...Lobo: Ostatni Czarnian.
Lobo! Pierwszy "zły bohater", którego było dane poznać polskim czytelnikom. Wulgarny, agresywny i cholernie urzekający typ. W 1994 roku delektowałem się jego przygodami – były czymś nowym, niesamowicie egzotycznym, a przede wszystkim... odważnym! Ułożeni, karmieni Spider-Manem i X-Men, polscy czytelnicy poznali wcześniej tylko jednego bohatera, który nie był niosącym dobro mutantem o szlachetnych pobudkach – Franka Castle, zwanego Punisherem. Frank to jednak grzeczny chłopiec przy bandycie, jakim jest Lobo.
No, pokażcie się! Zaraz was wypatrzę, wy ohydne potworki!... pokraki!
Lobo. Ostatni Czarnian smakował więc po trosze jak owoc zakazany, a po trosze jak słodki cukierek z dalekiego, obfitego w komiksy zachodu. Z każdej strony atakowały czytelnika niesamowite rysunki Simona Bisley'a – piękne, momentami proste (by nie rzec prostackie), ale bardzo sugestywne i niezaprzeczalnie pasujące do bohatera takiego jak Lobo. Moim skromnym zdaniem, nikt już tak dobrze nie narysował tego wielkiego, zarośniętego i dosyć bladego jegomościa. Chłodne kolory, paskudne tuszowe plamy, brutalne sceny – ta opowieść została zobrazowana wręcz idealnie. Bisley świetnie prowadzi narrację planszami, wymaga ona jednak od czytelnika skupienia – jego "brudna" kreska wprowadza do kadru troszeczkę zamętu, nie pozwala czytającemu na "łykanie" kolejnych ramek, tak jak przy dziesiątkach plastikowych supermanów i spiderów. Warto uczciwie obejrzeć ten komiks – Bisley dokłada wszędzie gdzie może śmieszne i klimatyczne szczegóły.
(...) Bez zlecenia nie zabijam. No, może w wyjątkowych okolicznościach... gdy na przykład ktoś nadepnie mi na odcisk! Czekaj no, draniu!
Sama historia, również należy do jednej z najlepszych w karierze "twardziela". Keith Giffen i Alan Grant to autorzy, którzy gwarantują niesamowitą dawkę bezsensownej przemocy, soczystych dialogów i ciekawego świata. Dopiero teraz, czytając Ostatniego Czarniana jedenaście lat po jego wydaniu w Polsce, dociera do mnie niesamowitość świata stworzonego przez Granta. Galaktyka, którą przemierza Lobo, jest po brzegi wypchana miodnymi miejscami, istotami i sytuacjami. Scenarzysta wykazuje się niesamowitą płodnością, jeśli chodzi o krwawe absurdy, jak na przykład zespół tańca "Demolka" w przedstawieniu "Rapsodia z piłą łańcuchową". O ile nie razi Cię, czytelniku, pozbawiona sensu rzeźnia z dużą ilością ostrych narzędzi w roli głównej, polecam – majstersztyk. Muszę też dodać, że świetnym pomysłem ze strony autorów było zamieszczenie w albumie kilku rozdziałów z "nieautoryzowanej biografii Lobo", o której mowa w komiksie. Miło się czyta, a po za tym te teksty stanowiły w '94 nieocenioną skarbnicę wiedzy o Lobo, którego zdecydowana większość polskich czytelników w ogóle nie znała.
Wydanie – jak to wydanie polskie sprzed lat jedenastu – nie zachwyca, chociaż nie jest też straszne. Kartonowa okładka, dosyć gruby papier, kolory w normie – z racji na grubość albumu (98 stron), niestety klejona. Na ostatniej stronicy krótkie, humorystyczne notki biograficzne autorów. Wszystko w odpowiednim klimacie, nawet "creditsy", które napisano w stylu: "Keith Giffen – scenariuszostwo, Alan Grant – dialogostwo".
Długo, długo nie mieliśmy w kraju tak dobrego i nowatorskiego albumu. Na swój sposób wydawnictwo TM-Semic przerwało tą publikacją erę łagodnego komiksu o superbohaterze ratującym świat. To fakt, wzięli na siebie ból wzmożonych ataków na komiksy, zdemoralizowali rzeszę młodzieńców, ale pokazali w zamian, co dzieje się z komiksem w szerokim świecie. Później już chyba tylko Spawn tak mile mnie zniesmaczył. Za demoralizację składam dzięki, a czytelnikom szczerze polecam lekturę Ostatniego Czarniana. Prawdziwy Lobo z klasą! Dzisiaj już takich nie robią...