» Fragmenty książek » Jedenaście pazurów

Jedenaście pazurów


wersja do druku

Szczyt piramidy - Artur Baniewicz


Jedenaście pazurów
Kharrks zwolnił do truchtu. Południe Starej Gondwany to jednak nie tropiki, o tej porze roku noce są chłodne. Uciekającym ssakom to sprzyja, ale zmiennocieplny dinozaur wychłodził organizm podczas całonocnego pościgu i nie bardzo nadawał się teraz do sprintu. Może gdyby nałożył ocieplacz... Ale jaki urok mają takie łowy? Chodzi przecież o niepowtarzalny klimat pradawnych pościgów za zwierzyną, którą trzeba za wszelką cenę dopaść, bo inaczej troodon zginie z wycieńczenia.
Zużył wiele sił, jeśli zatem uciekinierzy wypatrzą go z daleka i postanowią rozbiec się w przeciwne strony, nie zdoła dopaść obojga. A mogli to zrobić. Hodowcy tresują podopiecznych do tego typu sztuczek – by jedno przeżyło polowanie i dało się sprzedać raz jeszcze. Umowa nie zakładała wprawdzie ram czasowych, lecz w praktyce więk¬szość łowców rezygnowała z dalszych łowów, zadowalając się pojedynczą zdobyczą. Cóż, niedzielni myśliwi nie mają zbyt wiele czasu.
Świat, niestety, schodził na krokodyle.
Przegnał posępne myśli, skupił się na biegu. Troodonowi o sylwetce długiego na siedem stóp, spłaszczonego “T” niełatwo skrycie przemierzać las. Niedzielny myśliwy narobiłby hałasu, zaczepia¬jąc sztywnym ogonem o mijane zarośla. Kharrx, którego po kampanii marsjańskiej jeden z pismaków nazwał “najgroźniejszym dinozaurem planety Ziemia”, potrącił ledwie parę gałązek.
I udało się: kiedy ujrzał ludzką samicę, ta nawet nie patrzyła za siebie. Siedziała na jakiejś kłodzie, zmęczonymi ruchami wcierając w skórę kamuflaż z rudej gliny.
Zaklął w duchu. Była sama, a pod błotem... biała!
Zbuki stłuki! Samica z Laurazji Środkowej?! Mniejsza o to, że osobniki rasy białej są gorzej umięśnione, co oznacza krótsze łowy, niższy prestiż oraz mniej mięsa. Nie dla chwały i napchania żołądka uganiał się po buszu. Chodziło mu o bukiet subtelnych doznań, które poprzedzają ucztę, a potem jej towarzyszą. A biała miejska samica, pospiesznie sparzona z brunatnym tubylczym samcem, oznaczała prawdopodobnie samicę bezradną, słabą... i porzuconą. Dającą się zabić bez walki, co psuje cały urok polowania.
Zgrzytnął ze złości zębami. Nie aż tak, żeby usłyszała – ale obejrzała się przez ramię zaraz potem. Chcąc nie chcąc, popędził w jej stronę. Nie mógł sobie pozwolić, żeby wrzaskami spłoszyła samca, jeśli – o, spraw, żeby tak było, Wielki Jajcarzu! – ten nie zostawił jej na pastwę losu, a tylko oddalił się na chwilę.
Na szczęście nie wrzeszczała. Może ze zmęczenia – jej nagie ciało, mimo chłodu, spływało potem – może dlatego, że nie miała do kogo.
Walka to wysiłek – a ona zamierzała walczyć.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.