» Teksty » Artykuły » Niespodziewany gwiezdnowojenny event, czyli jak urozmaicić prapremierę dokumentu

Niespodziewany gwiezdnowojenny event, czyli jak urozmaicić prapremierę dokumentu


wersja do druku

Imperium się niepokoi - relacja z prapremiery Hubble 3D

Redakcja: Martyna 'Saya' Urbańczyk

Niespodziewany gwiezdnowojenny event, czyli jak urozmaicić prapremierę dokumentu
W łódzkim Cinema-City, w sali IMAX, 14 września odbył się specjalny, przedpremierowy pokaz filmu Hubble 3D, na który zaproszeni byli wybrani goście. Kiedy udało mi się telefonicznie zorganizować zaproszenie dla przedstawiciela Poltera (którym miałem być właśnie ja), nie spodziewałem się zbyt wielkich emocji podczas seansu. Wyobraziłem sobie niemal pustą salę kinową i malutką grupę dziennikarzy, oglądających ten trójwymiarowy dokument bez większego zainteresowania. Na szczęście zaproszenie uwzględniało możliwość zabrania ze sobą osoby towarzyszącej, w związku z czym bez chwili zwłoki zadzwoniłem do Fiszera. W ten sposób, na wszelki wypadek, zapewniłem sobie kompana, z którym łatwiej przezwyciężyć nudę.

Jakże wielkie, a zarazem bardzo miłe było nasze zaskoczenie, kiedy przybyliśmy do multipleksu. Zaraz po odebraniu wejściówki okazało się, że dla każdego gościa i każdej osoby towarzyszącej przygotowano zestaw popcornu z colą lub innym wybranym napojem. To jednak nic wobec tego, co zastaliśmy po dostaniu się na piętro, na którym znajduje się sala IMAX. Szturmowcy Imperium! Tak, ci z Gwiezdnych Wojen, w połyskujących białych kombinezonach, uzbrojeni w futurystyczne karabiny. Odprowadzili nas do bramki, gdzie już czekali na przybyłych Rycerze Jedi, Lord Vader i R2D2. Na całym poziomie porozstawiane były sporych rozmiarów talerze satelitarne i wszelkiej maści kosmiczny osprzęt, rodem z filmów sci-fi z lat osiemdziesiątych.

Stojąc w kolejce do baru, skonfrontowałem z rzeczywistością pierwszą z moich obaw – tą dotyczącą frekwencji. Jak już wspomniałem, spodziewałem się raczej garstki dziennikarzy, tymczasem - jak się okazało już w kinowym hallu - zdecydowana większość widzów czekała na ten sam seans, co ja. Wśród nich dostrzegłem nie tylko przedstawicieli lokalnych mediów, ale także sporo dzieci, przybyłych w roli osób towarzyszących. To właśnie ich uwagę w dużej mierze przyciągali ludzie przebrani za postaci ze Star Wars, którzy – rzecz jasna – reagowali na zaczepki nieletnich, sprawiając im jeszcze większą frajdę. Po wejściu na salę przekonałem się, jak dalekie od prawdy były moje wcześniejsze wyobrażenia – pomieszczenie było niemal w całości wypełnione.

Zasiedliśmy już w fotelach. Światła ściemniały, słychać komunikaty radiowe Szturmowców. Po chwili, swoimi specyficznymi "bzyczkami" i "piknięciami" ciszę przeszył również R2D2, rozbłyskując różnokolorowymi diodkami. Dzieci zaczęły się śmiać, a ja z Fiszerem wymieniliśmy się poglądami na temat takiej stylizacji eventu. Doszliśmy zgodnie do wniosku, że pomysł był całkiem fajny, zwłaszcza dla młodych widzów, ale mimo wszystko nieco naciągany. W końcu jedynym punktem wspólnym Gwiezdnych Wojen i Hubble 3D jest kosmos jako miejsce akcji. Po chwili snop światła padł na przedstawiciela kina, który w asyście dwóch Szturmowców (jako ich więzień) gotów był odczytać kilka słów przygotowanych na wstęp i przywitanie gości. Okazało się, że organizatorzy wymyślili krótką historyjkę dla ubarwienia tej prapremiery. Jej główne założenia dotyczyły niezadowolenia Imperium z coraz sprawniejszej eksploracji wszechświata przez Ziemian – eksploracji, póki co, optycznej, możliwej właśnie dzięki teleskopowi Hubble'a.

Po tak luźnym, zabawnym rozpoczęciu nastąpiła krótka część merytoryczna, przygotowana przez specjalistę z dziedziny astrofizyki. Garść przydatnych, cennych informacji została przekazana w bardzo błyskotliwy, nie pozbawiony humorystycznych akcentów sposób, co moim zdaniem skutecznie wykluczyło potencjalne znudzenie, nawet dzieci. Tym bardziej, że prelegent wytłumaczył między innymi zasady działania mapek nieba, które każdy z gości otrzymał przy wejściu. Kiedy organizatorzy wyszli, tudzież przenieśli się na swoje miejsca wśród widowni, a snop światła zgasł, Lord Vader postarał się wyprowadzić R2D2, nieco niepokornie piszczącego jeszcze do widzów. Nagle na ekranie pojawił się dżingiel technologiczny IMAX, później trailer nadchodzącego wielkimi krokami filmu TRON: Dziedzictwo. Następnie rozpoczął się już właściwy film, na który wszyscy przybyliśmy.

Najwyższa pora napisać parę słów o samej produkcji. Otóż Hubble 3D jest filmem dokumentalnym, opowiadającym w wielkim skrócie historię powstania i umieszczenia na orbicie teleskopu Hubble'a, oraz – a może przede wszystkim – ostatnią misję naprawczą tegoż teleskopu. Z obrazu dowiadujemy się również paru faktów dotyczących wszechświata, znajomość których zawdzięczamy właśnie temu fenomenalnemu urządzeniu.

Oglądanie dokumentów w kinie to w dzisiejszych czasach niezbyt często praktykowany zwyczaj, ponieważ w kinowej dystrybucji przeważają utwory fabularyzowane. Te ostatnie, dzięki możliwościom pełnej kreacji przy ich realizacji, z założenia mają strukturę dramatyczną, która podnosi ich efektowność. Twórcy Hubble 3D postarali się jednak, by również ich dokument nie był pozbawiony atrakcyjności. W tym celu mocno udramatyzowali swój film, tworząc atmosferę intensywnego napięcia, towarzyszącego niebezpiecznej misji, od której zależeć może przyszłość teleskopu, a tym samym przyszłość badań nad kosmosem. Nakreślili przy tym także polityczny konflikt towarzyszący rozważaniom nad sensem utrzymywania sprawności Hubble'a kosztem wysokich nakładów finansowych. Jak w każdym dobrym filmie, nie zabrakło również elementów "rozluźniających" w postaci humorystycznych scen jedzenia i serii żartobliwych komentarzy, powtarzanych od czasu do czasu przez załogę promu kosmicznego.

Aby uspójnić całość zrealizowanego materiału, twórcy postanowili zastosować pewien sprytny i nienachalny chwyt. Mianowicie, zatrudnili do współpracy Leonardo DiCaprio, który użyczył swego głosu jako narrator, komentujący poszczególne sceny. Głośne nazwisko zapewne posłużyło za reklamę, albowiem poza nim, w produkcję nie był zaangażowany nikt znany. W związku z powyższym, autorstwo filmu przypisuje się wytwórni Warner Bros. Pictures, spółce IMAX Filmed Entertainment oraz NASA, uznając go za dzieło zbiorcze.



Trzeba przyznać, że owoc tej współpracy, choćby pod względem technicznym, sprawdza się całkiem nieźle. Autentyczne zdjęcia astronautów i naukowców, najpierw na Ziemi, następnie na pokładzie promu i podczas prac naprawczych teleskopu, przeplatają się z animacjami komputerowymi ukazującymi rozmaite ciała niebieskie i wirtualną podróż w kierunku tych najbardziej oddalonych od naszej planety. Całość zrealizowana jest w technologii 3D, co dodatkowo zwiększa atrakcyjność tego dokumentu. To zresztą jeden z powodów, dla których jest on wyświetlany w kinach. Wszak trójwymiarowe telewizory i monitory to narazie niezbyt powszechny sprzęt w domowych zaciszach, a i jego jakość pozostawia wiele do życzenia. Pisząc o trójwymiarowych zdjęciach warto zaznaczyć, że także materiały archiwalne, sięgające roku 1989, zostały poddane cyfrowej obróbce, dzięki której można je oglądać w trzech wymiarach.

Na uznanie zasługuje fakt, że twórcy szczęśliwie nie posunęli się do przesady praktycznie w żadnym względzie. Obraz ogląda się bardzo przyjemnie, informacje podane są w interesujący sposób, całość się nie dłuży. Długość filmu, zresztą, praktycznie na to nie pozwala; trwa on niespełna godzinę. Seans uprzyjemnia także całkiem ładna, pasująca do zdjęć muzyka, starannie dobrana przez Micky'ego Erbe i Maribeth Solomon, obejmująca zarówno chłodne, symfoniczne aranżacje, jak i tropikalne brzmienia wykorzystujące na przykład ukulele.

Oczywiście film nie jest wolny od wad, aczkolwiek w wypadku dokumentów nieco inaczej się je ocenia. Tym, co mogło drażnić widzów, jest pewna powtarzalność niektórych informacji, przez którą można odnieść wrażenie, że twórcy chwilami zwyczajnie "leją wodę", aby zmieścić się w ramach określonego metrażu. Z drugiej strony, gdyby film był jeszcze krótszy, opłacalność wydania ponad dwudziestu złotych na bilet mogłaby zostać poddana w wątpliwość przez co bardziej oszczędnych widzów. Specjaliści w dziedzinie astrofizyki zapewne znajdą też powody do narzekań na nadmierne uproszczenia pewnych kwestii. Aczkolwiek moim zdaniem, w obrazie przeznaczonym do masowej dystrybucji, na który wybrać się mogą całe rodziny z dziećmi, tego typu uproszczenia są nie tylko dopuszczalne, ale wręcz wskazane.

Jest jednak pewna kwestia, której nie mogę pozostawić bez krytycznego komentarza. Mianowicie, dubbing. Zdaję sobie sprawę, że brak napisów ma zapewne dwie główne funkcje. Pierwsza: nie odwracać uwagi od efektów wizualnych. Druga (być może ważniejsza, mając na uwadze fakt, że 3D staje się dziś normą): skoro dzieci mają na ten film przychodzić z rodzicami lub z klasami, to trzeba im jak najbardziej ułatwić i umilić odbiór. O ile jestem w stanie to zrozumieć, o tyle dla przeciętnego dorosłego widza może to być nieco drażniące. Już nawet nie chodzi o jakąś wrodzoną niechęć do dubbingu. Rzecz w tym, że w tym obrazie znajduje się mnóstwo wypowiedzi bardzo spontanicznych, naturalnych, emocjonalnie "zwyczajnych", "nie-aktorskich", tłumaczenie których po prostu się nie sprawdza. Przez dubbing całość sporo traci. W moim odczuciu lektor wydawałby się lepszym rozwiązaniem. Jednak z drugiej strony, gdybym był na przykład Niemcem lub Włochem, pewnie nie zwróciłbym na to uwagi...

Oceniając Hubble 3D trzeba stosować zupełnie inne kategorie, niż zazwyczaj, podczas recenzowania filmów fabularnych. Ten dokument to ciekawostka, którą ogląda się zupełnie inaczej. Postawiono w nim na atrakcję, która nie tylko pozwala temu rodzajowi kina trafić na srebrny ekran, ale zadziwiająco dobrze się przy tym sprawdza. Myślę, że docenić należy też edukacyjny wymiar tego typu projektów, który efektowność tylko wzmaga, służąc za swoisty "wabik" na młodych widzów (i nie tylko).

Cały event Hubble'owo-Gwiezdnowojenny wypadł całkiem sprawnie. Fajna impreza z bardzo sympatyczną atmosferą, nieprzesadnie nagłośniona w mediach. Generalnie, organizacja nie budziła żadnych zastrzeżeń, a goście dostali porcję rozrywki niepozbawioną garści pożytecznych informacji. Choć pomysł na zmieszanie Star Wars z bardziej "przyziemnym" (nie wiem, czy to oby napewno dobre słowo) tematem początkowo budził pewne wątpliwości zarówno moje, jak i Fiszera, to ostatecznie wpłynął znacząco na wytworzenie się tego specyficznego klimatu, który tak bardzo nam się spodobał.

Dziś, przerzucając kanały telewizyjne natrafiłem na program o innej misji naprawczej Hubble'a na kanale Discovery. Kiedy spojrzałem na zdjęcia wykonane zwykłym szerokokątnym obiektywem doszedłem do wniosku, że choć na małym ekranie prezentują się one całkiem fajnie, to jednak zatęskniłem za tą skalą, jaką serwuje Hubble 3D. Być może dałem się nabrać "efekciarstwu", zapełniając sakwę trzech amerykańskich firm, ale jeśli miałem z tego frajdę, to co z tego? Zgaduję, że spora część widzów też będzie miała, jeśli tylko zdecyduje się na seans. Wprawdzie nie doświadczą tego tak, jak na prapremierze, ale wrażenia powinny być całkiem przyjemne. Nie jest to wprawdzie film, który z czystym sumieniem mógłbym polecić wszystkim, ale – cytując jedną z wypowiedzi na pewnym forum internetowym – "jeśli lubicie takie klimaty..." Innymi słowy, jeśli lubicie dokumenty, jeśli tematyka kosmosu jest Wam bliska, jeśli interesuje Was wszechświat i jego tajemnice, jeśli – wreszcie – nie mieliście jeszcze okazji zobaczyć tego wszystkiego w kinie, to czemu nie spróbować?

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Zjawa
Zimno wszędzie, głucho wszędzie, niedźwiedź będzie?
- recenzja
2013: Top 5 filmów
Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku
Wielki Gatsby
Wielkie nadzieje, średni efekt, piękne widowisko
- recenzja
Django
Stara szkoła, nowa jakość, najnowsza twarz Quentina
- recenzja
Incepcja
Sen Nolana
- recenzja
Incepcja
Nie śpij, bo cię okradną!
- recenzja

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.