Moja siostra, jabłonie i kamulce
W działach: RPG, Mistrz Gry | Odsłony: 1023Hej, chciałem was o coś dzisiaj zapytać. Zacznę od pytania, potem przedstawię kilka scen z sesji (oczywiście takich prawdziwych a nie wyssanych z palca na potrzeby tej notki. Wiecie, chodzi mi o to, żeby nie tylko wam truć nad uchem, ale też staram się, żebyście poznali parę faktów z mojego grania i mistrzowania), a na koniec oczywiście napiszę jak to jest u mnie. Dobra, zaczynajmy.
Pytanie brzmi, jak bardzo pozwalacie ingerować graczom w opis świata? Jak bardzo pozwalacie im go naginać? Czy pozwalacie korzystać ze wszystkiego (WSZYSTKIEGO) co opisujecie? A może dajecie im możliwość chwytania za przed sekundą nieistniejące butelki i rozbijanie ich na głowach dystyngowanych erudytów zwilżających swe zachrypnięte gardła od polityczno-religijnych dysput w portowym przybytku o wdzięcznej nazwie "Chętna Dziewka"? A może liczycie każdego banana na jabłonce?
Ok, pierwszy taki mój przykład. Pamiętacie mojego bohatera Mozarta? Do Neuro? Jak nie to odsyłam do notki zatytułowanej tym właśnie nazwiskiem. Cóż... Siedziałem w krzakach. Nie zrozumcie mnie źle, poszedłem na zwiady, trafiłem na jakieś podwórze, była tam blaszana szopa, a w środku jacyś dżentelmeni władający nieznanym mi językiem. Mistrz gry dał nam ukradkiem do zrozumienia, że może to być rosyjski, który jakby nie patrzeć jest równie charakterystyczny co zapach amoniaku. Byłem tam sam, miałem tylko Glocka, poszedłem obadać kto tam siedzi, a drużyna została dosyć daleko, bo musiałem przedrzeć się przez park. No to sami rozumiecie, że na wzmiankę o tymże języku postanowiłem przyjąć zdrową taktykę i schowałem się w krzaczorach. Następnie powiedziałem "Podnoszę kamulec, na którym stoję i rzucam nim w szopę". Celem oczywiście wypłoszenia jak mniemałem degustatorów płynu z chłodnicy. Mistrz gry zwyczajnie powiedział mi, że rzuciłem i kamień uderzył w blachę. I... na tym zakończę. W tej sytuacji jak widać nikt nie kwestionował istnienia kamienia pod moim butem. Zwyczajnie wyciągnąłem go i rzuciłem pomimo tego, że mistrz gry dowiedział się o jego istnieniu dopiero gdy go wyciągałem. Nie zaprotestował, przyjął do wiadomości i poleciało.
To może jak było o kamulcach to teraz o jabłonkach. Pewnego razu stwierdziłem, że pokażę mojej siostrze na czym to całe RPG polega. Pomijając miliony szczegółów i faktów przejdę do rzeczy. Trafiła ona do wioski, była wojownikiem, z mieczem tarczą, zbroją i wszystkim co tam charakteryzuje wojownika. W każdym razie obleciała ją gromadka dzieci, które chciały żeby ta pokazała im co nieco. Mówię tu oczywiście o rynsztunku, bo co innego chciałyby zobaczyć dzieci? Ona się zgodziła, ja opisałem jak zabiera je w cień drzewa, odkłada tobołek pod pniem i prezentuje miecz. Niestety według kości dzieci szybko straciły zainteresowanie i poszyły w pi... gdzieś sobie poszły. Ja natomiast chciałem nakierować gracza do karczmy. Z tego też powodu zacząłem opowiadać o jej głodzie i burczeniu w brzuchu. A ona na to "No tak, przecież jestem taka głodna. Zrywam jabłko z drzewa i idę usiąść przy moim tobołku". Hmm... Wtedy właśnie się dowiedziałem, że nie dość drzewo okazało się jabłonią to jeszcze były na niej dojrzałe owoce, które można było zerwać. Ile gatunek drzewa był do przełknięcia tak przecież jabłka dojrzewają na jesień, gdy wydawało mi się, że gramy latem. Do tego wszystkiego przecież chciałem zagnać ją do karczmy, a takie zagranie krzyżowało mi plany. Niemniej jednak pozwoliłem jej zjeść to jabłko, zmienić gatunek drzewa, które zwyczajnie dotąd gatunku nie posiadało w mojej głowie, jak i chwycić nieistniejące przed sekundą dojrzałe jabłko. Dodałem tylko, że jest jeszcze dość kwaśne. Pozwoliłem na taką ingerencję z prostego względu, dzięki niej gracz realnie żył w tym świecie i najwyraźniej widział jaki to gatunek drzewa lepiej ode mnie. Ja na tym nic nie straciłem, nie było to ważne dla fabuły i niczego przecież nie zmieniło. No... poza tym, że dotarcie do karczmy zajęło więcej czasu.
To może jeszcze jeden przykład. Pewnie już nie macie ochoty czytać, bo nadmiar literek, szczególnie na komputerze męczy oczka. Obiecuję, że nie będzie za długo. Gracze wędrowali po drodze w stronę pewnej posiadłości należącej do kuzyna jednego z graczy. Idą idą, aż tu nagle zaskoczyła ich noc. Kto by się spodziewał? Trzeba było rozbić obóz, gracze zdecydowali się to zrobić przed pewnym mostkiem. Wszystko gra, jeden z nich rozpalił ognisko, drugi ostrzy miecz, trzeci dogląda koni. Jest fajnie. Klimacik, zapowiadało się przyjemne ognisko. Aż tu nagle, czwarty gracz zaczyna opowiadać jak to on podchodzi do tych kurhanów przy moście, jak to hełmy na wbitych w nie mieczach wiszą. Domniemywa, że to żołnierskie groby, snuje o potyczce jaka tu zapewne musiała się wydarzyć. Opowiada jak oddaje im hołd i cześć. [Dźwięk szurającej płyty gramofonowej] Że co proszę? Nic takiego tam nie ma. Przecież dobrze znam swoje notatki. Tam NIC nie ma. O czym on gada? No tak, gościu dużo grał w swoim życiu w gry indi i pewnie mu się troszkę pomieszało. Tak więc, grzecznie wytłumaczyłem mu, że tak nie wolno, nie wymyślamy sobie nowych lokacji, od tego ja tu jestem jako Mistrz Gry. Z drugiej strony... Nikomu by takie nagrobki przecież nie przeszkodziły. Gdy skończyłem mu tłumaczyć co może, a czego nie, zapytałem graczy, dlaczego oni nie oddają czci poległym. Przecież to nie ładnie. Nagrobki zostały w grze, ale zdecydowanie sprzeciwiłem się tego typu wtrąceniom.
No dobra, czas na konkluzję. Osobiście uwielbiam, gdy gracze żyją światem. Walczą pogrzebaczami wyjętymi z kominka, ładują garłacze rozbitymi dzbanami czy też na widok wrogiego okrętu zamiast wyciągać miecz biegną po dynamit do zbrojowni (Gwoli ścisłości, ostatnia historia dotyczy Wolsunga). Jeżeli coś ma szansę znaleźć się w zasięgu ręki gracza to z pewnością tam jest. W karczmie są dzbany, butelki i tak dalej. W krzakach zapewne leżą ze dwa kamienie. Może nawet więcej. No dobra, na drzewach nie zawsze rosną jabłka, ale czasem jednak rosną. I na to też pozwalam. Jeżeli w opisie jest jakaś luka, a gracz ją wypełnia (Było drzew, to czemu nie może to być jabłoń?) to ok, ale już mrużę oczy. Ale jeżeli gracz wprowadza na sesji własną lokację no to tu stawiam szlabanik. Takie rzeczy tylko w jakiś wyjątkowych przypadkach. Oczywiście, gdybym dobrze znał gracza to pozwoliłbym mu wstawić te nagrobki, ale owego nie znałem zbyt dobrze. Zaraz by sobie zaczął wstawiać jakieś odnogi w podziemiach, albo budował karczmy w mieścinach, gdzie z zasady miała stać tylko jedna. Kieruję się zasadą wszystko dla ludzi, ale co za dużo to nie zdrowo. Nawet źródlana woda w nadmiarze zabija. Nie wierzycie? A słyszeliście ile kobiet stało się wdowami za sprawą oceanu?
A jak to jest u was? Liczycie każdego banana na bananowcu? Racja żywnościowa to 1 racja żywnościowa, bez której się umiera? Głoduje? Na ziemi nie ma kamieni o ile o tym wcześniej nie opowiecie? A może wręcz przeciwnie? Gramy w dużym mieście, to niech gracze sami je stworzą? Krzysiek chce iść kupić sobie kremówkę? Niech Janek opowie o tym wozie z kremówkami. Magda chce zakupić nowe ciuszki? Niech Krzysiek przedstawi nam zakład krawiecki. Janek chce iść się zabawić? No to niech Magda coś wymyśli. A może zachęcacie graczy do tworzenia własnych lokacji/scen w czasie sesji? Jacek, co znajduje się przy obozowisku? Nic? No wysil się trochę?
Mam nadzieję, że i ty się trochę wysilisz i opowiesz jak to jest u ciebie mistrzu. A jeżeli nie jesteś mistrzem gry, to przyjmij to za komplement i też opowiedz o swoich doświadczeniach. Trzymajcie się.