» Blog » Trzewikowszczyzna
07-07-2007 16:22

Trzewikowszczyzna

W działach: gry planszowe, felieton | Odsłony: 51

Trzewikowszczyzna
Forma gier wydawanych pod znakiem Cheapass z pewnością wyróżnia je na tle innych wydawnictw. W zalewie ciężkich, kolorowych pudeł, wypełnionych po brzegi żetonami, figurkami i grubymi taliami kart, produkcje stajni Cheapass prowokują wręcz swoją lekkością i kłują w oczy czarno-białą oprawą. Znaczące są też różnice w cenie. Cheapass zdaje się krzyczeć: Stary, dajemy Ci fajną grę, z dopracowanymi zasadami, po rozkosznie niskiej cenie. Nie płacisz, za tonę bitsów oraz kolorowy tusz. Nie płacisz za solidne pudło. Dostajesz esencję, zasady i wszystko co potrzebne do grania. Nie zawyżamy sztucznie kosztów, nie płacimy uznanym grafikom, ani wytwórcom figurek. Dostajesz wyjątkowe zasady i elementy konieczne do gry. Wszystko to za 10 dolców. Ty oszczędzasz, a my i tak troszkę na tym zarobimy. Za cenę jednej „wypasionej” gry dostaniesz u nas cztery.

W tym szaleństwie jest reguła. Przyszło mi zagrać w trzy gry wydawnictwa Cheapass. Unexploded Cows, Kill Doctor Lucky oraz Witch Trial. Każda z nich jest inna. Łączy je tylko czarno-biała oprawa. Unexploded Cows – w polsce wydane nakładem Wydawnictwa Portal jako AtoMuuuuówki – to bardzo lekka party-game o dowcipnej tematyce. Kill Doctor Lucky z kolei jest grą o znacznie większym stopniu muzgożerności. Witch Trial zaś jest czymś pomiędzy. Te dwie ostatni gry łączą się ze sobą w warstwie tematycznej. Obie „dzieją się” w klimatach lat bliskich fine de cicle.

Lakka gra imprezowa w czerni i bieli? Może być. Znam to z Wiochman Rajzera, pamiętam z Sim Wiochy. Dowcipny temat, niezobowiązująca komiksowa oprawa.

Gra odnosząca się wprost do wieku pary i początków wieku elektryczności? Jasne. Ma to klimat. Jest estetycznie powiązane. Pamiętam wystrój książek i gazet, znam wygląd ówczesnych reklam. Mimo toporności wydania, mam wrażenie, że trzymam w dłoniach produkt prosty, lecz elegancki.

Wydawnictwo Portal przenosi formułę Cheapassa do polski. Czy jest to tak świetne zagranie jakby mogło się wydawać? Moim zdaniem nie. Moim zdaniem to poniekąd strzał do własnej bramki.

Mam wielki szacunek do Ignacego Trzewiczka i Wydawnictwa Portal. Za to że swego czasu skutecznie (czytaj na dłużej niż 5 numerów) przełamał monopol prasowy na rynku gier fabularnych. Za to, że dzięki Portalowi powiało nowością, nieszablonowym spojrzeniem. Za to, że Portal jest jedynym wydawnictwem, które potrafiło stworzyć polskiego erpega i utrzymać go z sukcesem na rynku. Za to, że Portal był prekursorem nowej fali gier planszowych (fali, po której wszyscy teraz surfujemy). I samego Ignacego Trzewiczka za wielki zapał, za upór w dążeniu do celu. Za to, że nie odpuścił i przetrwał recesję pierwszych lat XXI wieku. Za trzy edycje Pionka i propagowanie gier planszowych.

Zadaję sobie jednak pytanie, czy metody, który sprawiły, że Wydawnictwo Portal dziś kwitnie, że wydaje polskie gry, będą skuteczne teraz, kiedy o recesji już nikt nie pamięta? Czy to co sprawdziło się w chwili załamania rynku, sprawdzi się i dziś? Czy nie jest tak, że rynek gier planszowych, to jednak zupełnie inni klienci, to inny target (pod wieloma względami) niż erpegowcy?

Z erpegów się wyrasta, erpegowcy to często licealiści i studenci, a zatem w sporej liczbie osoby, których portfele są cienkie, którzy liczą każdy grosz. Dla nich ważne jest to, czy gra jest tania, czy mogą sobie ściągnąć ją z sieci – tylko po to, żeby mieć później na piwo, fajki, albo bilet miesięczny. Często są zależni finansowo od rodziców. Ilu znacie rodziców, którzy z chęcią dają dzieciakowi na podstawki czy dodatki? To bardzo niestabilny rynek, z niepewnym klientem. Cena gra ważną rolę. Pamiętam siebie, dla mnie było to dosyć istotne.

Dziś zarabiam. Stać mnie i na fajki, bilet i jeszcze grę planszową. Płace za mieszkanie, jedzenie – ale przyjemności nie są problemem. Mam swój własny niezależny portfel. Dziś stać mnie na Tygrys i Eufrat, Osadników, Neuroshimę. Stać mnie na kupno pisma poświęconego mojemu hobby. Jeszcze parę lat temu, żeby kupić Portala rezygnowałem z czterech obiadów w stołówce. Wówczas Machina wydawała mi się produktem o idealnym stosunku cena/jakość/grywalność (nawet miałem wrażenie, że wychodzę na tym lepiej niż wydawca). Ale dziś, gdybym miał wybór – czy zostawić w sklepie 30 zlotych za Machinę czy 120 za Ticket to Ride (bo obie gry uwielbiam), zgadnijcie co bym wybrał. I odwrotnie, gdybym miał do wybory czarno-szaro-białego TtR za 30 i w pełni kolorową Machinę, z solidnymi kartami i żetonami za 120. Pewnie, wziąłbym to co droższe i lepiej wykonane. Stać mnie.

Za to nie stać mnie dziś na gry fabularne. Paradoks? Nie, gdyż za rpg płacę czasem. Sesja zżera 5 godzin. Przygotowania do niej dwa lub trzy razy więcej. Sesja eliminuje z towarzystwa moją dziewczynę, oraz żony lub dziewczyny kumpli. Wpadając na herbatkę do domu zaprzyjaźnionej pary nie zaproponuję od niechcenia sesyjki w Warhammera, za to z chęcią partyjkę Osadników, Ticketa czy Mag-blasta. Nawet dłuższe gry takie jak Gra o Tron, czy Arkham Horror (mimo zbliżonego do sesji czasu trwania) eliminują parę dobrych godzin przygotowań. Może to lenistwo, a może to wspólne wielu ludziom przed trzydziestką wrażenie, że czas płynie szybciej niż kiedyś. Tak czy inaczej na RPG mnie nie stać.

Czy bardzo się pomylę, kiedy stwierdzę, że w podobnej sytuacji znajduje się spora liczba niegdysiejszych erpegowców? Czy was też nie stać na RPG? Czy zatem nie jest tak, że byli erpegowcy, kiedyś biedni studenci (z nadmiarem czasu), dziś są już jakoś sytuowani finansowo (lecz wiecznie na debecie czasowym), są już innym targetem?

Jest jeszcze jedno. Kiedy byłem bajtlem (tak się w mych stronach nazywa dzieciaka) grałem z rodzicami. Pamiętam Kokosy (mutacja Monopoly) wycięte z gazety Razem, lub z Panoramy, pamiętam niedzielne Makao i Eurobussines. Nie znam nikogo, kto by niedzielę poświęcał na erpegowanie z rodzicami. Nie znam też zbyt wielu rodziców patrzących przychylnie na RPG. Moje pokolenie albo jeszcze nie wydało dzieci, albo wydało, lecz są jeszcze zbyt młode. Targetem wydawnictw RPG nigdy nie byli rodzice, a to oni posiadają środki. W przypadku gier planszowych może być jednak inaczej. Bo jeśli dajmy na to mój ojciec, wyciągnie na imprezie rodzinnej Warhammera, to raczej partnera nie znajdzie. Jeśli zaś, wyłoży na stół Ticketa, to nawet jeśli wujek popuka się w czoło, a ciotka rzeknie: Jasiu dorośnij wreszcie, to ciągle będzie mógł zagrać ze mną, albo postępową babcią, albo chmarą berbeci. Kto wie, może nawet zaintrygowany wujek weźmie w końcu jednego głębszego na odwagę i sam się do gry na tą godzinkę przyłączy.

Cheapass jest buntownikiem na bogatym rynku. Jedzie pod prąd, wyróżnia się. Jest czarno-biały w bezmiarze koloru. Wydawnictwo ma urok anarchisty. Ale jak długo prosperuje rynek gier planszowych w ameryce czy europie? Dwadzieścia, trzydzieści lat? Może więcej?

A u nas? Raptem trzy. Czy nie jest tak, że pragniemy kolorowych wydań, mocnych żetonów i ciężkich pudeł? Czyż nie jesteśmy jak pustynia pragnąca wody? Sądzę, że okres wydawania gier po najniższych kosztach rynek ma za sobą. Klienta stać nie tylko na gry fajne, ale przy tym świetnie wykonane. Bo jeśli chcę nabyć prześwietną grę, to chcę, żeby jakość wykonania też mnie zadowalała. I gdyby dziś, ktoś wydał jeszcze raz pierwszą Machinę i sprawił, że żetony byłyby grube i twarde oraz w pełnym kolorze, że karty nie dość, że barwne to jeszcze posiadające zaokrąglone rogi (i w ogóle wykonane jak te w Magblaście) i gdyby ten ktoś dołączył kolorową instrukcję na kredzie, a pudło wyposażył w ergonomiczną wytłoczkę, to zapłaciłbym za tą grę godną cenę. Tak jest beknąłbym za nią 120 złociszy bez wahania.
0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


13918

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Zgubiłem Kokosy przepraszam. Ale szukając info do ostatniego wpisu, znalazłem Swiat Młodych (te z grami). Zagrywaliśmy się kiedyś też w Tranzyt też fajna Monopolowa i taką gierkę o wyścigach samochodowych (nazwy nie pomnę)
.
A co do tekstu - zgadzam się. Choć nie pogrywam. Space Hulka łyknąłem po kolosalnej kiedyś kwocie (nie pamietam ale drogo było jak fix) Ale to jest dla mnie planszówka. Tania planszówka to jest były Labirynt Śmierci (nie siedze tak w temacie) - masa kolorowych żetonów, kolorowa okładka do instrukcji etc. To tania gra.
Planszówka musi być wykonana w miarę normalnie. Jak widzę te planszówki z wytoczonymi na tokarce kawałkami drewna i kawałki papieru zrobione na offsecie czarno białym to aż chce mi się poważnie i serio wejść w ten bussines skoro ludzie to łykają. Serio.
07-07-2007 16:38
~JCF

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ciekawy wpis.
07-07-2007 16:41
18

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Świetny wpis.

Ciekawe, ostatnio czytam więcej wpisów blogowych niż tekstów. Widocznie krótka forma zwyciężyła nad dokładnymi opracowaniami ;)
07-07-2007 17:04
Deckard
   
Ocena:
0
Wypada coś powiedzieć o rpg, gdyż imo spoglądasz na problem z polskiej perspektywy (czego nie dokonujesz pisząc o planszówkach) ;)

Mitem jest, iż sesja wymaga x godzin przygotowań. Panteon zakłada także konieczność bycia w temacie, wyjaśniania ton specyficznych reguł itp, aby móc w ogóle pomyśleć o grze. Trzecim dość długo już nieaktualnym poglądem jest stwierdzenie, iż rpg nie jest wymierzone w dorosłych ludzi. Nieaktualnym oczywiście dla osób, które mają chęć wyjrzeć gdzieś poza Odrę, chociażby tylko 15 minutowym wypadem Mozilli/Opery.

Sporo przedstawicieli rynku niezależnego gier poszło po rozum do głowy i przetargetowało się w okolicy przełomu wieków. Dzięki temu otrzymujemy gry, do których w najgorszym razie wymagana jest lektura książeczki przez góra jedną osobę, często zaś system poznaje się w biegu. Zasady są tak spisane, iż wszystkie duperele poznaje się na własnej skórze w pierwszym kwadransie kontaktu z grą. Dochodzi jeszcze czynnik ludzki - dobrze skonstruowana gra umożliwia aktywny udział nawet kilkunastu osób, nie ma rozchwiania typowego dla niektórych tytułów planszowych.

Na koniec - target wiekowy. Generalnie w US w rpg gra starsze pokolenie, choć często są oni uważani za geeków itp. Aby przełamać ten stereotyp kilku twórców napisało gry, które z pełnym przeświadczeniem można polecić właśnie dorosłym odbiorcom - nie z uwagi na (uwaga, polski schemat myślenia) krew, niepojęte wariactwa itp. Nope. Gry takie są wymierzone w dorosłych, gdyż poruszają kwestie, które łatwiej przyswoić albo które są takimi z gatunku "niemal-codziennych".

Kilka tytułów w ramach dobrej bibliografii:

Breaking the Ice i Shooting the Moon - dwie gry autorstwa Emily Care Boss. Pierwsza z nich dotyczy niczego innego jak właśnie poznawaniu drugiej osoby oraz randkowaniu. Shooting jest jakby kontynuacją - w końcu w zyciu każdej pary może pojawić się ktoś trzeci ;)

It Was a Mutual Decision autorstwa Rona Edwardsa (yup, to ten Ron z the Forge) - epizod III, czyli gra o rozstającej się parze/małżeństwie a raczej niemożności zostawienia takiej sytuacji swojemu biegowi.

Tak więc nie ulegajmy stereotypom - jest nieco inaczej, ale trzeba na to spoglądać nie przez pryzmat "rpg po polsku". Planszówki otworzyły ludziom oczy, może z rpg będzie podobnie.
07-07-2007 17:21
Neurocide
   
Ocena:
0
Pisze o polskich stereotypach bo mieszkam w polsce gdzie indie jeszcze na dobre nie dotarło, a i erpegowe rodziny nie wydały jeszcze a świat erpegowej nastoletniej latorosli.
07-07-2007 19:05
644

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ale zawsze mozesz grac w Savage Worlds, targetem tej gry sa ludzie po 30 :)

Tak, dzien bez reklamy to dzien stracony.
07-07-2007 19:58
piotr pielgrzym
   
Ocena:
0
Tak, i właśnie dla tego nie czuję się targetem SW i chyba będę musiał przerzucić się na Neuroshimę, chlip;(

Ale Ramel ma rację, SW jest właśnie dla takich ludzi, o czym przekonałem się na przykładzie Reloaded (pewnie do dziś nie chcą mi wybaczyć tej pięćdziesiątki;-) )

A co do Portala: w dużej mierze Dobra Gra, jak i wcześniejsze produkcje, są dla erpegowców, którzy w trakcie oczekiwania na kolejny dodatek do Neuroshimy czy RPO mogą sobie kupić taką grę. Ale mogę się mylić, bo nie mam bladego pojęcia o tym, jak wygląda scena planszówkowa (sądząc po głosach dotyczących Gry Roku dla Hexa nie jest ona zbyt przychylna produktom z Portala).
07-07-2007 20:52
Neurocide
    hmm...
Ocena:
0
wolałbym się skupić w dyskusji nad meritum czyli grami planszowymi. O rpg pisałem jako o pewnym nawyku wydawnictwa Portal i przeniesieniu mechanizmu przetrwania okresu recesji, a także traktowaniu klienta planszowkowego jak erpegowego. Nie wiem czy moje smiale tezy mają uzasadnienie, bo wiem ze patrze na sprawe egoistycznie i przez pryzmat wlasnej sytuacji materialnej (aktualnej - bo szesc miechów temu wygladałaona zgoła odmiennie)
07-07-2007 22:59
~Tycjan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ja się z tobą zgadzam w 100% Ja rozumiem że to niby tanio, ale jak pizza kosztuje czasami 30zł To czy to faktycznie tanio? Czy graczy nie jest stać na kupienie czegoś droższego? Jest to trochę podobne do stanu rynku oprogramowania dla firm. Twórcy tłumaczyli że piszą programy w DOS bo do tego potrzebne są tańsze komputery... Ja jednak grając w gry lubię mieś w reku i przed oczyma coś ładnego. Nawet głupie dominino które kupiłem ostatnio w empiku o wiele lepiej "smakuje" wykonane z materiału a'la klawisze fortepianu ;)
Na koniec: wydawcy dbajcie o nasze smaki.
07-07-2007 23:15
beacon
   
Ocena:
0
Nie znam się na planszówkach, ale na erpegach owszem. Według mnie to znakomity felieton, szkoda, że nie na główną poltera ;) Do blogosfery go!
08-07-2007 00:42
13918

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Za to ja znam się na wszystkim jak nikt.
08-07-2007 07:17
~Pancho

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Bardzo dobry tekst. Felieton o takiej samej treści mógłby wypłynąć z pod moich palców, bo mam dokładnie taki sam pogląd na sprawę. No może z wyjątkiem tego, że nikt nie nazywał mnie w dzieciństwem bajtlem :) Dodam tylko, może kontrowersyjną tezę, ale wydaje mi się całkiem sensowną, że Trzewik jako Portal (i np. Puszon jako Kuźnia Gier) spaczeni są mocno konwentami RPG i fantastyki. Obaj są weteranami tych imprez i w swoich wyobrażeniach widzą potencjalnych graczy tylko jako konwentową RPGową brać. A wśród dobrych, wesołych kumpli, z którymi żeby się spotkać przejechaliśmy kupę kilometrów ważna jest przede wszystkim dobra zabawa, kupa śmiechu, nie ma znaczenia wygląd gry planszowej czy karcianej, istotna jest grywalność i pomysł (najlepiej jeżeli jak najbardziej szalony). Obaj wydają część gier właśnie pod taki target, bo taki sobie stworzyli profil potencjalnego gracza.

Niestety moim zdaniem nie trafia to do większości dzisiejszych planszówkowiczów. Stąd później ewentualne konflikty, kiepskie recenzje, zdziwienie autorów : „przecież testowaliśmy na mnóstwie konwentów i wszystkim się podobało, same pozytywne opinie!”. Trzewik próbował wmówić części osób, których - o dziwo! - Machina II czy Atomuuuówki nie rzuciły na kolana, że po prostu nie lubią party game. Oskarżenie absurdalne gdy wiemy, że ta sama grupa osób, która nie bawi się dobrze przy Atomuuuówkach potrafi rewelacyjnie bawić się przy Pitchcar mini, Cash’n’Guns, Santy Anno, Hystericoach czy Bang! Czyli dokładnie klaruje się taki sam wniosek jak z twojego felietonu: jeżeli mamy wybrać grę fajną, ale brzydką czy fajną, ale ładną to zawsze wybieramy to drugie. Szczególnie gdy cena produktu nie jest warunkiem krytycznym zakupu, a na rynku pojawia się mrowie gier i trzeba wybierać tylko te najlepsze, te kompletne.
08-07-2007 09:48
Szczur
    Spostrzeżenia podobne
Ocena:
0
wnioski całkowicie inne.

Ja tam zauważyłem u siebie, że planszówki wypadają znacznie szybciej niż erpegi z braków czasu. Te duże, kolorowe, skomplikowane planszówki na wiele osób.
No bo 4 osoby do Prince of the City i 5 godzin czasu na grę, to sesja wilkołaka. Więc PotC leży na półce.
Podobnie z innymi pozycjami - zawsze przegrywają przy zestawieniu z sesją RPG. Z wyjątkami prostych, miłych i przyjemnych gier, w które da się zagrać podczas rozmowy przy piwie jak choćby Mag-Blasta czy First World War. Pozostałe planszówki doceniam w Games Roomie.
Nie zgodziłbym się również z tym, że sesja to kilkadziesiąt godzin przygotowań. Jestem trómajstrimowym graczem, mistrzuje w futrzaka (nie są to raczej indie ;) ) i problem jakichkolwiek przygotowań rozwiązuje nosząc ze sobą notes. Spokojnie można poświęcić te kilka marnowanych godzin tygodniowo (jazda autobusem na przykład) na solidne przygotowanie do sesji.

Ale tekst dobry :)
08-07-2007 10:28
Neurocide
   
Ocena:
0
Pancho: Nawet radykalniej na to patrzysz niz ja. Wykształcił się w polsce jakiś taki Polisz Stajl: tanie dowcipne gry, bedące satyrycznym przedstawieniem polskiej rzeczywistości. Czarno-białe, tak sobie wydane. Zaczało się to od Sim Wiochy, potem była Machina a potem te produkty z Kuźni. Na konwentach to zawsze dobrze szło. Zalatywało w tym PRLem, także w warstwie wykonania. A dziwi mnie taka postawa wydawnictw tym bardziej, że Ignacy to bywalec Essen i na bank odbył tam kilka powaznych rozmów z projektantami czy wydawcami o targetach i tych sprawach, a Puszon ma dobre wsparcie medialne - tu wyborcza coś napisze, tu audycja w radiu.

Szczur: Z tym czasem to jest tak, że nie liczy sie suma tygodniowa, ale tak naprawdę dzienna. Bo jak ktoś ma np. 14 godzin wlnych (absolutnie i do zmarnowania) to wazny jest ich rozkład. I jesli masz 2 razy po 7 to jest to inaczaj niż 7 razy po 2. W pierwszym przypadku zagrasz sobie dwie długie sesje. W drugim rozegrasz 14 parytjek w Puerot Rico, NS HeX, Osadników czy Ticketa.
08-07-2007 14:43
Szczur
   
Ocena:
0
Neurocide - no suma dzienna oczywiście odgrywa rolę. O tym też pisałem - u mnie długie gry (Attack!, Prince of the City, GoT) zdecydowanie zajmują taki sam kawałek czasu (i zazwyczaj potrzebują tylu samo osób) jak sesja RPG - i dlatego wylatują z grafiku.
Jasne, jak mam 2h wolne w tygodniu to mogę sobie zagrać w coś krótszego i/lub na mniejszą liczbę graczy. A już na pewno z bardzo szeroką tematyką - taki właśnie Ticket, w którego może bawić się każdy, jest dobrym przykładem.
Również przygotowania do sesji nie zależą zbytnio od rozkładu dziennego wolnego czasu - to da się zrobić niezależnie czy masz 2*7 czy 7*2 godziny.
08-07-2007 15:14
Deckard
   
Ocena:
0
Neuro:

Widzisz - ale takie podejście jest ryzykowne z punktu widzenia wydawcy. Idą za tym w parze zmiany wykonawców, potrzeba zmiany grafików, produkt musi być profesjonalnie przetestowany, cena zarazem nie może wyorbitować zbyt wysoko.

Oczywiście w pełni rozumiem Twoje podejście - planszówki są nabywane mniejszym wkładem finansowym, niż rpg, angażują szersze grono (zarówno wiekowo, jak i pod względem zainteresowań) - niestety całokształt doświadczeń wydawców (z korzeniami w rpg, który jest najbardziej pop... rynkiem w Polsce) każe im traktować jakiekolwiek odchylenie o ułamek stopnia od pionu jako szaleństwo i zbytek.
08-07-2007 20:02
~kwiatosz

Użytkownik niezarejestrowany
    ano
Ocena:
0
2 razy mi już komentarz długi popłynął, zaczyna mnie to irytować, więc tylko skrótowo tym razem:
Generalnie się zgadzam, ale taki Wiochmen jest wykonany harmonijnie, więc wybieram go ponad Shadows over Camelot, które też jest wykonane harmonijnie i ślicznie. Dlaczego? Ponieważ obie gry są wykonane bardzo dobrze w kwestii oddania wykonania, to wybieram grę lepszą, więc upada samodzielna teza o wybieraniu gier po prostu ładniejszych, dla mnie liczy się harmonia.

Takiej harmonii zupełnie pozbawiony jest papierowy Glik, którego przez to nie mogę strawić. Natomiast drewniany już będzie śliczny oraz dla mnie mocno kuszący do zakupu. Bo w papierowym wykonanie nijak nie ma się do gry samej w sobie. NSHex jest dosyć siermiężny, ale taka właśnie winna być gra o świecie po drugim wielkim wybuchu.

Wiadomo, że sama grafika człowieka nie przekona (mnie np Filary Ziemi w ogóle nie ruszają - ładne, ale nudne), więc gry tylko ślicznej nie kupię. Z drugiej strony nie kupię gry mega brzydkiej, ale dosyć dobrej. To czego ja się domagam, to wcale nie ładne wykonanie, ale wykonanie współgrające z grą. NSHex na grubym kartonie z nitem oraz grubymi żetonami o prostych rysunkach? Zdecydowanie tak. Elegancka gra logiczna wydana na papierze, w dodatku przez ślepych drukarzy? Zdecydowanie nie. A drewniany Glik? Ano owszem:)


Mózgożerności, a nie muzgożerności, Wiochmen Rejser, a nie Wiochman Rajzer, a fine de cicle to zakłądam chodziło o fin de siecle?
09-07-2007 00:56
~trzewik

Użytkownik niezarejestrowany
    trzewik o trzewikoczymś tam :)
Ocena:
0
Jako że chodzi mi po głowie od dawna felieton o dokładnie przeciwnej tezie, odpowiedź wkrótce na GFanatic :D
09-07-2007 08:57
Neurocide
   
Ocena:
0
Deckard: Własnie rynek traktowany jest jako rynek erpegowców. Z konsekwencjami. Inny target, inny portfel. I uważam, ze to nie jest najmądrzejsze. Rynek rpg to rynek, którego klientem nie będzie: mój rodzic, moja dziewczyna, ani rodzic kumpla, ani jego dziewczyna. W przypadku gier planszowych te osoby są już potnecjalnym klientem. Po trzech grach w Ticket to Ride są jego murowanym klientem.

I jeszcze teza moja jest taka, ze na planszówkę mogę wydac wiecej niż na podręcznik do RPG.

Wyobraźcie sobie Magblasta, do którego karty wykonanoby na poziomie tych z Bonapartego. Te same rysunki co w oryginalnym Magblascie, tylko papier inny i rogi nie zaokrąglone. Wyobraźmy sobie, że ta gra kosztowałyby 30 zyli. Alternatywa jest teoretyczna. Gra trzy razy droższa jest o od cholery bardziej wytrzymała i podatna na zużycie. Uważam, że wydawanie gry na poziomie kart do Magblasta, lub przynajmniej przecietnej karcianki to podstawa. W przeciwnym razie karty się niszczą ze wzgledu na kwadratowe narożniki nawet w koszulkach. O ile procent zaokraglone narożniki podrażają koszt gry?

Tak naprawdę chodzi mi o jakąś urojoną barierę cenową, która ma blokować sprzedaż. Może wynika ona z wkładu własnego przeznaczonego na produkcje gry: to znaczy wydawnictwa nie tyle nie stać na ryzyko związane z drożym lecz lepszym jakościowo produktem, lecz na wyłożenie pieniędzy, które zainicjują proces produkcji. Innymi słowy być może Portla wydałby grę XYZ lepiej, ale kosztuje to powiedzmy 30 tyś złotych, podczas gdy środki do dyspozycji to np. 10 tyś.

Trzewik Będę czekał.

09-07-2007 14:07
~Tycjan

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
@kwiatosz:
Masz rację w przypadku NH, nie zgadzam się z opinia, że jest on wydany "niedopracowani". Mi się w zupełności ten klimacik lekkie "samoróbki" bardzo podoba i nie uważam że kolory są "bure".
Ale jednak jest kolorowy, a gdyby był czarno-biały to już nie wiem czy bym się na niego skusił tak od razu.
A co do Glika mam te same odczucia.

Ja po prostu, tak jak już pisałem, lubię rzeczy ładne. Ile osób by kupiło planszowego WoW w wersji a'la Glik?
Niektóre "eurogry" nie maja powalających reguł gry ale ich wydanie powoduje, że jednak więcej ich jest sprzedawanych. Niestety to XXI wiek i marketing jednak rządzi rynkiem i nie zmieni tego nikt.

@trzewik:
Też czekam :)
09-07-2007 21:36

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.