Lewandowski (znowu) pokazuje co potrafi
W działach: Wredni ludzie, Książki | Odsłony: 905Dziś będzie o jednym z „moich ulubionych” polskich pisarzy fantastyki, czyli o Konradzie T. Lewandowskim. Człowiek ten znany jest w fandomie z dość krótkiej cierpliwości, gwałtownego temperamentu, wysokiej samooceny i niskiego krytycyzmu. Oraz przesadnych reakcji na negatywne recenzje swoich książek.
Jak dowiedziałem się dzięki (jak zwykle nieocenionej) Małgorzacie negatywna recenzja opublikowana została tym razem na blogu Sylwii Węgielewskiej i dotyczyła książki Ksin: Początek. Autor zareagował na nią w sposób następujący:
Naprawdę trzeba posiadać jakieś rudymentarne kwalifikacje, kiedy się dotyka literatury! Nie uznaję kategorii recenzentów-grafomanów na specjalnych prawach. Krytyk ma być krytykiem! Ma mieć kompetencje. Bo od krytyka oczekuję cennej informacji zwrotnej – co poprawić, w którą stronę dalej iść. Jeżeli można czegoś oczekiwać od autorów, to i od krytyków też!
W obronie recenzentki stanęła inna blogerka: Tetii Sheri, która panu Lewandowskiemu wytknęła brak kultury. Ten słuszność opinii niemal natychmiast potwierdził słowami:
„Kultura wymaga, aby najpierw się przedstawić z imienia, nazwiska i pokazać twarz. Ty jesteś nikim, więc wypierdalaj. Żadna kultura ci nie przysługuje!”
A potem było już z górki. Temat podejmowali kolejni blogerzy, Autor im pyskował, oni pyskowali jemu, do zabawy dołączyli się użytkownicy i wybuchł shitstorm na tyle duży, że temat podjęły media literackie.
Samobójstwo za pomocą Bloga?
Powiedzmy sobie szczerze: o ile recenzje blogowe mają niestety słabe przełożenie na sprzedaż książki, to niestety Internet jest bardzo ważną platformą marketingową. Narażanie się jego użytkownikom jest bardzo złym pomysłem. Tym bardziej, że Internauci są bardzo wyczuleni na punkcie własnej niezależności, wszelkich form cenzury i reagują na nie w sposób skrajny.
Próba ataku lub ingerencji w treść recenzji zwykle odbijają się więc znacznie szerszym echem, niż sama recenzja, przynosząc cenzorowi samą ujmę. Po kilku medialnych aferach tego rodzaju, jak na przykład zeszłoroczna ruchawka wokół tatara z Sokołowa wydawać by się mogło, że tylko szaleniec zdecydowałby się na taki manewr. Zyski z tego są minimalne, straty ogromne.
Autor jednak to robi. I to nie byle jaki autor. Nie przesiąknięta pychą korporacja, jak Sokołów, pewna, że zmiażdży małego żuczka swymi trybami, lecz wyga z blisko trzydziestoletnim stażem. Oszalał? Być może. Jednakże...