» Recenzje » Miasto w zieleni i błękicie - Anna Kańtoch

Miasto w zieleni i błękicie - Anna Kańtoch


wersja do druku

Opisowy debiut


Miasto w zieleni i błękicie - Anna Kańtoch
Fabryka Słów rozpoczęła kolejną serię wydawniczą promującą młode talenty. W cyklu Kuźnia Fantastów jako pierwsza ukazała się debiutancka powieść Anny Kańtoch Miasto w zieleni i błękicie.

Książka młodej autorki, która dotychczas opublikowała po jednym opowiadaniu w Science Fiction i w internetowym Avatarae, zapowiadała się całkiem dobrze. Trzeba przyznać, że Kańtoch wyszukała na poletku fantastyki lukę i spróbowała sił w kryminale. Pomysł przypadł mi do gustu, więc tym chętniej sięgnęłam po lekturę. Niestety, debiutantka nie uniknęła sporej ilości potknięć.

Miasto w zieleni i błękicie już na samym początku serwuje nam trupa. I to jakiego! Oto topi się główna bohaterka. Pozostaje martwa przez zaledwie sześć godzin. Powraca bowiem do życia za sprawą boga magii, Djevra. Nie ma jednak nic za darmo. Jak się okazuje, dziewczyna ma dołączyć do kurczącego się grona powierników mocy boga. Po sześciu latach nauki Melisandra, bo tak ma na imię główna bohaterka, wraca w rodzinne strony, gdzie wprowadza spore zamieszanie, a w chwilę po jej przybyciu zostaje popełnione morderstwo. Podejrzenia padają pod adresem pewnego maga... Osią fabuły jest śledztwo - z udziałem bohaterki oczywiście. Mamy tu klasyczne pytania, jakie stawia się w trakcie czytania kryminału: kto zabił i dlaczego? Niestety, powieść nie jest tak porywająca, jak mogłoby się wydawać z zapowiedzi, czy notki na okładce.

Mam spore zastrzeżenia dotyczące akcji, która rozwija się w żółwim tempie, a czytelnik usiłuje przebrnąć przez potoki męczących opisów. Kańtoch jest zbyt szczegółowa, a detale znacznie spowalniają tempo. Tak naprawdę momentami miałam wrażenie, że czytam książkę obyczajową, a nie kryminał. Autorka zabiła we mnie wzbudzoną początkowo ciekawość właśnie takimi tasiemcowymi partiami narracyjnymi, które nie wnosiły wiele do treści i można ich było uniknąć.

Dawno też nie czytałam tak nieoszlifowanej książki. Błąd na błędzie, błędem pogania. Naprawdę, starłam sporo szkliwa. Fabryka Słów zdaje się całkowicie odpuściła sobie redakcję. Bo czy można przejść obojętnie koło czegoś takiego: "Mel wbiła wzrok w cień, który wokół jej stóp skurczył się do rozmiarów niewielkiej, okrągłej plamki. Czuła, jak promienie słońca palą jej odsłonięty kark. Kropla potu spłynęła jej po czole i spadła na ziemię". Mamy tu ewidentne powtórzenie. Nieszczęsne zaimki to prawdziwa zmora Kańtoch. Na około pół strony trafiłam na sześć jej, ją, poza tym często dźwięczy w uszach zaimek zwrotny się. Nie wygląda to dobrze i skutecznie przeszkadza w lekturze. Takich potknięć jest masa, a brak płynności językowej przeszkadza. Autorka nadużywa czasownika być we wszelakich jego formach, gdzie naprawdę mogła go śmiało zastąpić. Na jednej stronie naliczyłam pięć czasowników "była", z czego dwa znalazły się w jednym zdaniu. Nie wiem jak natarczywe powtórzenia przeszły przez redakcję. Psują one cały efekt, sprawiają, że chce się rzucić książką o ścianę, a nie czytać dalej.

Szkoda, że autorka pospieszyła się z oddaniem powieści do druku. Mogła jeszcze nad nią trochę popracować, a przede wszystkim skrócić o dobrą połowę. Tak naprawdę akcji Kańtoch ma na około 120-150 stron, reszta to natarczywe opisy, które męczą czytelnika i sprawiają, że zaczynałam się zastanawiać, o co tak naprawdę chodzi. Po co te tasiemcowe opowieści o strojach, w jakich paradują bohaterowie? A skoro już mowa o bohaterach, powiem szczerze, że nie byłam w stanie polubić żadnego z nich. Pomimo precyzji przedstawienia postaci, żadna nie przypadła mi do gustu, nie mówiąc już o jakimkolwiek zżyciu się z nimi.

Reasumując, Miasto w zieleni i błękicie nie jest złą powieścią, jednak ma poważne niedoróbki warsztatowe. Można za to winić autorkę, choć chyba bardziej wydawnictwo, które nie popisało się uczciwą redakcją. Myślę, że Anna Kańtoch odniesie sukces na rynku fantastyki, jeśli tylko pozbędzie się nadmiernych dłużyzn, które można sobie darować. Autorka ma talent, co warto zauważyć. Upatrzyła sobie fantastykę kryminalną. I dobrze, ciekawe co z tego wyniknie i jak daleko zajdzie. Pomimo że debiut nie należy do olśniewających i zapierających dech, czekam na kolejne książki. Może zaskoczą mnie milej niż Miasto w zieleni i błękicie.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
5.0
Ocena recenzenta
6.79
Ocena użytkowników
Średnia z 7 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 2
Obecnie czytają: 0

Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Miasto w zieleni i błękicie
Autor: Anna Kańtoch
Wydawca: Fabryka Słów
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: październik 2004
Liczba stron: 368
Oprawa: miękka
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Kuźnia Fantastów
ISBN-10: 83-89011-31-X
Cena: 24,99 zł



Czytaj również

Diabeł w maszynie
Niepewności Domenica Jordana
- recenzja
Zabawki diabła
Wczesna Kańtoch, dobra Kańtoch
- recenzja
Inne światy
Dukaj, Małecki, Orbitowski i reszta
- recenzja
Diabeł na wieży
Powrót Domenica Jordana
- recenzja

Komentarze


Corpus
   
Ocena:
0
Bardzo ladny artykul. Dobrze sie czyta.
16-11-2004 09:43
~Rożdżka

Użytkownik niezarejestrowany
    niecelne
Ocena:
0
Uwagi recenzentki są, moim zdaniem, zwyczajnie niecelne. Krytykuje książkę za to, co ewidentnie było założeniem autorki – stworzenie powieści kryminalno-obyczajowej, ukazanie społeczeństwa nowego i tego, które już wymiera. Przy tego typu założeniach, opisy są konieczne i powieść straciłaby swój urok, gdyby została ich pozbawiona. Krytykowanie zaś za nadmierną ilość zaimków jest zwyczajną przesadą, zwłaszcza, że takie usterki to sprawa redakcji. Inną sprawą jest, że recenzentka, która w co drugiej recenzji ma ochotę rzucać książką o ścianę, nie jest dla mnie osobą wiarygodną jeśli chodzi o powtórzenia w tekście. O literówkach w tak krótkiej recenzji już nie wspomnę ("klamka", jak widzę, zniknęła). :)
19-11-2004 21:35
kudłata
    Rożdżka...
Ocena:
0
1. Moje uwagi niecelne? Dobrze, tylko proszę zauważyć, że nie znane mi były założenia autorki. Nie ogłaszała ich nigdzie oficjalnie. Zrobiła to w wywiadzie, który to przeprowadziłam 2 tygodnie po napisaniu recenzji. Więc? Twój argument upada.
2. Zaimki? Proponuję jeszcze raz przeczytać moją recenzję, gdzie wyraźnie piszę: "Dawno też nie czytałam tak nieoszlifowanej książki. Błąd na błędzie, błędem pogania. Naprawdę, starłam sporo szkliwa. Fabryka Słów zdaje się całkowicie odpuściła sobie redakcję." Tak upada kolejny Twój zarzut. To, że napisałam "Nieszczęsne zaimki to prawdziwa zmora Kańtoch." Źle świadczy zarówno o autorce, jak i o redakcji.
3. Kolejna sprawa, ileż to było recenzji mojego autorstwa, gdzie rzucałam książką o ścianę? W tekście o zbiorze opowiadań Pani Szolc wyraźnie napisałam: "Miałam momenty, gdy chciałam rzucić książką w kąt i modliłam się, żeby wpadła w czarną dziurę za moim łóżkiem." To nie to samo, co rzucanie o ścianę. Poza tym, nie ma więcej tekstów z podobnym wyrażeniem. Czyli nie robię tego "w co drugiej recenzji".
4. Ostatnia sprawa: literówka, a nie, jak piszesz literówki. Była jedna, została usunięta. Mylenie liczby pojedynczej z mnogą to poważny błąd.
20-11-2004 12:33
~Różdżka

Użytkownik niezarejestrowany
    niecelne cd.
Ocena:
0
1. Tak, uwagi są niecelne. Założenia powieści widać w fabule, a nie w jakimś wywiadzie. Wydawało mi się, że to jasne dla każdego, kto przeczytał powieść. Jak widać, myliłam się. Mój argument upada, bo nie wiedziałam, że Recenzentce potrzebne jest wyłuszczenie przez autora o co biega w książce.
2. Grubą przesadą jest, moim zdaniem, określenie, że w książce jest błąd na błędzie, jak również, że zaimki są zmorą pani Kańtoch. To nie tylko niecelne, to wprowadzające w błąd potencjalnego czytelnika.
3. Fragment o rzucaniu książką – fakt, mea culpa. Jako bibliotekarka, zapamiętałam tylko rzucanie, czy o ścianę czy kąt (to podłoga czy ściana?), tego już nie. Zasmuciła mnie ta niemal nieodparta chęć brutalnego traktowania książek. Proponuję „uwolnić” takie woluminy w najbliższej bibliotece publicznej. Czytałam trzy recenzje Szanownej Recenzentki i w dwóch spotkałam zdanie o rzucaniu – było to w ostatnich tekstach, co wydało mi się objawem wysoce niepokojącym. :)
4. Poważny błąd, to nieumiejętność poprawnego zacytowania krytykowanego tekstu. Dla kogoś, kto nie czytał – ten cytat faktycznie potwierdził słowa o błędzie na błędach. Dla mnie – wydał się żałosny. Przepraszam, jeśli była to tylko jedna literówka. Wydawało mi się, że w cytowanym tekście był jeszcze przekręcony jeden z inkryminowanych straszliwych zaimków.
21-11-2004 22:59
~Młody

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Osoba, która chce rzucać książką o ścianę nie powinna być recenzentem nigdy i nigdzie!
03-02-2006 04:19

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.