Podziemia Veniss - Jeff VanderMeer
Podziemia Veniss są z pozoru powtórzeniem znanych nam z literatury schematów. Główny bohater, Shadrach, niczym Orfeusz wyrusza na samo dno piekieł, gdzie czeka na niego piękna ukochana, Nicola. Jak w klasycznej, powielanej w fantasy kliszy questu, mamy niebezpieczną, wręcz niemożliwą do wykonania misję, która wymaga od herosa, aby stawił czoło całemu światu i zburzył obecny porządek, co osiągnąć może jedynie poprzez wysłanie na tamten świat pewnego tyrana. I chociaż każdy bez trudu rozpozna w powieści ów fabularny szkielet, obrastające go tkanki pomysłów na pewno was zaskoczą. VanderMeer wziął stare mity, rozerwał je na strzępy, a następnie poskładał w nową całość ― coś co budzi zarazem podziw, jak i awersję; jednocześnie intryguje i odpycha.
Przelane na papier wizje pisarza najlepiej określa epitet: surrealistyczne. Czytelnik, niczym poboczny obserwator cudzych snów, z każdą stroną coraz bardziej zagłębia się w świat koszmarów i malign, powoli traci oparcie w starej, dobrej, stabilnej rzeczywistości, by zanurzyć się w sceny rodem z Ogrodu ziemskich rozkoszy Boscha. Choć pod wieloma względami podobne do Viriconium, Podziemia… nie są wizją przyszłości, czarną elegią pisaną dla chylącej się ku upadkowi ludzkości (aczkolwiek zawarta w książce nowela, Wojna Balzaka w znacznym stopniu przypomina dzieło Harrisona), ale snem. Przerysowana, wyostrzona niczym obraz spod lupy, a jednocześnie wykrzywiona, jak zwierciadlane odbicie, wizja VanderMeera to zlepek obaw i ekstrapolacja niepokojących trendów rozwoju nauki, w której doszukać się można pytań dotyczących granicy, po przekroczeniu której przestaniemy nazywać siebie ludźmi.
Aczkolwiek sam autor zdaje się być raczej urzeczony snutymi przez siebie wizjami wynaturzeń i potworności, co wyraźnie widać w bardzo plastycznych opisach. Szczerze mówiąc, miejscami można odnieść wrażenie, że dla VanderMeera liczyło się li tylko zobrazowanie Veniss, lecz został niejako pochłonięty przez swoje wyobrażenia i utracił przy tym zdolność wytyczania pewnych granic. Przez to nieraz zmuszeni jesteśmy do zawieszenia naszej niewiary, wzięcia głębokiego oddechu i zanurzenia się w tym pełnym sprzeczności świecie (olbrzymie morze w podziemiach), przyjęcia go takim, jaki jest i zapisanie wszelkich niedorzeczności na karb surrealizmu całego dzieła. Efektem ubocznym owej pisarskiej fascynacji jest w pewnym sensie pretekstowa fabuła, której osią jest podróż Shadracha do siedziby tyrana, a zarazem twórcy zasiedlających Podziemia stworów, Quina. Nasz heros skazany jest więc na wędrówkę przez nieznające słonecznego blasku krainy, a autor zyskuje dzięki temu okazję do zaprezentowania nam wykreowanego przez siebie świata koszmaru.
Nie zapomina jednak przy tym o swoich bohaterach, którzy ― nękani wszelkiej maści tragediami ― pogrążają się w coraz większym cierpieniu. Objawia się tutaj pewien fatalizm tej opowieści: nie istnieje coś takiego, jak zwycięstwo. Nieważne czy pokonasz tyrana, uratujesz ukochaną, czy zabijesz tropiącego cię potwora, dzięki czemu przetrwasz kolejny dzień; każdy taki sukces okupiony jest cierpieniem, zawsze znajdzie się haczyk, który wygranego postawi w roli pokonanego.
Wszystko to sprawia, że Podziemia Veniss są lekturą bardzo specyficzną. W stopniu nawet większym niż Viriconium M. Johna Harrisona fundują czytelnikowi Ucztę Wyobraźni, która jednak dla wielu może się okazać niestrawną. VanderMeer wykreował świat urzekający, ale jednocześnie niepokojący, bo pełen potworności i cierpienia. Estetyka koszmaru, przejawiająca się nie tylko skrajnym surrealizmem, ale i niemalże afirmacją brzydoty i wynaturzeń, może albo wywoływać awersję, albo fascynować. Mnie osobiście wizja ta pochłonęła, z każdą stroną w coraz większym stopniu, aż pod koniec żałowałem, że podróż po tym świecie trwała tak krótko.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Przelane na papier wizje pisarza najlepiej określa epitet: surrealistyczne. Czytelnik, niczym poboczny obserwator cudzych snów, z każdą stroną coraz bardziej zagłębia się w świat koszmarów i malign, powoli traci oparcie w starej, dobrej, stabilnej rzeczywistości, by zanurzyć się w sceny rodem z Ogrodu ziemskich rozkoszy Boscha. Choć pod wieloma względami podobne do Viriconium, Podziemia… nie są wizją przyszłości, czarną elegią pisaną dla chylącej się ku upadkowi ludzkości (aczkolwiek zawarta w książce nowela, Wojna Balzaka w znacznym stopniu przypomina dzieło Harrisona), ale snem. Przerysowana, wyostrzona niczym obraz spod lupy, a jednocześnie wykrzywiona, jak zwierciadlane odbicie, wizja VanderMeera to zlepek obaw i ekstrapolacja niepokojących trendów rozwoju nauki, w której doszukać się można pytań dotyczących granicy, po przekroczeniu której przestaniemy nazywać siebie ludźmi.
Aczkolwiek sam autor zdaje się być raczej urzeczony snutymi przez siebie wizjami wynaturzeń i potworności, co wyraźnie widać w bardzo plastycznych opisach. Szczerze mówiąc, miejscami można odnieść wrażenie, że dla VanderMeera liczyło się li tylko zobrazowanie Veniss, lecz został niejako pochłonięty przez swoje wyobrażenia i utracił przy tym zdolność wytyczania pewnych granic. Przez to nieraz zmuszeni jesteśmy do zawieszenia naszej niewiary, wzięcia głębokiego oddechu i zanurzenia się w tym pełnym sprzeczności świecie (olbrzymie morze w podziemiach), przyjęcia go takim, jaki jest i zapisanie wszelkich niedorzeczności na karb surrealizmu całego dzieła. Efektem ubocznym owej pisarskiej fascynacji jest w pewnym sensie pretekstowa fabuła, której osią jest podróż Shadracha do siedziby tyrana, a zarazem twórcy zasiedlających Podziemia stworów, Quina. Nasz heros skazany jest więc na wędrówkę przez nieznające słonecznego blasku krainy, a autor zyskuje dzięki temu okazję do zaprezentowania nam wykreowanego przez siebie świata koszmaru.
Nie zapomina jednak przy tym o swoich bohaterach, którzy ― nękani wszelkiej maści tragediami ― pogrążają się w coraz większym cierpieniu. Objawia się tutaj pewien fatalizm tej opowieści: nie istnieje coś takiego, jak zwycięstwo. Nieważne czy pokonasz tyrana, uratujesz ukochaną, czy zabijesz tropiącego cię potwora, dzięki czemu przetrwasz kolejny dzień; każdy taki sukces okupiony jest cierpieniem, zawsze znajdzie się haczyk, który wygranego postawi w roli pokonanego.
Wszystko to sprawia, że Podziemia Veniss są lekturą bardzo specyficzną. W stopniu nawet większym niż Viriconium M. Johna Harrisona fundują czytelnikowi Ucztę Wyobraźni, która jednak dla wielu może się okazać niestrawną. VanderMeer wykreował świat urzekający, ale jednocześnie niepokojący, bo pełen potworności i cierpienia. Estetyka koszmaru, przejawiająca się nie tylko skrajnym surrealizmem, ale i niemalże afirmacją brzydoty i wynaturzeń, może albo wywoływać awersję, albo fascynować. Mnie osobiście wizja ta pochłonęła, z każdą stroną w coraz większym stopniu, aż pod koniec żałowałem, że podróż po tym świecie trwała tak krótko.
Mają na liście życzeń: 16
Mają w kolekcji: 29
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 29
Obecnie czytają: 0
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Podziemia Veniss (Veniss Underground)
Autor: Jeff VanderMeer
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Autor okładki: Tomasz Maroński
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 26 czerwca 2009
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda
Format: 135 × 205 mm
Seria wydawnicza: Uczta Wyobraźni
ISBN-13: 978-83-7480-140-9
Cena: 35,00 zł
Autor: Jeff VanderMeer
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Autor okładki: Tomasz Maroński
Wydawca: MAG
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 26 czerwca 2009
Liczba stron: 240
Oprawa: twarda
Format: 135 × 205 mm
Seria wydawnicza: Uczta Wyobraźni
ISBN-13: 978-83-7480-140-9
Cena: 35,00 zł
Tagi:
Jeff VanderMeer | Podziemia Veniss