» Recenzje » Odkupienie Althalusa - David Eddings, Leigh Eddings

Odkupienie Althalusa - David Eddings, Leigh Eddings


wersja do druku

Odkupienie Althalusa - David Eddings, Leigh Eddings
Zdarzyło mi się niedawno, że wybrałem się w podróż za granicę. Wprawdzie wyjazd nie był długi, bo tylko na tydzień, ale za to do miasteczka, gdzie po południu nic się nie dzieje, jest pusto i nudno przerażająco. Wiadomo, że najlepszym kompanem jest książka; im dalej od domu tym lepszym, gdyż mówi w języku ojczystym.

Książka na tydzień powinna być odpowiednio gruba i odpowiednio wartka. Przez siedem dni nudów nie warto zabierać się do przebijania przez trzy pokłady warstwy artystycznej i smakowania wyszukanych zdań, tylko po to, żeby zacząć opracowywać interpretację pierwszego rozdziału dzieła przez duże ''D''. Zawsze uważałem, że na podróż trzeba czegoś lekkostrawnego i łatwego w przełykaniu; opowieści o smokach, podziemiach, królestwach, wojnach i artefaktach wydają się idealne na takie okazje.

Zwykle nie gustuję w takich książkach, przedkładając nad nie twarde i podbite filozofią SF, ale raz na jakiś czas trzeba nieco odpocząć i przypomnieć sobie jak to jest, kiedy się śledzi misję ratowania świata z wypiekami na twarzy. W księgarni szybko stałem się posiadaczem Odkupienia Althalusa państwa Davida i Leigh Eddingsów. Dlaczego właśnie wybrałem tę książkę? Ciężko powiedzieć, może okładka była w tonie, którego szukałem, może pierwsza strona, którą przeczytałem na miejscu, mi się spodobała? A może po prostu leżała tak trochę z brzegu? W każdym razie, nieco się śpieszyłem i nie zastanawiałem długo, nie czytałem niczego ze środka, ani nie deliberowałem nad wyborem. Złapałem, zapłaciłem i wyszedłem.

Gdy zacząłem czytać pomyślałem, że jak na taki szybki wybór, w ciemno i bez zastanowienia, to nie trafiłem źle. Narrator snuł opowieść o tytułowym Althalusie - genialnym złodzieju, lekkoduchu i rozbójniku - w nieco stylizowany na dawną legendę sposób i z lekką manierą, ale bez przesady i kiczu. Po prostu sprawnie i ciekawie. Przygody łobuza także trzymały fason: stare czasy, opowieść przy kominku, z lekka dobroduszne, ociupinkę frywolne wspomnienia, z nutką podkolorowania i fantazji, co by słuchacze nie posnęli. No i Althalus, trawiony właśnie przez podłego pecha, dostaje ciekawe, acz bardzo podejrzane zadanie.

Za chwilę okazuje się, że to tylko taki wstęp; potem zaczyna się dużo dziać, akcja okazuje się prowadzić znacznie dalej i głębiej niżby można oczekiwać. Zaskakują zmiany, to, co spodziewałem się, że będzie tematem przewodnim, znika z pola widzenia zastąpione przez sprawy znacznie większe. Althalus się zmienia, zmienia się też sposób prowadzenia narracji, której styl przechodzi w bardziej potoczny. Wraz z bohaterem stopniowo i powoli dowiadujemy się, o co tak naprawdę chodzi i przyznaje, że bardzo to porządnie zrobione; zagadka niebanalna, o podbiciu boskim, z góry nie wiadomo co się stało i nie można doczekać się wyjaśnienia .

Skoro jest już wielka misja obowiązkowo następuje - a jakże - etap formowania drużyny. Nadal czyta się dobrze, choć ekipa zbierana jest jak na mój gust zbyt szybko, a kolejni bohaterowie dołączają bez wyraźnych motywacji. Robi się troszkę naiwnie, a to, co początkowo było mocną stroną książki, czyli strona psychologiczna postaci (element zwykle szwankujący w fantastyce), trywializuje się. Zamiast przypisać bohaterom jakieś dążenia i pragnienia następuje regres do pstryknięcia palcami i magicznego artefaktu, który jakoby wszystko tłumaczy. Może w magicznym świecie owszem, ale mnie, po drugiej stronie lustra, jakoś to pachnie "tylnią furtką". Znowu muszę uwierzyć, że jakaś strona jest zła (jak zwykle: ci którzy chcą opanować świat), a inna dobra, bez głębszych wyjaśnień ponad zgoła boskie i nadprzyrodzone. Sam Althalus jest bardzo miłą postacią, barwną i przynajmniej jego przemyślenia (z połowy cyniczne, z połowy romantyczne) są do rzeczy. Jednak reszta drużyny to puste twarze. Jeden jest mądry, więc sypie, naiwnie ociosaną, jednością czasu i przestrzeni oraz temu podobnymi pomysłami, przemyconymi ze współczesnej fizyki. Drugi jest zagubionym księdzem, więc jest targany wątpliwościami teologicznymi sprowadzającymi się do tego, czy powinien nadal oszukiwać ludzi fałszywą religią. Trzeci jest żołnierzem, więc słucha rozkazów jak automat i tak dalej. Część bohaterów jest młodociana, choć nie przeszkadza to także dojrzalszej wiekiem reszcie zachowywać się jak zagubione nastolatki, również w kategorii relacji damsko-męskich.

Od tego momentu poziom sukcesywnie spada. O ile prowadzenie jednej czy dwóch postaci, dialogi i drobne potyczki, autorom wychodziło dobrze, to wraz z rozszerzeniem się scenerii, dołożeniem polityki i powiększeniem świata do kilku państw, przestają sobie radzić zupełnie. Świat nie ma żadnego rozmachu, jest maciupeńki i pusty, składa się - mimo zapewnień o odległościach i rozmiarach - z kilku zamków i "mikropaństewek". Wojny zdają się być toczone przez oddziały liczone w setkach ludzi co najwyżej, broniących jednego czy drugiego pagórka. Oczywiście, bohaterowie zapewniają o tym, że ratują świat przez strasznymi hordami składającymi sie z kilkudziesięciu tysięcy konnych, ale narracja tego nie potwierdza. Miało być dramatycznie - świat się wali - a wrażenie jest takie, że Pipidów Górny pokłócił się z Dolnym i wojna toczy się na kamienie. Królowie i władcy, jako postaci drugiego planu, są nakreśleni jeszcze płycej niż bohaterowie główni, którzy dzielą się na uczciwych i zdolnych oraz chciwych i głupich. Fakt, iż otrzymują regularne bury od pewnego sierżanta - najemnika, odpowiednio umniejsza rozmiar ich państw w oczach czytającego. To pewne kuriozum, choć sierżant zapewnia, że w jego państwie stopień ten to odpowiednik czegoś na kształt generała. Z drugiej strony, do skali scen batalistycznych ranga podoficera pasuje doskonale, choć efekt to z pewnością niezamierzony.

Sierżant dowodzi oddziałami, które, choć miały za swój wzór szkockie klany, dla mnie zachowują się, szczególnie na polu bitwy, jak amerykańscy marines. Wprawdzie chadzają w kiltach i machają mieczami, ale taktyka, słownictwo i myśl wojskowa przywodzi na myśl tych drugich. Oczywiście, z palcem w nosie gromią także wszystkich przeciwników, gdziekolwiek ich się nie wezwie. Przeciwną stronę konfliktu reprezentują bezbarwne grupy barbarzyńców, o których niewiele wiadomo oprócz tego, że jest ich dużo i dowodzą nimi "źli".

Sceny batalistyczne lepiej przemilczeć; są naiwne, dziecinne i rozmiaru piaskownicy. Występują w nich nieprawdopodobne miejsca, takie jak jaskinia mieszcząca trzydzieści tysięcy konnych, oraz samotny szczyt pośrodku stepów o tej samej pojemności. Do wojny miesza się także bardzo potężny gatunek magii. Dość powiedzieć, że góra rozpada się wpół, a z jej wnętrza tryska rzeka. Bardzo drażni fakt, że żadna z niewtajemniczonych w boski wymiar walki postaci, się temu nie dziwi. Zadowalają się wytłumaczeniem czysto naturalnym. Przypadki nagłej demencji i ciężkie napady amnezji są tu zresztą szalenie częste.

Kolejnym przejawem niezwykle silnej magii jest pewien ciekawy i oryginalny artefakt. Otóż jest to magiczny dom. W innych okolicznościach prawdopodobnie byłby bardzo silnym punktem powieści, tu niestety sprawia, że cały świat kurczy się jeszcze bardziej, a jego niezwykłe własności są wykorzystywane zgoła nieodpowiedzialnie. Mam wrażenie, że autorzy stworzyli zbyt potężne narzędzie, które całą historię mógłoby rozwiązać jednym kichnięciem, ale aby nastało nieuniknione rozstrzygnięcie, bohaterowie muszą bardzo wolno dojrzewać do jego użycia.

Na szczęście na koniec książka wraca do punktu wyjścia; koślawy świat wielkiej polityki się rozwiewa i pozostaje tylko to, co jest w niej miłe. Bajkowość, koloryt głównego bohatera, jego zupełnie niezłe opowiastki, które rzeczywiście są zabawne i to nawet mimo ciągłych przechwałek, że są bardzo śmieszne. Szkoda, że autorzy nie poczęstowali mnie większą ilością scen tego typu. Na wpoły bajka, na wpoły legenda, jeden bohater, jeden pomocnik, dwa konie i przedmiot do wykradzenia, szum drzew, miód w karczmie.

Muszę przyznać, że po zakończeniu lektury pozostaje głęboki niedosyt.

Niestety nie miałem okazji ani czytać, ani nawet przeglądać oryginalnego wydania, więc nie mogę nic powiedzieć o tłumaczeniu. Oczywiście - bo to już chyba tradycja - wojskowe koszary (ang. "barracks") są nazywane barakami, ale do tego słowa już się zdążyłem przyzwyczaić. Nie wiem jednak na ile pewne drażniące maniery w wypowiedziach niektórych postaci są skutkiem tłumaczenia, a na ile pochodzą od autorów.

Jest więc to raczej słaba pozycja, która nie dość, że nie trzyma poziomu tradycyjnych elementów fantastyki, a więc rozmachu i kolorytu świata, barwnych scen batalistycznych oraz dramatyzmu wydarzeń, to jeszcze nie potrafi wykorzystać swoich kilku niewątpliwych atutów - pomysłu na bohatera oraz teologicznych aspektów świata. Jak na mój gust państwo Eddingsowie powinni poprzestać na bajkach i nosa w świat polityki nie wkładać.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
3.5
Ocena recenzenta
6.5
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Odkupienie Althalusa (The Redemptation of Althalus)
Autor: David Eddings, Leigh Eddings
Tłumaczenie: Anna Bańkowska
Wydawca: Prószyński i S-ka
Miejsce wydania: Warszawa
Data wydania: 720
Liczba stron: 29 października 2002
Oprawa: miękka
Format: 142 x 202 mm
Seria wydawnicza: Fantastyka
ISBN-10: 83-7337-246-6
Cena: 44,00 zł



Czytaj również

Młodsi bogowie - David Eddings, Leigh Eddings
Prawie epicki epilog
- recenzja
Belgeriada
Tolkien się w grobie przewraca
- recenzja
Diamentowy tron – David Eddings
Coś dla miłośników klasycznej fantasy
- recenzja
Gambit magika - David Eddings
Powieściowa Xena
- recenzja
Królowa magii – David Eddings
Belgariada: Księga druga
- recenzja

Komentarze


~Magda

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Odkupienie Althalusa" jest rzeczywiście cienką książką Eddingsa, poza tym mam wrażenie, że od kiedy do pisania przyłączyła się Leigh Eddings, książki są coraz słabsze. Polecam natomiast wszystkim historię Sparhawka i jego przyjaciół, zawartą w dwóch cyklach- "Elenium" i "Tamuli"
17-07-2005 22:44
~Althie

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Genialna książka, jedna z najlepszych fantasy jaką czytałem. Ma niepowtarzalny klimat, genialny humor i prawdziwie epicki rozmach. Polecam!
13-08-2007 13:30

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.