» Świat » Castille » Oblicza Thei: Castille

Oblicza Thei: Castille


wersja do druku
Oblicza Thei: Castille
UN MEDIO – środowisko


Promienie słoneczne przebijały się przez gęste korony drzew w jednym z najbardziej znanych castilliańskich parków niedaleko centrum Altamiry. Gdzie okiem sięgnąć, między dziko rosnącymi drzewami oraz krzewami róż i jaśminu, stały białe posągi przedstawiające misternie rzeźbione postaci. Ciszę upalnego dnia, oprócz chrzęstu kroków na żwirowanych alejkach, wypełniał szum przelewającej się w fontannach wody i zapamiętale trzepoczących wachlarzy przechodniów. Można tutaj spotkać zarówno przedstawicieli śmietanki towarzyskiej z całej Castille, ale także podróżnych pochodzenia wszelakiego. Słowem, Parque del Mundo jest miejscem, gdzie wszyscy spędzają wolny czas. Przybycie tutaj jest jak gra w kości – nigdy nie wiadomo, co się wyrzuci; nigdy nie wiadomo, kogo Theus postawi na naszej drodze.

Dziś padło na Clouda Pierra de Fronsaque, który przybył do tego tłocznego miasta nie dalej jak wczoraj. Ku swemu zaskoczeniu, tuż po zejściu na ląd w altamirskim porcie, został obrażony przez starszego Castillianina, któremu najwyraźniej zasady dobrego wychowania były zupełnie obce. Jak się okazało, ten imponujący park, mimo że brak mu monteńskiego smaku, jest miejscem, gdzie mieszkańcy miasta przeprowadzają swoje pojedynki. Cloud jednak w żadnym razie nie podejrzewał, że będzie tu aż tylu świadków. Wycierając szlak w żwirowym podłożu; krążąc w tę i z powrotem obok głównej fontanny, de Fronsaque zerkając, od czasu do czasu, na swój pozłacany zegarek, spoglądał na zakochane pary ukrywające się w zakątkach parku. Nie uszło uwadze Monteńczyka, że jest obserwowany przez zdecydowaną większość uroczych dam spacerujących po parku. Koronkowe chusty, którymi okrywały swe głowy, raz po raz zsuwały się na ułamek sekundy ukazując kruczoczarne włosy w pełnej krasie. Lśniące w słońcu theańskie krzyżyki przyciągały wzrok do śniadych dekoltów, nieco mniej pokaźnych niż te, które można zobaczyć w monteńskich sukniach. Stroje, które jeszcze przed dwiema godzinami miał za szczyt bezguścia, teraz opisałby jako „prosto eleganckie”. Kiedy jego zniecierpliwienie zupełnie odeszło, kiedy zdecydował się podejść do pewnej oszałamiającej piękności i zacząć prawić jej komplementy (co zresztą, obok szermierki, było jego specjalnością) pojawił się drugi pojedynkowicz. Cloud spojrzał na zegarek - kilka minut po czasie. Ach, co za ludzie z tych Castillian!?

Nadszedł czas, by przyjrzeć się oponentowi. Wysoki, szczupły, może nieco zbyt szczupły, mężczyzna po trzydziestce. Ubrany, jak się już de Fronsaque zdążył zorientować, specyficznie jak na te strony. Prosty krój czarnej kamizeli, w klapie której błyszczała srebrna szpilka gildii szermierzy oraz spodni w tym samym kolorze co górna część ubioru, ożywiała czerwień piór w kapeluszu o wąskim rondzie. Lewa dłoń, w połowie okrywata koronkami rękawa białej koszuli, spoczywała na rękojeści rapiera, prawa zaś ocierała spocone czoło. Racja! Przez to zamieszanie Cloud nawet nie zwrócił uwagi na dokuczliwy upał. Dopiero teraz poczuł jak lepi się do niego ubranie. Mężczyzna, który wczoraj przedstawił się jako Huan Miguel Soldano de Leon del Castillo, najwyraźniej był kimś znanym, gdyż mnóstwo osób pozdrawiało go skinieniem głowy, a także przystanęło, rezygnując z dalszego spaceru. Nastał moment napięcia i koncentracji. De Fronsaque, niezrażony pewnością siebie przeciwnika, powoli porządkował myśli, wypełniał głowę spokojem, i nagle... Huan Miguel Soldano de Leon podszedł bezceremonialnie i obejmując go ramieniem serdecznie krzyknął w tłum:
- Chodź amigo, jest zdecydowanie za gorąco na pojedynek. Pozwól, że zaproszę cię na obiad.


LA HOSPITALIDAD – gościnność


Cloud nawet się nie zorientował kiedy znaleźli się na brukowanej uliczce prowadzącej do centrum miasta. Zaskoczony zupełnie nie mógł uwierzyć, że bez słowa poddał się woli Castillianina. Sytuacja wyprowadziła go z równowagi, kiedy zupełnie nieznany mężczyzna opowiadał mu historię przypadkowych budynków w Altamirze, ten sam, którego jeszcze dziś rano był zdecydowany poniżyć, a może nawet i zabić. Teraz jednak sprawa wydała mu się nawet zabawna.

Szli powoli, gdyż w samo południe upał dokuczał uporczywie. Kiedy mijali La Trinedad Catedral Cloudowi zaparło dech w piersiach. W jego własnym kraju wiara w Theusa odeszła na drugi plan, niektórzy mówią nawet, że w zapomnienie. Wierzący Monteńczycy są rzadkością, tutaj jednak każdy mógłby się nawrócić. Ogrom katedry i jej wzniosła monumentalność nadawały temu miejscu mistyczny charakter. Obecność Boga czuło się w powietrzu, zarówno jego sprawiedliwą potęgę, jak i ciepłe miłosierdzie. Niesamowite wydawało się to, że mimo swoich okazałych kształtów, katedra nie jest w stanie pomieścić wszystkich wiernych. Przed otwartymi na oścież wrotami z ciężkiego drewna stało kilkunastu mężczyzn wznosząc słowa modlitwy. Rozbrzmiały organy i na zewnątrz ukazały się dziesiątki osób opuszczających boży przybytek. Ze środka wychodzili zarówno zamożni, jak i ubodzy. Każdy mógł liczyć na krótką rozmowę z księdzem, który towarzyszył swojej trzódce do samego wyjścia. Monteńczyk odprowadził wzrokiem kilka kobiet. Skromność, jaką okazywały osłaniając głowy koronkowymi chustami podczas wizyty w katedrze nadawała im swoistego uroku. Po kilku chwilach Cloud wiedział już wszystko o budowli: kiedy powstała, ile lat trwały wykończenia i jakie wydarzenia miały w niej miejsce. Jego towarzyszowi nie zamykały się usta, a każdą ciekawostkę opowiadał z takim przejęciem, że Monteńczyk zdążył zapomnieć, z kim spaceruje. Jak mawiał jego dobry znajomy Drake O’Sullivan, członek Towarzystwa Archeologistów, obudziło się w nim „serce odkrywcy”.

Wokół było mnóstwo ludzi. Ulice wypełniały się gwarem rozmów przekupek i sprzedawców. Gdzie nie spojrzeć stały stoiska pełne owoców, materiałów farbowanych na ostre, żywe kolory. Tu i tam można było zatrzymać się, by kupić ozdoby z pereł, koralu czy piór. Powietrze pachniało pieczonym jadłem i pomarańczami, a Cloud, jak zahipnotyzowany, szedł u boku Huana, niczym jego stary przyjaciel. Kiedy wczoraj śpieszył do zajazdu, co chwilę wpadając w tłumie na jakiegoś przechodnia, klął pod nosem na tą niezorganizowaną i ślamazarną nację. Teraz uczucie irytacji zastąpiła ciekawość i fascynacja: Monteńczyk poczuł się tak, jakby ktoś powoli zdejmował mu klapki z oczu. Ciasnota przeistoczyła się w ciepło, jakiego nigdzie dotąd nie spotkał. Nagle Huan Miguel przerwał swój wywód dotyczący gildii San Marcos, która poprzez dochodowe interesy znacznie poprawiła sytuację ekonomiczną Castylli i zdejmując kapelusz, ruszył ku niewielkiej gospodzie:
- A teraz usiądźmy, bo słońce mnie zamęczy.
Bez sprzeciwów Cloud zajął miejsce przy jednym ze stolików ustawionych na zewnątrz zajazdu, naprzeciw swojego towarzysza.


LA FAMILIA– rodzina


- A więc Cloud Pierre, dobrze pamiętam...? Co cię tu sprowadza?
Na drewnianym stole stały już dwa pucharki słodkiego wina i obrana pomarańcza. Wewnątrz „El gringo burracho”, bo taką nazwę nosił zajazd, ktoś delikatnie dotykając strun, pieścił gitarę niczym kochankę. Słońce zalewało blaskiem drugą stronę ulicy.
- Przybyłem wydać tu trochę pieniędzy. – Przez chwilę Cloud obawiał się, że odpowiedź była zbyt grubiańska, jednak jego rozmówca wydawał się nie zwracać uwagi na te drobne faux pax.
- Jesteś młodym paniczem; czy matka nie wypłakuje sobie oczu z powodu twojego wyjazdu?
- Nie wiem. To mało prawdopodobne. Kiedy wyjeżdżałem zajmowała się organizacją kolejnego balu i jedyne co zaprzątało jej głowę to, czy madami de Rielieu będzie obecna i ... mon Dieux! ... co na siebie włoży.
Monteńczyk podniósł oczy znad pucharku wina i z zaskoczeniem obserwował zszokowaną twarz rozmówcy. Do głowy mu nie przyszło, że jego cynizm w tej sprawie wywoła w Castilianinie podobną reakcję.
- Pardon, nie wiedziałem, że to takie niecodzienne w tych stronach.
- W rzeczy samej. Tutaj nie zdarzają się takie rzeczy. Lubimy robić wszystko całymi rodzinami. Nikt z nas nie jest naprawdę szczęśliwy, jeśli w chwilach sukcesów brakuje przy nas familii. Pamiętam historie o pewnym de Aldana, znasz tę rodzinę? W każdym razie ludzie mówili, że by ratować rodzinę, by móc być z nimi blisko, oddał swe rancho i cały majątek. Stracił nazwisko i pieniądze, ale prawdziwe bogactwo zostało. Tak, tak, w tych stronach najważniejsze jest słowo „razem”. A masz może rodzeństwo Cloud?
Monteńczyk nie spodziewał się, że będzie mu dane odpowiedzieć. Napełnił pucharki winem i spojrzał na Huana.
- Mam siostrę. Angelika opuściła dom kilka lat temu...
De Leon przerwał:
- Wyszła za mąż?
- Nie. Wyjechała do Vodacce. Tam ponoć mężczyźni są bardziej szarmanccy.
- Obawiam się, Cloud, że mimo swoich pieniędzy, które zamierzasz tutaj wydać, jesteś bardzo biednym człowiekiem.
Po takich słowach de Fronsaque zażądałby satysfakcji w pojedynku. Gdyby nie ten człowiek, gdyby nie to miejsce, sam nie wiedział dlaczego, ale czuł, że mężczyzna siedzący naprzeciwko niego ma racje.


EL FUGO – ogień


Zapadła chwila niezręcznej ciszy, którą Monteńczyk postanowił wykorzystać:
- Huan, opowiedz mi o waszym czarnoksięstwie.
Zwracanie się do obcego niemalże mężczyzny po imieniu nie było łatwe, jednak Cloud zdecydował się wziąć przykład z rozmówcy. De Leon roześmiał się szczerze i klepnął dłonią w stół.
- A kto taki naopowiadał ci amigo o tak starej sztuce? Przecież powszechnie wiadome jest, że castilliańscy czarnoksiężnicy już nie istnieją. Co jeszcze takiego wiesz o moim kraju?
- Mówiono mi, że znajdę tu tylko białe, pomalowane wapnem domki, ospałych ludzi i błąkające się bez właścicieli osły i kozy.
- Doprawdy? I cóż z tego już zdążyłeś zobaczyć?
- Zadziwiające, ale nic. Czyżby moi informatorzy celowo wprowadzili mnie w błąd? Jest tu dużo z mojego własnego kraju. Ale też z wielu innych: Eisen, Vodacce...
- I nie tylko młodzieńcze. Szczególnie widać tu tutaj, w Altamirze. Tu możesz zobaczyć dosłownie wszystko. Mówisz o wpływach. Przypatrz się uważnie niektórym budynkom. Są one pokryte drobną ceramiką, przedstawiają różne sceny. Najczęściej zobaczysz rybaków, ale niektóre zachowały się jeszcze z czasów, kiedy po tych ziemiach stąpali Tiurcy. Prawdziwe dzieła sztuki. Miej oczy szeroko otwarte, a Castylia nie będzie miała przed tobą tajemnic.
- Na razie jest jedna tajemnica, o której chcę się dowiedzieć. Powiedz mi o waszej magii. Na pewno są jakieś plotki.
- O naszej magii możesz dowiedzieć się różnych rzeczy, zależy kogo zapytasz. Większość powie ci, że nasza magia wyginęła. Nie podobała się Kościołowi. Była zbyt niebezpieczna. Inni zdradzą ci tajemnicę, że niektórzy spośród czarnoksiężników szukali schronienia na ziemiach rodziny Gallegos i… otrzymali je.
- Pytam ciebie, Huan.
- Więc ja ci powiem, że El Fuego Aldentro, co po monteńsku znaczy „wewnętrzny ogień”, ma każdy z nas. W każdym Castillianinie drzemie płomień. A gorąco tylko dodaje nam sił. Niektóre kobiety twierdzą nawet, że potrafimy rozniecać prawdziwy ogień.
Cloud po chwili zorientował się, że śmieje się wraz z towarzyszem. Stuknęły miedziane puchary. Poczuł słodycz wina na języku. De Leon szybkim ruchem skinął na oberżystę.
- Aha, twoim informatorzy nie okłamali cię. Znajdziesz w Castille, oprócz tego wspaniałego świata, również białe domki, leniwych ludzi i samotne osły. Ale to cały urok tego kraju.


EL MIEDO – strach


Zaczęło się wczesne popołudnie i gospoda zapełniła się ludźmi. To była już druga butelka wina, chociaż możliwe, że trzecia. Czas leciał szybko i mimo że Cloud nawet nie mógł przypuszczać tego wcześniej, był w wyśmienitym towarzystwie. Podczas tych kilku godzin Huan rzucał złośliwe uwagi do swoich znajomych, po czym wszyscy biesiadnicy, a nawet niektórzy przechodnie, zanosili się gromkim śmiechem.

- A gdybym chciał spośród Castillianek wybrać sobie małżonkę? –zapytał Monteńczyk rozpinając guziki surduta.
- Przyjacielu, tutaj to kobiety wybierają. Widzisz tego cavaliero? – Huan wskazał palcem siedzącego samotnie mężczyznę w rogu gospody, który od godziny wlewał w siebie litry wina i wyglądał jakby nie golił się od kilku tygodni. De Fronaque skinął głową.
- Jego wybranka pracuje w La Casa del Sol, gospodzie niedaleko stąd. Piękna figura, oczy sarny i spojrzenie wilka. Wiesz co to znaczy? – De Fronsaque nawet nie próbował odpowiedzieć. – Mówi się tak o kobietach, które mają dzikość w spojrzeniu. Nie zrozum mnie źle. Wszyscy jesteśmy bardzo religijni i powściągliwi, również kobiety, ale to spojrzenie można nazwać po waszemu ... powiedzmy ... niemą prowokacją. Rozumiesz mnie?
- Chętnie bym ją poznał.
- Zaraz to cofniesz przyjacielu. Za każdym razem kiedy do niej przychodził odmawiała. Zbierał dla niej kwiaty, posyłał serenady. Wiesz co to serenada?
- Nie jestem pewien.
- Wyobraź sobie, że jesteś kobietą. To trudne, wiem, ale postaraj się na moment. Śpisz w swoim łożu niczego się nie spodziewając i nagle budzą cię dźwięki gitary, tamburynu i przepiękny donośny głos, który śpiewa o miłości. Ten nieszczęśnik wynajął najlepszych mariachi z całej Altamiry. I nic. Raz nawet sam odważył się zaśpiewać – przygotowywał się kilka dni. Właśnie wtedy pomyślał tak jak ty – wybrałem ją, będzie moja. Chciał ją tylko objąć i ... Cała okolica słyszała co takiego Mercedes, bo tak ma na imię ta dziewka, myśli o tym biedaku. Oczywiście wszystko skwitowała siarczystym policzkiem.
- Wychodzi na to, że jednak masz rację co do tego wewnętrznego ognia.
Uśmiech znów zagościł na ich twarzach.

Wtem wszystko przycichło, powietrze ochłodziło się, a świat pociemniał, jakby za chwilę miał zostać nakryty wysoką falą. Środkiem ulicy kroczyły cztery postacie, przed czerwienią ich habitów ustępował tłum. Maski na ich twarzach zrobiły na Monteńczyku piorunujące wrażenie. Czas stanął, a Cloud poczuł, jakby wszystkim nagle zabrakło radości życia. Usłyszał szept Huana i zauważył, że ludzie wstający z miejsc zupełnie zasłaniając przed nim przybyszów.
- Chodźmy do środka. Nie chcemy przecież, by któryś z nas miał kłopoty.
Ciekawość wygrała z ostrożnością. Znajdując szczelinę w żywym murze obrońców Cloud patrzył na całe zdarzenie mające miejsce po drugiej stronie uliczki. Odziane na purpurowo postaci stanęły wśród stolików gospody naprzeciwko. Jedna z nich powoli i spokojnie zaczęła mówić:
- Alejandro Frederico Nunioz. Jesteś oskarżony o herezję, szerzenie oszczerstw pod adresem Świętego Oficium oraz zdradę ojczyzny, choć - dodał ciszej - to prawie to samo. Pójdziesz z nami.
Nie mówił głośno, a mimo to, dzięki całkowitej ciszy panującej w okolicy, każde słowo dotarło do uszu Clouda. Trzech pozostałych Inkwizytorów ruszyło zdecydowanym krokiem do gospodarza, który krzycząc w niebogłosy klął się na własną matkę, że oskarżenia są fałszywe. Wyprowadzono go siłą, nie zwracając uwagi na wszelkie tłumaczenia. Monteńczyk spostrzegł porozumiewawcze spojrzenia wśród gości gospody, zaciskanie pięści, złość i sprzeciw. Niemy sprzeciw. Strach okazał się zwycięzcą.

Kiedy czerwień szat już znikała w oddali, Cloud poczuł szarpnięcie za rękaw. Castillianin nakazał wzrokiem koniec zabawy w szpiega. Znaleziono im miejsce wewnątrz gospody. Natychmiast przyniesiono wino i zapewniono, że posiłek za chwilę będzie gotowy. Wtedy jeszcze de Fronsaque nie zastanawiał się nad specyfiką tutejszego jedzenia. Jego uwagę zajmowali jedynie Inkwizytorzy.
- Więc to co mi mówiono o Kościele w Castylii jest prawdą. Żyjecie w ciągłym strachu.
- Nie wiem przyjacielu, co jeszcze ci mówiono, ale zapomniano wspomnieć, że Kościół i Inkwizycja to dwie różne rzeczy. I ta druga owszem, daje się nam we znaki. Castille to ich domena, rządzą tu żelazną ręką. Kościół natomiast, i jego wierni słudzy, pomagają nam przetrwać. Jeśli chcesz uciec od Inkwizycji musisz opuścić nasz kraj – tutaj znajdą cię wszędzie. I usłyszą, więc lepiej zmieńmy temat.
Gospodarz przyniósł dwa parujące talerze i postawił je przed rozmówcami. Cloud Pierre miał przed sobą kolorowy melanż małych kształtów.
- Co to takiego?
- To paella. Nigdy nie kosztowałeś? To wspaniałe danie, za które należy podziękować Theusowi, przyrządza się ze smażonego kurczęcia, duszonej ryby, soczystej kałamarnicy, krewetek – oczywiście na surowo, pomidorów, groszku, czerwonych papryczek, bardzo drogiej przyprawy zwanej szafranem - tu Huan ściszył głos - sprowadzanej z samej Tiurcji i ryżu. Dla każdego Castillianina taki obiad to święto. Za każdym razem.


LA FIESTA – święto


- Mówiono mi, że obchodzicie święta z byle powodu.
De Leon wydał się lekko poruszony i z powagą odparł:
- Nie. Po prostu uważamy, że nie ma byle powodów do świętowania. Właściwie nawet ta chwila jest tego warta. Rzadko mi się zdarza pić wino z nieznajomym Monteńczykiem. Gospodarzu, pozwól proszę butelkę najlepszego wina, jakie posiadasz, najmilej byłoby widziane to z winnic Soldano; jest najlepsze w kraju.
Huan wstał podnosząc puchar wysoko w górę i krzyknął głośno, tak by wszyscy obecni w zajeździe dobrze go słyszeli:
- Mam dziś powód do świętowania i chcę byście mi w tym pomogli! Zdrowie mojego nowego przyjaciela, Clouda Pierra de Fronsaque!
Wszyscy krzyknęli i wznieśli kielichy w toaście. Rozbrzmiała muzyka gitary, ktoś założył na dłonie kastaniety. Z rogu gospody dochodził dość charakterystyczny śpiew, bardzo przeciągły i arytmiczny, o którym Cloud również słyszał od znajomych. Mimo, że nie przypadł on gościowi do gustu, nie odezwał się ani słowem. Wiedział, że to jeden z powodów dumy narodowej Castillian. Zaczęły się tańce i gwizdy. Co chwilę podchodził ktoś nowy, przedstawiał się i serdecznie witał Monteńczyka. Dziewki zadawały mnóstwo pytań i pilnowały, by nie brakowało mu trunku w pucharku, a trzeba przyznać, że wino było wyborne. Wszyscy chcieli wiedzieć o jego życiu i przygodach jakie przeżył. Znajdował się w centrum owej fiesty, w sposób jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Wyraźnie rysowała się różnica między tą karczmą w portowym mieście Altamira, a balami jego matki, w których przychodziło mu uczestniczyć, i nie opierała się ona na odmiennym statusie społecznym gości. Tu Cloud mógł być sobą, odkładając na bok kłamstwa i obłudę.
Po jego opowieściach przyszła pora na anegdoty miejscowych. Raz po raz ktoś wygłaszał stosowny fragment znanego poematu, innym razem śpiewał kilka linijek pieśni. Rozmawiano o zeszłorocznym winobraniu, i o przyszłotygodniowej corridzie, która miała się odbyć na piaskach znajdującej się nieopodal La Vengaza Arena. Mówiono o święcie obchodzonym w południowej części kraju, kiedy to puszczone luzem byki gnają po ulicach miasta, nadziewając na swe rogi każdego, kto nie jest wystarczająco sprytny, lub szybki. Ponoć niejaki Gomes, którego Cloud zupełnie nie kojarzył, wybrał się na ową fiestę i miał nieszczęście trafić na wyjątkowo złośliwe zwierzę. Całe miasto miało okazję obejrzeć jego nagie pośladki wystające z rozciętych byczym rogiem spodni. Niewysoki mężczyzna, nieco zamroczony już alkoholem, zarzekał się, że na święcie pomidorów poślizgnął się i wpadł w czerwoną zupę tak głęboko, że znaleźli go dopiero po dwóch dniach tarzania się w tym niezwykłym gazpacho. Monteńczyk jeszcze nigdy nie słyszał by ktoś chwalił się swoim pechem. To miejsce coraz bardziej go zadziwiało.
Nagle śmiechy nieco przycichły, a uwagę biesiadników przykuły dwie kłócące się kobiety, które do tej pory podawały jadło i napoje. Ludzie rozeszli się pod ściany gospody by zrobić kobietom miejsce. Huan nachylił się do ucha de Fronsaque’a:
- Wygląda na to przyjacielu, że zamierzają o ciebie walczyć. Obydwu wpadłeś w oko.
- Będą się bić?! – zapytał Cloud z przerażeniem.
Castillianin tylko uśmiechnął się enigmatycznie.


LA PASSION - pasja


Mariachi mocniej uderzył w struny, kobiety zaczęły się powoli obchodzić, rzucając na siebie groźne spojrzenia. Jedna z nich powoli zaczęła wystukiwać rytm obcasem, zaraz po niej zrobiła to również druga. Gospodę wypełniło miarowe klaskanie wszystkich obecnych mężczyzn. Kobiety krążyły wokół siebie jak dwa dzikie koty, szukając okazji do skoku na przeciwniczkę. Wraz z muzyką przyśpieszyły. Ich ramiona unosiły się nad głowę i opadały w dół, a obcasy stukały coraz szybciej i mocniej.
- Ten taniec zwie się canario i jest bardzo popularny na Rancho Soldano. Spójrz jak szybko stawiają kroki.
Cloud Pierre patrzył z wyraźnym przejęciem. Podziwiał zacięcie na twarzach kobiet, ich falujące wokół głów włosy i wirujące kolorowe spódnice. Z zapartym tchem wypatrywał błyskających pantofelków i odzianych w pończochy łydek. Rywalizacja nie ustępowała, a tempo nabierało na sile. Krzyki dopingujące tańczące kobiety wypełniały całą salę. Przy każdym piruecie wybuchały aplauzy i gwizdy.
- A teraz kulminacja.
Muzyka zdawała się być jednym wielkim chaosem, a Clould Pierre wiedział, że gdyby opowiadano mu o tym w Montaigne, nie uwierzyłby. Teraz, kiedy przyglądał się widowisku na własne oczy, wypełniało go podniecenie.
W pewnej chwili jedna z kobiet, ta bardziej zmęczona jak przypuszczał Monteńczyk, zgubiła rytm i przystanęła. Na twarzy drugiej pojawił się uśmiech satysfakcji. Mężczyźni poderwali się z miejsc. Zgiełk oklasków był ogłuszający. Zwyciężczyni pełnym wdzięku krokiem podeszła do Clouda. Jej pierś w szaleńczym tempie unosiła się i opadała z wyczerpania. Mimo to była najpiękniejszą kobietą, jaką widział w życiu.


LA DIGNIDAD – godność


- A więc mój drogi, wygląda na to, że cię wygrałam. Na resztę wieczoru jesteś tylko mój.
Jej uroczy uśmiech zniewolił Monteńczyka. Spodziewał się, że dziewka zaproponuje mu noc w swym pokoju, gdzieś na piętrze gospody, jednak ona usiadła obok, mocząc delikatnie usta w czerwonym trunku. Nie czuł rozczarowania. To była nowość, jak wszystko tego dnia. Patrząc w czarne oczy dziewczyny usłyszał zza siebie głos Huana Miguela:
- Nie kochana. Wydaje mi się, że ja mam pierwszeństwo.
Cloud dostrzegł, że de Leon zakłada kamizelę i bierze do ręki broń.
- A więc panie Cloud Pierre de Fronsaque, słońce właśnie zaszło, upał odszedł wraz z nim, a my chyba mamy pewna niedokończoną sprawę do załatwienia. Trzeba ci wiedzieć, Castillianin zawsze staje do swych pojedynków, to kwestia honoru. Nie mamy również zwyczaju wyręczać się innymi. Nigdy nie tchórzymy i podejmujemy każde wyzwanie. De Leon rzucił Monteńczykowi jego surdut i podał broń, po czym wyszedł na zewnątrz gospody. Oszołomiony Cloud podążył za nim, z powrotem w stronę Parque del Mundo. Tym razem droga minęła znacznie szybciej i bez rozmów. Z chwilą kiedy ich stopy zaczęły chrzęścić o żwir alejek zrobiło się całkowicie ciemno. Tu, na południu, zgodnie z tym co słyszał de Fronsaque, nie jest to nic niezwykłego. Huan Miguel zdjął kapelusz i chwilę przed pojedynkiem rzucił:
- Szczęściem trafiłeś na ziemie Wolnej Castylli amigo. Gdybyś zdecydował się odwiedzić część mego kraju znajdującą się pod okupacją, z pewnością nie dowiedziałbyś się tylu rzeczy, a być może także nie wróciłbyś żyw do domu. A teraz zaczynajmy, szkoda wieczoru.


Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 5 / 6
Tagi: 7th sea | Castille



Czytaj również

El Fuego Interno
Tłumaczenie magii ognia z "Castille"
Generator Herezji
Castilliańskie narzędzie MG

Komentarze


wóda
    bello ;)
Ocena:
0
Ogrom informacji na temat najwazniejszych aspektow zycia w Castylli, przy tym podany w niesamowicie interesujacy sposob. Suche fakty zanudzilybypewnie juz po kilku zdaniach. Tutaj jednak...
W jednej, spojnej opowiesci udalo sie przedstawic autorce zwyczaje, kulture i temperament mieszkancow. Mysle, ze ten tekst moze stanowic niezla baze wiadomosci, ale tez 'klimatu' dla MG.
Do tego bardzo zgrabne zamkniecie tekstu w klamre pojedynku.
Piekny artykul. 5 +
23-12-2005 23:51
WieszKto
    Brawo!!
Ocena:
0
Super - to piekny prezent na gwiazdke.
24-12-2005 12:05
Streider
    Fajnie fajnie:)
Ocena:
0
Naprawdę:)
Laza - mam nadzieję, że w najbliższym czasie weźmiesz się za kolejny tekst tego formatu:)

26-12-2005 00:03
Alchemique
   
Ocena:
0
Przeczytałem i zakochałem sie w Castile - Genialne! Przejmujące! Bravo, Bravo! :)))
27-12-2005 20:40
~Laza

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Bardzo dziękuję za komentarze. Cieszę się, że zdołałam zachęcić do Castille ;) [taki był plan] Postaram się utrzymać poziom.
Pozdrowiam
28-12-2005 21:44
~Khamul

Użytkownik niezarejestrowany
    Gratulacje
Ocena:
0
Chciałbym pogratulować autorce tekstu i poinformować, że dokonała prawie niemożliwego: wciągnęła mnie w klimat Castille, choć nie przepadałem za południem...
01-01-2006 18:53
beneq
   
Ocena:
0
Gratulacje! To miom zdaniem jeden z lepszych tekstów zamieszczonych na tym forum. Jak nie najlepszy...:D
18-05-2006 17:39
Nadiv
    .
Ocena:
0
świetny artykuł, gratuluję :)
11-11-2006 14:26

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.