Fani Gwiezdnych wojen oczekują premiery trzeciego epizodu z wielką niecierpliwością, ale i z równie dużym niepokojem. Od czasu, gdy w lipcu zeszłego roku poznaliśmy tytuł tej – nie ukrywajmy – najważniejszej części nowej trylogii, są coraz bardziej spragnieni informacji dotyczących Zemsty Sithów. Właśnie ten epizod ma przynieść odpowiedzi na wiele dręczących wszystkich pytań i ukazać wydarzenia, o których jedynie wspomniano w starych epizodach. Oczywiście wątki te wielokrotnie próbowano rozwijać w Expanded Universe, czyli wszelkiej maści książkach, komiksach i grach. I mimo, iż owoce tych prób były bardzo różne – od zgniłego jabłka, po istne ambrozje, to George Lucas, tak niechętny EU, postanowił pokazać nam swoją własną wersję wydarzeń (do czego ma przecież prawo) i od nowa stworzyć całą historię pierwszych trzech epizodów.
Jakie będą skutki tej decyzji? No cóż 2/3 odpowiedzi mamy już gotowe, jedyne, co nam pozostaje, to mieć nadzieję, że to, co zobaczymy w EIII będzie warte długiego oczekiwania i z satysfakcją będziemy mogli rzec "The Saga is now complete".
Zapowiada się, że zobaczymy naprawdę sporo - Anakina Skywalkera przechodzącego na Ciemną Stronę Mocy i stającego się Lordem Vaderem, zagładę Zakonu Jedi, oraz powstanie i "pierwsze kroki" Imperium Galaktycznego.
Jak widać większe powody do radości będą mieli Ci, których domeną jest Ciemna Strona Mocy i Imperium. Jednak, jak można się domyślać, gdzieś pod koniec filmu Lucas ukaże narodziny nowej nadziei Jedi i całej galaktyki, czyli Luke’a i Lei, oraz początki osławionego Sojuszu Rebeliantów. Czyż nie będzie to zapowiedź pomyślnego zakończenia, którego byliśmy świadkami w Epizodzie VI?
Kto wie, może Zemsta Sithów jako "łącznik" między nową a starą trylogią spełni oczekiwania fanów Star Wars na całym świecie. Zaufajmy Mocy, że George Lucas nas nie zawiedzie i majowe widowisko spełni nasze - fanowskie - oczekiwania, dając nam dużo przyjemności oraz doskonałej zabawy w odnajdywaniu smaczków i powiązań z OT.
Niech Moc będzie ze wszystkimi fanami Gwiezdnych wojen i oby ta Moc, podobnie jak George L. nas nie zawiodła...