» Recenzje » Hancock

Hancock


wersja do druku

Niekonsekwentny Supermenel

Redakcja: Iwona 'Ivrin' Kusion

Hancock
Ostatnimi czasy kino przeżywa istny zalew superbohaterów. Spider-Man, X-Men, Superman, Hellboy, Iron Man, Hulk, Batman i Bóg wie co jeszcze. Wniosek z tego jest prosty – niektórym owe komiksowe filmy mogą się po prosu przejeść, znudzić. Owszem, wspomniany wcześniej Człowiek z żelaza wniósł nieco świeżości, ale mimo wszystko wciąż tkwił zamknięty w ramach konwencji. Dlatego też czekałem na Hancocka.

Film ten, co sugerowały nam zwiastuny, miał być czymś innym, oryginalnym. Oto tytułowy Hancock (Will Smith), sypiający na ławkach, permanentnie pijany menel, posiadający super moce i w przeciwieństwie do innych poubieranych w obcisłe uniformy herosów, mający wszystko gdzieś. Jest chamski, egoistyczny, śmierdzi przetrawionym alkoholem, a wszędzie, gdzie się pojawi sieje zniszczenie. Dlatego też w oczach mieszkańców Los Angeles nie jest szlachetnym bohaterem, a zakałą zatruwającą życie w Mieście Aniołów.

Główny bohater demoluje autostradę, wiesza samochód na szczycie wieżowca, rzuca dziećmi, lata zygzakiem, wsadza głowę jednego człowieka w odbyt drugiego, a w stanie najwyższego upojenia rzuca wielorybem. Wszystko to się jednak zmienia, gdy pewnego razu Hancock ratuje życie speca od public relations, a zarazem bojownika o lepszy świat, Reya (Jason Bateman). Ten nakłania go do radykalnej zmiany wizerunku, docelowo chcąc przerobić go na posągowego herosa.

I tu wkrada się niekonsekwencja twórców. Z parodii Hancock przeistacza się w to, co wyśmiewał. Owszem, nadal mamy do czynienia z produkcją z przymrużeniem oka, ale sprawia to wrażenie, jakby w pewnym momencie na planie pojawił się producent i powiedział: "No to się pobawiliście, a teraz ogolić Smitha, ubrać go w gumowe wdzianko i złożyć hołd komercji!". Cierpi na tym klimat, cierpi fabuła.

W szczególności owy dysonans pomiędzy dwoma obliczami głównego bohatera odzwierciedla sama akcja. Historia opowiedziana jest chaotycznie, brak w niej płynności. Twórcy każą nam skakać od efektownych pościgów, do melancholijnych refleksji, by następnie znowu pokazać Hancocka-menela, a w kolejnej scenie upchnąć rozczulające wyznanie na temat przeszłości herosa. W jednej sekundzie próbuje się widza rozśmieszyć, w następnej wzruszyć, a cała ta żonglerka nastrojem może skutkować jedynie skurczem szczęki, bo nie wiadomo: ryczeć, czy rechotać.

Przez to też sam główny bohater przestaje być wiarygodny. Cała otoczka chamstwa, wulgarności, bezkompromisowości i braku chociażby śladowych ilości empatii rozpada się, a brzydka larwa, zwana Hancockiem-menelem, zamienia się w pięknego motyla, czyli Super-Hancocka. Wkradają się wątki tajemnicy, mistycyzmu, a przede wszystkim wkrada się charakterystyczny dla hero-movies patos. Pryska czar ze zwiastunów i widz staje przed niezbyt oryginalną rzeczywistością.

Ową rozbieżność nastroju, a wręcz charakteru samej produkcji bardzo dobrze odzwierciedla muzyka. Na początku mamy do czynienia nie z oryginalnymi kompozycjami, ale z hip-hopowymi kawałkami, mającymi nie tyle budować atmosferę, co komentować poczynania Hancocka (na przykład latanie po pijaku do wtóru: "Get out the way!"), a od mniej więcej połowy produkcji (może nawet wcześniej) pojawiają się powolne, melancholijne (miejscami po prostu smętne) melodyjki. Owszem, John Powell wykonał kawał dobrej roboty, bo jego dzieła bardzo dobrze podkreślają nastrój poszczególnych scen o charakterze refleksyjnym, ale jako całość, muzyka w tym filmie aż razi rozbieżnością stylów.

Nie inaczej sprawa ma się ze stroną wizualną. Mnóstwo jest efektownych ujęć (zapadająca w pamięć scena, gdy Hancock ratował ranną policjantkę), czy takich, w których operator, Tobias A. Schliessler, pokazał, że na swojej robocie się zna (kręcenie "z ręki", dużo zbliżeń – dzięki czemu widz może poczuć, że jest w centrum akcji). Bardzo duże wrażenie wywarła na mnie scena, gdy Rey wraz z żoną leżeli w łóżku – wszystko tam było idealne: oświetlenie, zbliżenia, kadrowanie, a do tego umiejętnie dobrana muzyka – perełka tej produkcji.

Druga strona medalu to z kolei raczej marne popisy speców od efektów specjalnych, którzy nie potrafili nawet stworzyć realistycznie wyglądającego tornada (a że można pokazało nam Pojutrze). Pojedynek głównego bohatera, podczas którego zdemolowano spory kawałek miasta został wręcz spartaczony – widziałem bardziej dopracowane filmiki z gier.

Co do aktorstwa, raczej nie ma co się rozwodzić. Jason Bateman był odrobinę irytujący, Charlize Theron na przemian stroiła groźne i smutne miny, a Smith jak zawsze był dobry. Zgadza się, nie miał zbyt wielkiego pola do popisu (granie menela-gbura to żadne wyzwanie), ale też w niektórych scenach potrafił przemycić nieco swojego talentu, jak na przykład podczas konferencji prasowej. Należy też podkreślić, że ludzie od castingu się spisali – czarnoskóry gwiazdor wyśmienicie wpasował się w swoją rolę.

Krótko pomarudzę też na kreację postaci głównego czarnego charakteru, Reda (Eddie Marsan). Pomijając fakt, iż odtwórca tej roli grał sztywno, ów genialny superprzestępca sprawiał wrażenie skleconej naprędce pacynki, którą w ostatniej chwili postanowiono rzucić przeciwko herosowi, co by konwencji stało się zadość (bo jakże tak, bez schwarzcharakteru). Jak dla mnie pasował raczej do kreskówki, niż do filmu.

Co mnie zaskoczyło podczas seansu, to długość jego trwania. Film miał mieć 109 minut, i owszem, mniej więcej tyle trwał, ale łącznie z reklamami i zwiastunami, którymi kino faszerowało widownię przez dobry kwadrans. Byłem także wielce zdziwiony brakiem chociażby sceny, w której Hancock wysiada z więziennego autobusu, przewracając cały rządek skazańców jak domino – w trailerze się pojawiła, w filmie już nie. Ot, zagadka…

Podsumowując, Hancock to dwa różne filmy, siłą połączone w jedną, raczej przeciętną produkcję. Twórcom nie udało się stworzyć wiarygodnych faz przejściowych, bo to właśnie radykalność tej zmiany w charakterze głównego bohatera sprawia, że jawi się on nam mało wiarygodny. Na seans można się wybrać, ale niech nikt nie oczekuje przełomu. Film ten miał okazję złamać kilka schematów, a okazało się, że w końcówce sam w nie wpadł (spoglądanie na miasto ze szczytu wieżowca). Jeżeli ktoś ma ochotę się wybrać, to polecam zabrać ze sobą dwa zestawy chusteczek, bo raz będzie płakał ze śmiechu (na sam humor narzekać nie można), a raz chlipał wzruszony.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę


Ocena: 4 / 6



Czytaj również

The Old Guard
Umiera się więcej niż raz
- recenzja
Bright
Smutne jest życie orka
- recenzja
Ukryte piękno
Opowieść wigilijna dwa wieki później
- recenzja
1000 lat po Ziemi
Ojciec i syn w podróży służbowej
- recenzja
Prometeusz
'If you can't see the one you'd love. Love the one you've seen.'
- recenzja
Królewna Śnieżka i Łowca
Uroda to nie wszystko
- recenzja

Komentarze


Neverwhere
   
Ocena:
0
Świetna recka podoba mi się zapewne dlatego (prócz warsztatu) iż pokrywa się z moimi własnymi odczuciami na temat filmu.
Tylko ja bym postawiła mocne 3. Film miał spory potencjał który niestety w jego drugiej części został poniekąd zaprzepaszczony. A szkoda...
14-07-2008 16:26
SolFar
   
Ocena:
0
"Należy też podkreślić, że ludzi od castingu się spisali"

:)

Imho film jest doby, a nawet bardzo dobry. Szybkie "przejścia" pasują do satyryczno-komediowego charakteru filmu, który niewiadomo dlaczego recenzent chce oceniać jako dramat. Ale każdy ma prawo do swoich widzimisi ;)




14-07-2008 17:08
Neverwhere
   
Ocena:
0
No nie wiem czy przejście z satyry do jakiegoś płaczliwego romansidła (wiem że nie wszyscy odbierają drugą część filmu w ten sposób, ale mi jakoś wątek z "żoną" nie pasował do reszty) jest cechą bardzo dobrego filmu.
Były sceny komepletnie niepotrzebne i nudne.
No ale czymś trzeba było wypełnić pustkę.
14-07-2008 18:09
Ivrin
   
Ocena:
0
['ludzi'- poprawione;)]
14-07-2008 18:21
malakh
   
Ocena:
0
Szybkie "przejścia" pasują do satyryczno-komediowego charakteru filmu, który niewiadomo dlaczego recenzent chce oceniać jako dramat.

Jest tylko jeden problem - satyryczno-komediowa to jest tylko pierwsza część filmu, potem już mamy do czynienia z ckliwym quasi-dramatem o superbohaterze.

Tylko ja bym postawiła mocne 3

Początkowo dałem 3,5/6, ale zmieniłem, bo mimo iż film ma wady, wizyty w kinie nie żałuję.
14-07-2008 23:14
~Anka

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dobra recenzja. Doskonale oddaje moje odczucia po seansie. Wyrabiasz się, Malakh:)

Czy wy też mieliście wrażenie, że ten film powstał ze "skrawków"? Wydawało mi się, że nakręcono znacznie więcej materiału, dano to wszystko montażystom do sklejenia i wyszło, jak wyszło.
15-07-2008 10:19
malakh
   
Ocena:
+2
Byłem także wielce zdziwiony brakiem chociażby sceny, w której Hancock wysiada z więziennego autobusu, przewracając cały rządek skazańców jak domino – w trailerze się pojawiła, w filmie już nie. Ot, zagadka…

Zawsze prowadzona jest pewna selekcja, bo materiału jest zwykle więcej, niż trafia na ekran, ale w Hancocku to widać, bo straszne przeskoki robili.

Już nie mówiąc o tym, że w trailerze pojawia się scena, której nie ma w filmie;/
15-07-2008 11:09
~Nj

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"w trailerze jest scena, której nie ma w filmie"

I to jest wada samego filmu? :/

Mnie się podobało właśnie przejście od komedyjki o pseudo super bohaterze do filmu o samotności i niezrozumieniu super bohatera. Tego sie po tym filmie nie spodziewałem i zaliczam to zdecydowanie na plus.
15-07-2008 11:35
SolFar
   
Ocena:
0
"Jest tylko jeden problem - satyryczno-komediowa to jest tylko pierwsza część filmu, potem już mamy do czynienia z ckliwym quasi-dramatem o superbohaterze."

Filmy komediowe są często tak budowane: śmieszna historyjka -> poważny strona. Mi to pasuje. Gdyby główny bohater przez cały czas wsadzał głowy w odbyt, to czułbym się oszukany dostając film na poziomie żartów z mtv.

"Już nie mówiąc o tym, że w trailerze pojawia się scena, której nie ma w filmie;/"

Przecież to się zdarza i nikt nie robi z tego wielkiego problemu. Normalna rzecz, że wcześniejsze zapowiedzi mogą zostać zmienione.
15-07-2008 11:58
malakh
   
Ocena:
0
Mnie się podobało właśnie przejście od komedyjki o pseudo super bohaterze do filmu o samotności i niezrozumieniu super bohatera. Tego sie po tym filmie nie spodziewałem i zaliczam to zdecydowanie na plus.

Samo przejście nie jest wada, ale gwałtowność tego procesu imho już tak.

A brak sceny z trailera jest wadą - wały kręcą, ot co!

Przecież to się zdarza i nikt nie robi z tego wielkiego problemu.

Ja robię;)
15-07-2008 12:51
SolFar
   
Ocena:
0
"Ja robię;)"

Źle o waści to świadczy.

"Samo przejście nie jest wada, ale gwałtowność tego procesu imho już tak."

Gdyby zmniejszono szybkość "przemiany bohatera" film znacznie odszedłby od swojego komediowego początku i w efekcie wyszedłby z niego quatsi-dramat, który mu zarzucasz. Gdzie tu konsekwencja?
15-07-2008 13:23
Neverwhere
   
Ocena:
+1
Szczerze? Tu nie chodzi o zmniejszenie szybkości procesu jako takiego... Ale ta przemiana powinna być płynna, nie powinna odcinać się AŻ tak. Mnie osobiście denerwują takie ostre podziały, przecież to można było spokojnie poprzeplatać i delikatnie dorzucić wątki dramatyczno - romantyczne.
A tak... Mamy jakby dwa oddzielne filmy: jeden mówi o przemianie menela w superbohatera a drugi jest powieścią o parze która połączona przed wiekami nie może być razem (oh, ah).

Mnie to irytowało. Gusta i guściki.
15-07-2008 18:09
malakh
   
Ocena:
0
Polać jej, dobrze goda;D
15-07-2008 19:51
SolFar
   
Ocena:
0
Ok, jak schodzimy już na "gusta i guściki", ale na koniec małe czepialstwo:

Film nie mówi o przemianie menela w superbohatera. Bohater od początku nim jest :P
16-07-2008 10:51
Neverwhere
   
Ocena:
0
Hmm... Zalezy co rozumiesz przez superbohater.
Dla mnie same super moce nie oznaczają żę już jesteś superbohaterem ;)
"Superbohater" to cała otoczka, PR, to jak odbierają Cię ludzie. Hancock na początku jest menelem z super mocami. Tak ja to odbieram.
16-07-2008 10:57
SolFar
   
Ocena:
0
Hancock od samego początku filmu: ma moce, ratuje ludzi, ma słaby PR, ludzie go negatywnie odbierają. Czego mu niby brakuje? ;)
16-07-2008 11:23
~heh

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
"Smith jak zawsze był dobry"

jak zawsze?
19-07-2008 19:39
Gerard Heime
   
Ocena:
0
Z tego co czytałem na sieci przed premierą, to film nie miał być komedią, tylko raczej czymś w stylu "zobacz, jak wyglądają superbohaterowie w prawdziwym świecie". Natomiast interwencja producenta i speców marketingu zmieniła profil filmu (stąd np. trailer jest o wiele zabawniejszy niż sam film - by ściągnąć ludzi do kina).
22-07-2008 15:46
~Joanna

Użytkownik niezarejestrowany
    muzyka
Ocena:
0
Witam :)
Potrzebuje piosenki ktora leci jako ppierwsza w filmie .... prosze o szybka odpowiedz jakby ktos podal tytul bylabym wdzieczna :)
z gory dziekuje za pomoc

pozdrawiam
15-03-2009 18:37
~joanna

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
ok juz mam " Move bitch"
15-03-2009 18:41

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.