Nie wiem, co zafascynowało mnie w opowieściach o mumiach. Co do zasady, boję się horrorów, thrillerów i im podobnych. Jestem z tych, którzy na co drugiej scenie zamykają oczy albo wychodzą z pokoju "po herbatkę". Pójścia na film o mumiach powinnam więc odmówić z wielkim krzykiem, ale udałam się na pierwszą część i wróciłam zachwycona. Opowieść o przeklętym faraonie ubrano w komediową szatkę, założono jej pseudohistoryczną perukę i obuto w świetne dialogi (przede wszystkim Evelyn i Rick) oraz niesamowicie cięte, można by rzec "brytyjskie" komentarze Jonathana. Część drugą wspominam z równie dużym sentymentem.
Najnowsza odsłona Mumii jest nieco inna. Przede wszystkim zmieniono miejsce akcji – tym razem nie przemieszczamy się wśród piramid i piasków Sahary, lecz wędrujemy do kraju Konfucjusza. Twórcy oferują nam z jednej strony Chiny kolorowe, wiecznie świętujące i zawsze odrobinę pijane, czyli Szanghaj, z drugiej zaś – Wielki Mur, Himalaje i zapierające dech w piersi widoki. Do kraju smoków trafiają znani z poprzednich części bohaterowie – Evelyn i Rick, którzy po wojnie postanowili stać się statecznymi obywatelami Korony Brytyjskiej. Obojgu jednak ta sytuacja niezbyt odpowiada – ona pisze książki o egipskich przygodach i brak jej natchnienia, on natomiast szuka hobby, testując wytrzymałość pstrągów (i własną). Kiedy pojawia się szansa na walkę z rutyną i szarą codziennością, korzystają z powierzonego im przez rząd brytyjski zadania – zwrócenia Chinom cennego artefaktu i lądują w Szanghaju. Brat Evy – Jonathan prowadzi tam klub nocny, w którym małżonkowie spotykają dawno niewidzianego syna – Alexa. Chłopak dokonał właśnie epokowego odkrycia – odnalazł grobowiec Cesarza Smoka i jego terakotową armię. Prezentuje rodzicom znalezisko i co? – po raz kolejny zabawa się rozkręca. Cesarz odżywa, a bohaterowie, którym pomaga pewna urocza Chinka, stają do walki o przyszłość świata.
Brzmi schematycznie? Trudno, mnie takie schematy nie przeszkadzają i nie uważam ich za wielką wadę. Właściwie mam do Mumii: Grobowca Cesarza Smoka tylko jedno zastrzeżenie. Zmieniono aktorkę, grającą Evelyn - Maria Bello zastąpiła Rachel Weisz. A szkoda, bowiem między nią a Brendanem aż iskrzyło, a od ich sprzeczek i kłótni powietrze gęstniało. Riposta za ripostę, słowo za słowo, cios za cios – dodawało to filmowi wielkiego uroku. Natomiast między Bello a Fraserem żadnej chemii nie widać.Twórcom zapisuję na plus przede wszystkim świetnie zaplanowaną historię. Pseudohistoryczny początek – prezentacja czasów cesarza, jego podbojów i geneza istnienia terakotowej armii – jest ciekawy, ładnie sfilmowany, a przede wszystkim niezwykle wiarygodny. Płynne przejście do wieku dwudziestego i Alexa, który walczy z cieniem własnych rodziców i robi wszystko, by zapracować na własnej nazwisko i zasłynąć jako największy odkrywca od czasów Howarda Cartera. Jednocześnie widzowi prezentuje się Evelyn, która czyta romantycznym Londynkom fragmenty napisanej przez siebie powieści oraz Ricka, próbującego złowić kilka pstrągów i nie spowodować przy tym katastrofy. Do listy znakomicie naszkicowanych postaci należy dopisać przede wszystkim rewelacyjnego Jonathana. Johnowi Hannah po raz kolejny udało się stworzyć postać, która niesie film pod względem humorystycznym. Do łez rozbawił mnie wypowiadany przez niego tekst skierowany do jaka, o wdzięcznym imieniu Geraldine: "pasujemy do siebie, jesteś pracowita, małomówna, gdybym mógł ożeniłbym się z tobą". Galerię uzupełniają: Lin oraz jej matka – Zi Juan (piękna i znakomita w swej roli Michelle Yeoh), które strzegą grobowca, próbując powstrzymać powrót okrutnego władcy; ambitny generał, który doprowadził do uwolnienia potwora, a przede wszystkim sam cesarz. Jet Li zagrał bardzo dobrze, jego postać jest okrutna, ambitna, egocentryczna, za nic ma ludzkie życie, zwraca uwagę tylko na własne pragnienia i realizuje wyłącznie obrane przez siebie cele.
Walka między dobrem a złem została znakomicie zobrazowana, toteż na plus zapisać trzeba twórcom także efekty i zdjęcia. Przede wszystkim fajna przejażdżka ulicami Szanghaju i pościg rozklekotanej ciężarówki za miotającym ogniste kule cesarzem. Podobała mi się także wizualna oprawa wyprawy w Himalaje, Shangri-La, grobowiec cesarza oraz (a może nawet przede wszystkim) yeti. Zdjęcia znakomicie uzupełniała muzyka, tworząc klimat niezwykłej przygody, jaką chciałby przeżyć chyba każdy fan gatunku.
Mumia: Grobowiec Cesarza Smoka to na pewno film dla miłośników kina awanturniczego – tak spod znaku Goonies, jak i Indiany Jonesa, którzy cenią ekranową mieszankę akcji i humoru (polecam scenę, gdy ojciec i syn licytują się, kto ma lepszy arsenał). Pozostałym pewnie będzie przeszkadzała wspomniana przeze mnie schematyczność filmu. Cieszę się, że należę do tych pierwszych, albowiem znakomicie się bawiłam, krążąc wraz z głównymi bohaterami po grobowcu i walcząc z cesarzem. I wiecie co? Na kolejną część serii, która – wobec komercyjnego sukcesu filmu – na pewno powstanie, też pójdę i wiem, że będę się równie dobrze bawić.