» Recenzje » Okup krwi

Okup krwi


wersja do druku

Opowieść grubymi nićmi szyta

Redakcja: Matylda 'Melanto' Zatorska

Okup krwi
Jamiołkowski debiutanckim Okupem krwi mierzy się z gatunkiem, jakim jest urban fantasy. Szkopuł w tym, że Herbertowi Krukowi bardzo daleko do Harry'ego Dresdena.

Cała kabała zaczyna się od tego, że do pracowni krawieckiej Herberta wchodzi mężczyzna w eleganckim garniturze i meloniku. Szybko okazuje się, że tajemniczy jegomość nie jest zainteresowany wymianą garderoby, a do protagonisty zwrócił się z uwagi na jego niecodzienne zdolności. Herbert bowiem jest nie tylko krawcem, lecz także – a może przede wszystkim? – magiem. Bohater początkowo odrzuca propozycję pana posługującego się nazwiskiem Schrödinger, która polega na dostarczeniu pewnego artefaktu w określone miejsce w stolicy. Szybko zostaje jednak zmuszony do zrewidowania swego zdania, kiedy dżentelmen jako kartę przetargową wyciąga odcięte ucho jego ukochanej. W ten sposób rozpoczyna się powieść urban fantasy, która w praktyce okazuje się raczej powieścią drogi.

Zacznę od mankamentów, bo tych nazbierało się niestety całkiem sporo. Po pierwsze i najważniejsze: protagonista praktycznie nie ma żadnego wpływu na rozwój fabuły. W konsekwencji czego zarówno motyw deus ex machina, jak i przypadek urastają do rangi głównych motorów posuwających fabułę naprzód (zawsze pojawi się ktoś, kto Herberta dokądś pokieruje, zawiezie, porwie, itd.). Zaś sam Herbert okazuje się na dobrą sprawę człowiekiem bez właściwości – wiemy tyle, że jest magiem i krawcem, ma dziewczynę, którą chce odzyskać, wciąż wpada w tarapaty i sam sobie z nimi nie radzi. A jaki jest poza tym? Łatwowierny? Łatwo zawiera nowe znajomości? Do rangi dominanty urasta tu (czasami zbyt wymuszony) humor, nie zaś próba odwzorowania choć po części wiarygodnych relacji. Szczególnie razi to w przypadku Anny, prywatnej detektyw, która niby nie ufa Herbertowi, ale w sumie nie wiadomo kiedy zaczyna go (chyba aż za bardzo) lubić. Podobnie jest z Wygą – spotkanym przypadkowo na ulicy dzieciakiem, który w mig urasta do rangi side-kicka, pupila i elementu humorystycznego.

Główny konflikt również pozostawia sporo do życzenia. O ile początkowe sceny powieści (otwierająca z eleganckim dżentelmenem – chyba najlepsza z całej książki) budują gęsty, klimatyczny nastrój, mogący odrobinę się kojarzyć z atmosferą Johnatana Strange'a i Pana Norrela, tak powoli wychodzące na jaw szczegóły zaczynają budzić sporo wątpliwości: skąd o paczce dowiaduje się tajemnicze, a niezwykle wpływowe Bractwo? Jakim cudem Bractwo ma wtyki w rządzie i może zablokować stolicę? Czy sekta fizycznie zdeformowanych fanatyków zwanych bazyliszkami naprawdę może, zupełnie nieniepokojona, bytować w okolicach stolicy? Z każdą kolejną stroną dochodzą nowe wątpliwości względem prowadzenia przez autora fabuły na manowce. Niepokój i zgrzytanie zębów budzi również częstotliwość sięgania po u(prze)tarte klisze i schematy – chyba że to niespecjalnie udane próby dekonstrukcji typowych dla gatunku zagrywek (nóż w spince do włosów, postać tła odzyskująca własność bohatera, wyjście 'na pewniaka' z kryjówki czarnych charakterów, itd.).

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Na zawieszenie niewiary bardzo niekorzystnie wpływa również brak konsekwencji ze strony autora, który uwidacznia się szczególnie pod koniec tej (niby)powieści: wszystko zaczyna się od walki na torowisku tramwajowym, gdzie zrujnowanie sporego kawałka Marszałkowskiej wydaje się nikomu specjalnie nie przeszkadzać, a punktem (anty)kulminacyjnym okazuje się ponowne spotkanie Herberta z dżentelmenem w meloniku – wówczas więcej dzieje się na przestrzeni dwóch-trzech stron niż przez większość powieści! Szkoda, że wydarzenia te następują po sobie jak strzały z karabinu, przez co narrator – a z nim czytelnik – nie ma czasu na oswojenie się z nimi, co w ostateczności prowadzi do zbanalizowania owych wydarzeń, odbierając im cały emocjonalny impet. Zaś o bezpłciowości Herberta może dodatkowo świadczyć fakt, że po ogromnej stracie, która staje się jego udziałem, otrząsa się dzięki wypiciu jednego piwa i wieczorowi spędzonemu na wymienianiu się suchymi żartami z panią detektyw.

Okup krwi nie tyle się kończy, co raczej urywa, nie oferując czytelnikom żadnego zamknięcia. Sytuacji w żadnym razie nie ratuje zapowiedź kolejnego tomu, bowiem taka praktyka przypomina dzielenie jednej, w założeniu spójnej powieści, która miała składać się z dwu dużych rozdziałów, na dwie osobne książki. Dlaczego? Więcej sensu miałoby wstrzymanie się z wydaniem Okupu krwi do chwili, aż ten będzie zamkniętą całością w większym cyklu, a tak otrzymaliśmy zaledwie wybrakowaną część tej całości.

Mimo wszystko w powieści można odnaleźć także kilka pozytywów. I tak autor próbuje wykreować Warszawę na jednego z bohaterów tej opowieści, co udaje się połowicznie, ponieważ zaledwie część z zabiegów, które Jamiołkowski stosuje, rzeczywiście spełnia swoją rolę. Chodzi przede wszystkim o wszelkiego rodzaju ciekawostki, które narrator podrzuca czytelnikom, kiedy w swych wojażach trafia w jakąś nową okolicę (np. wspomnienie o najwęższej kamienicy w Europie, której fasada ma szerokość zaledwie 2 m). W niechlubnej opozycji do tychże pozytywnych akcentów plasuje się nachalne, nazbyt skrupulatne opisywanie drogi, którą bohater przemierza. Możliwe, że pokonywanie tych samych ulic, którymi chadza Herbert, będzie nie lada gratką dla Warszawiaków, lecz cała reszta zapewne poczuje irytację, kiedy bohater po raz kolejny skręci w lewo w ul. XYZ, przebiegnie dwadzieścia metrów, skręci w prawo w ul. ZYX, następnie za rogiem znów w prawo na plac YXZ – i tak przez dwie strony. W założeniu emocjonujące sceny akcji – a przede wszystkim pościgów, których w powieści nie brakuje – tracą na dynamiczności, przysypując czytelniczą uwagę zupełnie niepotrzebnymi informacjami, wybijają z rytmu i zwyczajnie nudzą. Znacznie lepiej wypada motyw magicznie wyjałowionej Warszawy – okazuje się, że krew Polaków przelana w stolicy w czasie II wojny światowej wcale nie użyźniła jej gleby, a ogromne cierpienie milionów odcisnęło fatalne piętno na metafizycznej rzeczywistości.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

W ten sposób dochodzimy do drugiego pozytywu – magii. Po opisach jej działania i różnorodności w zastosowaniu można domniemywać, że Jamiołkowski musiał mieć sporo frajdy, zajmując się właśnie tym elementem świata przedstawionego. Jeśli ktoś czytał Akta Dresdena, to bez problemu odnajdzie się i w świecie Okupu krwi, gdzie magia nie tyle polega na wypowiadaniu ustalonych formułek lub wytężaniu siły woli, co na zaklinaniu rzeczywistości i próbach nakłonienia jej do postępowania zgodnie z życzeniem maga. I tak bilety komunikacyjne obarczone spóźnieniem mogą zostać wykorzystane do wytworzenia bąbla wyciętego z normalnego biegu czasu – w jego środku czas płynie normalnie, ale świat na zewnątrz zamiera, jak gdyby chcąc magowi zrekompensować zmarnowane w przeszłości minuty. Podobnych przykładów znajdzie się więcej, a każdy z nich wnosi nieco ożywienia do tej bardzo nierównej książki.

Nierówny jest także styl autora. Okup krwi najlepiej sprawdza się w pierwszych 30% powieści – zdaje się, że Jamiołkowski poświęcił najwięcej czasu na wygładzenie i odpowiednie zbalansowanie początkowych fragmentów swego debiutu. To właśnie tam znajdziemy najlepiej napisane sceny, najciekawsze dialogi, najśmieszniejsze żarty i wręcz mistrzowsko wplecione w narrację nawiązania do popkultury. Im dalej, tym gorzej – dialogi zaczynają straszyć sztucznością, a humor sprawia wrażenie wymuszonego, jakby autor za wszelką cenę chciał rozśmieszyć czytelnika, a przecież nie to było głównym założeniem? Trudno jednoznacznie ocenić styl Jamiołkowskiego – niektóre fragmenty czyta się bardzo dobrze, inne zaś zdają się wprost krzyczeć do czytelnika: Uwaga debiutant! Na pewno kryje się w tej prozie potencjał, który w kolejnych częściach może zaowocować.

Okup krwi z pewnością nie jest wymarzonym debiutem, ale mimo wszystkich mankamentów można mu dać szansę. Jeśli ktoś szuka niewymagającego czytadła, przy którym można spędzić kilka leniwych godzin, a nie przeszkadza mu czasami nierówny styl, śmiało może sięgnąć po powieść Jamiołkowskiego. Choć Herbertowi Krukowi na razie daleko do charyzmy, to może się jeszcze wyrobi – ja w każdym razie dam temu cyklowi jeszcze jedną szansę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.5
Ocena recenzenta
6.75
Ocena użytkowników
Średnia z 2 głosów
-
Twoja ocena
Tytuł: Okup krwi
Cykl: Herbert Kruk
Tom: 1
Autor: Marcin Jamiołkowski
Wydawca: Genius Creations
Data wydania: październik 2014
Oprawa: miękka



Czytaj również

Order
Warszawa w opałach
- recenzja
Order
- fragment
Okup krwi
- fragment
Okup krwi
Krwawa Warszawa
- recenzja
Okup Krwi
Wart opłacenia
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.