» Teksty » Artykuły » Kongres

Kongres


wersja do druku

Stanisław Lem przetworzony

Redakcja: Kamil 'New_One' Jędrasiak

Kongres
Kongres w reżyserii Ariego Folmana jest filmem nietypowym, zaskakującym i intrygującym. To wielopłaszczyznowa historia z otwartym zakończeniem, która jest w stanie autentycznie wzruszyć, w każdym razie z całą pewnością wzruszyła mnie. W artykule postanowiłam raczej podzielić się kilkoma przemyśleniami towarzyszącymi seansowi, aniżeli trzymać się sztywnych ram recenzji (tę napisał Maciej 'repek' Reputakowski). Zdecydowałam się również zdradzić pewne elementy fabuły, o czym zostaliście niniejszym ostrzeżeni.

Uwielbiam dzieła sztuki, które "żyją własnym życiem" i pozwalają na mnogość własnych interpretacji. Do tej kategorii zaliczyć można zdecydowanie większość twórczości Stanisława Lema. W oparciu o jedno z jego opowiadań, Kongres Futurologiczny, Ari Folman zrealizował swój najnowszy film. Zasadniczo jednak reżyser zapożycza od kultowego pisarza przede wszystkim ponurą wizję świata przyszłości, w którym prawie całe społeczeństwo ulega halucynacjom wywołanym środkami chemicznymi. Pozwalają one stać się dosłownie kimkolwiek i widzieć otoczenie w cudownie "przefiltrowany" sposób. Podczas, gdy fikcja barokowo rozrasta się w umyśle każdego człowieka, rzeczywistość pełna jest ludzi-kukieł, patrzących i niewidzących, słuchających a niesłyszących, zapatrzonych w to, co istnieje jedynie w ich głowach. Tak naprawdę są to natomiast brudne, szare i wyniszczone istoty, snujące się po zrujnowanych ulicach dawnych miast.

Film o uciekaniu w fikcję

Eskapizm ku idyllicznej ułudzie to najmocniejsze, najbardziej uderzające przesłanie Kongresu. Czy stając przed wyborem pomiędzy fikcyjnym, lecz wymarzonym światem, w którym wszystko dzieje się zgodnie z naszą wolą, a twardą, lecz prawdziwą rzeczywistością, bylibyśmy w stanie oprzeć się pokusie zażycia ampułki? Cytując postać Cyphera z Matriksa: "niewiedza jest błogosławieństwem". Wybór zdaje się więc prosty niczym decyzja między niebieską i czerwoną pigułką na dłoniach Morfeusza.

W XXI wieku ludzkość nie opracowała jeszcze tak skutecznego narkotyku, lecz czy nie stykamy się z podobnymi substancjami już dziś? Antydepresanty, psychotropy i inne psychoaktywne substancje to dla wielu codzienność. Już zwykłe leki na katar potrafią zaburzyć postrzeganie rzeczywistości. Gdzie po połknięciu tabletki spoczywa granica pomiędzy prawdziwym "ja" a "ja" skorygowanym przez neuroprzekaźnik, na przykład serotoninę? Na rynku dostępne są na przykład leki dla dzieci poprawiające ich apetyt lub koncentrację, tudzież wszelkiej maści środki uspokajające. Czy takie sposoby wpływania na działanie ludzkiego umysłu i organizmu wydają się odległe od wizji Folmana, w której można w idealnym ciele Naomi Campbell przechadzać się po Nowym Jorku, opatrzonym dodatkowo wizualnym filtrem inspirowanym obrazami Hieronima Bosha? Kongres prowokuje widzów do poszukiwania odpowiedzi na podobne pytania.

Idąc dalej, możemy zastanowić się również nad fenomenem fantastyki i źródłem powszechnego zamiłowania do gier RPG. Czyż dla wielu osób nie jest to prosty i bezpieczny sposób na ucieczkę przed prozaicznymi problemami codzienności? Czy gdyby któraś z wielkich korporacji pokroju Microsoft lub Apple nagle zaoferowała nam ampułkę, która przeniesie nas w ciało naszej ukochanej postaci w D&D, to nie wypilibyśmy jej bez mrugnięcia okiem?

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Skanowanie | Źródło: Gutek Film

Film o kondycji współczesnego kina

Czy wiecie, że Audrey Hepburn wystąpiła ostatnio w reklamie czekolady, mimo że nie żyje od 1993 roku? Na ekranie możemy zobaczyć ją biegającą, trzepoczącą rzęsami i uśmiechającą się w kolorze i HD. W tym świetle wizja skanowania aktorów z Kongresu przestaje być jedynie futurystyczną, odległą fantazją. U Folmana problem jest oczywiście głębszy. Aktor, poddając się skanowaniu, pozwala wytwórni stworzyć idealną (oraz wyidealizowaną) kopię swojego ciała, jednocześnie zobowiązując się do porzucenia zawodu. Od tego momentu jedynie komputerowy model może być pokazywany publice. Starzejący się i zawodny człowiek pozostaje już na zawsze w cieniu, ukryty przed wzrokiem widzów, z dużą sumą na koncie. Powstają w ten sposób postaci-ikony, "żywe" symbole. I tak, jak współczesny nam reklamodawca chętnie "zatrudnił" Audrey - ikonę stylu - do polecania swojego produktu, tak producenci filmowi z Kongresu używają cyfrowych aktorów do gry w filmach oraz udzielania wywiadów i ogólnie publicznego wypowiadania się. Następnym krokiem jest zaś przeformatowanie ich na substancję chemiczną, którą może spożyć każdy człowiek, aby "stać się" jednym z pięknych i znanych. Istota ludzka zamienia się w produkt, a bycie produktem to trudny i niepewny los. Nawet jeśli zaakceptujesz swoje uprzedmiotowienie, to możesz równie dobrze stać się towarem luksusowym, po który klienci ustawią się w kolejkach, jak również tandetą, której nie zechce nikt, nawet gdy zostanie przeceniona o pięćdziesiąt procent. W pewnym sensie tak właśnie są dziś traktowane przez widzów gwiazdy ekranu, nie zawsze ze swojej winy.

Wybór Robin Wright na odtwórczynię głównej roli jest naprawdę znakomity. Pomiędzy filmową i rzeczywistą postacią aktorki jest kilka podobieństw (nietypowy rozwój kariery, dwoje dzieci), ale i wiele różnic. Już poprzez ten autorski gest Folman uświadamia nam, jak łatwo zatrzeć granice pomiędzy fikcją a rzeczywistością. Dodatkowo Kongres pokazuje obraz brutalnego technologicznego świata, nie znającego litości dla tych, którzy nie nadążają za jego tempem rozwoju. W filmie w niemal jednej chwili zanikają całe grupy zawodów: aktorzy, operatorzy, montażyści – wszystkich zastępują graficy komputerowi. Swoją drogą, to również stało się już naszym chlebem powszednim; coraz mniej osób bagatelizuje konieczność posługiwania się nowymi technologiami wiedząc, że od tego zależą ich kariery.

Film o dokonywaniu wyborów

Najgłębszym, moim zdaniem, wątkiem Kongresu jest jednak problem świadomego dokonywania wyborów. Na propozycję zeskanowania siebie Robin Wright reaguje naturalną niechęcią. Jej głównym argumentem przeciwko jest fakt, że zostaje ona pozbawiona możliwości wyboru w kwestiach kreowania swojego wizerunku. Ktoś inny będzie za nią podejmować decyzje, jak odegra emocje i co powie podczas wywiadu. Jednak agent Robin, Al (świetny Harvey Keitel!) brutalnie uświadamia jej, że dokonywanie wyborów na planie filmowym było zawsze jedynie złudzeniem. Jako aktorka tylko pozornie decydowała o sobie, de facto musiała wykonywać polecenia reżyserów i producentów. Aby utrzymać się na powierzchni, musiała przypodobać się widowni. Tak naprawdę zawsze istniała dla niej tylko jedna właściwa droga i każde zejście z niej oznaczało porażkę i pożegnanie z show-biznesem. Stając przed pytaniem o skanowanie, Robin wciąż stoi więc przed wyborem pozostania na jedynej słusznej drodze. Jeśli odrzuci propozycję, jej kariera aktorska po prostu zgaśnie. Oddanie swojego wizerunku wytwórni to ostatnia szansa, aby pojawiać się na ekranach, przynajmniej jako awatar, a jednocześnie mieć środki finansowe na opiekę nad chorym synem. Po zastanowieniu się można więc dojść do wniosku, iż w tej sytuacji nie ma już prawdziwego wyboru.

Robin Wright i Paul Giamatti | Źródło: Gutek Film

Pojawia się on jednak na końcu historii. W pewnym momencie Robin mimo tego, że znajduje się w nierealnym świecie zaczyna wiedzieć, czego chce i co jest dla niej najważniejsze. To daje jej siłę, aby wybrać drogę poszukiwania swojego syna za wszelką cenę zamiast pozostania w iluzorycznym świecie z zakochanym w niej, a raczej w ikonie, którą się stała, Dylanem. Potem zaś, w przerażająco biednej rzeczywistości, miłość do syna skłania ją do ponownego wstąpienia w dziwny, chemiczny świat. Tym samym, uważam zakończenie filmu za optymistyczne, choć nieco naiwne. Oto bowiem sprowadza się ono do konkluzji, że jeśli wiemy, co jest dla nas najważniejsze - tak, jak dla Robin najważniejsza była miłość do syna - to powinniśmy dążyć do tego bez względu na okoliczności.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Warto zwrócić uwagę na nietypową formę Kongresu. Spora część filmu zrealizowana została jako tradycyjna, dwuwymiarowa animacja (częściowo wykonana przez Polaków) o mocno surrealistycznym charakterze. Choć stylistyka rysunków zapewne nie każdemu przypadnie do gustu, to jako filmowe narzędzie w pełni spełniają one swoje zadanie. Wykorzystanie sekwencji animowanych każe wątpić we wszystko, co w nich oglądamy i daje możliwość przemycenia wielu ukrytych na dalszych planach smaczków. Jeśli wpadnie mi w ręce wersja DVD, z pewnością pokuszę się o pauzowanie wybranych klatek i postaram się rozpoznać jak najwięcej pojawiających się na nich postaci-ikon. Pod względem estetycznym, również część aktorska prezentuje się bardzo dobrze. Wizualnie dopracowane sceny skanowania Robin i puszczania latawców zapadają w pamięć na długo po zakończeniu seansu.

Osobiście najnowszy film Folmana uważam za pozycję obowiązkową dla każdego, kto lubi tkwić z głową w chmurach i snuć fantastyczne wizje. Nie daje on wcale prostych odpowiedzi i wskazówek, lecz zagnieżdża się głowie, zmuszając do własnych refleksji. To przykład kina, które staje się katalizatorem rozmaitych rozważań, unikając przy tym trywialnego podsuwania morałów pod nos i prowadzenia widza za rączkę.

Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
8.0
Ocena recenzenta
8.33
Ocena użytkowników
Średnia z 3 głosów
-
Twoja ocena
Mają na liście życzeń: 1
Mają w kolekcji: 0

Dodaj do swojej listy:
chcę obejrzeć
kolekcja
Tytuł: The Congress
Reżyseria: Ari Folman
Scenariusz: Ari Folman
Muzyka: Max Richter
Zdjęcia: Michał Englert
Obsada: Robin Wright, Harvey Keitel, Paul Giamatti, Danny Huston, Jon Hamm, Francis Fisher, Sami Gayle, Kodi Smit-McPhee
Kraj produkcji: Belgia, Francja, Luksemburg, Niemcy, Polska, USA, Izrael
Rok produkcji: 2013
Data premiery: 13 września 2013
Czas projekcji: 2 godz. 2 min.
Dystrybutor: Gutek Film



Czytaj również

2013: Top 5 filmów
Podsumowanie najlepszych filmów minionego roku
Kongres
Więcej niż science fiction
- recenzja
Kongres
Piękne kłamstwa i gorzkie prawdy
- recenzja

Komentarze


R.G
    Ciekawy, niesztampowy film, który pozostawia lekki niedosyt.
Ocena:
+1

Uwaga! Spoilery.

Oglądałem ten film w ubiegłą środę (18/9). Wybrałem się nań z lekką ciekawością, częściowo z poczucia obowiązku do obejrzenia adaptacji Lema. Spodziewałem się raczej płytkiej i przewidywalnej klapy i dzięki temu jestem bardzo mile zaskoczony, bo film okazał się ciekawy.

Podobała mi się wierność z jaką przełożono schemat przedstawiony przez Lema na film. Wszystkie te elementy pojawiają się dopiero w drugiej połowie filmu, gdy wchodzimy w strefę animowaną - ale to nie umniejsza wartości pierwszej połowy, w której gra aktorska jest bardzo ciekawa.

Odnajdywałem przyjemność w doszukiwaniu się elementów zaczerpniętych na żywca z książki: ścieki jako chwilowa ostoja spokoju, elementy porno-podobne, dyskusje polegające na przerzucaniu się numerami paragrafów, woda z dodatkiem chemii itd. Gdybym jeszcze raz przeczytał opowiadanie, zapewne odnalazłbym ich jeszcze więcej.

Grafika 2D, którą mi zaserwowano była chyba najcelniejszym wyborem, jakiego można było dokonać. Ja nie potrafię nazwać tego stylu, ale scharakteryzował bym go jako "wczesny Disney" z dużą dozą ekspresji i karykatury, a także jako "kreskówka-dla-dorosłych". Doskonale podkreślała absurdalność przedstawianej nie-rzeczywistości. W tym miejscu należy przejść do majstersztyku, z jakim sportretowano Toma Cruise'a, z wiecznym, śnieżnobiałym, niegasnącym uśmiechem. Mało tego - przez pierwszy ułamek sekundy był on dla mnie jednocześnie Pirxem i pilotem z Top Gun, co spowodowało u mnie wewnętrzną euforię. Nie można też zapomnieć o błyskotliwym sportretowaniu Steva Jobsa, jako szatana-kaznodzieję-nowej-ery. Gdzieś tam, w krótkim epizodzie, zabłysnął też człowiek z "Trio z Belleville", ale który to - poszukajcie sami.

Ostatnim elementem, o którym zamierzam napisać jest fabuła: Uważam ją za spójną i ciekawą, ale pozostawiającą pewien niedosyt. Zabrakło mi Lemowskiej paraboli, z której na końcu wynika, że całość wydarzeń okazała się tylko rozbudowaną halucynacją, a także przedstawionej u niego wielowarstwowości halucynacji. Film jednak broni się tutaj całkiem dobrze, bo z punktu widzenia głównej fabuły dotyczącej chorego syna przedstawione zakończenie jest spójne i całkowicie do przyjęcia.

Polecam film tym, którzy czytali Kongres Futurologiczny. To jest film inny niż wszystko to, co aktualnie wyświetla się w kinie.

21-09-2013 12:14

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.