podobno szczyt wielkiego betonowego silosu, którego większa cześć znajduje się pod ziemią. Kości zrzuca się do niego od ponad stu lat, jedne na drugie. Co ciekawe nie wszystkie kości znalezione podczas prac ziemnych w mieście, lądują tutaj. Te które mogą należeć do ludności żydowskiej, są chowane w kwaterze specjalnie dla nich przygotowanej. Podobnie jest ze szczątkami żołnierzy. Co ciekawe są one podobno bezbłędnie rozpoznawane i coś pozwala pracownikom cmentarza oddzielać je od kości zwykłych mieszkańców miasta.
Trzecią jest nie do końca zwyczajny spokój i cisza, jakie tu panują. Cmentarz jest otoczony trasami przelotowymi, ale tutaj jakby coś tłumiło wszelkie dźwięki. Mało kto ma tu odwagę podnieść głos lub okazać silniejsze emocje, poza smutkiem. Na cmentarzu obowiązuje również całkowity zakaz wprowadzania psów i o godzinie 18 jest zamykany w zwykły dzień, co nie oznacza, że nie widziano tu osób później, albo nie znajdowano zagryzionych przez większe stworzenia jenotów, królików i lisów. Co je zabiło, nie wiadomo (W realiach Świata Mroku, wszelkie testy na strach, gniew, wściekłość są o 1 trudniejsze, gdyż większość istot (również nadnaturalnych) czuje się tutaj wyciszona. Powoduje to również modyfikator do puli ataku -1, z tego samego powodu. Trudno atakować, gdy ma się ciągłe wrażenie naruszania spokoju tego miejsca. Zbyt wiele tu śmierci, by łatwo było to zlekceważyć).
Wykorzystanie w przygodzie
Zwykli ludzie i łowcy mogą szukać trupojada, którym może być ktoś z pracowników lub może pod którymś z grobowców zamieszkała jakaś istota. Opętania w mieście z taka historią nie byłyby czymś niezwykłym. Dla wilkołaków zaś cmentarz może łączyć się z problemem Beshilu, których trzeba wiecznie kontrolować, by nie rozplenili się za bardzo. Jenoty i lisy w środku miasta mogą łatwo zostać wsparte przez plagę opętanych szczurów. Podobnie idealnie nadaje się on dla samotnika Nosferatu, który tutaj będzie żył doskonale otoczony polami grobów i próbował chronić jakieś tajemnice z przeszłości.
Taka ilość śmierci może również przyciągnąć Maga lub opętaną istotę, która będzie się starała okiełznać energię generowaną przez tak wielka ilość szczątków zmarłych umieszczonych na jednym terenie. Jego rytuały nie będą bynajmniej zwykłą magią, ale mogą sięgać do spirytyzmu i nekromancji rodem z najczarniejszych horrorów. Kości ci tutaj dostatek.
Ostatnim zaś pomysłem jest sprawa spokoju. Cmentarz Centralny idealnie nadaje się na więzienie dla dusz, gdyż tak wielka ilość grobów stojących na poświęconej ziemi stanowi idealną barierę dla tego co będziemy chcieli pochować pośród nich. Różnorodność zaś umieszczonych tu zmarłych powoduje, że prawie nikt nie zapyta się o odnowiony monument radzieckich żołnierzy z kolejnym nazwiskiem, czy też kamień ofiar wojennych bombardowań, gdzie u dołu przybyło kolejne imię wypisane gotykiem. Zawsze można wszystko tłumaczyć renowacją napisów. Gdyby ktoś chciał coś ukryć, to również jest to miejsce idealne, znalezienie igły w stogu siana może być dużo łatwiejsze, niż odnalezienie czegoś pośród grobów 300 tysięcy ludzi, w morzu nagrobków.
Wiadomo zaś, że Niemcy nie tylko wywozili rzeczy z miasta, ale również przygotowywali tutaj schrony dla wielu ze swoich tajemnic, uznając, że "najciemniej pod latarnią". Po dziś dzień szuka się tunelów pod miastem, które na pewno łączą się z kaplicą i zabudowaniami na cmentarzu.
Draugar
Fakty
Morze zabiera ludzi, ale czasem kogoś oddaje i bynajmniej mało kto będzie z tego zadowolony. Już w sagach i opowieściach z wikińskiej Danii i pobrzeża Bałtyku wspominano o draugarach, żywych trupach, które powróciły z morza. Ich skóra jest czarna lub niebieska jak sama śmierć, pachną mułem i wodorostami, ale dalej nie mogą znaleźć spokoju, a w ich nasiąkniętych solą morską ciałach kolebie się tylko chęć zemsty na żywych, by ci dołączyli do nich w morskiej głębinie.
Rybacy z całego wybrzeża Bałtyku znali te istoty. Gdy zabrakło wikingów, którzy jako pierwsi opisali draugarów, to spośród marynarzy flot hanzeatyckich, a potem załóg kutrów rybackich rekrutowały się te monstra. Ktoś, kto wypłyną na morze bez spowiedzi, lub miał coś na sumieniu, a zabrało go morze z pokładu, miał szansę pojawić się później w szalupie obrośniętej pąklami i wodorostami, by atakować żywych i dołączać ich do swych załóg. Jeszcze w XIX wieku rybacy bałtyccy modlili się, żeby żaden z nich nie wypadł za burtę i nie został żywym trupem.
Ostatnia wojna dołożyła swoje do legendy draugarów. Liczni marynarze Kriegsmarine wypadając za burtę stawali się podobno właśnie takimi trupami. Dołączali do okutanych w nasiąknięte solą sztormiaki i skóry rybaków, samemu stając się postrachami dla małych jednostek. Nie byli w stanie zniszczyć okrętu wojennego, ale kuter lub motorówka nie była dla nich niemożliwym wyzwaniem. W czasie wojny i po niej ilość zaginionych na morzu i zalewie się nie zmniejszyła, ale o draugarach już nikt nie mówił głośno. Jednak nie mogli zniknąć, bo wielu z nowożytnych marynarzu, szczególnie w państwach socjalistycznych leżących nad Bałtykiem, raczej nie spowiadało się przed rejsem.
Tak więc potwory w sztywnych od soli płaszczach na pewno nie znikły. Będą pewnie do końca świata z nami.
Tajemnice
Żeby zostać draugarem, trzeba być człowiekiem morza o nieczystym sumieniu, nie wierzącym w Boga. Tak przynajmniej się uważa. Trzeba też zginąć w wodzie lub umrzeć na wodzie i nie otrzymać odpowiedniego pochówku. Akwen, gdzie się to zdarzy nie musi być słony, ale do morza nie może być daleko. Okazji by zginąć w wodzie na Pomorzu nie było mało. Naloty alianckie, które bombardowały miejsca cumowania U-bootów, musiały wielu z hitlerowskich marynarzy wysłać na dno Zalewu i ujścia Odry. Akweny wodne tutaj nie należą do spokojnych, a liczne przerdzewiałe wraki świadczą dobitnie, że nie zawsze morze sprzyjało tu człowiekowi. Min morskich, leżących u wybrzeży również nie jest tu mało.
Tak samo marynarze, którzy wdali się w nieczyste konszachty i "próbowano zgubić" ich ciała wywożąc je na środek jeziora, zalewu lub wrzucając obciążone do rzeki, mogą dołączyć do grona draugarów.
Dodatkowo jeszcze, nocą gdzieś w rejonie portowym łatwo uznać draugara za jakiegoś bezdomnego. Ludzie w większości nie chcą patrzeć dokładnie. Nawet zapach zatęchłych wodorostów i wody morskiej nie zwróci na początku uwagi. Ot, kolejny nieszczęśnik, który porusza się sztywno, zapewne z powodu nadużycia alkoholu. Być może oprzytomnienie przyjdzie za późno, gdy ofiara ostatnie co zobaczy to nóż Kriegsmarine wbijający się jej w brzuch.
Wykorzystanie w przygodzie
Jeśli marzy się komuś zombie-horror na jachcie, motorówce lub barce to kilku draugarów jest dobrym wyjściem. Według sag, gdy załoga przyśnie, draugary potrafią wejść na pokład i skierować jednostkę ku katastrofie, czy to żeby się rozbiła, czy też zatonęła.
Ciekawszym jednak pomysłem będzie tajemniczy seryjny morderca, który napada na samotne jachty, mordując turystów i zabierając ich ciała ze sobą w odmęty. Może jakaś ofiara przeżyje i opowie o potworze w hitlerowskim sztormiaku, pachnącym jak szlam, którego skóra była niebieska, niczym śmierć. Wdrapał się on z wody i otaczała go przedziwna mgła, jakby z jego skóry wydobywały się opary. Umysł draugarów może nie jest pierwszej świeżości, ale sól konserwuje dobrze tkanki, więc coś z ludzkiej inteligencji i sprytu powinno pozostać.
Jakiś wróg, którego ciała mieli się pozbyć bohaterowie może właśnie wrócić w ten sposób. Najgorsze będzie, gdy utopca pokonają nie postacie graczy, ale jakieś inne osoby, np. wrogowie naszych bohaterów, a ciało powtórnie zabitego trupa, który wygląda jak zwykły topielec, zostawią dla policji. Jak w dobrym kryminale, jeśli jest ciało, to będzie też śledztwo, a rzadko kiedy w Świecie Mroku jest to pożądane przez bohaterów.
Kanał Święta
Fakty
Odra u ujścia do Zalewu ma liczne sztuczne i naturalne kanały, łączące ją z pobliskimi ciekami wodnymi i jeziorami. Jednym z nich jest kanał Święta, pomiędzy Odrą a jeziorem Dąbie. Podobno stały tu podczas II wojny światowej U-Booty, kryjąc się przed nalotami aliantów. Dziś jest to jedno z wielu miejsc gdzie żeglarze cumują swoje jachty, by na brzegach kanału robić to co umieją najlepiej, czyli oczywiście "snuć opowieści przy ogniskach". Jest to teren dość dziki, ale niezbyt oddalony od miasta. Woda jest tutaj głęboka, mało mielizn, a tor wodny jest bardzo zadbany. Kanał otaczają drzewa i urokliwe polany. Jest dość długi i podzielony kilkoma ciekami wodnymi, które wpływają do niego. Uważa się go za jeden z najważniejszych cieków Międzyodrza.
Tajemnice
Nikt nie wie, czemu kanał nosi taką nazwę. Wydaje się, że to spolszczona nazwa pochodząca z czasów niemieckich, kiedy to kanał nazywał się Swante, co było zgermanizowanym skandynawskim imieniem Svante. Stąd zaś niedaleko do pytań o skandynawskich włodarzy miasta, albo nawet jakieś ślady z okresu pogańskiego, kiedy to ziemie te utrzymywały kontakty z późnowikińską Skandynawią. Kim był Svante nie wiadomo. Pojawia się również pytanie, czemu w komunistycznej rzeczywistości powojennego Pomorza nadano oficjalnie taką nazwę tej odnodze Odry.
Ukrywające się tu U-Booty i tak były bombardowane, choć dobrze ukryte pośród drzew to i tak stały się łupem alianckich nalotów. Jednak ukrywanie ich tutaj zmniejszało straty. Do dziś wyciąga się z dna Świętej liczne przedmioty pochodzące z czasów wojennych. Znane są również przypadki utonięć i co najmniej kilka tragicznych w skutkach wypadków się wydarzyło tutaj od 1945 roku. Nie zraża to jednak żeglarzy od obozowania wzdłuż kanału. Święty kanał przecież nie może być uznany za złe miejsce, tak przynajmniej się twierdzi.
Poza żeglarzami pojawiają się tutaj także wędkarze, ale podobno ryby nie biorą.
Wykorzystanie w przygodzie
Odnoga ta nazywa się Święta, ponieważ została uświęcona. W 1945 roku wrzucono kilka poświęconych mosiężnych krzyży, wykonanych z przetopionych lichtarzy ze zrujnowanej katedry św. Jakuba. Miały one obciążyć to co "zostało na dole" i "rozświetlić ciemności blaskiem wiary". Łodzie podwodne, które tu stały często służyły bowiem do wywożenia łupów zdobytych na Wschodzie i dygnitarzy, a ale czasem na ich pokładzie również coś przywieziono. Tak samo zabici tutaj potrzebują symbolicznego oznaczenia miejsca ich pochówków. Podejrzewano, że zgubiono tu "coś", co miało trafić do jednego z wielu schronów na terenie miasta, by tam poczekało na lepsze czasy. O ile U-Booty zostały wyciągnięte, to cześć maszyn i sprzętu na pewno pozostawiono, gdy zniszczyły je alianckie naloty. Nie było czasu na przeczesanie dna. Krzyże miały zabezpieczyć kanał.
Wrzucenie krzyży było ostatnią wspólną akcją polskich i niemieckich księży. Chcieli uśpić pewną istotę, którą przywieziono w zaplombowanej skrzyni ze wschodu, a potem została zagubiona podczas bombardowanie. Nie było czasu jej szukać, bo w mieście zaczęli panoszyć się Rosjanie, a na pewno nie przepuścili by okazji, by przejąć i odzyskać skrzynię.
Obecnie na aukcji pojawiły krzyże wydobyte ze Świętej, nic już nie uświęca kanału, więc "coś", ze skrzyni może się obudzić. Pewnie jakiś chciwy poszukiwacz z podwodnym wykrywaczem odnalazł je i wyciągnął. Święta znowu stała się kanałem Svantego i jest szansa, że pewne rzeczy z przeszłości się przebudzą. Na pewno oznaką tego będzie jakiś krwawy mord na turystach, którzy w zły czas przycumują gdzieś w kanale. Zobacz opis draugara, to pewnie będzie początek, gdyż w zbeszczeszczanej wodzie zapanowały idealne warunki do pojawienia się takich żywych trupów, a pod mułem mogą dalej znajdować się ciała pechowych marynarzy z U-Bootów. Woda tu głęboka, więc w brudnym przydennym szlamie może być odpowiednio zimno, by ciało się zachowało w dobrym stanie.
Wydobycie zaś tej istoty ze skrzyni może zmienić dużo w mieście. Nie wiadomo bowiem czym ona jest, bo może to rodzaj przetrwalnika dla jakiegoś wampira lub demona, albo innej istoty nie bojącej się upływu czasu. Równie dobrze jednak może być to tak nieprzewidywalna istota, że istnieje szansa, że naziści zamknęli ją do czasu opracowania mechanizmu kontroli. Pytanie, czy do dziś ktoś coś takiego opracował, bo inaczej może się to zmienić w swoistą "puszkę Pandory".
Wiara i morderstwa
Fakty
Pomorze schrystianizowano dopiero na początku XII wieku, ale jeszcze kilkadziesiąt lat istniało niedaleko pogańskie państwo plemienne, zwane Związkiem Lubickim. Władcy Pomorza składali hołdy, ale nigdy w średniowieczu nie włączano ich ziem do państw sąsiadów. Na Rugii dalej istniał ośrodek pogański, a ludzie jeszcze wiele wieków szanowali dawne tradycje pogańskie, żyjąc według zasady "Panu Bogu świeczkę, a dawnym bogom ogarek".
Na przełomie XII wieku miała tu miejsca tzw. krucjata wendyjska, podczas której możni panowie niemieccy z Albrechtem Niedźwiedziem na czele starali się poszerzyć obszar swojego państwa. Nad Odrą niewiele wskórali, bo miasta tutejsze oficjalnie były już chrześcijańskie, ale rycerstwo, jakie za sobą wiedli zdążyło dokonać wielu zniszczeń. Kroniki opisują tą akcję możnych panów germańskich jako prawdziwe krucjaty, gdzie walczono za wiarę ogniem i mieczem, a zdobyte ziemie okupiono masą przelanej krwi po obu stronach.
Potem wiele narodów wzbogacało tutejszy krajobraz przywożąc swoje dewocjonalia i ozdabiając kościoły na swoją modłę. Co ciekawe od XIII wieku, kiedy to wygnano Żydów z miasta, nie mieli oni prawa się osiedlać w jego obrębie, aż do 1812 roku, kiedy to miasto zdobyły wojska Napoleona. Nie wiadomo dlaczego. Jednak chrześcijańskich kościołów miasto dorobiło się wielu, a wszystkie z nich były często obdarowywane wotami i dziełami sztuki przez możnych.
Szczególnie przepiękny jest malowany sufit w najstarszym kościele w mieście. Pokazuje drogę od piekła do raju, wraz ze zbliżaniem się do ołtarza. Co ciekawe, nie jest to już zwyczajny kościół katolicki, ale należy do zreformowanego przez socjalistyczne władze odłamu parafii polsko – katolickiej. Przed nim znajduje się na posąg anioła upamiętniający zabitych tu robotników podczas strajków, zaś sto metrów dalej złotą kopułą ozdobiono małą cerkiew. Należy jeszcze wspomnieć o znajdującej się tuż obok komendzie policji, gdzie od dwóch wieków prawie swą siedzibę miały kolejne służby porządkowe, jakie chroniły bezpieczeństwa miasta. Ten kwartał to naprawdę dziwne miejsce, szczególnie gdy dodać, że tutaj również znajdowało się średniowieczne przedmurze, gdzie odbywały się targi i stała szubienica.
Jak dobrze poszukać to znajdzie się w mieście kościół każdego z odłamów chrześcijaństwa i nie tylko, są greko-katolicy, protestanci, unici, prawosławni, odbywają się msze przedpoborowe. Obecnie zaś znowu mówi się o budowie synagogi i meczetu. Tym planom może jednak coś zaszkodzić. W jednym z ciekawszych kościołów miasta, zbudowanym na początku XX wieku jako dar dla parafii przez producenta cementu, w betonowym wielkim gmachu znajduje się centrum Opus Dei na cały kraj. Oni mogą mieć coś przeciw przywracaniu miastu jego dawnego ekumenicznego charakteru.
Tajemnice
Chrystianizacja
Miasto chrystianizowano dwa razy, raz przybył biedny mnich, Bernard Hiszpan, który myślał że jego skromność pokona zatwardziała serca możnych miasta, których fortuny wyrosły na korsarstwie i łupiestwie. Niestety, wyrzucono go i pobito. Bernard podobno naprawdę był świętym człowiekiem, który w słusznym gniewie miał prawo nałożyć klątwę na miasto, żeby jego pycha i pokryte krwią bogactwa sczezły, skoro nie umiano tu uszanować Słowa Pańskiego.
Drugą próbę podjął już uznany święty biskup z Bambergu, Otton. Podobno wjechała z bogatym orszakiem, gubiąc złote podkowy i obdarował możnych kosztownymi podarunkami. Serce księcia i jego doradców wtedy zmiękło i pozwolili ochrzcić miasto oraz zbudowali pierwszy kościół.
Wpływ na to mogło mieć nie tylko bogactwo Ottona, ale również fakt, że Bolesław Krzywousty wymusił to kilka lat wcześniej podbijając miasto i mordując podobno 18 000 wojów w wojnie na Pomorzu. Bitwa o miasto została przeprowadzona łamiąc uznawane ówcześnie wszelkie zasady sprawiedliwej wojny, bo król polski zaatakował zimą, po lodzie. Podobno nigdy więcej już Odra nie zamarzła na tyle by był w stanie przejechać przez nią po lodzie hufiec ciężkozbrojnych. Dlatego może Ottonowi również towarzyszyło 500 zbrojnych na koniach, by przypomnieć o obietnicy złożonej w podbitym mieście polskiemu królowi.
Morderstwo władcy
Książę z lokalnej dynastii, który zdecydował się na przyjęcie chrztu, został później w tajemniczych okolicznościach zamordowany. Kroniki nie przekazują imion morderców, mówi się że byli to poganie z Rugii, ale na miejscu wystawiono ciężki kamienny krzyż, tzw. "pokutny", czyli fundowany przez morderców, by odkupić swoje winy. Fakt, że nie zapisano imion zabójców, ale postawiono ogromny krzyż, największy w całym regionie, daje przesłanki by uznać, że kryli się za tym jacyś znamienni ludzie, którzy nie byli w stanie wybaczyć księciu jakiś uczynków, ale byli zbyt silni by wiązać ich oficjalnie z mordem. Czy chodziło o odwrócenie się od wiary pogańskiej i przyjaźń ze św. Ottonem z Bambergu, czy też o hołd wobec Krzywoustego, nie wiadomo. Może chodziło o 24 pogańskie nałożnice z najznamienitszych rodów, jakie Książe przepędził, przyjmując chrzest i obrażając pogańskich możnowładców z regionu.
Co ciekawe, krzyż szybko zniknął i dziś już nie wiadomo, gdzie zabito księcia. Podobnie ciekawe zapiski znajdujemy w legendzie, jaka opisuje mord. Książe bowiem wyrwał ręką szczękę jednego z napastników i zabił kilku innych gołymi dłońmi, ale było ich zbyt wielu. Zabójcy na pewno nie należeli do słabeuszy.
Kryształowa Noc i księgozbiór z synagogi
W 1938 roku w zimną listopadową noc podpalono w mieście największą w regionie synagogę. Opisy są różne, bo cześć świadków twierdzi, że spalono w niej kilkunastu ludzi, w tym głównego rabina miasta. Inni mówią, że ofiar nie było, albo było ich więcej. Na pewno jednak spalono jedną z ciekawszych budowli religijnych miasta, gdyż ta mogąca pomieścić 1500 osób bożnica, nawiązywała do stylu mauretańskiego, czyli najbardziej tradycyjnego, jaki mógł być.
Obecnie na miejscu synagogi znajdują się bloki mieszkalne, w których często zdarzają się awarie i wypadki. Najciekawsza historia jednak dotyczy zbiorów z synagogi, które podobno zostały przez bojówki wyniesione do znajdującej się obok Biblioteki Miejskiej, największego zbioru książek w regionie. Odbyło się to na rozkaz partii, a polecenia przyszły z samego Berlina. Obecnie przekształcono bibliotekę w Książnicę, olbrzymi zbiór książek, które w wielu wypadkach udokumentowane są tylko w starym papierowym katalogu. Do dziś w zbiorze zastrzeżonym znaleźć można zadziwiające pozycje, szkoda tylko, że od 60 lat większość z nich jest w tzw. restauracji i renowacji. Tym samym mało kto wie, co tak naprawdę kryje się pod numerami z katalogu z lakonicznym dopiskiem 9/10 November 1938 NS (Neue Synagoge)
Wykorzystanie w przygodzie
Policja odnotowuje wraz z upływem czasu coraz więcej informacji o ruchach pogańskich, co ciekawe są one najwyraźniej powiązane z przestępczością, bo coraz częściej jako pseudonimy bandytów pojawiają się wszelkie imiona w stylu: Myślibor, Wyszomir, Grzymisław. Oczywiście bogowie słowiańscy i rodzime demony nie pomogą kraść samochodu, ale pozostaje pytanie czemu to robią. Może ma to coś wspólnego z neonazistowskimi grupami z drugiej strony pobliskiej granicy, o nazwach "Albrecht Bar", "Wenedian Kreutzritters" i tym podobnymi. Być może konflikt pogaństwo kontra chrześcijaństwo dalej trwa, tyle, że żołnierze się zmienili.
Drugi dotyczy zbiorów z synagogi. Osoby które umrą w budynkach na miejscu dawnej bożnicy, czasem przed śmiercią wspominają, że należy spalić jakąś książkę, żeby "germańskie psy" nie wykorzystały jej przeciw tym, którzy mają w żyłach krew Izraela. Podobno jest tam klątwa, która nie zabija, ale okaleczy ich i przypomną sobie plagi egipskie. Miasto do 1962 było mocno zasiedlone przez ludność żydowską, wielu z obecnych mieszkańców może mieć jej domieszkę, a ci co przybyli ze wschodu również mogą mieć przodków pośród Żydów. Rozmowa z kilkoma osobami, które słuchały ostatnich słów zmarłych, może uściślić informację, że chodzi o "czerwoną, safianową księgę". Nie ma żadnej takiej w zbiorach Książnicy, więc albo okładka została zmieniona, albo wyjechała wraz z transportem dzieł sztuki i starodrukami, które w czasie nalotów na miasto, były wywożone U-Bootami, stacjonującymi w kanałach Odry. Być może jest również w mieście, podobno pośród bojówek nazistowskich byli również dawni mieszkańcy miasta. Może ktoś ją najzwyczajniej ukradł. Nie wszyscy wyjechali, gdy w 1945 roku władzę objęli tu Polacy i Rosjanie.
Płonącą rzeka – sny o bombardowanym mieście
Fakty
Miasto było często bombardowane. Alianci zachodni uznali je za jeden z najważniejszych celów strategicznych. Od 1940 widziano tu samoloty, które sukcesywnie niszczyły port i pobliską fabrykę benzyny syntetycznej, największą na świecie w ówczesnym czasie. Początkowo straty wśród mieszkańców nie były wielkie, gdyż liczne schrony zapewniały im bezpieczeństwo.
Z czasem jednak naloty stały się coraz groźniejsze. Kulminacją był gorący sierpień 1944 roku, kiedy to miasto przeżyło dwa naloty dywanowe, w których zginęło kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Pierwszy nalot miał miejsce w nocy z 16 na 17 sierpnia. Brało w nim udział ponad 450 czterosilnikowych Lancasterów, wielkich bombowców, dźwigających w sumie ponad 3,2 tysiąca bomb. I to wszystko spadło na miasto i okolice w ciągu zaledwie 22 minut. Co ciekawe jedna trzecia na skutek dezinformacji spadła poza miastem. Wtedy władze alianckie zdecydowały się na kolejny nalot, z 29 na 30 sierpnia. Z bombowców zrzucono 2200 bomb niszczących, 100 tysięcy bomb zapalających i 12 tysięcy pojemników z płynem zapalającym. Wtedy nawet Odra zapłonęła. Spalono ponad 60% budynków w mieście. Palił się nawet bruk, a huraganowe wiatry spowodowane szybkim wypaleniem tlenu dochodziły do 200km/h. Temperatura dochodziła do 1000 stopni. Szalejący ogień spowodowała również, że ludzie w schronach podusili się, gdy zabrakło powietrza. Oczyszczanie schronów z ciał trwało przez długi czas.
Wielu z przymusowych robotników i tych z mieszkańców, którzy przeżyli, później wspominało, że takiego piekła nigdy nie widzieli. Ale spowodowali je Alianci, więc nikt nie rozlicza zwycięzców. Obrazy tych dni śniły im się do końca życia. Nie mówili o nich inaczej, jak koszmar.
Ostrzał przez radzicką artylerię podczas marszu na Berlin był tylko słabym przypomnieniem. Alianci mieli w mieście zdecydowanie więcej śmierci na sumieniu, przynajmniej w czasie wojny.
Tajemnice
Pierwszy nalot dywanowy z 1944 roku był nieudany, gdyż Niemcy zapalili flary mylące nocnych nawigatorów bombowców. Wspomina się, że były one bardzo liczne i dużo jaśniejsze niż typowe, jakie spotykano na wyposażeniu hitlerowskiej obrony lotniczej. Nie ma dokumentów, które by objaśniły wykonanie tego wspaniałego planu dezinformacji. Dodatkowo nieudany nalot dywanowy z połowy sierpnia, podobno bardzo rozwścieczył dowódców w Anglii, którzy naloty na miasto uznali za zemstę za niemieckie bombardowanie Londynu. Zemsta musiała być dokonana, więc zdecydowano się spalić miasto. To już nie chodziło o strategię, ale o zemstę, bez patrzenia, że zabijani są cywile, gdyż palono kwartały mieszkalne, ale nie przemysłowe. Może chodziło o coś więcej? Nie wiadomo.
Drugą tajemnicą jest zagubiony bombowiec z września 1941 roku, kiedy to podczas nalotu jeden z samolotów zagubił się i dokładnie zbombardował zabudowę administracji i kaplicę Cmentarza Centralnego, paląc i niszcząc wszelkie dokumenty o pochowanych tu ludziach i rozplanowaniu. W Archiwum Miejskim nie było wtedy planów ostatniej przebudowy kwartałów cmentarnych i do dziś nie wiadomo, kto gdzie został pochowany i na jakie trudności natrafiono podczas prac melioracyjnych, że trwały one na cmentarzu trzy razy dłużej niż można się było spodziewać.
Wykorzystanie w przygodzie
Całe miasto jest poprzetykane schronami, które nie zostały rozebrane po wojnie, ale jeszcze zmodernizowane, na wypadek ataku atomowego. Do tego liczne tunele pod budynkami. Tutaj naprawdę może straszyć, gdyż ilość pomordowanych, którzy zmarli w wielkim cierpieniu jest ogromna. Zaś sny o płonącym piekle mogą słabszą psychikę doprowadzić do ostateczności. Aż dziwne, że tak mało jest podpalaczy w mieście, ale były przypadki szaleńców, którzy tłumaczyli swoje podpalenia, wiele lat po wojnie, tym, że musieli poprawić Anglików, bo nie do końca wypalili nazistowską zarazę. Co niepokojące, już w XVII wieku przepowiedziano, że miasto nie zginie od wody. Ogień to co innego, a podobno w takim ogniu, który potrafi zapalić bruk, według tradycji alchemicznej, rodzą się ogniste salamandry, które tylko czekają, by ktoś je obudził i mogły znów spopielić jakieś miasto.
Kolejny to zagubiony bombowiec. Po tym gdy zbombardował budynki cmentarza, został zestrzelony i spadł na pobliską dzielnicę. Nie spłonął, a ciała pilotów zostały wydobyte i dalej spoczywają na cmentarzu w żołnierskiej mogile bez nazwiska, ale z datą. Dobry spirytysta byłby w stanie, gdy odnajdzie ich szczątki przywołać ich duchy i dowiedzieć się o co chodziło oraz czy może wiedzieli, jaką tajemnicę cmentarza mieli ukryć. Inna plotka mówi że zestrzeleni piloci zdołali awaryjnie wylądować, dlatego samolot nie spłonął. Czy przeżyli lądowanie, czy też ktoś na nich czekał i ich zabił, nie wiadomo. Ich groby są gdzieś w kwaterze żołnierskiej, pośród innych nieszczęśników, których nie dało się zidentyfikować.
Rzeźnik z SS i Komenda służb
Fakty
Początek lat 50-tych w mieście przyniósł koszmarne rozwiązanie zaginięć ludzi w jeden z dzielnic. Okazało się, że rzeźnik mający tam mały sklep, zabijał dzieci i samotnych klientów, zaś ich mięso sprzedawał później ludziom. Milicja znalazła w piwnicy, do której prowadziła zapadnia ze sklepu, sprzed lady, poza tym zaś wiele ubrań i śladów zbrodni.
Rzeźnik ten podobno był jedna z osób narodowości niemieckiej, która zdecydowała się zostać po wojnie w mieście. Mało o tym wiadomo, bo zaginęły dokumenty dotyczące tego co morderca robił przed i w czasie wojny. Plotki głoszą, że współpracowała z SS lub Abwehrą, ale nigdy nie zostało to potwierdzone.
Oczywiście skazano go na karę śmierci i nie pomógł nawet list z prośbą do Bieruta o wstrzymanie egzekucji. Podobno zdjęcia, ukazujące miejsce zbrodni, z akt milicyjnych przekonują każdego sceptyka do kary śmierci. Jego ciało następnie spalono, tak wielki niesmak wzbudziła jego sprawa. Prochy najpewniej wrzucono do Odry.
Do dziś w mieszkaniu na parterze, gdzie mieścił się sklep i mieszkanie mordercy, nikt nie mieszka i stoi puste. Podobno gdy wchodzi się do niego czuć dalej krew i jakiś lęk, którym wydają się być przepojone ściany.
Zbrodniarza powieszono na prowizorycznie wybudowanej szubienicy na podwórku komendy wojewódzkiej. Była to ostatnia oficjalnie powieszona w tym miejscu osoba. Komenda bowiem mieści się w miejscu gdzie dwa wieki wcześniej stała siedziba Straży Miejskiej, potem Stadtpolizei, w XX wieku Kripo (Kriminalpolizei), a od 1938 roku Gestapo, po wojnie zaś SB i UB dzieliły budynek z Milicją Obywatelską. Dziś w tym budynku znajduje się komenda wojewódzka policji. Zaś w piwnicach dalej wykorzystuje się prawie dwustuletnie lochy, jako pokoje przesłuchań, a archiwa zawierają kopie większości dokumentów, od początku czasu, gdy budynek jest wykorzystywany jako kwatera służb strzegących bezpieczeństwa i porządku. Podwórko zaś, gdzie zawsze mieściła się szubienica, jest dziś parkingiem dla samochodów policyjnych.
Rzeźnik z SS był ostatnią oficjalnie straconą tu osobą, ale podobno podczas strajków przywożono tu aresztowanych i przesłuchiwano w podziemiach. Uważa się, że kilku pobito na śmierć. Budynek ten, więc pamięta masę krwi, nawet, jeśli weźmie się tylko oficjalne informacje.
Tajemnice
Rzeźnik działał od 1945 roku, przynajmniej tak się przyznał, co oznacza, że masa osób zjadła ludzkie mięso w mieście. Oczywiście nieświadomie, ale najpewniej część z nich, gdy sprawa rzeźnika z SS wyszła na jaw, przypomniała sobie, że kupowała u niego mięso, które było świeże i pewnie całkiem chude. Ludzie po wojnie nie byli zbyt otyli. Co ciekawe akta policyjne mówią, że kości i resztki zbrodniarz topił w małym jeziorku w pobliskim parku. Do dziś bawią się przy nim dzieci, ale woda nawet w najjaśniejszy dzień jest ciemna i nieprzezroczysta. Jeziorko nazywa się Rusałka, ale nie ma już w nim kości, zostały wydobyte i wywiezione najpierw do zakładu medycyny sądowej, a potem trafiły na cmentarz, gdzie pochowali ich bliscy w zbiorowym grobie, bo nie dało się ich w większości zidentyfikować.
Kwestia rzeźnika jest dodatkowo niejasna, bo wygląda, ze wyszła przypadkiem, gdyż trudno określić z akt, co poza podejrzeniami ludzi, którzy podobno widzieli zaginionych w pobliżu sklepu mordercy wzbudziło zainteresowanie milicji. Dzielnica, gdzie działał, nigdy nie należała do spokojnych, a podobno morderca był szanowanym obywatelem. Opinie mówiące, że był uczciwym sprzedawcą i nigdy nie oszukiwał na wadze, są również zawarte w aktach.
Kwestia budynku służb jest równie ciekawa. Początkowo miał być szkoła, ale szybko przebudowano na areszt i centrum służb. Żeby złagodzić ten wizerunek, na przełomie XIX i XX wieku, obok zbudowana sale koncertową, gdzie chóry i orkiestry często grały koncerty muzyki symfonicznej. Na frontonie do dziś pysznią się również postacie rycerzy z mieczami, jedyne takie w mieście. Dziś znajduje się tutaj administracja policji, a centrum kryzysowe zbudowane ulicę obok, ale dalej jest to kwatera dowództwa policji na całe województwo. Tutaj na podwórku stoją policyjne samochody, ukryte przez wzrokiem ludności. Nie można oczywiście wspomnieć, że komenda znajduje się w centrum miasta, a jeśli wierzyć opisom, to w miejscu gdzie stoi, już w średniowieczu znajdowała się szubienica. Wiele krwi się musiało przelać tutaj. Dodatkowo budynek ten przetrwał w świetnym stanie gigantyczne naloty, które wypaliły wszystko wokół. Ruiny pobliskiego teatru i sali koncertowej obok, szybko rozłożono w ramach akcji "Cały kraj odbudowuje Stolicę", a komenda została i oparła się wszystkim władzom. Niektóre budynki widać mają swoje przeznaczenie, które jest w stanie uchronić je przed wszystkim.
Wykorzystanie w przygodzie
Obecnie są modni naśladowcy. Nie będzie dla nikogo, więc zdziwieniem, jeśli się okaże, że ktoś mordował ludzi, by ich mięso wykorzystywać, jako delikates. Wprawdzie miasto już nie ma swojego przedwojennego blichtru, ale dalej pewnie żyje tu kilku zdeprawowanych smakoszy, którzy chcą spróbować czegoś nowego. Tak naprawdę mało wiadomo o pierwszym Rzeźniku, czy miał rodzinę przed wojną, bo skazano człowieka w sile wieku. Na pewno jeździł do Niemiec, bo akta wyraźnie to wspominają. Więc może nawet pojawić się jakiś jego potomek, który tak jak jego niesławny przodek będzie ludojadem. Podobno ludzkie mięso jest bardzo smaczne i wzmacnia siły jedzącego. Jedzenie trupów w tym mieście zapewne ma długą tradycję.
Mieszkanie mordercy również może być kwaterą dla jakiegoś kultu lub istoty, której strach i przelana krew nie wypłoszą. To idealne miejsce, cieszące się złą sławą, które będzie doskonałe, jako siedziba. Ludzie naprawdę się boją tu wchodzić, a ostatnimi osobami, które weszły do piwnicy, byli milicjanci i śledczy w latach 50-tych. Taka przynajmniej jest wersja oficjalna, bo wejście do piwnicy, gdzie rzeźnik mordował swe ofiary i ćwiartował mięso, zamurowano.
Komenda zaś jest idealnym miejsce dla łowców istot nadnaturalnych. Chroniona, stara, zapewniająca ciszę i spokój oraz materiały archiwalne z dwóch wieków, będzie idealnym miejscem na oficjalna komórkę łowców, być może nawet policyjnych. Jest to obiekt w centrum miasta, ale bardzo trudno się dowiedzieć i zobaczyć, jak wygląda wnętrzem, nie mówiąc o piwnicach i niesławnym podwórzu. Tylko czasem widać policyjne ciężarówki, jak wjeżdżają przez żelazną, rozsuwaną bramę, a za nią widać szpalery samochodów i cięższego sprzętu, jaki pozostał z lat strajków. Może i jest to stary sprzęt, ale kto wie do czego jeszcze się przyda.