» Teksty » Artykuły » Gwiezdne wojny – Narodziny legendy #2

Gwiezdne wojny – Narodziny legendy #2


wersja do druku

Nowa nadzieja kina?

Redakcja: Wojciech 'Wojteq' Popek

Gwiezdne wojny – Narodziny legendy #2
Zdjęcia do Gwiezdnych wojen rozpoczęły się w studiu Elstree w 1976 roku. Chętnych do zagrania w filmie nie brakowało. Hana Solo mogli zagrać: Kurt Russell, Nick Nolte, Christopher Walken bądź Perry King. Rolę tę odrzucili natomiast James Caan i Burt Reynolds. Luke'em Skywalkerem pragnął zostać William Katt, ale odpadł przy wstępnych testach. Peter Mayhew miał, ze względu na wzrost (2,21 m), wybór między Vaderem a Chewbaccą - wolał postacie pozytywne i zdecydował się na Wookieego. Jeśli chodzi o Leię, Lucas rozważał kandydatury m.in. Terri Nunn z zespołu "Berlin" (ówczesnej gwiazdy rozkładówki Penthouse’a), Terri Lynn, Cindy Williams czy piętnastoletniej wówczas Jodie Foster (świeżo po sukcesie Taksówkarza). Senator z Alderaanu jest dosłownie "wystrzałową dziewczyną", więc George przygotował nietypowy test: kandydatce do roli księżniczki dawał do potrzymania pistolet kalibru 0.45. Jedynie Carrie Fisher potrafiła trzymać go prawidłowo i dzięki temu zagrała Leię.

Kręcenie filmu na pewno przysporzyło Lucasowi siwych włosów, bo co i rusz pojawiały się nowe problemy. Największym okazały się efekty specjalne. Reżyser widział, jak spece od efektów wydają coraz większe sumy, nie przygotowując nic w zamian. Koniec końców, z efektami - obecnie znakiem firmowym George'a - nie zdążono. Zamiast nich wstawiono zdjęcia pojedynków myśliwców z kronik wojennych z czasów II wojny światowej (według innego apokryfu, reżyser chciał po prostu jak najbardziej "urealnić" obraz).

Film w takiej wersji wyświetlono na pierwszym zamkniętym pokazie z udziałem Spielberga i De Palmy. Pokazu owego Lucas pewnie nie wspomina najlepiej, bo film nie został gorąco przyjęty. Gratulował mu jedynie Spielberg, który wróżył przyjacielowi duży sukces finansowy. Jednak George’owi pierwsza wersja filmu także się nie spodobała – do tego stopnia, że mocno pokłócił się z montażystą i zwolniwszy go, zatrudnił nowego.

Sceny rozgrywające się na "planecie najbardziej oddalonej od wspaniałego centrum wszechświata" nakręcono w Tunezji (pozostałe plany znajdowały się w północnej Afryce i studiu Foxa w Londynie). W pobliżu miejsca, gdzie znajdował się plan zdjęciowy, leży miasto Tatuine (według innej wersji - Tatahouine). Już wiecie, skąd George wziął nazwę rodzinnej planety Skywalkerów? Reżyser miał problemy, bo burza piaskowa zniszczyła plan zdjęciowy (może traumatyczne przeżycia zadecydowały o pojawieniu się takowej w Epizodzie I?...). Do tego doszły jeszcze kłopoty z aktorami, budżetem i dialogami. Podobno Lucas był tak wyczerpany pracą na planie i użeraniem się z wytwórnią, że podczas kręcenia jednej ze scen zasłabł. W szpitalu stwierdzono nadciśnienie i wycieńczenie organizmu.

Chociaż George nie wierzył w możliwość sfilmowania następnych części, chciał zachować prawa autorskie. Ludzie z Foxa zgodzili się na to... pod jednym, malusieńkim warunkiem: reżyser miał wykonać gest dobrej woli i zrezygnować ze swojej gaży. Na otarcie łez obiecali mu 40% od ewentualnych wpływów (był to klasyczny przykład mydlenia oczu, jako że nikt się takowych zysków nie spodziewał) i wyłączność na obrót wszelkimi gadżetami – w tym i książkami "okołofilmowymi". George w zasadzie nie miał lepszej alternatywy, więc zgodził się na propozycję. Producenci musieli być nieźle rozbawieni jego naiwnością. Lucas zapewne też się śmieje, ilekroć sprawdza stan swego konta.

Aby ktokolwiek w ogóle obejrzał Gwiezdne wojny, sprzedawano je w transakcji wiązanej – kina, które chciały wyświetlić potencjalny przebój Other Side of Midnight, musiały zamieścić w repertuarze także Gwiezdne wojny. Sam reżyser bał się negatywnego odbioru filmu do tego stopnia, że na czas premiery po prostu... wyjechał. 25 maja 1977 roku Gwiezdne wojny oficjalnie pojawiły się na ekranach niespełna 30 amerykańskich kin i błyskawicznie stały się hitem. Ta olbrzymia, niespodziewana popularność zaskoczyła wszystkich, a najbardziej samego George’a.

Jednakowoż zachwyt widowni niekoniecznie musi się przekładać na zachwyt krytyków. Przyznajmy uczciwie: przyjaciół Lucasa, przedstawicieli "Nowego Hollywood", film po prostu zaszokował. W jego fabule występowały wszystkie elementy, które "Nowe Hollywood" gorliwie zwalczało: szczęśliwe zakończenie, czarno – białe postacie, nieskomplikowany scenariusz czy brak trudnych wyborów moralnych. Nic dziwnego, że większość kolegów po fachu o filmie George’a wypowiadała się niechętnie, a jeśli już coś mówili, to zwykle uznawali go za bezwartościowy banał i zdradę ideałów. Scorsese powiedział wówczas: "Liczyły się Gwiezdne wojny. Liczył się Spielberg. My byliśmy skończeni". W podobnym tonie wypowiadał się Milius – "Kiedy studiowałem na wydziale filmowym, ludzie ustawiali się w kolejkach na Powiększenie, a nie na jakąś prymitywną przejażdżkę po filmowym lunaparku". Friedkin skomentował rzecz bardzo ostro – "Gwiezdne wojny to film, który pożarł serce i duszę Hollywood. To było jak wejście McDonald’s – ludzie po prostu stracili dobry smak".

Za Lucasem stanął natomiast Spielberg, którego niewątpliwie zafascynowało znakomite wykorzystanie efektów specjalnych i sam pomysł kosmicznej baśni. Przyjaciela bronił też Coppola, argumentując, że przecież nie można winić reżysera za popularność jego dzieła – winni są zachłanni producenci, dla których liczy się tylko marketingowy sukces i jego powtórka przy innych filmach. Tym niemniej, faktem jest, że to właśnie Gwiezdne wojny zakończyły rewolucję "Nowego Hollywood". Od tej pory producenci stopniowo wycofywali się z tzw. ambitnych filmów, pierwszeństwo miały produkcje, które zapewniały spore zyski i wykorzystanie kilku dziedzin handlu dzięki sprzedaży płyt z soundtrackami, książek, albumów czy dziwacznych niekiedy (rozumiem, że praktycznie każdy fan chce mieć plakat z bohaterem filmu, ale piżamy czy plaster opatrunkowy – vide Harry Potter – to już moim zdaniem lekka przesada...) gadżetów z wizerunkami bohaterów. Do podejmowania takich decyzji zachęcił producentów także sukces kasowy Gwiezdnych wojen – film zarobił 775 milionów dolarów (323 mln w samej Ameryce), a skomponowana przez Johna Williamsa ścieżka dźwiękowa (recenzja tutaj) do dziś jest najlepiej sprzedającym się instrumentalnym soundtrackiem w historii przemysłu filmowego.

Gwiezdne wojny dostały także sporo ważnych nagród. Były to między innymi nominacje do Oscarów za najlepszy film, muzykę, kostiumy, montaż, efekty specjalne, scenariusz oryginalny, dźwięk, scenografię oraz dla najlepszego aktora drugoplanowego (Alec Guinnes w roli Obi–Wana) i reżysera. Zamieniły się one w siedem statuetek: za muzykę, dźwięk, scenografię, kostiumy efekty specjalne, montaż oraz za specjalne osiągnięcia w dziedzinie dźwięku dla Bena Burtta. Film dostał też trzy nominacje do nagród BAFTA (otrzymał jedną – za muzykę) i zgarnął kilka Saturnów (nagród dla filmów fantastycznych).

Niesamowity fenomen Gwiezdnych wojen pozwolił Lucasowi myśleć o kontynuacji. Był jednak pewien problem. Problem nazywał się "Umowa ze studiem Fox" i bynajmniej nie dawał się łatwo rozwiązać. Umowa zmuszała bowiem George’a do natychmiastowego podjęcia pracy nad dalszymi częściami Gwiezdnych wojen, inaczej utraciłby do nich prawa. Rzecz w tym, że nakręcenie kontynuacji w ciągu dwóch lat było nie tylko zadaniem karkołomnym, groziło też wyprodukowaniem filmu słabego, niegodnego swego poprzednika. Tak więc Lucas po raz kolejny musiał znaleźć wyjście z niełatwej sytuacji.

Musiał przede wszystkim udowodnić, że coś robi, aby ludzie Foxa nie mieli do czego się przyczepić. Jeszcze w 1977 roku zapadła decyzja, że najpierw powinna wyjść książka, którą szybko da się przerobić na scenariusz. Było to sławetne Splinter of the Mind’s Eye (w Polsce wydane pod tytułem Spotkanie na Mimban). W roli autora ponownie pojawił się Alan Dean Foster, zaś sama książka... cóż większość fanów uważa ją za najgorszą powieść starwarsową. Doskwiera głównie brak Hana Solo, który miał pozostać postacią epizodyczną i pojawić się tylko w pierwszym z filmów. Sama fabuła, nawet w porównaniu z większością pozycji EU, też nie zachwyca. Zainteresowanym podaję: Luke i Leia wyruszają z tajną misją przerwaną burzą magnetyczną i awarią myśliwca. Lądują na nieznanej planecie Mimban, zdani na własne siły. Jedyną osobą zdolną im pomóc jest wrażliwa na Moc Halla. Ta jednak w zamian żąda pomocy w zdobyciu kryształu Kaibura zdolnego skupiać Moc (widać tutaj wykorzystanie pomysłu Lucasa z pierwszych wersji scenariusza Nowej nadziei). O tajemnicy kryształu dowiaduje się jednak Lord Vader. Tak zaczyna się dramatyczny wyścig z czasem...

W 1978 roku George zlecił zatem produkcję filmu telewizyjnego – Star Wars: Holiday Special (ciekawostka: w tym filmie po raz pierwszy pojawia się Boba Fett). Sam początkowo ją nadzorował, ale kiedy zobaczył efekt końcowy, kazał wycofać swoje nazwisko z czołówki. W gruncie rzeczy trudno mu się dziwić, skoro jego największym wkładem w film był pomysł umieszczenia planety Wookieech – Kashyyyku. Film pojawił się na gwiazdkę 1978 roku, ale dziś jest tylko ciekawostką dla fanów, bo oficjalnie nie zalicza się go do rozwinięć sagi (to się nazywa naprawianie błędów młodości!).

W tym samym roku nakręcona została kontynuacja American Graffiti (nosiła tytuł Więcej American Graffiti), która co prawda nie zachwyciła publiki, ale przyniosła niezaangażowanemu w produkcję Lucasowi trochę grosza. Rok później w ramach wytwórni LucasFilm powstał dział animacji – Pixar Animation Studios (tak, tak, ten Pixar). Efektem znajomości ze Stevenem Spielbergiem był natomiast scenariusz Poszukiwaczy zaginionej arki – filmu, który wyniósł Harrisona Forda na szczyty popularności.

Na polskie ekrany Gwiezdne wojny weszły w 1979 roku i również cieszyły się ogromnym zainteresowaniem publiczności. Redaktor popularnego czasopisma dla graczy był na nim... 50 razy (to nie literówka!). A w polskiej prasie z tamtych lat można znaleźć artykuły o "kosmicznej bajce".

Nareszcie rozpoczęły się też prace nad kolejną, tym razem kinową, częścią Gwiezdnych wojen – wówczas jeszcze pod nazwą Star Wars Episode II, Star Wars: Part II lub Star Wars II. George postanowił wyprodukować ją i sfinansować zupełnie sam, aby zachować lepszą kontrolę nad całością. Była też szansa, że tym razem trafi do niego więcej zysków niż w przypadku Gwiezdnych wojen. Trochę się jednak na tym przejechał: o mały włos nie zbankrutował, kiedy koszty przedsięwzięcia gwałtownie wzrosły.

Kręcenie Imperium kontratakuje pochłonęło naprawdę sporo funduszy: na potrzeby filmu zbudowano 64 plany zdjęciowe, pojawia się w nim nowa scenografia (np. Hoth – sceny rozgrywające się na tej planecie kręcono w Norwegii) czy nowe modele pojazdów. Jeden z najbardziej charakterystycznych statków w Sadze to Super Star Destroyer "Executor", flagowy okręt Lorda Vadera. Pojazd ów posiadał 25 tysięcy podświetlanych od wewnątrz iluminatorów (przypomnijcie sobie lot "Sokoła Millenium" w pobliżu SSD...), a nad jego stworzeniem ekipa z Industral Light & Magic biedziła się siedem miesięcy. Kosztował – w przeliczeniu na dzisiejszy kurs – grubo ponad dwa miliony dolarów i jest najdroższym modelem, jaki kiedykolwiek pojawił się w filmie. Nawiasem mówiąc, część modeli w Imperium kontratakuje po prostu stopiła się pod mocnym oświetleniem używanym w scenach.

Reżyser filmu – Irvin Kershner – urodził się 29 IV 1923 roku w Filadelfii. Studiował na wielu różnych uczelniach, między innymi na Cambridge, był też profesorem Lucasa w szkole filmowej. W Imperium kontratakuje wyraźnie widać jego wpływ, czasem znacznie odmienny od wizji George’a. To właśnie Kershner wymyślił Yodę takiego, jakim go znamy – podobnego nieco do buddyjskiego mędrca, uznającego siłę umysłu za znacznie potężniejszą niż fizyczną. Podobno tworząc wygląd mistrza Jedi oparto się w dużej mierze na wyglądzie... Einsteina (przynajmniej nikt nie zarzuci Lucasowi i spółce, że nie korzystali z dobrych wzroców).

Imperium kontratakuje było bez wątpienia jednym z najbardziej wyczekiwanych filmów tamtego okresu. Reżyser, scenarzyści (Leigh Brackett i Lawrence Kasdan) i sam Lucas doskonale zdawali sobie z tego sprawę, więc jak ognia wystrzegali się przecieków z planu (podobno George regularnie zbierał od aktorów raporty o wyciekach). Kiedy kręcono scenę ze słynnym wyznaniem Dartha Vadera, Dawid Prowse mówił "Obi – Wan jest twoim ojcem" czy według innej wersji "To Obi – Wan zabił twojego ojca" – w scenariuszu wstawiona była fałszywa strona z tym dialogiem. Dopiero potem nakręcono właściwe "To ja jestem twoim ojcem". Nawet Markowi Hamillowi grającemu Luke’a prawdę powiedziano tuż przed kręceniem sceny, aby poprawnie ją zagrał. Zdarzały się też rzeczy nieprzewidziane: moment zamrażania Hana poprawiano kilkanaście razy. Znużony ciągłymi powtórkami Harrison Ford, zamiast odpowiedzieć Lei na jej "Kocham cię" swoim "Ja też cię kocham", powiedział "Wiem". I tak już zostało... Lucas nie zmienił tej sceny, uznając, że wersja Forda jest lepsza.

W Imperium kontratakuje zaistniała jeszcze jedna bardzo ważna postać. Chodzi oczywiście o Imperatora Palpatine’a. Co prawda, pojawia się on tylko jako holograficzny wizerunek podczas rozmowy z Vaderem, ale i tak widzowie mieli powód do rozmyślania o jego roli w całej intrydze. Nazwisko Palpatine’a pojawia się już w książkowej Nowej nadziei Fostera, pochodzi zaś z filmu Taksówkarz Martina Scorsese (przypominam: przyjaciela Lucasa, jednego z przedstawicieli "Nowego Hollywood"). Bohater tamtego filmu miał na nazwisko Palatine, na swoje potrzeby George zrobił z niego Palpatine’a, bo tak doradzili mu prawnicy. W filmie zagrała go odpowiednio ucharakteryzowana stara kobieta, a głos podkładał Clive Revill.

Nadszedł wreszcie rok pamiętny 1980. Imperium kontratakuje weszło na ekrany i od razu spowodowało zbiorowy opad szczęk u wszystkich, którzy zobaczyli czołówkę – jak wół stało tam bowiem "Episode V". W tym samym roku przebudowano jednak napisy początkowe Gwiezdnych wojen dodając podtytuł Część IV: Nowa nadzieja (Episode IV: A New Hope). W takiej wersji film ponownie pojawił się w kinach i towarzyszył tam Imperium kontratakuje.

Wysiłek Lucasa i wszystkich zaangażowanych w produkcję filmu ludzi opłacił się: większość osób uważa część piąta za dużo lepszą niż czwarta. Także w większości plebiscytów na najlepszą część sagi Imperium... wygrywa bez problemów – zajrzyjcie zresztą do odpowiedniego tematu na forum. Widzowie docenili poważniejszy i mroczniejszy scenariusz, trochę bardziej zagmatwaną fabułę, nowych bohaterów i rewelacyjne dialogi ("Impressive... most impressive" – pamiętamy to, prawda?). Przede wszystkim jednak liczył się klimat – a ten w Części V jest znakomity. Nic dziwnego, że głodni wszystkiego, co wiązało się z ukochanym filmem, fani tłumnie udawali się do kin, a potem kupowali, kupowali, kupowali... Książki (wyszła książkowa adaptacja Imperium kontratakuje autorstwa Donalda F. Gluta, ale w porównaniu z filmem wypada ona nader blado), maskotki, kubeczki, figurki, a także pierwsze gry komputerowe (wówczas jeszcze na ośmiobitówce) z logiem Gwiezdnych wojen sprzedawały się znakomicie – Imperium kontratakuje zarobiło 572,7 milionów zielonych (z czego 223 miliony w samej ojczyźnie Lucasa).

Po raz kolejny film Lucasa został nominowany do Oscarów (trzy nominacje, jedna statuetka), Saturnów (8 nominacji, z czego połowa zamieniła się w nagrody) i nagród BAFTA (trzy nominacje, jedna nagroda). Znaczna część wyróżnień i nagród to zasługa znakomitej muzyki Johna Williamsa (recenzja tutaj) – nie ma chyba fana, który nie zareaguje słysząc Marsz imperialny czy Temat Yody.

W zasadzie lata 1980 – 1984 należałoby uznać za najlepsze w karierze Lucasa. Poza świetnym pod każdym względem Imperium kontratakuje wyszło kilka filmów, do których przyłożył rękę – w zasadzie wszystkie stały się hitami. W 1981 roku na ekranach kin pojawili się Poszukiwacze zaginionej arki z Harrisonem Fordem w roli Indiany Jonesa. Imię archeologa z krzywym uśmieszkiem zapożyczono od... psa Lucasa. Siedzący w samochodzie zwierzak dorównywał wzrostem współpasażerom, ale zawsze pchał się na przednie siedzenie. Marcia Lucas, żona słynnego reżysera (tzn. aktualnie była żona) mawiała o nim "nasz wielki, kudłaty drugi pilot". Chyba dla nikogo nie jest tajemnicą, że stał się on pierwowzorem Chewiego.

Imperium kontratakuje kończy się niejako w zawieszeniu: Han, uwięziony w karbonicie, został zabrany przez łowcę nagród, Lando i Chewbacca wyruszają na poszukiwanie, a Luke kuruje się na rebelianckim okręcie w towarzystwie Lei. Wyraźnie wskazuje, że "Ciąg Dalszy Nastąpi". I rzeczywiście: rozpoczęły się prace nad ostatnią częścią trylogii. Po raz kolejny jednak podjęto restrykcyjne środki ostrożności. Kiedy kręcono pustynne sceny rozgrywające się na Tatooine (Yuma w Arizonie), oficjalnie były to prace nad niskobudżetowym horrorem Blue Harvest ("Horror beyond your imagination") – Lucas rozdał nawet ekipie czapeczki i koszulki z tym napisem. (Tytuł ten został zaczerpnięty z powieści Red Harvest Dashiella Hammetta, na podstawie której powstał film Yoimbo w reżyserii Kurosawy.) Reżyserowanie filmu proponowano Davidowi Lynchowi, ale ten odmówił, twierdząc, że to "robota dla Lucasa". Propozycję odrzucił też Cronenberg. Lucas zaangażował więc do tej roboty Richarda Marquanda (użyczył on głosu jednemu z droidów Jabby oraz pilotowi imperialnego chicken walkera podczas bitwy o Endor).

Zdjęcia trwały od czerwca do września 1982 roku. Kręcono je w różnych miejscach – np. sceny z ewokami na Endorze tworzono w Kalifornii, zaś pogrzeb Vadera na jednym ze wzgórz otaczających Skywalker’s Ranch należące do Lucasa. Część z zaplanowanych czy nakręconych wcześniej scen nigdy do filmu nie trafiła – jak chociażby scena ogromnej burzy piaskowej, z którą bohaterowie mieli się zmierzyć już po ucieczce od Jabby (Lucas usunął ją, bo uznał, że jest za droga i nic nie wnosi do filmu). Nie zobaczyliśmy też jak Luke konstruuje swój miecz świetlny i ukrywa go w korpusie R2-D2. Usunięto scenę, w której Vader używa Mocy by skontaktować się z synem, analogiczną do tej pod koniec Imperium kontratakuje. Pozostała tylko napisana do niej muzyka – Tatooine Rendezvous na płycie z soundtrackiem.

Lucas ponownie udowodnił, że potrafi wyprowadzić w pole zarówno fanów czy dziennikarzy, jak i producentów gadżetów czy własna wytwórnię. Ogłosił mianowicie, że film będzie nosić tytuł Zemsta Jedi (Revenge of the Jedi). Była to jednak zmyłka – George’owi chodziło o podrabiane gadżety nieuczciwych producentów. Zakazał wytwórni drukowania plakatów, ale Fox chciał zaoszczędzić drukując wcześniej i zaczął produkcję plakatów z tytułem Revenge of the Jedi (zob. zdjęcie). Dopiero kilka tygodni przed premierą Lucas wyjawił prawdziwy tytuł, który brzmiał oczywiście Return of the Jedi, dodając przy okazji, że prawdziwy fan nigdy by w Revenge... nie uwierzył – wszak Jedi się nie mszczą.

Tym niemniej, plakaty z pierwotnym tytułem się gdzieniegdzie zachowały. Także jeden z pierwszych trailerów nosi tytuł Revenge of the Jedi. Oglądając go można zauważyć, że ostrze miecza Luke’a ma niebieski kolor, podczas gdy w filmie było zielone. Dlaczego? Otóż w pierwotnych założeniach ostrze rzeczywiście miało być błękitne. Jednak kiedy kręcono sceny na barce Jabby, okazało się, że na tle piasku jest bardzo słabo widoczne, dlatego zmieniono je na zielone. Natomiast sama rękojeść miecza jest niemal identyczna z rękojeścią miecza Obi–Wana z A New Hope.

Film premierę miał w 1983 r. i – zdziwieni? – z miejsca stał się hitem. Fani ponownie ruszyli tłumnie do kin (i sklepów), zaś Lucas mógł spokojnie liczyć kasę (Powrót Jedi zarobił 533,8 mln; w Ameryce 264 miliony) i udowodnić wszystkim, że w życiu reżysera są ważne trzy sprawy: wiara w marzenia, fani i odpowiednia umowa z wytwórnią...

Znów ruszyła gigantyczna machina promocyjna – na aukcjach można czasem znaleźć gadżety pochodzące z tego okresu. Wyszła też kolejna beletryzacja, tym razem napisana przez Jamesa Kahna. Choć nie jest to żadna rewelacja, wypada o niebo lepiej niż książkowe Imperium kontratakuje. Wszystko jest jednak kwestią gustu; najlepiej przeczytać ją samemu i porównać swoje zdanie z oceną innych starwarsomaniaków.

Do pobrania
Pobierz artykuł w pliku PDF (1,8 MB).
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Gwiezdne wojny – Narodziny legendy #3
Widmo przeszłości czy wizja przyszłości?
Gwiezdne wojny – Narodziny legendy #1
Każda saga ma swój początek
Czy muzyka może być fantastyczna?
Złam zasady i uszereguj muzykę po swojemu
Star Wars Łowcy nagród #1: Najgroźniejsi w galaktyce
Monotonne życie łowców
- recenzja
Żmudna sztuka światotwórstwa
Czas na wycieczkę po światach wyobrażonych

Komentarze


biniol
    :D
Ocena:
0
no wreszcie, myślałem, że się nie doczekam :D Wielkie brawa, artykuł super
11-07-2006 16:00
ModRevenge
    Jedi
Ocena:
0
Ogólnie artykuł mi się podobał lecz parę poprawek by się przydało.:)
18-07-2006 21:26
Jade Elenne
    ModRevenge
Ocena:
0
- jakich poprawek? Napisz mi na PW lub @ co Twoim zdaniem powinnam była w artykule zmienić. Każda uwaga jest dla mnie bardzo cenna.
No i dzięki za miłe słowa:)
27-07-2006 11:45
Jedi Nadiru Radena
    Oscary
Ocena:
0
W tekście jest duża nieścisłość.
Nowa Nadzieja otrzymała 10 nominacji do Oscara, z czego 7 statuetek wygrała (choć niektórzy liczą 6, bo jedna nagroda jest ponoć specjalna - za nadzwyczajne osiągnięcia w dziedzinie efektów specjalnych).

04-08-2006 12:31
Jade Elenne
    Cóż, sprawdzę to.
Ocena:
0
Jeśli faktycznie jest tu babol, poprawię. THX za info.
07-08-2006 11:13
~Sulich

Użytkownik niezarejestrowany
    Super
Ocena:
0
Artykuł bardzo mi się podobał, a szczególnie jedno zdjęcie, te jak George (to byl chyba on) pokazuje Lei jak trzymać karabin ;)
01-09-2006 16:08
Dark Star
    Artykuł
Ocena:
0
Nie ukrywam, że artykuł bardzo mocno przypadł mi do gustu. Bardzo miło się go czytało. Podzieliłem się z autorką uwagami przez maila, zobaczymy czy coś dadzą :P A tymczasem czekam z niecierpliwością na kolejną część :] Kiedy można się jej spodziewać?
15-10-2006 13:43
Nadiv
    .
Ocena:
0
Ciekawy, bardzo dobrze napisany artykuł - brawo :)
05-11-2006 21:02
~Loszka

Użytkownik niezarejestrowany
    Wow!
Ocena:
0
Ten tekst zachwycił mnie strasznie. Dużo się dowiedziałam.
20-12-2009 14:23

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.