» Recenzje » Mario Barth: Na własnej skórze [DVD]

Mario Barth: Na własnej skórze [DVD]


wersja do druku

Promocja Ameryki pisana wschodnim tuszem

Redakcja: Martyna 'Saya' Urbańczyk

Mario Barth: Na własnej skórze [DVD]
Rzadko trafiają się w naszym serwisie recenzje filmów dokumentalnych. Recenzowanie takiego kina różni się znacząco od pisania o utworach fabularnych. Jedną z podstawowych kategorii przydatnych w takich wypadkach jest autentyczność, próba ukazania czegoś prawdziwego. Mario Barth to jeden z najbardziej znanych i renomowanych artystów tatuażu na świecie. Kiedy postanowił wybrać się do Japonii w celu poznania podziemnego świata, który wytworzył się wokół zakazanego przez władze Kraju Kwitnącej Wiśni tatuażu Tebori, razem z reżyserem Billym Burke postanowili uwiecznić tę wyprawę. Ich przewodnikami mieli być członkowie rodziny Horitoshi, czyli artyści tatuażu skupieni wokół mistrza Horitoshi Pierwszego, którzy zgodzili się ukazać to, co dotąd pozostawało ukryte przed niewtajemniczonymi.

Tak, podróż w dalekie strony, w rejony objęte na co dzień tajemnicą, dotarcie do niedostępnych miejsc, wniknięcie w lokalną kulturę, w niemal mistyczne środowisko... To jest to! Przynajmniej w teorii... Zdaje się oczywistym, że tak właśnie miała wyglądać ta produkcja i na taką jest zresztą stylizowana. Szkoda tylko, że sporo w tym wszystkim niekonsekwencji i pewnych rażących faktów, które nieco kłócą się z powyższym opisem.

Mario Barth mówi w filmie wiele rzeczy, które w jego ustach brzmią jak prawdy objawione, choć takimi zasadniczo nie są. Ot, zwykłe frazesy powielane przez kolejnych zwolenników sztuki tatuażu (i nie tylko przez nich) na całym świecie. Jasne, że należy walczyć z uprzedzeniami. Jasne, że warto dokumentować tradycję. Jasne, że interesujące jest poznawanie obcej kultury. Tylko fajnie by było, gdyby mało przekonującą moralizatorską gadką nie próbowano wypełniano braków po obecnym w śladowych zaledwie ilościach sacrum, które spodziewano się zastać za oceanem. Z drugiej jednak strony, skoro zdecydowano się na formę dokumentalną, rejestracja rzeczywistości przysparza niekiedy trudności i bez autorskiego komentarza niejeden projekt nie miałby racji bytu.

Barth i Burke docierają z kamerą na lokalny festiwal, gdzie Mario doznaje rzekomo czegoś na wzór mistycznego uniesienia. Możliwe, że tak było, możliwe też, że wmówił to widzom (lub, co gorsza, sobie samemu), by zrekompensować mało orientalny charakter reszty filmu. Artysta zjednuje sobie całą rodzinę Horitoshi, z którą świętuje, bawi się, rozmawia, poznaje Tokio, a zwłaszcza jego boczne uliczki i nielegalne studia tatuażu. I mogłoby się wydawać, że wsiąkł tym samym w coś bardzo lokalnego, gdy tymczasem okazuje się, że globalizacja pozbawiła (może nie całkowicie, ale częściowo na pewno) oryginalnego kolorytu nawet to podziemne środowisko, skupione wokół sięgającej ósmego wieku tradycji. W barze słuchają amerykańskiego rock and rolla, później grają razem bluesowe jam session, Barth wita się i żegna w sposób jak najbardziej zachodni. Całe szczęście, że przynajmniej mówią po japońsku i kosztują lokalnej kuchni.

Generalnie, zarówno cały film, jak i sama postać Mario Bartha to w zasadzie kwintesencja i w pewnym sensie apoteoza Amerykańskiego Snu. Artysta, stawiając pierwsze kroki w branży w Austrii, to wzorowy przykład postaci typu self-made man, uosobienie ideału "od zera do bohatera" i błyskawicznego sukcesu (w przeciwieństwie do mistrza Horitoshi, który swoją markę wypracowywał latami, pozostając w ukryciu przed większością ludzkości). Zamieszkanie w USA wydaje się naturalnym następstwem jego kariery. Nie wspominając już o liberalnych działaniach, które w niemal kolonizatorski sposób stara się narzucić także Japonii, o czym świadczy jego "oświecony" monolog w finale.

Ten dokument wzbogaca image Bartha o zdolność niemal automatycznej adaptacji w nowym środowisku i potwierdza jego nieodparty, nawet dla undergroundowych tatuatorów z Kraju Kwitnącej Wiśni, urok osobisty. Nieważne, że nauczony massmedialnymi wzorcami szuka sensacji (mówi zresztą ciągle o tym, że chciałby być świadkiem aresztowania kogoś z nielegalnym tatuażem), która byłaby dodatkową atrakcją do filmu. Pomijając jednak kwestie natury moralnej, pozostają jeszcze dwa pytania: "Do jakiego stopnia tendencyjność filmu jest strawna dla widzów, którzy nie zachłysnęli się jeszcze ideą American Dream?" oraz "Na ile Under the Skin jest obrazem wynikającym z prawdziwej pasji i zaangażowania, stawiającym na szczerość, a na ile jest to inscenizowany, względnie zgrabnie zmontowany obraz, który domagał się jakiejś wartości naddanej, idei wrzuconej tu na siłę, by uzasadnić fajną wycieczkę?". Odpowiedzi na nie pozostawię jednak tym, którzy skuszą się, by ów dokument obejrzeć i przekonać się – nomen omen – na własnej skórze, czy to, co Barth i Burke mają do powiedzenia ich przekonuje.

Myślę zresztą, że osoby, które lubią programy w stylu Miami Ink, L.A. Ink i inne utrzymane w podobnej stylistyce, nie będą rozczarowani seansem. Pozostali, jeśli przymkną oko na kilka nudniejszych momentów i wspomnianą tendencyjność, także nie powinni być całkowicie zawiedzeni, bo mimo wszystko fajnie jest dowiedzieć się o czymś, co – choć akceptowane już niemal na całym świecie – stanowi wciąż "szarą strefę" w jednym z cywilizowanych, rozwiniętych krajów. Poza tym, główny temat, czyli ukazanie w świetle dziennym świata skupionego wokół tradycyjnych tatuaży Tebori został zrealizowany, a przy okazji poruszono także nieco wątków zaczerpniętych z historii Japonii. Być może właśnie dzięki temu film przypadł do gustu krytykom, o czym świadczą nagrody, które zebrał na różnych festiwalach.

O wydaniu DVD nie da się napisać za wiele, gdyż jest ono bardzo standardowe. Na płycie znalazły się podstawowe opcje, takie jak wybór scen (film jest krótki, więc i scen do wyboru mamy niewiele, ale podziału dokonano naprawdę rozsądnie) czy zwiastuny kilku azjatyckich filmów, bo właśnie takim kinem zajmuje się głównie polski dystrybutor tego obrazu. W wypadku tej produkcji trudno jednak o jakieś sensowne dodatki. Warto zaznaczyć, że lektor, którego głos słyszymy w polskiej wersji brzmi naprawdę nieźle, a że wybór takiej opcji językowej w wypadku dokumentów jest dość powszechny, jest to dość istotna kwestia. Zdziwiło mnie jednak trochę to, że niektórych wypowiedzi nie przetłumaczono, ale dotyczy to w zasadzie tylko fragmentów, których nośność informacyjna jest praktycznie zerowa.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
6.0
Ocena recenzenta
6
Ocena użytkowników
Średnia z 1 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 0
Mają w kolekcji: 0

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: Mario Barth: Under the Skin
Reżyseria: Billy Burke
Muzyka: Adam McLeer
Zdjęcia: Chris Velona
Kraj produkcji: USA
Rok produkcji: 2008
Data premiery: 9 września 2011
Czas projekcji: 58 min.
Dystrybutor: 9th Plan



Czytaj również

Saga Zmierzch: Przed świtem. Część 1
Dyskretny urok wampiryzmu
- recenzja
Księżyc w nowiu
Księżyc w kryzysie
- recenzja
Saga Zmierzch: Księżyc w nowiu
Zmierzch? Zaćmienie? Ściema.
- recenzja
Zmierzch
De gustibus…
- recenzja
Nieuchwytny
Bez dreszczyku

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.