» Teksty » Polecamy / Odradzamy » Polecamy / Odradzamy w lipcu

Polecamy / Odradzamy w lipcu


wersja do druku

CZARNA OWCA -
2008-07-25

Ciekawa i intrygująca koncepcja, dobrze zapowiadający się, bo mroczny początek, w trakcie kilka fajnych scen i świetnych tekstów i to właściwie tyle. Udane sceny parodiujące Władcę Pierścieni, pierwsze ujęcia wypadających ludzkich flaków robią wrażenie, ale po pewnym czasie z ekranu wieje po prostu nudą. Jeśli interesuje Was, jak wygląda owcofobia i jak wkurzone potrafią być słodkie owieczki, można Czarną owcę obejrzeć, ale ja generalnie nie polecam. [Marigold]


DORWAĆ SMARTA +
2008-07-25

Mam bardzo ambiwalentne uczucia co to filmu. Na dobrą sprawę przypomina remake Johnny’ego Englisha (z tym że aktor lepiej dobrany do roli), nie wnosząc nic oryginalnego. Ciamajdowaty superagent na tropie zbrodni – utarte do bólu. Mimo wszystko, głównie za sprawą Steve’a Carella, produkcja ta śmieszy. Owszem, gagi oklepane, mało zaskakujące, ale mimo wszystko bawią. Wizyta w kinie to coś w rodzaju poproszenia, by ktoś po raz kolejny opowiedział nam ten sam kawał – można wysłuchać, bo nadal jest zabawny, ale czy warto za to płacić? Chyba nie. [malakh]


WALL.E +
2008-07-18

Wielka kampania promocyjna, ukazująca przesłodkiego robota o dużych oczach w każdej niemal konfiguracji, przygotowała nas, widzów, na wielkie widowisko. Spodziewałam się po Wall.Em bardzo wiele - że będzie to co najmniej hit tego roku, jeśli nie jedna z najważniejszych animacji kiedykolwiek zrobionych. Zachwyciła mnie pierwsza część filmu - losy robota na pustej Ziemi, zbieranie drobiażdżków, selekcjonowanie śmieci, na te, które się niszczy i na te, które się kolekcjonuje, wielka troska o jedynego przyjaciela - karalucha i seans sentymentalnego musicalu. Potem pojawienie się pięknej Ewy i pierwsze uczucie. Jedyna wada tego fragmentu filmu to: "za mało i za krótko", a naprawdę szkoda. Część druga jest w moim odczuciu nieco słabsza, mniej wciagająca i wiarygodna, ale nadal ciekawa. Warto obejrzeć Wall.Ego nie tylko ze względu na niesamowitą animację, gdyż do tego już się przyzwyczailiśmy (chociaż kilka momentów wbija w fotel), lecz także dlatego, że to piękny i ciepły film, w którym doskonale zrównoważono dawki humoru i wzruszenia. Ogromny plus mają u mnie twórcy za napisy końcowe - z przyjemnością prześledziłam je do ostatniej linijki, co wszystkim polecam. [Marigold]


KUNG FU PANDA +
2008-07-04

Przed seansem miałam pewne obawy: było już animacji w tym stylu, także mocno przejadły mi się teksty Bartka Wierzbięty. Postanowiłam dać jednak szansę tłuściutkiej pandzie z wielkimi marzeniami. I okazało się, że warto było udać się do kina. W dialogach powiało lekką świeżością, a na sali słychać było liczne wybuchy śmiechu - tak ze strony dzieci, jak i widowni dużo starszej. Oto historia wiecznie głodnej pandy – geeka kung fu, która nagle dowiaduje się, że – uwaga! – ma szansę zostać superbohaterem i dołączyć do piątki wielkich wojowników – modliszki, tygrysicy, małpy, żurawia i węża, by stanąć do walki z największym Złym tego świata - Tai Lungiem. Dobra bajeczka, która zapewnia doskonałe 92 minuty rozrywki, uzupełnione o urocze retrospektywy ze ślicznymi małymi tygryskami. [Marigold]



Niby banalna opowiastka o realizacji marzeń, która wydaje się wprost mówić do widza: "i ty, ofermo, możesz zostać kim tylko zechcesz. Wystarczy tego tylko bardzo, bardzo, bardzo pragnąć. Umiejętności są zbędne." Cóż jednak z tego, że wszystko wydaje się być niezwykle schematyczne, skoro, patrząc w kinowy ekran, byłam zachwycona! Schemat jest bowiem jedynie szkieletem, na którym zostaje postawiona idealna konstrukcja - począwszy od wykonania graficznego (chociaż przyznam, że mnie zachwycił zwłaszcza początek, naznaczony dużą dynamiką i sposobem rysowania, charakterystycznym chociażby dla Samuraja Jacka), poprzez muzykę, a na sposobie opowiedzenia historii kończąc. Nie wystarczy sięgnąć po uniwersalne prawdy. Trzeba je jeszcze odpowiednio przedstawić. I o tym często zapominają twórcy, nie tylko, bajek. Starają się zatuszować ich powszechność albo zupełnie się nią nie przejmują. Kung Fu Panda nie udaje, że opowiada o czymś oryginalnym, ale też nie popada w zbędne dłużyzny ani patetyzm. Najbardziej wzruszająca sekwencja, opowieść Tygrysicy, ma wspaniały kontrapunkt, w postaci miny (będącej wynikiem dość drastycznie przeprowadzanej akupunktury), jaką prezentuje Po, gdy historia dobiega końca. Scena jest genialna w swej prostocie. Wydawałoby się, że zwykły banał, ale to dzięki niemu fabuła nie pozostawia miejsca na pauzę, w której twórca daje widzowi czas na przetrawienie uczuć, które właśnie starał się w nim wywołać. W filmie wciąż się coś dzieje. To zachwyci wizualną stroną posępnej twierdzy – strzeżonej przez strażników, którzy w konkursie na sympatyczność mogliby się mierzyć z tolkienowskimi orkami – gdzie znajduje się tylko jeden więzień; to zaciekawi prezentacją efektownej walki o pierożka; to pokaże, że śmierć jest jedynie odejściem, po wypełnieniu wszystkiego, co w życiu do wypełnienia było; to powtórzy starą prawdę, że przychylność tych, którzy wcześniej okazywali pogardę, można kupić (w tym wypadku miską wyśmienicie przyrządzonej kolacji).

To, co może także zachwycić to połączenie tradycji Wschodu z kinem Zachodu. Taka kombinacja na gruncie kina amerykańskiego zazwyczaj zamienia się szybko w zderzenie kultur, w banalne studium nad różnicami, które w finale prowadzi do stwierdzenia, że wszyscy możemy się czegoś od siebie wzajemnie nauczyć. Tutaj natomiast wszelkie idee wzajemnie się przeplatają. Linia podziału oczywiście istnieje - przebiega natomiast wzdłuż tych, którzy kung-fu potrafią i tych, którzy chcieliby je umieć. Po kocha sztuki walki, ale nie ma "predyspozycji", ażeby osiągnąć w nich sukces. Dlatego ogranicza się do marzeń, a ich realizacja to już kwestia przypadku (chociaż mądry, stary mistrz inaczej to będzie widział). Wielcy wojownicy, którzy trenują od najwcześniejszego dzieciństwa są zdecydowanie zamknięci na sympatyczną pandę. Jest dla nich obcym. Ogromny entuzjazm zostaje skonfrontowany z konsekwentną, ciężką pracą. Jak się okaże – sam zapał może nie wystarczyć, ale także zbytnia wiara we własne umiejętności może zostać ukarana bolesną lekcją pokory.

Film powinien zadowolić zarówno miłośników kina kopanego, jak i miłośników animacji. Także entuzjaści obrazów, pozbawionych naiwności, znajdą tu wiele smaczków. To prawda, myśl przewodnia jest poczciwa – wystarczy, że uwierzysz w siebie, a marzenia się spełnią. Jednak i ona nie wprowadza huraoptymizmu, film nie jest reklamą podręcznika "Kung-fu w weekend". Pokazuje natomiast, że to, co wydaje się być przeszkodą do samodoskonalenia, można wykorzystać. Pewna naiwność przewodnia nie może także przysłonić innych elementów filmu, pozbawionych złudzeń (np., że nie można uczynić niczego, jeżeli brakuje dobrej woli, pycha nie zostanie pokonana, jeżeli pozwoli się, ażeby zakorzeniła się zbyt głęboko).

Spodziewałam się kolejnej animacji, bez większych ambicji, dobrej do ujrzenia po męczącym dniu, jako alternatywa dla pójścia wreszcie do domu, rzucenia się na poduszkę i zaśnięcia. Otrzymałam znacznie więcej, a ze względu na wyżej wspomnianą scenę z akupunkturą, a dokładniej – jej kontekst, obraz jeszcze na jakiś czas pozostanie w mej pamięci. [Ivrin]
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Księgobójca
Slawista w Amsterdamie
- recenzja
Kung Fu Panda 3
Wejście byka
- recenzja
Gra
Gra
Warta świeczki
- recenzja
Miodowa pułapka
Pułapka z opóźnionym zapłonem
- recenzja
Niewidzialny strażnik
Polowanie na ciasteczkowego potwora
- recenzja
Powrót
Rozczarowujące grzebanie w przeszłości
- recenzja

Komentarze


Ausir
    @Dorwać Smarta
Ocena:
+1
To remake serialu z lat 60. pod tym samym tytułem, więc jeśli już to Johnny English czerpie z tego samego źródła.
05-08-2008 01:04

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.