Imię wiatru - Patrick Rothfuss
Mogłoby się wydawać, że znacznie łatwiej napisać recenzję książki, która nas zachwyciła, niż takiej, przez którą brnęło się z mozołem. Jednak prawdziwie karkołomnym zadaniem jest zdystansowanie się wobec historii, która w opinii recenzenta nie posiada żadnych wad, lecz jedynie same zalety. Stając wobec takich trudności, należy dać sobie trochę czasu na ochłonięcie i refleksję. Tak też zrobiłem, ale mimo to wciąż uważam Imię wiatru, pierwszy tom Kronik królobójcy Patricka Rothfussa, za jedną z najlepszych powieści z gatunku epic fantasy, jakie dane mi było czytać.
Narratorem tej opowieści jest Kote, niepozorny właściciel tawerny, stojącej gdzieś na krańcu świata. Jego spokojne, monotonne życie przerywa przybycie Kronikarza, mężczyzny, który wyruszył w podróż, aby odnaleźć i spisać losy postaci, o której krąży tyle legend, iż trudno orzec, czy istniała rzeczywiście, czy jest to jedynie bohater ludowych podań. Jak nietrudno się domyślić, Kronikarz rozpoznaje w rudowłosym oberżyście legendarnego Kvothe’a, noszącego przydomki takie jak Bezkrwisty, Hermetyk czy Królobójca, i namawia go do podzielenia się swą niewiarygodną historią.
Pierwszy tom Kronik Królobójcy można podzielić na cztery części. Pierwszą są sceny rozgrywające się w czasie teraźniejszym dla bohaterów – dzięki nim poznajemy Kote'a w roli karczmarza, jego niezwykłego pomocnika i jednocześnie ucznia Basta oraz Kronikarza. Trzy pozostałe to: wspomnienia Kvothe’a z dzieciństwa, kończące się wyrżnięciem jego rodziny przez tajemniczych Chandrian; żebracze lata, spędzone na praktykowaniu surwiwalu w wielkim mieście oraz przyjęcie na uniwersytet i czas studiów.
Niewątpliwym atutem książki jest postać protagonisty. Kvothe wychował się wśród aktorów i muzyków, dlatego potrafi doskonale grać na lutni i śpiewać, jak również panować nad emocjami oraz mimiką, co nieraz ratuje mu skórę w trudnych sytuacjach. Ma bystry umysł, doskonałą pamięć, dar do nauki, jest też niesamowicie sprytny – dzięki temu przeżył trzy lata żebrząc na ulicach, nie dał się złamać i w końcu, bez grosza przy duszy, w wieku zaledwie piętnastu lat dostał się na znany na całym świecie uniwersytet. Jednak sympatię czytelnika zdobywa sobie raczej przez liczne wady – buta, pycha i iście niewyparzona gęba czynią go bardziej ludzkim. Ta wybuchowa mieszanka cech powoduje, że wprawdzie Kvothe wciąż pakuje się w kłopoty, ale dzięki swoim zdolnościom potrafi w jakiś spektakularny sposób się z nich wykaraskać, powoli pracując na sławę i reputację.
Przez prawie dziewięćset stron powieści przewija się multum postaci i, choć są ciekawe, to większość z nich nie odgrywa istotnej roli – pomagają protagoniście, utrudniają mu życie, bądź dostarczają informacji. Z tła wybija się jednak garstka bohaterów, wśród których można wymienić piękną i tajemniczą Dennę; przesympatyczną, ukrywającą się przed światem Auri; niezrównoważonego mistrza imion Elodina czy też uprzykrzającego życie Kvothe’owi Ambrose'a, wpływowego syna wielkiego barona. Niestety, żadna z postaci drugoplanowych nie dorasta głównemu bohaterowi do pięt jeśli chodzi o głębię i poziom skomplikowania – trudno to jednak traktować jako minus, biorąc pod uwagę pierwszoosobową narrację, narzucającą w tej sferze pewne ograniczenia.
Powieść wciąga już od pierwszej strony i uzależnia niczym używka, nie pozwalając się oderwać aż do ostatniej kropki. Historia Kvothe’a została spisana barwnym, plastycznym, a miejscami wręcz poetyckim językiem, który pobudza wyobraźnię. Rothfuss posiada rzadki talent do snucia opowieści, przez co Imię wiatru jest jak jedna ze znanych wszystkim legend, które ludzie opowiadają sobie, siedząc jesienną porą przy ognisku. Książkę po brzegi wypełniają: magia, dowcip, groza, miłość, przyjaźń oraz masa codziennych problemów i życiowych prawd, zmuszających czytelnika do chwili refleksji.
Jednak to szczypta realizmu sprawia, iż chce się wierzyć, że nie mamy do czynienia jedynie z wytworem fantazji autora. Świat wykreowany przez Rothfussa jest nie tylko ciekawy, ale przede wszystkim logiczny – każdy element, począwszy od geograficznego ukształtowania terenu, przez dzieje i relacje pomiędzy poszczególnymi kręgami kulturowymi, a na systemie walutowym kończąc, nie wziął się z powietrza i ma swoje uzasadnienie w historii. Z każdą kolejną stroną coraz wyraźniej daje się odczuć, jak wiele godzin rozważań i pracy autor włożył nie tylko w urozmaicenie, ale również w uwiarygodnienie tego świata. Doskonale widać to chociażby na przykładzie magii – nie dość, że jest dziedziną nauki wykładaną na uniwersytecie, to dzieli się na kilka poddziałów, takich jak: sympatia, sygaldria czy też znajomość imion rzeczy, dająca nad nimi władzę. Tekstowi głębi dodają również snute przez postacie opowieści o legendarnych bohaterach lub walkach bogów oraz gros pieśni i przysłów, częstokroć opartych na stereotypach, odwołujących się do cech poszczególnych ludów lub nacji. Już sam uniwersytet i jego otoczenie dostarczyłyby materiału na trylogię, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Brak oryginalności i schematyczność – to dwa najczęściej wymieniane przez recenzentów zarzuty, stawiane przed Imieniem wiatru. Choć trudno z nimi polemizować, są jedynie kropelką dziegciu w beczce miodu. Rothfuss wykorzystuje znane już od lat motywy, ale robi to umiejętnie; nie stara się ich przedstawiać jako czegoś nowatorskiego, ba, wielokrotnie puszcza do czytelnika przysłowiowe oko, wyszydzając te schematy. Jak się nie uśmiechnąć, kiedy Kvothe sam określa jednego z mistrzów uniwersyteckich mianem "archetypu złego maga" lub gdy przychodzi mu się zmierzyć z ziejącym ogniem smokiem, będącym w rzeczywistości jedynie ogromną jaszczurką. Dotychczas powstało już tak wiele powieści fantasy, iż trudno oczekiwać od każdej nowości czegoś jednocześnie oryginalnego i nie przekombinowanego – Rothfuss na szczęście znalazł złoty środek.
Nikogo nie powinno dziwić, że Imię wiatru zostało wyróżnione wieloma prestiżowymi nagrodami, zaś Rothfuss okrzyknięty jednym z największych talentów i najlepszych debiutantów ostatnich lat. Napisał on bowiem powieść z gatunku tych, które oddziałują na emocje; podczas lektury wielokrotnie wybuchałem śmiechem, bądź trząsłem się ze złości, ale ani przez sekundę nie byłem znudzony – to nie lada sztuka stworzyć takie dzieło. Dlatego też Imię wiatru polecam nie tylko fanom fantasy, ale również wszystkim osobom chcącym na kilka godzin oderwać się od szarej rzeczywistości i zanurzyć w świat pełen magii i przygód. Tej książki po prostu nie wypada przegapić!
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
_______________________
Narratorem tej opowieści jest Kote, niepozorny właściciel tawerny, stojącej gdzieś na krańcu świata. Jego spokojne, monotonne życie przerywa przybycie Kronikarza, mężczyzny, który wyruszył w podróż, aby odnaleźć i spisać losy postaci, o której krąży tyle legend, iż trudno orzec, czy istniała rzeczywiście, czy jest to jedynie bohater ludowych podań. Jak nietrudno się domyślić, Kronikarz rozpoznaje w rudowłosym oberżyście legendarnego Kvothe’a, noszącego przydomki takie jak Bezkrwisty, Hermetyk czy Królobójca, i namawia go do podzielenia się swą niewiarygodną historią.
Pierwszy tom Kronik Królobójcy można podzielić na cztery części. Pierwszą są sceny rozgrywające się w czasie teraźniejszym dla bohaterów – dzięki nim poznajemy Kote'a w roli karczmarza, jego niezwykłego pomocnika i jednocześnie ucznia Basta oraz Kronikarza. Trzy pozostałe to: wspomnienia Kvothe’a z dzieciństwa, kończące się wyrżnięciem jego rodziny przez tajemniczych Chandrian; żebracze lata, spędzone na praktykowaniu surwiwalu w wielkim mieście oraz przyjęcie na uniwersytet i czas studiów.
Niewątpliwym atutem książki jest postać protagonisty. Kvothe wychował się wśród aktorów i muzyków, dlatego potrafi doskonale grać na lutni i śpiewać, jak również panować nad emocjami oraz mimiką, co nieraz ratuje mu skórę w trudnych sytuacjach. Ma bystry umysł, doskonałą pamięć, dar do nauki, jest też niesamowicie sprytny – dzięki temu przeżył trzy lata żebrząc na ulicach, nie dał się złamać i w końcu, bez grosza przy duszy, w wieku zaledwie piętnastu lat dostał się na znany na całym świecie uniwersytet. Jednak sympatię czytelnika zdobywa sobie raczej przez liczne wady – buta, pycha i iście niewyparzona gęba czynią go bardziej ludzkim. Ta wybuchowa mieszanka cech powoduje, że wprawdzie Kvothe wciąż pakuje się w kłopoty, ale dzięki swoim zdolnościom potrafi w jakiś spektakularny sposób się z nich wykaraskać, powoli pracując na sławę i reputację.
Przez prawie dziewięćset stron powieści przewija się multum postaci i, choć są ciekawe, to większość z nich nie odgrywa istotnej roli – pomagają protagoniście, utrudniają mu życie, bądź dostarczają informacji. Z tła wybija się jednak garstka bohaterów, wśród których można wymienić piękną i tajemniczą Dennę; przesympatyczną, ukrywającą się przed światem Auri; niezrównoważonego mistrza imion Elodina czy też uprzykrzającego życie Kvothe’owi Ambrose'a, wpływowego syna wielkiego barona. Niestety, żadna z postaci drugoplanowych nie dorasta głównemu bohaterowi do pięt jeśli chodzi o głębię i poziom skomplikowania – trudno to jednak traktować jako minus, biorąc pod uwagę pierwszoosobową narrację, narzucającą w tej sferze pewne ograniczenia.
Powieść wciąga już od pierwszej strony i uzależnia niczym używka, nie pozwalając się oderwać aż do ostatniej kropki. Historia Kvothe’a została spisana barwnym, plastycznym, a miejscami wręcz poetyckim językiem, który pobudza wyobraźnię. Rothfuss posiada rzadki talent do snucia opowieści, przez co Imię wiatru jest jak jedna ze znanych wszystkim legend, które ludzie opowiadają sobie, siedząc jesienną porą przy ognisku. Książkę po brzegi wypełniają: magia, dowcip, groza, miłość, przyjaźń oraz masa codziennych problemów i życiowych prawd, zmuszających czytelnika do chwili refleksji.
Jednak to szczypta realizmu sprawia, iż chce się wierzyć, że nie mamy do czynienia jedynie z wytworem fantazji autora. Świat wykreowany przez Rothfussa jest nie tylko ciekawy, ale przede wszystkim logiczny – każdy element, począwszy od geograficznego ukształtowania terenu, przez dzieje i relacje pomiędzy poszczególnymi kręgami kulturowymi, a na systemie walutowym kończąc, nie wziął się z powietrza i ma swoje uzasadnienie w historii. Z każdą kolejną stroną coraz wyraźniej daje się odczuć, jak wiele godzin rozważań i pracy autor włożył nie tylko w urozmaicenie, ale również w uwiarygodnienie tego świata. Doskonale widać to chociażby na przykładzie magii – nie dość, że jest dziedziną nauki wykładaną na uniwersytecie, to dzieli się na kilka poddziałów, takich jak: sympatia, sygaldria czy też znajomość imion rzeczy, dająca nad nimi władzę. Tekstowi głębi dodają również snute przez postacie opowieści o legendarnych bohaterach lub walkach bogów oraz gros pieśni i przysłów, częstokroć opartych na stereotypach, odwołujących się do cech poszczególnych ludów lub nacji. Już sam uniwersytet i jego otoczenie dostarczyłyby materiału na trylogię, a to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Brak oryginalności i schematyczność – to dwa najczęściej wymieniane przez recenzentów zarzuty, stawiane przed Imieniem wiatru. Choć trudno z nimi polemizować, są jedynie kropelką dziegciu w beczce miodu. Rothfuss wykorzystuje znane już od lat motywy, ale robi to umiejętnie; nie stara się ich przedstawiać jako czegoś nowatorskiego, ba, wielokrotnie puszcza do czytelnika przysłowiowe oko, wyszydzając te schematy. Jak się nie uśmiechnąć, kiedy Kvothe sam określa jednego z mistrzów uniwersyteckich mianem "archetypu złego maga" lub gdy przychodzi mu się zmierzyć z ziejącym ogniem smokiem, będącym w rzeczywistości jedynie ogromną jaszczurką. Dotychczas powstało już tak wiele powieści fantasy, iż trudno oczekiwać od każdej nowości czegoś jednocześnie oryginalnego i nie przekombinowanego – Rothfuss na szczęście znalazł złoty środek.
Nikogo nie powinno dziwić, że Imię wiatru zostało wyróżnione wieloma prestiżowymi nagrodami, zaś Rothfuss okrzyknięty jednym z największych talentów i najlepszych debiutantów ostatnich lat. Napisał on bowiem powieść z gatunku tych, które oddziałują na emocje; podczas lektury wielokrotnie wybuchałem śmiechem, bądź trząsłem się ze złości, ale ani przez sekundę nie byłem znudzony – to nie lada sztuka stworzyć takie dzieło. Dlatego też Imię wiatru polecam nie tylko fanom fantasy, ale również wszystkim osobom chcącym na kilka godzin oderwać się od szarej rzeczywistości i zanurzyć w świat pełen magii i przygód. Tej książki po prostu nie wypada przegapić!
Mają na liście życzeń: 18
Mają w kolekcji: 24
Obecnie czytają: 1
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Mają w kolekcji: 24
Obecnie czytają: 1
Dodaj do swojej listy:
lista życzeń
kolekcja
obecnie czytam
Tytuł: Imię wiatru (The Name of the Wind)
Cykl: Kroniki królobójcy
Tom: 1
Autor: Patrick Rothfuss
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 11 września 2008
Liczba stron: 888
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7510-060-0
Cena: 43,90 zł
Cykl: Kroniki królobójcy
Tom: 1
Autor: Patrick Rothfuss
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Wydawca: Rebis
Miejsce wydania: Poznań
Data wydania: 11 września 2008
Liczba stron: 888
Oprawa: miękka
ISBN-13: 978-83-7510-060-0
Cena: 43,90 zł