14-06-2012 23:11
Czysty Wolsung!
W działach: Wolsung, sesje, RPG | Odsłony: 18
Witajcie!
Po dłuższej przerwie wróciłem do prowadzenia Wolsunga. Udało mi się znaleźć w katowickim ŚKFie kilku naprawdę fajnych graczy chcących się go nauczyć i dzisiaj mieliśmy pierwszą sesję, która wyszła naprawdę świetnie.
O fabule nie mam niestety czasu dużo napisać, poza tym była ona nieco pretekstowa – główną ideą kampanii jest, by każda z czterech sesji pokazała jeden z typów przygód w Wolsungu (pod każdy z archetypów) i dzisiaj mieliśmy do czynienia z typowym śledztwem: szanowany naukowiec okazuje się venrierowcem i znika z planami Broni Zagłady (no, na małą skalę). Drużyna oczywiście je odzyskała, choć uczony uciekł. Gracze dowiedzieli też się o innym potężnym, prawdopodobnie ważniejszym od profesorka nekronaziście znanym tylko jako die Nacht i przebywającym obecnie w kurorcie Brightbay – tam właśnie udadzą się na początku kolejnej przygody, tym razem salonowej.
Chcę za to napisać o tym, jak przebiega nauka mechaniki i konwencji Wolsunga – a przebiega fajnie. Dawno temu pisałem o stopniowym wdrażaniu w Wolsunga i dzisiaj zastosowałem te reguły: gracze na razie wybrali tylko Archetyp, rasę (bez zdolności), atrybuty i umiejętności. Nie dostali żetonów, a kart – tylko pięć: po dwie blotki i figury oraz jednego Asa. Kolory kart na razie się nie liczyły, a w dodatku ich zagranie można było tłumaczyć albo archetypem, albo użyciem jednego z gadżetów (które nie zapewniały na razie premii). Przeciwnicy byli oczywiście skalibrowani pod te skromniejsze zdolności graczy, poza tym ja w ogóle nie miałem kart.
Wydaje mi się, że był to dobry pomysł. Dzięki mniejszej ilości kart nie kusiło ciągłe ich używanie, więc gracze zagrywali je wtedy, kiedy były naprawdę potrzebne i mieli całkiem dobre jak na pierwszy raz pomysły. By wszystko jeszcze bardziej ułatwić, czasami podrzucałem im kartę z konkretną historią – "pomaga Wam policjant, macie za niego blotkę", "błogosławieństwo starego orka daje Ci jedną blotkę w obronie" czy "skoro to Dorian Gray, to macie asa na akcję przeciwko jego portretowi" (przykłady z głowy, Gray pojawił się na sesji tylko na ściągawce z salonowca). W finale trochę się tym zabawiłem, dając im Asa mającego wywołać... coś. Do fabuły kolejnych sesji był mi potrzebny zamach Upiora (tego a'la V, z akapitu Lyonesse) na pobliską fabrykę i uznałem, że wstrząsy spowodowane wybuchem mogą im pomóc, a wprowadzenie tego sabotażu przez ich decyzję to chyba fajne zagranie. Graczom się spodobało, aż odciągnęło ich od ścigania venrierowców...
Poza tym mogę się pochwalić tym, że gracz siedzący głównie w D&D, mający na początku sesji nastawienie "można wszystkich zabić" na końcu przyznał, że charyzma i gadanie jednak się do czegoś przydają.
No i jestem całkiem dumny ze sceny finałowej, która chyba po raz pierwszy wyszła mi naprawdę finałowa – najbardziej epicka, choć zarazem najbardziej absurdalna. Tu spod ziemi wyjeżdża czołg obleziony przez ghule, ówdzie technomanta próbujący w ostatniej chwili strącić go z powrotem w dół, w tle strzały, wybuch (gracze myśleli, że rewolucja!) i rozstrzelany przez golemy Upiór mówiący ostatkiem sił, że pod jego maską żyje muzyka, a muzyka jest nieśmiertelna... wszystkim się strasznie podobało. Cóż mogę rzec? Wolsung, panie i panowie. Czysty Wolsung!
Po dłuższej przerwie wróciłem do prowadzenia Wolsunga. Udało mi się znaleźć w katowickim ŚKFie kilku naprawdę fajnych graczy chcących się go nauczyć i dzisiaj mieliśmy pierwszą sesję, która wyszła naprawdę świetnie.
O fabule nie mam niestety czasu dużo napisać, poza tym była ona nieco pretekstowa – główną ideą kampanii jest, by każda z czterech sesji pokazała jeden z typów przygód w Wolsungu (pod każdy z archetypów) i dzisiaj mieliśmy do czynienia z typowym śledztwem: szanowany naukowiec okazuje się venrierowcem i znika z planami Broni Zagłady (no, na małą skalę). Drużyna oczywiście je odzyskała, choć uczony uciekł. Gracze dowiedzieli też się o innym potężnym, prawdopodobnie ważniejszym od profesorka nekronaziście znanym tylko jako die Nacht i przebywającym obecnie w kurorcie Brightbay – tam właśnie udadzą się na początku kolejnej przygody, tym razem salonowej.
Chcę za to napisać o tym, jak przebiega nauka mechaniki i konwencji Wolsunga – a przebiega fajnie. Dawno temu pisałem o stopniowym wdrażaniu w Wolsunga i dzisiaj zastosowałem te reguły: gracze na razie wybrali tylko Archetyp, rasę (bez zdolności), atrybuty i umiejętności. Nie dostali żetonów, a kart – tylko pięć: po dwie blotki i figury oraz jednego Asa. Kolory kart na razie się nie liczyły, a w dodatku ich zagranie można było tłumaczyć albo archetypem, albo użyciem jednego z gadżetów (które nie zapewniały na razie premii). Przeciwnicy byli oczywiście skalibrowani pod te skromniejsze zdolności graczy, poza tym ja w ogóle nie miałem kart.
Wydaje mi się, że był to dobry pomysł. Dzięki mniejszej ilości kart nie kusiło ciągłe ich używanie, więc gracze zagrywali je wtedy, kiedy były naprawdę potrzebne i mieli całkiem dobre jak na pierwszy raz pomysły. By wszystko jeszcze bardziej ułatwić, czasami podrzucałem im kartę z konkretną historią – "pomaga Wam policjant, macie za niego blotkę", "błogosławieństwo starego orka daje Ci jedną blotkę w obronie" czy "skoro to Dorian Gray, to macie asa na akcję przeciwko jego portretowi" (przykłady z głowy, Gray pojawił się na sesji tylko na ściągawce z salonowca). W finale trochę się tym zabawiłem, dając im Asa mającego wywołać... coś. Do fabuły kolejnych sesji był mi potrzebny zamach Upiora (tego a'la V, z akapitu Lyonesse) na pobliską fabrykę i uznałem, że wstrząsy spowodowane wybuchem mogą im pomóc, a wprowadzenie tego sabotażu przez ich decyzję to chyba fajne zagranie. Graczom się spodobało, aż odciągnęło ich od ścigania venrierowców...
Poza tym mogę się pochwalić tym, że gracz siedzący głównie w D&D, mający na początku sesji nastawienie "można wszystkich zabić" na końcu przyznał, że charyzma i gadanie jednak się do czegoś przydają.
No i jestem całkiem dumny ze sceny finałowej, która chyba po raz pierwszy wyszła mi naprawdę finałowa – najbardziej epicka, choć zarazem najbardziej absurdalna. Tu spod ziemi wyjeżdża czołg obleziony przez ghule, ówdzie technomanta próbujący w ostatniej chwili strącić go z powrotem w dół, w tle strzały, wybuch (gracze myśleli, że rewolucja!) i rozstrzelany przez golemy Upiór mówiący ostatkiem sił, że pod jego maską żyje muzyka, a muzyka jest nieśmiertelna... wszystkim się strasznie podobało. Cóż mogę rzec? Wolsung, panie i panowie. Czysty Wolsung!
16
Notka polecana przez: AdamWaskiewicz, Aesandill, Bielow, Cooperator Veritatis, DeathlyHallow, Eliash, Garnek, Jade Elenne, KFC, Krzemień, Nadiv, nerv0, Scobin, Wiron, Xolotl, Zsu-Et-Am
Poleć innym tę notkę