» Recenzje » Mass Effect 3

Mass Effect 3


wersja do druku

Pan i władca na końcu wszechświata

Redakcja: Jan 'gower' Popieluch

Mass Effect 3
Mass Effect – dwa słowa przez które miliony graczy na całym świecie cierpiały na bezsenność, rozpadł się zapewne niejeden związek, a nieszczęśni sąsiedzi nasłuchali się dziwnych odgłosów zza ściany. Niespełna cztery lata od wydania pierwszej części przyszło nam poznać, jak kończą się losy komandora Sheparda. Pytanie tylko, czy gigantyczne oczekiwania zostały spełnione, czy Mass Effect 3 rzeczywiście jest godnym zwieńczeniem epickiej podróży przez galaktykę?


Pieśń przeszłości

Fabuła ostatniej części rozpoczyna się niedługo po wydarzeniach z dodatku Arrival, w momencie ataku Żniwiarzy na Ziemię. Nie ma w tym nic niespodziewanego czy zaskakującego – to jest dzień na który wszyscy czekali, początek końca. Nam nie pozostaje nic innego jak wstać i niczym Franz Maurer na pytanie czy będziemy bronić naszej ojczystej planety odpowiedzieć: "Bezapelacyjnie, do samego końca – mojego lub jej". Następnie zaś ruszyć w poszukiwaniu sojuszników.

Główna oś fabuły nie różni się niczym w stosunku do Mass Effect 2. Przemierzymy galaktykę wzdłuż i wszerz, rekrutując nowych członków załogi i wzmacniając armię. Schemat jest identyczny i nie ma sensu szukać tutaj czegoś innowacyjnego, zresztą nie to jest najważniejsze. To, co naprawdę tworzy klimat i wywołuje w nas emocję, to cała otoczką jaką obudowano ten prosty szkielet. Drobne szczegóły, aluzje, mało znaczące gesty i historie. TO jest kwintesencja tej gry, a jeśli ktoś twierdzi inaczej, nie wierzcie mu.

Żeby sprecyzować o co mi chodzi muszę dopowiedzieć jeszcze jedną rzecz. Wyczytałem, że ME3 jest tytułem od którego można zacząć przygodę z uniwersum, że przez niego można się zakochać w całości, a resztę dopowiedzieć sobie później. Nieprawda – żeby docenić tę część, trzeba dobrze znać jej poprzedniczki, występujące w nich postaci i relacje między nimi. Bez tego nie zrozumiemy całej masy rzeczy, nie będziemy w stanie wychwycić pewnych niuansów historii, a przede wszystkim nie poczujemy więzi z bohaterami, co jest tutaj bardzo istotne.


Diabeł tkwi w szczegółach

Utożsamianie się z Shepardem oraz tym, co do tej pory robił, jest bardzo mocno eksploatowane przez twórców – jest kołem zamachowym całej historii. Na każdym kroku widzimy znajome twarze i odwiedzamy znane nam miejsca. W ME2 był moment, w którym odwiedzaliśmy wrak pierwszej Normandii i Shepard miał przebłyski wspomnień – podobne wrażenie miałem grając w najnowszą odsłonę.

Od czasu do czasu mieszane uczucia wzbudzał we mnie sposób, w jaki wykorzystywano ten stan rzeczy. Niektóre chwyty zostały wyciągnięta rodem z hollywoodzkich produkcji i były po prostu tanie, momentami wręcz toporne. Nie można im odmówić działania i wzbudzania emocji, ale oczekiwałem czegoś subtelniejszego. Nie zmienia to jednak faktu, że już dawno przy żadnej grze tyle się nie śmiałem i nie zgrzytałem zębami (w ten pozytywny sposób).

Cieszy to, w jaki sposób domknięto całą masę wątków – widać, że włożono w to wiele wysiłku. Mało pytań zostało bez dopowiedzeń, pojawiły się nawet wyjaśnienia odnośnie paru zagadnień, nad którymi się wcześniej nie zastanawiałem. To jednak nie powinno dla nikogo być zaskoczeniem. ME3 można naprawdę pokochać za małe szczegóły takie jak kosmiczny chomik – jeśli ktoś kupił go w poprzedniej części teraz może znaleźć biegającego w maszynowni! Niby nic nieznaczący, taki drobiazg, a cieszy. Szkoda, że po macoszemu zostały potraktowane niektóre związki z poprzednich części (na przykład z Mirandą). Ale nie można mieć przecież wszystkiego.

W tym miejscu dochodzę do najbardziej dyskusyjnej rzeczy w całej grze, czyli zakończenia. Wzbudziło ono tyle kontrowersji i wywołało taką burzę w internecie, że przez chwilę zastanawiałem się, czy rzeczywiście chce je zobaczyć. Czy jest takie straszne i złe jak je opisują? Samo w sobie nie i w innych tytułach takie rozwiązanie sprawdziłoby się świetnie. Jednak do Mass Effect pasuje jak świnia do karety i pozostawia wrażenie, że wszystko, co do tej pory osiągnęliśmy, nie ma znaczenia. Boli to jeszcze bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę to, co opisałem wcześniej. Do tej pory pozostał mi po nim posmak popiołu w ustach.


Wojownik prawie doskonały

Choć fabuła i decyzje podejmowane przez gracza stanowią lwią część zabawy, to nie można zapominać, że w znacznej mierze jest to też gra akcji. Pod tym względem wszystko wygląda naprawdę dobrze, żeby nie powiedzieć rewelacyjnie, przynajmniej przez większość czasu. Shepard jest w życiowej formie i sieje popłoch wśród wrogów wszędzie tam, gdzie się pojawi, choć nie uniknięto drobnych potknięć.

W myśl zasady "lepsze jest wrogiem dobrego" mechanicznie ME3 nie różni się wiele od innych tytułów z rodzaju cover shooter – podstawą jest tutaj mobilność i wykorzystywanie zasłon. Do tego należy dodać jeszcze dowodzenie pozostałymi członkami oddziału. Nowością jest uwarunkowanie czasu potrzebnego na odnowienie się mocy od obciążenia bohatera oraz podzielenie paska zdrowia na części.

Delikatnie zmieniono system poruszania się, dodając możliwość przeskakiwania przez dziury. Miałem też wrażenie, że płynniej działa wykorzystywanie osłon oraz wchodzenie/zeskakiwanie na inne poziomy lokacji. Niestety czasami zawodziła prędkość reakcji i fakt, że wszystkie dodatkowe ruchy umieszczono pod jednym przyciskiem. Naciskając 'X' biegamy, chowamy się i przeskakujemy przez przeszkody. Od czasu do czasu gra traciła przez to na płynności, na przykład gdy Shepard zamiast biec dalej, robił efektowany wślizg i zatrzymywał się za zasłoną. Innym razem zamiast ukrywać się, wyskakiwał prosto pod lufy przeciwnika. Dzięki temu udało mi się wymyślić kilka wiązanek, które wprawiłyby w kompleksy niektórych szewców.

Dość ciekawie wygląda arsenał przeciwników, jest ich naprawdę całkiem sporo i każdy wymaga innego podejścia. Lekko podniesiono też poziom trudności samej gry. Twórcy podrzucili także kilka wrednych momentów z nieustannym wskrzeszaniem przeciwników i jedno czy dwa miejsca, gdzie nasza chęć zabicia wszystkich zamiast ucieczki jest delikatnym błędem. Niemniej sama walka jest satysfakcjonująca i budzi emocje. Fakt, że dźwięk zbliżającej się Banshee wywołuje u mnie przekleństwo, mówi sam za siebie.

O ile rozwój postaci nie zmienił się zupełnie w stosunku do poprzedniej części, co jest raczej pozytywna rzeczą, o tyle przemodelowano system związany z naszym arsenałem. Tym razem zmieniono sposób modyfikowania broni – liczbę modyfikacji, których można jednorazowo używać, ograniczono do dwóch. Szukanie ulepszeń i dobór najlepiej pasujących do naszego stylu walki sprawdziło się świetnie i zmuszało do częstego zaglądania do sklepów oraz intensywnej penetracji map. Kolejny mały pluski dla twórców.


Nie jesteś sam

Wielkie emocje i oczekiwania wzbudzał tryb wieloosobowy, a dokładniej kooperacji dla 4 graczy. Jego jedynym minusem jest czas, jakiego potrzebuje zawieszające się menu, zanim pozwoli wejść do gry. W samym trybie nie ma też nic wielkiego i odkrywczego, zasady są proste - pokonaj 10 fal przeciwników, wykonaj parę dodatkowych zadań i nie daj się przy tym zabić. Brzmi nudnie? Może i tak, ale na pewno takie nie jest. Mam za sobą kilka godzin wybijania wrogów i nadal mi się nie znudziło. Do tego każda udana (przynajmniej częściowo) misja zwiększa "stan gotowości", mający znaczenie podczas końcowej bitwy, choć nie aż tak wielkie, jak można by się spodziewać.

Do dyspozycji graczy jest kilka lokacji, które pojawiają się również w kampanii. Od początku dostępne są wszystkie klasy, a rozwój postaci wygląda identycznie jak w przypadku towarzyszy głównego bohatera. W ciekawy sposób rozwiązano kwestię odblokowywania nowych postaci oraz wyposażenia, które otrzymujemy losowo, wykupując pakiety ekwipunku. Im więcej misji uda się wykonać, tym więcej pieniędzy; im więcej pieniędzy, tym droższy sprzęt można kupić; im droższy sprzęt, tym większe prawdopodobieństwo wylosowania czegoś potężnego. Po prostu grać nie umierać.


Klaustrofobiczna przestrzeń kosmosu

Gdy dowiedziałem się, że ME3 ponownie jest tworzony na Unreal Engine 3 momentalnie doszedłem do wniosku, że pod względem grafiki nie ma co spodziewać się wodotrysków. Przedsmak tego, co mieli zaserwować nam ludzie Bioware, dała mi poprzednia część w wersji na PlayStation 3 i rzeczywiście wielkich różnic nie ma. Delikatnie poprawiono pojedyncze rzeczy, w szczególności dotyczące wyglądu postaci, ale nic ponadto. Owszem wszystko jest ładne i chodzi dość płynnie, ale w żadnym wypadku nie można mówić o rewolucji ani fajerwerkach.

Największą bolączką, jaką odkryłem w tej odsłonie serii, była wielkość lokacji. Mam wrażenie, że z jej każdą odsłoną stają się coraz mniejsze. Wystarczy spojrzeć na Cytadelę – gdy zwiedzałem ją za pierwszym razem, mogłem chodzić po niej do woli i naprawdę miałem wrażenie, że jest ogromna. Do każdego miejsca dało się dotrzeć pieszo i zajmowało to trochę czasu. Teraz ograniczono ją do 6 małych lokacji, między którymi należy przemieszczać się przy użyciu windy. Jedyna przestrzeń, jakiej doświadczamy, to ta pokazana na ekranie ładowania, który oglądamy prze zadziwiająco długi czas. Do tego jeśli nawet trafimy na większy obszar, zdarza się, że gra zamarza na chwilę a w rogu widzimy mały wredny napis "wczytywanie".

Na szczęście rekompensują to z nawiązką muzyka, udźwiękowienie oraz gra aktorska. To chyba najmocniejsze strony gry i są wręcz perfekcyjne. Całość obsady stanęła na wysokości zadania i tchnęła życie w postaci – zarówno te znane, jak i zupełnie nowe. To właśnie oni tworzą to, co jest dla mnie najważniejsze w serii – więź z bohaterami. Wszystko to potęguje muzyka, stanowiąca genialne tło dla wydarzeń. Pod tym względem nie trzeba chyba nic więcej dodawać.


Nie taki diabeł straszny

Wbrew obiegowej opinii Mass Effect 3 jest naprawdę bardzo dobrą grą i świetnym zwieńczeniem serii. Oczywiście nie obyło się bez zgrzytów i nieociągnięć. Nie da się też ukryć, że samo zakończenie jest wielkim rozczarowaniem, choć burza wokół niego jest lekko przesadzona. Nie zmienia to faktu, że nie żałuję ani jednego grosza wydanego na ten tytuł i jestem więcej niż pewien, że jeszcze nie raz płyta z nim znajdzie się w mojej konsoli. Wszystko, co stworzyło Bioware w tym uniwersum, przyciąga mnie zbyt mocno, a bohaterowie, których tam poznałem, nie dają o sobie łatwo zapomnieć.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Mass Effect 3
Seria wydawnicza: Mass Effect
Producent: BioWare
Wydawca: Electronic Arts Inc.
Dystrybutor polski: Electronic Arts Polska
Data premiery (świat): 6 marca 2012
Data premiery (Polska): 9 marca 2012
Platformy: PS3, Xbox 360
Strona WWW: www.masseffect.com/me3



Czytaj również

2013: Top 5 filmów
Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku
Mass Effect 3
Mało efektowny koniec trylogii
- recenzja
Mass Effect 3
- recenzja
Mass Effect 2
- recenzja

Komentarze


de99ial
   
Ocena:
+5
Lekko przesadzona?

Zakończenie całej serii przekreśla zupełnie logikę poprzednich odsłoń. Ludzki Reaper jest bezsensowny, cała fabuła ME2 w świetle tego finału nie ma sensu i była marnowaniem czasu.
14-05-2012 14:07
Qrchac
   
Ocena:
+1
Każdy ma swoje odczucia co do tego, ale tak - reakcja jest przesadzona i nieproporcjonalna do tego jak rzeczywiście to wyglądało.
Cała fabuła ME2 nie jest bezsensowna, jedyne co było tam nie teges to w sumie wygląd ludzkiego Reapera, który nie wyglądał jak Reaper.

Swoją drogą ciekawe oceny. ME3 na konsolę 1, na PC 6,5 :)
14-05-2012 14:21
de99ial
   
Ocena:
+2
IMHO nie. Zaraz zmienię ocenę na PC także. ME3 a dokładniej jego zakończenie sprawiło, że przez dłuższy czas czułem wstręt do jakiejkolwiek odsłowny serii. Innymi słowy ten finał kompletnie zepsuł mi zabawę jaką miałem z grania w dwie pierwsze odsłony. Co więcej nie jestem sam w tym odczuciu.

I cała fabuła ME2 w kontekście owego zakończenia jest pozbawiona sensu. Jeśli nie... To wytłumacz mi jej zasadność? Po co są Kolektorzy? Po co budowali Reapera? Bo to ma sens w kontekście pomysłu oryginalnego (Ciemna Energia), ale nie w świetle tego zakończenia pozbawionego sensu.
14-05-2012 14:39
Qrchac
   
Ocena:
0
Jak to po co budowali Reapera? Powód przecież się nie zmieniał - każdy cykl to budowa kolejnego.
A na co Kolektorzy? Miniony Reaperów? Eksperyment? Jakby na to nie patrzeć to nowy twór, który powstał w z poprzedniego cyklu. Nigdzie nie było powiedziane, że wcześniej któraś rasa zajmowała ich miejsce. No może poza Keeper, którzy zajmowali się Cytadelą.

Może lepiej napisz czemu fabuła ME2 jest w tym kontekście pozbawiona sensu?
14-05-2012 14:53
de99ial
   
Ocena:
0
Znasz oryginalny koncept na temat Ciemnej Energii? Pod recenzją wersji PCtowej jest sporo napisane, poczytaj.
14-05-2012 14:57
Qrchac
   
Ocena:
+1
Tak, tak wiem znałem wcześniej, czytałem w komciach i nadal nie zmieniam zdania. Poza tym nie mówię, że końcówka mi się podobała, bo była z czapy (co napisałem w samej recce), ale nie rozumiem aż takiego wycia nad nią i tyle.

Zupełnie też nie rozumiem takiego podejścia z ocenami. Ale widzę ani ja Ciebie, ani Ty mnie nie przekonamy.
14-05-2012 15:11
banracy
   
Ocena:
+5
Fani Bioware są emocjonalnie związani z grami, co można zobaczyć po tematach o składzie chemicznym śliny Tali. Oprócz tego przez większość czasu byli ślepi na bolączki ich ukochanej firmy więc jak ich trzasnęli tym zakończeniem to nie mogli uwierzyć że to rzeczywistość.

Qrchac: Skoro planem było zniszczenie wszystkiego i zachowanie w reaperze to jaki sens ma marnowanie czasu na porywanie ludzi i robinie reapera przed przylotem? Przecież Reaperzy nie mają żadnego kalendarzyka wedle, którego jak ludzie nie będą wybici i nie będzie reapera pod koniec miesiąca to nie dostaną premii.
14-05-2012 16:26
~Interesąt

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
A czemu w zakończeniu o zniszczeniu Reaperów żołnierzy przymierza też trafił szlag? I jakim cudem Moro i spółka dali radę ujść z życiem?
14-05-2012 16:50

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.