03-08-2009 21:13
Pisarz jak MG
W działach: domorosła filozofia | Odsłony: 1
Z wiekiem romantyczny mit pisarza zgrzyta mi coraz bardziej. Bezkrytyczny podziw, jaki tu i ówdzie można spotkać (rzadko dla mnie, bo akurat sławy nie zdobyłam, ale tak ogólnie) dla autorów i redaktorów, albo wręcz przeciwnie, podszyta frustracją agresja; wszystko to poparte przekonaniem o wielkości pisarskiego fachu i osób, które w nim zagrzały (lub pragną zagrzać) miejsce.
Cześć oddawana raczej statusowi - wyolbrzymionemu lub zgoła wymyślonemu - pisarza, zabawa w budowanie ego, a nie zwykła radość z obcowania ze słowem pisanym.
Nie ma nic wielkiego w autorach. Książka jest rzeczą piękną, a jak pisał już Słowacki, notabene romantyk, autor wcale nie musi. Twórczość, jak wyczytałam gdzie indziej, to wrodzona cecha rodzaju ludzkiego. Tak samo, jak wrażliwość na rym i muzykę, czego nadal nie ceni się w narodzie, a szkoda.
Inaczej z logiką i myśleniem analitycznym. Ze zdobyczami medycyny. Z architekturą. Na kolana przed tymi, co budują mosty, nikt się nie rodzi ze zdolnością liczenia wytrzymałości materiałów. Co prawda niby nikt się też nie rodzi z wyczuciem języka i kompozycji, które są potrzebne, aby dojść do jako-takiego poziomu w pisarskim fachu, ale wszyscy opowiadają historie.
I to proste opowiadanie historii doczekało się u nas dwóch podejść, równie szkodliwych: romantycznego i antyromantycznego. W pierwszym pisarz jest Artystą, Bogiem; w drugim: rzemiechą „lepiącym garnki” na sprzedaż. Dwie skrajności i obydwie niedobre. Artystę odbieramy na kolanach, a więc - pasywnie. Rzemiechę możemy krytykować za warsztat ile wlezie, ale jego historia jest „do połknięcia” na raz, bez głębszej refleksji - też pasywnie.
Tymczasem opowiadanie historii w pierwotnej wersji gawędy ogniskowej musiało być czynnością aktywną. I czytelnik aktywny, taki który współtworzy z autorem, dogaduje bohaterom, dopytuje się, składa puzzle fabuły, czasem czegoś nie zrozumie albo coś by zmienił, czasem coś dopisuje (chwała twórcom potterowskich fanfików), nie wytworzy sobie podejścia bałwochwalczego ani deprecjonującego. Nie będzie się autorom podlizywał ze snobizmu, ani wydłubywał literówek wykałaczką.
Natomiast, jeżeli książka przypadnie mu do gustu, ucieszy się szczerze i wytworzy klimat wspólnej zabawy. Bo książkę w rzeczywistości piszą dwie osoby. Autor i odbiorca. Bez zaangażowania tego drugiego utwór zawsze jest połowiczny.
Nie wiem, czy dałam radę przekazać to, co chciałam przekazać, ale czasem wolę po prostu, żeby pisarz był tylko innym Mistrzem Gry.
Cześć oddawana raczej statusowi - wyolbrzymionemu lub zgoła wymyślonemu - pisarza, zabawa w budowanie ego, a nie zwykła radość z obcowania ze słowem pisanym.
Nie ma nic wielkiego w autorach. Książka jest rzeczą piękną, a jak pisał już Słowacki, notabene romantyk, autor wcale nie musi. Twórczość, jak wyczytałam gdzie indziej, to wrodzona cecha rodzaju ludzkiego. Tak samo, jak wrażliwość na rym i muzykę, czego nadal nie ceni się w narodzie, a szkoda.
Inaczej z logiką i myśleniem analitycznym. Ze zdobyczami medycyny. Z architekturą. Na kolana przed tymi, co budują mosty, nikt się nie rodzi ze zdolnością liczenia wytrzymałości materiałów. Co prawda niby nikt się też nie rodzi z wyczuciem języka i kompozycji, które są potrzebne, aby dojść do jako-takiego poziomu w pisarskim fachu, ale wszyscy opowiadają historie.
I to proste opowiadanie historii doczekało się u nas dwóch podejść, równie szkodliwych: romantycznego i antyromantycznego. W pierwszym pisarz jest Artystą, Bogiem; w drugim: rzemiechą „lepiącym garnki” na sprzedaż. Dwie skrajności i obydwie niedobre. Artystę odbieramy na kolanach, a więc - pasywnie. Rzemiechę możemy krytykować za warsztat ile wlezie, ale jego historia jest „do połknięcia” na raz, bez głębszej refleksji - też pasywnie.
Tymczasem opowiadanie historii w pierwotnej wersji gawędy ogniskowej musiało być czynnością aktywną. I czytelnik aktywny, taki który współtworzy z autorem, dogaduje bohaterom, dopytuje się, składa puzzle fabuły, czasem czegoś nie zrozumie albo coś by zmienił, czasem coś dopisuje (chwała twórcom potterowskich fanfików), nie wytworzy sobie podejścia bałwochwalczego ani deprecjonującego. Nie będzie się autorom podlizywał ze snobizmu, ani wydłubywał literówek wykałaczką.
Natomiast, jeżeli książka przypadnie mu do gustu, ucieszy się szczerze i wytworzy klimat wspólnej zabawy. Bo książkę w rzeczywistości piszą dwie osoby. Autor i odbiorca. Bez zaangażowania tego drugiego utwór zawsze jest połowiczny.
Nie wiem, czy dałam radę przekazać to, co chciałam przekazać, ale czasem wolę po prostu, żeby pisarz był tylko innym Mistrzem Gry.