» Czytelnia » Opowiadania » Hospicjum (część 1)

Hospicjum (część 1)

Hospicjum (część 1)
Nadciągający wiatr rzucił Iwaszce w twarz garść pożółkłych liści, zakłuł drobnymi igiełkami chłodu na policzkach, wdarł się pod płaszcz. Kozak zadrżał, mamrocząc klątwę w ojczystym języku, po czym otulił się szczelniej i zgrabiałą dłonią sięgnął po bukłak gorzałki. Zmrok, jak to na jesieni, zapadał szybko. Obok gościńca wyrastały szare sylwetki nagich drzew skrzypiących hipnotycznie na wzmagających się podmuchach wiatru.

– Pieprzona pogoda - mruknął Kozak.

Gustav, jego młodszy towarzysz, pokiwał sennie głową. Słońce zaszło zaledwie parę minut temu, ale ciemność już zaczynała zacierać kontury mijanych kamieni i kępek suchej trawy. Zmęczone całodzienną podróżą konie zwieszały nisko łby. Para buchająca im z pysków szybko rozpływała się w ostrym powietrzu.

Iwan wziął głęboki oddech, próbując odpędzić sen, i rozejrzał się nerwowo na boki. Ciszę lasu mącił jedynie chrzęst pękających pod naporem końskich kopyt brył błota i szczęk wiszącej u siodeł broni. Po jego lewej stronie postać kompana zlewała się w ciemną plamę. Trakt wiódł prosto jak w mordę strzelił. Jasny pas zmarzniętej ziemi wyraźnie odcinał się od bielejących tuż obok drzew i sinego nieba.

– Ani jednej chmurki, zaraza. Zimna noc – mruknął jakby do siebie, odkręcił wolną ręką korek i łyknął gorzałki, spoglądając ponuro na jadącego stępa najemnika. – Gus, coś mamrotałeś o jakiejś przydrożnej świątyni, jakeśmy popasali koło strumienia? – Oddech parował przed twarzą Kozaka.

Wezwany podniósł głowę, zachrzęściły kółka kolczugi, rozejrzał się, zdezorientowany. W koronach drzew zakrzyczał spłoszony ptak, zaskrzypiała gałąź.

– Ano – mruknął uspokojony Gus. – Gdzieś w okolicy ponoć mnisi schronienia i jadła podróżnym udzielają, jeno jakąś ofiarę trza im zostawić na odjezdnym, taka mać. Mów, co chcesz, Iwaszka, ale ja kolejnej nocy pod gołym niebem spędzać nie myślę. W kościach łupie niemiłosiernie, a i stopy jak jedna rana… pewnie, jakeśmy przez ten bród przechodzili, odmarzły - poskarżył się, wysmarkując nos i wycierając palce w płaszcz. – Jeśli o mnie chodzi, do dupy sobie możesz wsadzić swoją kozacką dumę. Nijak mi się mieszać do twoich bogów, ale ja sobie nie będę niczego przez ciebie odmrażał – dodał jadowicie.
– Ty capie – wysyczał Iwan, splunął przez ramię i uniósł się w strzemionach. – A kto twój marznący tyłek, nie dalej jak tydzień temu, z obławy strzelców barona Rodenhaumpta wyciągał? I co? Nie skacz mi tutaj, szczeniaku, spać będziemy tam, gdzie ja zdecyduję. Daleko do tej świątyni, pytam?

Najemnik skulił się i jęknął:
– Będzie ze dwie msze. Ale kto ich wie, o której bramy zawierają. I nie drzyj się tak, gotowyś nam jakie licho ściągnąć na kark – znów rozejrzał się nerwowo po okolicy.

Trakt wił się, niby serpentyna, pomiędzy leśnymi jarami, kluczył, to zwężał się, to rozszerzał. W oddali trzasnęła łamana gałązka. Wychłostane wiatrem i deszczami kamienie wystawały z gościńca jak blade głowy. Zapadła już zupełna ciemność i postaci jeźdźców niemal niczym nie odcinały się od ciemnej, gęstej ściany splątanych drzew. Liście szeleściły, pojawiały się pierwsze migoczące gwiazdy. Kozak zreflektował się, wyszeptał pospieszną modlitwę, zamachał parę razy ręką w powietrzu, jakby chciał odpędzić od siebie jakiś urok. Koń zarżał cicho.

– Czasami nawet tobie trzeba przyznać rację, młokosie. A przyspieszmy trochę, bo mi mrówki po plecach chodzą, jak spojrzę między drzewa, psiakrew. Zachciało się włóczyć po Averlandzie i to przy granicy – rzekł cicho, nasłuchując.

Popędzili wierzchowce do lekkiego kłusa. Tętent kopyt wbił się w odgłosy nocnego życia, wyrywając otoczenie z sennego otępienia. Mróz zaczął kąsać twarze, pęd wyciskał łzy z oczu. Konie, chrapiąc donośnie, rozrzucały za sobą grudki ziemi i drobne gałęzie. Gustav zacisnął mocniej dłonie na uździe, wlepiając wzrok przed siebie. Droga nie zmieniała się - nie widział żadnego światła, tylko rozmyte przez szybką jazdę drzewa. Rzucił pod nosem kilka przekleństw pod adresem starego Kozaka, który pędził tuż obok.

Kiedy spotkali się po raz pierwszy, w rocie Elektora Stirlandu, Kislevczyk nawet mu imponował swoim opanowaniem i ciętym językiem. Jednak po dłuższej znajomości okazał się nader uciążliwym towarzyszem, choć nieraz udowodnił swą przydatność, jak podczas pechowej przeprawy przez lasy miejscowego szlachcica.

"No tak" - pomyślał gorzko Gustav - "wielce mi była potrzebna ta znajomość, cholera. Zdezerterowałem i włóczę się nocą po zapomnianym przez bogów odludziu". Pochylił niżej głowę, chcąc uchronić się przed zimnem. Trakt zwężał się nieco, prowadząc teraz między niewielkimi, zamarzniętymi kałużami.

Podróż mijała w milczeniu, a czas zaczął się rozciągać w nieskończoność. Gustav wspominał: smak czerstwego, razowego chleba w wojsku, smak cienkiego piwa. I smak krwi podczas potyczki z zielonoskórymi na moście Ardnung, kiedy to orczy miecz przebił jego kolczugę. Potem zapach krwi i uryny w szpitalu polowym, którego nie mógł pozbyć się przez miesiąc - przesiąknął po prostu wonią umierania. Wreszcie moment, w którym poznał Kozaka: najpierw wspólną pijatykę z Iwaszką, zakończoną w burdelu garnizonowym, później dwa tygodnie karceru i męczarnie, jakim poddawali ich dowódcy. I tę pamiętną noc, kiedy śmierdzący przetrawionym alkoholem Iwan obudził go w nocy i szczerząc nadgnite pieńki zębów, spytał:
– Masz jaja, żołnierzu? To spróbujmy szczęścia gdzie indziej.

"Zadziwiająco łatwo nam to, cholera, poszło" - pomyślał najemnik, zwalniając nieco, żeby przeprowadzić konia przez niewielki, cicho szumiący strumień. Wartownicy, jak zawsze, pospali się. Ale że nikt się nie obudził, kiedy Kozak głośno polecił im pocałować się w rzyć? Ułożył spękane od chłodu wargi w coś na kształt uśmiechu. No tak, wszyscy żołdacy załatwiali gorzałkę właśnie od niego, widać musiał się nimi jakoś zająć. Głos Iwana wyrwał go z zamyślenia.

– Nu, wygląda na to, że tę noc prześpimy jednak w ciepłej izbie, dzięki niech będą bogom – rzekł, zwalniając. – Już czuję, jak mi krew w żyłach stygnie, psiamać.

Gustav podniósł głowę, przystanął. W oddali, na niewielkim, rzadko porośniętym wzniesieniu błyskały światła, ledwie dostrzegalne przez poruszane wiatrem gałęzie. Iwaszka odwrócił się w jego stronę i wyszczerzył.

– To jak, dzisiaj popasamy na klasztornym wikcie? – zakpił.

Westchnienie ulgi wyrwało się z piersi najemnika. W kościach łupało go niemiłosiernie, pośladki ścierpły od jazdy, a stopy rwał ból. Spojrzał wesoło, czując jak wraca mu humor.

– A co, już nie wstydzisz się całować naszych wrednych bogów w tyłki? - odpowiedział bezczelnie.
- Wolę ślinić cudzy tyłek niż stracić własny, mimo wszystko - Kozak wzruszył ramionami. – Na takim mrozie trzeba by było wideł, żeby nas rano oderwać od ziemi – dodał.

Pospieszyli konie, zmuszając je do ostatniego wysiłku. Po chwili jednak znów musieli zwolnić, gdyż na gościńcu ziały wielkie dziury i walały się grube gałęzie drzew. Iwan klął na czym świat stoi, ale musieli zsiąść i prowadząc konie, wymijać postawione przez las przeszkody. Wiatr wzmagał się, rzucając w twarze igliwie i ostatnie liście, drzewa trzeszczały ponuro.

Gustav poczuł dziwną suchość w ustach. Prowadził wierzchowca ostrożnie – po lewej czerniała głęboka rozpadlina, z której szczerzyły się ostre kamienie. Powoli pięli się w górę zbocza. Las przerzedził się nieco, ukazując im oddalony o kilkadziesiąt metrów budynek. Do uszu Gustava dotarł krótki, pełen podziwu gwizd Kozaka. Bo i było na co patrzyć.

Świątynia otoczona była wysokim na dobre dwa metry, kamiennym murem, oświetlonym chybotliwym blaskiem zawieszonej na długiej tyce lampy. Zza niego wyglądał solidny, drewniany dach i okna na piętrze; w jednym z nich płonęło światło. Zbliżali się powoli, przechodząc nad strumieniem przez niewielki mostek z powiązanych belek. Kopyta zadudniły głucho. Gustav wychylił się; woda płynęła leniwie, a w nikłej poświacie gwiazd mógł dojrzeć porastające brzeg szuwary oraz własne, wykrzywione odbicie, z białą jak ciasto twarzą zawieszoną w mroku. Wzdrygnął się i odwrócił wzrok.

Gościniec rozszerzył się, doprowadzając ich pod sam mur i otwierające się na dziedziniec okute żelazem drewniane wrota. Z niewielkiego zadaszenia nad nimi zwieszał się sznur od dzwona. Iwan zarechotał i zeskoczył zręcznie z konia. Chwycił oburącz chwost i targając nim z całej siły, rozdarł się.

– Bracie furtianie! Pobudka! Dokończysz swoje modły, gdy już napełnimy brzuchy!

Najemnik jęknął, również zsiadając. Nie zwracał na Kozaka najmniejszej uwagi. Od stóp promieniował straszny ból, przez co omal nie upadł na zmarzniętą ziemię. Zaciskając zęby, uchwycił wędzidło i rozejrzał się, wciąż ignorując dzikie okrzyki Iwana.

Pod nimi rozciągał się cienki, jasny wąż drogi, ginącej między drzewami. Zrzucił kaptur i odetchnął głęboko. Nie wiadomo dlaczego poczuł nagle zapach palonego drewna. Po lewej stronie Iwaszka wciąż krzyczał, chociaż teraz już mocno zachrypniętym i jakby mniej pewnym głosem.

– Niech was szlag trafi, matkojebcy! Otwierać, bo zedrę z was te pokutne wory, z którymi się obnosicie, sobaki! Żelazem nakarmię!

Gustav rozejrzał się ponownie i zamarł z przerażenia. Nie dalej jak kilkanaście metrów od nich stała wysoka postać. Odruchowo złapał za miecz, próbując wydusić coś z gardła, w którym zabrakło nagle śliny.

– Iwan – szepnął a wezwany odwrócił się do niego z furią.
– Czego, kurwa, chcesz? – warknął Kislevczyk, po czym nagle chwycił za szablę i cofnął się, przystając na lekko ugiętych nogach. – A to co za diabelstwo? – wycharczał, mrużąc oczy w bladym blasku lampy.

Nieznajomy stał tuż obok wznoszącej się za murami klasztoru ściany lasu. Nie reagował. Gustav powoli dobył miecza, słyszał tylko szum krwi w skroniach i łoskot własnego serca. Wiatr uderzył go w twarz mroźnym powietrzem, oczy łzawiły. Chłód znów wdarł się pod płaszcz.

Nagle zobaczył, że obcy stoi tuż obok skleconego naprędce z patyków i skór szałasu, z wnętrza którego prześwieca słaby blask ognia i zrozumiał, że to pewnie jakiś nędzny włóczęga, któremu odmówiono gościny w murach świątyni. Rozluźnił się nieco. Obcy spoglądał na nich bez słowa dłuższą chwilę, po czym odchylił skórę, zasłaniającą wejście do namiotu i pochylając się, wszedł do środka. Przez moment wewnątrz błysnęło im ognisko, kładąc pod nogi cienie, a potem znów zrobiło się ciemno. Kozak zaklął szpetnie.

– Pięknie się zaczyna, zaraza. Nie dość cholernej drogi i wrzodów na dupie, od razu jakiś cudak wyskoczy człowiekowi przed nos. - Stanowczym gestem wsunął szablę do pochwy i spojrzał na Gustava, który wciąż wpatrywał się w wejście do namiotu. – Gus, słyszysz mnie? Czy i tobie już kompletnie odbiło?

Najemnik otrząsnął się, spojrzał w jego stronę i wtedy skrzypnęła otwierana klasztorna brama.

***

Najemnik westchnął, oparł się plecami o ścianę, rozprostował nogi. W niewielkiej celi znajdował się tylko rzucony byle jak pod ścianę siennik, z którego słoma wyłaziła garściami. Gustav przymknął oczy, rozluźnił się nieco. Tobół z rzeczami położył tuż obok, tak żeby służyć mógł za poduszkę. Od kamiennej posadzki ciągnęło chłodem i dreszcz wstrząsnął jego ramionami. Z cichym stęknięciem pochylił się, zaczął delikatnie odwijać onuce z odmrożonych stóp. Zapalona przed chwilą świeca roztaczała wokół krąg rozedrganego światła, ale było to dość, żeby zobaczyć opłakany stan palców, które przybrały ciemnosiny, niemal czarny kolor.

Z całych stóp płatami zaczynała złazić mu skóra. Do tego bolało jak diabli, wrednym, rwącym bólem, tak, że musiał mocno zaciskać zęby, powstrzymując jęk.

– Psiakrew – syknął. Sięgnął do miednicy z wodą, zamoczył w niej brudne szmaty, powoli zaczął obmywać odmrożenia. Do jego uszu docierało trzeszczenie desek; wiatr wzmógł się jeszcze bardziej, napierając na ściany budynku.

Płomień świecy migotał, oświetlając zawieszoną nad drzwiami, topornie wyciosaną rzeźbę przedstawiającą Taala, opiekuna wędrowców. Twarz boga, jakby poznaczona bliznami pozostawionymi przez niewprawne dłuto, skryta była w półmroku. Gustav przelotnie zastanowił się, czy Pan Rzek patrzy teraz na niego, ale szybko odrzucił tę myśl. O ściany świątyni z zewnątrz ocierały się gałęzie drzew, lekko stukały okiennice, a kiedy wsłuchał się uważniej, dosłyszał nawet szelest suchych liści gnanych zimnymi podmuchami po dziedzińcu.

Zza ściany docierał do niego bełkot lekko już wstawionego Iwaszki - zwyczajowa mieszanka klątw i złorzeczeń. Skończył bandażować nogi, rozpiął pas, zrzucił z siebie gruby, skórzany kaftan, pozostając w samej koszuli. Znów wstrząsnął nim dreszcz. Klitka była cholernie zimna, oddech zmieniał się w obłoczki pary. Gdzieś z korytarza dobiegała mamrotana przez mnichów modlitwa, cichy tembr wznoszących się i znów opadających głosów, mieszając się z odgłosem kroków. Jeden z braciszków wybrał się chyba na wieczorny obchód. Gustav zawinął się w koc, wyjął ze swojego pakunku podróżną derkę, otulił się szczelniej i położył.

Tak jak przewidywał, siennik cuchnął zgnilizną i był cholernie twardy, więc przez chwilę leżał, obserwując przesuwający się pod drzwiami blask niesionej przez zakonnika świecy. Wciąż było zimno. Zaklął z bezsilnej złości. Zawtórowało mu głośne czknięcie Kozaka zza ściany, akcentowane donośnym "zaraza".
"To nie tak chyba miało wyglądać" - pomyślał, wściekły na niegościnne warunki. Cofnął się pamięcią dwie godziny wstecz.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~Młody

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Brak konsekwencji w niektórych miejscach np. najpierw piszesz, że trakt wiódł prosto jak w mordę strzelił, a pożniej, że wił się.
Kiepski jest także opis jazdy na koniach bo piszesz, że przeszli w lekki kłus, a póżniej opowiadasz jak to łzy im ta szybka jazda wyciskała (kłus to nie galop albo cwał!).
Pomimo drobnych błędów, które trochę przeszkadzają w odbiorze to niezłe opowiadanie.
Pokazuje jak ważne jest stworzenie odpowiedniego klimatu. Bo tu jest on całkiem niezły. Czekam na drugą część :)
05-04-2009 20:55
E_elear
   
Ocena:
0
Opowiadanie podoba mi się, choć na ostateczną ocenę musi poczekać na zakończenie. Po pierwsze udało Ci się zbudować odpowiedni klimat, a to w WH już bardzo dużo. Po drugie zaciekawiło mnie na tyle, że z niecierpliwością czekam na kolejną część i na rozwój akcji.
06-04-2009 10:05
8536

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Troche za malo akcji (niekoniecznie rozumianej jako walka) jak dla mnie. Tekst dosc krotki i wlasciwie nic sie nie dzieje, nie ma zahaczki, nie mowiac juz o patencie Hitchcocka.
Mi sie nie podoba, ale wiadomo - gusta i oczekiwania :)
06-04-2009 11:08
~musk

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Ma sie ten talent narratorski, hm? Gratulacje. Jedna z lepszych narracji jaka tu widzialem. Fakt, ze 'tetent kopyt' w 'lekkim klusie' brzmi troche dziwnie. 'Cofniecie sie wstecz' w ostatnim zdaniu - takowoz. Ale generalnie - jestem pod wrazeniem.
06-04-2009 21:08
Kroshgar
   
Ocena:
0
Witam wszystkich

Za drobne błędy i wszelakie niekonsekwencje posypuję łeb popiołem - mea culpa, tekst powstawał dość dawno i z tego co pamiętam, pod silnym wpływem jakiejś sesji, zdaje się, pisałem troszkę rozemocjonowany więc nie ustrzegłem się potknięć. Nauczka na przyszłość. Nieznajomość terminów związanych z jeździectwem też robi swoje :) Co do akcji - hm. Efekt jest taki a nie inny, bo w pierwszej części opowiadania zdecydowałem się położyć duży nacisk na narrację i zbudowanie odpowiedniej atmosfery - nocna podróż przez głuszę nie brzmi zachęcająco. Nie usprawiedliwiam się - to moja pierwsza przygoda z tego pisaniem, więc wciąż brak mi umiejętności i odpowiedniego "żonglowania" zwrotami akcji i prowadzenia fabuły. Po miesiącach, gdy patrzę na ten tekst, widzę wiele rzeczy które napisałbym inaczej. Cieszę się jednak, że znalazło się w nim coś, co przykuło uwagę paru osób - atmosfera, o którą tutaj chodziło. Dzięki Wam wszystkim :) Pozdrawiam.

07-04-2009 10:23
8536

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
W takim razie oczekuje na czesc druga :) Wybacz moja krytyke, wle wychodze z zalozenia, ze zawsze warto powiedziec, ze sie nie podoba (tym bardziej, ze mam silna opozycje) - Autor moze zrobic z taka krytyka co zechce - postarac sie dodac elementy w nastepnym dziele ("a moze ma to sens") lub olac ("ja mam inny styl"). Wiadomo - wszystkim sie nie dogodzi i nawet nie ma co probowac :)
07-04-2009 10:49
Kroshgar
   
Ocena:
+2
Krytyka, moim skromnym zdaniem, nie jest czymś, co należy wybaczać, ale ( jakkolwiek egzaltowanie to nie zabrzmi) czymś, z czego należy wyciągać wnioski. Co też mam zamiar zrobić :)
07-04-2009 11:55
~musk

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Nie przesadzajmy - troche akcji jest. To na razie zaledwie kilka stron tekstu - tempo wydaje sie byc dosc normalne jak dla powiesci (no wlasnie zaczyna sie jak powiesc, a nie opowiadanie) przygodowej.
Za to bardzo pochwale dbalosc od detal, duzy zasob slow, plastycznosc opisu (w tym tych krotkich introspekcji) i generalnie - przekonywujace to jest.
Moze troche zamieszania sieje przeskok uwagi narratora z Iwaszki (ktory wydaje sie byc glownym bohaterem na samym poczatku) na Gusa (ktory z kolei wydaje sie byc nim w drugiej czesci). Ale to moje subiektywne odczucie.
07-04-2009 15:04
8536

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
I tym sposobem koncze udzielac sie w tym dziale. Moze jestem delikatny, ale mam dosc "odwazniakow" minusujacych za plecami poprawne posty.

Umysł UBeka, powód nieważny
Dałeś minusa - jesteś odważny!
Nie odpowiadasz za swoje czyny
Minusujacy to...
07-04-2009 22:04
~hallucyon

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+2
Moim zdaniem autor całkowicie zaburzył równowagę tekstu, rugując akcję zbyt obszernymi opisami. W moim odczuciu taka rozwlekłość może równie dobrze świadczyć o erudycji piszącego, co o nieumiejętności zwięźlejszego wyrażania myśli. Oczywiście, długie opisy same w sobie nie są niczym złym, pod warunkiem że ich objętość jest dostosowana do gatunku literackiego (vide: "Władca pierścieni", Sienkiewiczowska trylogia itd.). Tutaj tego, niestety, zabrakło: jeden długi opis stanowi pół opowiadania. "Hospicjum" jest bez wątpienia najsłabszym opowiadaniem, nad jakim dane mi było pracować, będąc członkiem redakcji - zwróciłem go bez korekty, bo po prostu nie dałem przezeń przebrnąć.

PS Viriel naprawdę odwaliła kawał świetnej roboty, redagując to opowiadanie.
07-04-2009 22:25
~musk

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
+1
Ciekawe, ze takie, wydawac by sie moglo neutralne, opowiadanie zebralo tyle sprzecznych opinii. Mi sie bardzo podoba, ale moze to dlatego, ze ja generalnie lubie czystac powiesci napisane w przekonywujacy sposob, nawet jesli akcja calosci mialaby sie ograniczac do pojscia po gazete. Powiem wiecej, bede niaco zawiedziony jesli w drugiej czesci zobacze 'filmowy' (cokolwiek to znaczy) opis walki na kilka akapitow. Moze bohaterom uda sie obejsc wszystkie walki szerokim lukiem?
08-04-2009 00:37
Aesandill
   
Ocena:
0
@ Kroshgar

Przeczytałem :D

Jest dobrze. Poważnie. Nie ma specjalnie przydługich zdań, opisy są plastyczne.
Aż mi się chłodno zrobiło, tfu, zima.
No i niewiele sie dzieje. ale buduje klimat, jeśli wykorzystasz go w kontynuacji, przyklasnę. Jeśli nie..
No właśnie. Czegoś tu brakuje. Jakby urwane tuż przed rozpoczęciem akcji.
(no i jednak przyznam że odrobinkę za długie te opisy :D )

@ Hajdamaka

Wkurzają mnie minusy, zgodzę się z tobą.
Już jakiś czas temu skutecznie udowodniono że nie spełniają swej roli. Na szczęście część użytkowników stara sie wyrównać te niedogodność.

@ Redakcja

Wieczna chwała redaktorom :D.
Nie ma bardziej niewdzięcznej roboty niz doprowadzanie czyjegoś tekstu do ładu, by na końcu i tak pozostac w cieniu.
(to poważna notka, bez ironi)

---

Pozdrawiam
Aes
08-04-2009 09:05
Viriel
    Wyjście z cienia ;)
Ocena:
+1
Cieszę się, że tekst został przyjety dość dobrze. Jako redaktorka obawiałam się czy publikacja kolejnego opowiadania nie wywoła lawiny protestów przeciw "zbeletryzowaniu" działu.

Na wszelki wypadek, uprzedzając takie ewentualne zarzuty, przypominam: teksty "mięsne" (BN, Lokacja, almanach MG, coś do magii, art ze świata) z chęcią przyjmujemy. Piszcie i przysyłajcie - czekamy :)

@ hallucyon
Dziękuję za pracę, którą włożyłeś w to opowiadanie - wiele rzetelnych i cennych uwag, bez których ten tekst nie wyglądałby tak jak dziś.

@ Hajdamaka

Przykro mi bardzo z powodu zaistniałej sytuacji. Tym bardziej, że doceniam Twoją aktywność w dziale WFRP, umiejetność prowadzenia rzeczowej i rozsądnej dyskusji i ciekawe komentarze, na których nam - jako redakcji - najbardziej zależy. Rozumiem, że "walka z minusowaniem" mogła ci zszarpać nerwy, ale żywię nadzieję, że będziesz dalej odwiedzał nasz dział.

@ Użytkownicy działu WFRP
Anonimowa okazja do zmieniania systemu plusów i minusów w narzędzie ostracyzmu społecznego (forumowego?) bywa kusząca. Należy się jednak zastanowić, komu sprzyjają takie działania? Redkacji działu - nie, stałym czytelnikom - nie, chętnym do pisania - nie. Apeluję, aby system plusów i minusów był używany z głową a nie zgodnie z zasadą "mieszkam na 11 piętrze wieżowca, więc z balkonu nasikam na łeb przypadkowemu przechodniowi. Mnie nie złapią, a ubaw będzie".

Wszystkim, którzy użyli minusa nie do wyrażenia oburzenia treścią komentarza, a do zgnębienia użytkownika, którego prywatnie nie lubią przypominam:
nie sika się z balkonu, bo do tego służy toaleta. I nie minusuje się za "twarz", bo to po prostu przejaw niedojrzałego i złośliwego zachowania.
08-04-2009 13:52
Aesandill
   
Ocena:
0
Ja bym nawet coś napisał ;), ale mnie wieścią zaabsorbowaliście za bardzo :D. I tak przez to mam do tyłu w trzech innych projektach, nie licząc licencjatu :).
08-04-2009 15:52
Pantokrator
    Klimat jest, z akcją różnie
Ocena:
+1
Ogólnie tekst odebrałem pozytywnie. Długi opis nie jest niczym złym. Gdy czytelnik niemal czuje to zimno, odruchowo dopina suwa w bluzie - znaczy, że efekt osiągnięto. I czuć to zimno, a powoli zamazujące kształty zapewniają spore napięcie.
Może i akcji nie było zbyt wiele, ale mnie tekst trzymał w ciągłej niepewności. Nastrój niepokoju, podsycany naprawdę fajnymi motywami, np. odbicie w wodzie, kamienie porównane do bladych ludzkich głów, sprawia, że tekst zapewnia sporo wrażeń. I swoje zadanie spełnił - chcę więcej, chcę część drugą. Jak najszybciej, teraz! :)

Owszem, przeskoki narracyjne między postaciami dały się zauważyć, ale gdy już narrator skupił się na Gustawie, wszystko było w porządku. Ta niekonsekwencja z traktem trochę raziła, choć z drugiej strony - niby już zmrok, czas mijał, więc trakt mógł zacząć się wić. Szczególnie, że bohaterowie popili sobie gorzały.

Podsumowując - liczę kolejne części. Bo jedna część to trochę za mało. Mamy tu wstęp, do którego warto by było napisać coś dłuższego, klimatycznego. Naprawdę smakowitego.


Oj, klimatyczniej się ostatnio zrobiło na polterze. Mroczno, jesiennie, tajemniczo. Tak jak lubię.
Tylko niech nikt mi nie pisze o słońcu, wiośnie i kwiatkach! :P
09-04-2009 00:27

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.