Zacznijmy (i skończmy) zgodnie z kalendarzem wydawniczym. Rozgwiazda – druga wydana na polskim rynku powieść Petera Wattsa – jest często porównywana ze Ślepowidzeniem i różnie się ją wówczas ocenia. Sam polecam obie powieści równie mocno. Rozgwieździe brakuje nieco rozmachu poprzedniego tekstu, za to skupia się ona na bardzo ciekawej psychice jeszcze ciekawszych bohaterów. Ma też w sobie to coś, co charakteryzuje naprawdę dobre książki – długo po zakończeniu lektury skłania do refleksji i wzbudza apetyt na kontynuację. Trudno natomiast, w mojej opinii, zestawiać ze sobą te książki w sferze ideowej, gdyż mają zupełnie inny obiekt zainteresowania.
W dalszym ciągu chronologicznie – Istoty światła i ciemności, druga część cyklu Nightside. Nie podchodziłem zbyt poważnie do tego czytadełka Simona Greena i chyba słusznie. Fabułę toto ma prostą, styl nie jest najbogatszy, przekazu jakiegokolwiek nie dostrzegłem. Te same uwagi tyczą się także kontynuacji, Łabędziego śpiewu (pierwszego tomu nie miałem okazji przeczytać). Jeśli ktoś lubi Constantine'a i niekoniecznie lotny, ponury humor, może sięgnąć po tę książkę. Dostarczy odrobiny rozrywki, nawet można się uśmiechnąć pod nosem, ale katharsis to chyba nikt nie przeżyje. Nie rekomenduję, ale też nie odradzam.
Powieścią, która najbardziej zaskoczyła mnie w ubiegłym roku, była zdecydowanie Kamienna Ćma Pawła Matuszka. Z czystym sumieniem mogę polecić każdemu to estetyczne cudeńko, które rzuci wyzwanie nawet najlepiej wyćwiczonej wyobraźni. Zarówno w kwestii fabuły, jak i stylu Matuszek wzbija się wysoko ponad to, do czego przyzwyczaiła mnie polska literatura fantastyczna ostatnich lat (z wyjątkiem może Jacka Dukaja). Jeśli kolejne powieści tego pisarza będą równie dobre, zostanie jednym z moich ulubionych autorów.
Z lata przeskakujemy do jesieni – w październiku ukazały się dwie interesujące książki. Pierwszą z nich jest Krabat, nowe wydanie starej reinterpretacji niezwykłej łużyckiej legendy o czarnoksięskiej szkole. Tekst Otfrieda Preusslera już od pierwszego spojrzenia na okładkę wprowadza w mroczny klimat. Opowieść, mimo że pozbawiona sensacyjnej fabuły i efektownej scenerii, wciąga i zapada w pamięć. Przypomina pod wieloma względami Czarnoksiężnika z Archipelagu Ursuli Le Guin, choć słowiańskie tło czyni Krabata czymś odmiennym. Warto przeczytać, jeśli chcecie oddalić się nieco od głównego nurtu fantasy, a także jeśli lubicie atmosferę słowiańskich baśni i legend.
Drugą październikową książką, na którą warto zwrócić uwagę, jest Głos Lema, specyficzna antologia pod redakcją Michała Cetnarowskiego. Miała ona stanowić swoiste echo twórczości słynnego polskiego pisarza. Bardzo jej oczekiwałem i chyba nieco się przeliczyłem. Mimo iż pierwsze Trzynaście Interwałów Iorii wgniotło mnie w fotel, a przedmowa Jacka Dukaja nastroiła naprawdę optymistycznie, to że reszta zawartych w Głosie Lema tekstów prezentuje bardzo nierówny poziom. Poza Trzynastoma... jest jeszcze trochę perełek – Zakres Widzialny świetnie nawiązuje do Edenu, a Lalce jako jedynej udało się oddać nastrój opowiadań o Pirxie. Reszta autorów jednak nie stanęła na wysokości zadania – ich opowiadania to czasem sama lemowska stylistyka bez przekazu i ciekawej fabuły, a innym razem odbicie twórczości Lema w krzywym zwierciadle (Księcia Kordiana księżycowych przypadków część pierwsza i najprawdopodobniej ostatnia). Spodziewałem się o wiele więcej, jednak mimo wszystko polecam przeczytanie książki – choćby ze względu na ambitny cel, jaki postawili sobie autorzy.
Cóż, to tyle. Mam nadzieję, że mogłem pomóc przy ustalaniu listy lektur na ten rok!