» Blog » Na górkę w Zielonej Górze.
21-09-2015 20:30

Na górkę w Zielonej Górze.

Odsłony: 107

Jak już pisałem nie raz - sam wyłożyłem pieniądze na wydanie niektórych ze swoich książek (aczkolwiek mam też na koncie tytuł wydany tradycyjnie). Żeby inwestycja się zwróciła, trzeba samemu zająć się marketingiem i promocją. Jednym ze sposobów jest jeżdżenie na konwenty. Niekiedy lepiej odwiedzić mniejszy konwent, niż większy. Jeśli jesteście ciekawi dlaczego – zapraszam do przeczytania całej notki na blogu wewnętrznym.

                Drugi rok z rzędu wybrałem się na Bachanalia Fantastyczne do Zielonej Góry. Umówmy się, Bachanalia Fantastyczne to nie Pyrkon. Nie przewija się tutaj 30 000 ludzi – nie wiem czy w tym roku było tysiąc uczestników. Ma to swoje zalety. Pamiętam jak na tegorocznym Pyrkonie o mało nie wpadłem w panikę, widząc masę przelewających się ludzi. Całe szczęście, że znalazłem swoje stoisko i nie musiałem się z niego nigdzie ruszać. Inna sprawa, że spotkałem dawno nie widzianych znajomych, a finansowo wyszedłem na plus – skala imprezy robi swoje. Ale rozpisałem się o Pyrkonie, a miałem pisać o Bachanaliach.

                Większa impreza, to potencjalnie większy zysk, ale i ryzyko, że inwestycja się nie zwróci (większe koszty stoiska itd.) Na mniejszych wydarzeniach łatwiej skontaktować się z organizatorami, którzy są też bardziej otwarci na barter (książki w zamian za możliwość wystawienia się). Jednak największa siła mniejszych konwentów tkwi w atmosferze. Na takim Pyrkonie każdy gna w swoją stronę, ludzie na sąsiednich stoiskach są zajęci upłynnianiem towaru (czemu trudno się dziwić, w końcu wyłożyli niemałe pieniądze i chcą wyjść na swoje). Z nikim za bardzo nie idzie pogadać, wymienić się doświadczeniami. A wymiana doświadczeń jest niezwykle cenna. Rok temu właśnie na Bachanaliach Fantastycznych, wpadłem na pomysł, który pozwolił zwiększyć opłacalność kolejnych moich wyjazdów. Książek sprzedałem wtedy bodajże pięć i wyszedłem na zero tylko dlatego, że przy okazji Bachanaliów odwiedziłem w Zielonej Górze rodzinę (zrzuciłem część kosztów na konto odwiedzenia bliskich – taka kreatywna księgowość). Niemniej wspomniany pomysł przełożył się na konkretne zyski na następnych konwentach – także tych wielgachnych. Zwiększył się też mój zasięg – mogę odwiedzić więcej konwentów, bo ryzyko, że wyjazd mi się nie zwróci jest teraz znacznie mniejsze. Jaki to pomysł? Cóż, nie można zdradzać wszystkiego, ale co bardziej dociekliwi, mogą znaleźć odpowiedź na to pytanie w jednym z moich wcześniejszych polterowych wpisów. Chodzi natomiast nie o sam pomysł, a o to w jaki sposób na niego wpadłem – przez zwyczajną rozmowę z innym uczestnikiem. Ciekawe i zyskowne koncepty mają większą szansę wpaść nam do głowy na mniejszej imprezie, gdzie jest czas z każdym pogadać i nie ma takiego ciśnienia na punkcie „muszę zasuwać, bo stoisko i benzyna mi się nie zwrócą.”

                I może o to właśnie chodzi – żeby się dobrze bawić, a kasa niech zrobi się przy okazji sama. Mój cel to żeby dzięki pisaniu nie musieć pracować, nie zasuwać z książkami na drugim etacie. To czy ten cel jest realny do osiągnięcia, to już temat na oddzielny wpis.

Na koniec chciałbym serdecznie podziękować ludziom zielonogórskiego stowarzyszenia AD Astra za ciepłe przyjęcie i pomoc. Organizujecie bardzo fajny konwent.

 

0
Nikt jeszcze nie poleca tej notki.
Poleć innym tę notkę

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.