» Artykuły » Felietony » Gry, w które nie grałem

Gry, w które nie grałem


wersja do druku
Nie wiem czy oglądaliście kiedyś stare westerny? Takie, w których szeryf wjeżdża na białym koniu do głębokiego kanionu. Chociaż jest samo południe, to jednak dno jest ukryte w cieniu. Koń wlecze się noga za nogą, a w tle leci jakieś kawałek Morricone. W pewnym momencie ze zboczy wąwozu zaczynają spadać ogromne kamienie (z dykty). To źli bandyci postanowili zabić dobrego szeryfa...

Mój pokój przypomina właśnie taki kanion. Długi i wąski, ukryty wśród dwóch, wysokich półek z książkami. Gdzieś w głębi stoi (podobno) jakiś komputer. Jak w każdym porządnym westernie, trochę skał (tzn. książek) wala się po podłodze i okolicach. Jednak to nie o literaturze podłogowej będzie poniższy tekst.

Na szczycie szafek leżą graty. Planszówki po lewej stronie, części komputerowe po prawej. W roli złego bandyty występuje zazwyczaj kot. Pierwsze spadają wtedy "gry lżejsze", przerywnikowe i imprezowe. Jeżeli to nie wystarczy, pozostają jeszcze eurogry i strategie wojenne.

Od dawien dawna pokój należał do mnie i do Taty. Zawieszenie broni zakładało, że nie ruszamy cudzych krawędzi kanionu. Ja nie ruszam gratów komputerowych, on nie dotyka planszówek. Działania w samoobronie (np. zasłanianie głowy przed spadającą klawiaturą) są dozwolone. Niestety kilka miesięcy temu musiałem złamać warunki rozejmu.

Musiałem uporządkować rzeczy po zmarłym Tacie.

Klawiatury, procesory, dyski twarde, hipertajne dokumenty wojskowe Marynarki Wojennej (O kurka! – tego nie było. Nie było żadnych tajnych dokumentów. Naprawdę!). Byłem bardzo zdziwiony, gdy pod starą klawiaturą znalazłem planszówki. Czyżby Tata złamał warunki rozejmu?

Na pierwszy ogień poszły szachy. Ani Tata, ani ja nie byliśmy wybitnymi graczami. Pierwszą partię rozegraliśmy, kiedy miałem jakieś 9 lat, ostatnią w okolicach mojej matury. Graliśmy okazjonalnie, do czasu, gdy nie zacząłem nałogowo wygrywać. Tata wrócił do brydża, ja przerzuciłem się na Wysokie Napięcie. Szachy pozostały jednak moją pierwszą grą planszową. Do dzisiaj cenię sobie elegancję i prostotę mechaniki, połączone z "głębią strategiczną" i dużą swobodą decyzji. Nie lubię ludzi nie potrafiących grać w "królewską grę". Poznane później go, czy mankala nie wywarły na mnie porównywalnego wrażenia.

Moją pierwszą grą wojenną był Top Gun. Największym jego atutem były wiernie odwzorowane karty rzeczywistych samolotów. Do dzisiaj pamiętam dyskusje toczone z Tatą na temat przewagi Miga-29 nad F-16. Rakiety na podczerwień, bombardowania i walka manewrowa – pomimo turowej mechaniki, gra przypomina nieco Wings of War. W trakcie kilkunastu partii w TG dowiedziałem się, że nie lubię w planszówkach losowości. Właśnie podczas jednej z rozgrywek poznałem legendę rodzinną, opowiadającą o przyjęciu mojego Ojca na WAT. Ze względu na wadę wzroku, przed badaniem lekarskim nauczył się na pamięć wszystkich tablic okulistycznych. Wyniki były tak dobre, że przyjęto go do lotnictwa. Dopiero stamtąd trafił do MW. Nic więc dziwnego, że Top Gun był dla nas obu grą szczególną, dla mnie, bo dotyczył pracy Ojca, dla Taty, bo dotyczył pasji syna.

Top Gun i szachy to nie jedyne gry, w które grałem z Tatą. Pomimo znacznie mniejszej niż dzisiaj popularności planszówek, poznaliśmy jeszcze takie klasyki jak Kreta 1941 czy Bzura 1939, a także familijne Step by Step. Większość wspomnień z rozgrywek podkolorowana jest sentymentem. Zapomniałem już błędy i niejasności w zasadach. Pamiętam tylko radość z rozgrywek z Ojcem i satysfakcję z wygranej. Boję się sięgać dzisiaj po te gry, boję się, że słabości wykonania i mechaniki wezmą górę nad dobrymi wrażeniami. Teraz, gdy poznałem "nowoczesne" planszówki, obawiam się powrotu do tych "starszych", nie chcąc zniszczyć sobie dobrych wspomnień.

Po drugiej stronie półek – po mojej stronie kanionu, leży kilka innych gier planszowych, w które z Tatą zagrać już nie zdążyłem. Nie wystarczyło czasu na Haziendę, Twilight Struggle czy Thurn und Taxis. Nie udało nam się razem zmierzyć w Wysokie napięcie, chociaż obu nas przyciągała industrialna estetyka planszy. Ostatnią grą, w którą grałem z Tatą pozostanie, zatem brydż, którym zaraziłem się dopiero w liceum.

Najbardziej żałuję nierozegranej nigdy partii w Orła morskiego. Marynistyka była naszym wspólnym konikiem, więc próba odtworzenia Bitwy Jutlandzkiej czy Bitwy u Wysp Komandorskich pociągała nas niesamowicie. Niestety – ciągle nie starczało nam czasu, odkładane spotkanie nigdy nie nadeszło. Mnie odstręczała nauka skomplikowanych zasad, a Tata pewnie obawiał się porażki "na polu zawodowym". Orzeł morski do końca świata będzie leżał na półce, chyba, że mój (ewentualny) syn odziedziczy hobby po ojcu i dziadku. Podobny los spotkał Ścieżki chwały. Bardzo intrygujący okres historyczny, duży wybór możliwych strategii – wszystko zachęcało do gry. Ponownie nie starczyło czasu, ani sił na naukę zasad i rozgrywkę.

Żałuję, że Tata nie zdążył zagrać ze mną w Duel in the Dark. Mieszanka brydżowego blefu i szachowej strategii przypadłaby mu do gustu, podobnie jak estetyczne wykonanie. Może wróciłyby wspomnienia ze wspólnych partii Top Guna, Lwa Morskiego czy seansów Bitwy o Anglię.

Typowe gry familijne nie pociągały nas za bardzo. W momencie boomu planszówkowego, obaj byliśmy na nie nieco za starzy. Woleliśmy raczej gry strategiczne i logiczne, takie, w których osiągnięcie mistrzostwa zabiera zbyt wiele czasu. Ani Osadnicy, ani Carcassonne nie pociągały nas tak bardzo jak Wysokie Napięcie czy Twilight Struggle. Żałuję, że nie nauczyłem Ojca grać w Caylusa, jako brydżysta byłby pewnie zadowolony z szerokiego wachlarza strategii. Paradoksalnie – do grania z rodzicami trzeba dorosnąć. Dopiero po stracie Taty uświadomiłem sobie wartość czasu z nim spędzonego, tyle, że wtedy było już za późno.

Jeśli kiedyś będę miał syna, też nauczę go planszówek. Zaczniemy od szachów, potem będą Osadnicy (grrr – jak ja ich nie lubię), może Bohnhanza a może Carcassonne? Nauczę go grać w Hexa, pokażę mu Blue Moon City. Gdy dorośnie, przerzucimy się na Wysokie Napięcie, Puerto Rico i Twilight Struggle. A gdy kiedyś pokona mnie w Caylusa, przekażę mu swoją kolekcję gier.

Cieszę się, że sporą część mojego życia wypełniły planszówki. Ciężko mi ocenić, czy miały one wpływ na mój charakter, zainteresowania czy pracę. Nie żałuję żadnej partii, nawet jeśli była rozegrana w marną grę. Czas zaciera błędy mechaniki, a koloryzuje wspomnienia z rozgrywki. Nieważne, zatem, czy grałem w Chińczyka czy w Puerto Rico, w istocie liczą się tylko kolejne udane spotkania z bliskimi.

Spieszmy się grywać z ludźmi, tak szybko odchodzą...
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: felieton



Czytaj również

Komentarze


13918

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Wyrazy współczucia.
01-11-2007 18:11
earl
   
Ocena:
0
Przyłączam się. Wiem, jak to jest stracić bliskich.
Bardzo poruszający artykuł.
01-11-2007 19:53
~geko

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Podpisuję się pod tym, co napisał Earl. Ech, życie...
02-11-2007 00:00
WekT
    [*]
Ocena:
0
Współczuję...
02-11-2007 07:45
~Joseppe

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Super artykuł Ezi.

1. Bo piszesz ładnie o starych grach
2. Bo piszesz pięknie o ludziach.
02-11-2007 08:38
~folko

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Spójrz na to z innego punktu widzenia... miałeś szansę w tyle gier zagrać z tatą, ja niestety straciłem swojego przeszło 20 lat temu. Również nauczył mnie grać w szachy, ale ja w go już go nie zdążyłem :(

Piękny tekst
02-11-2007 08:55
SolFar
   
Ocena:
0
Wyrazy współczucia.
Naprawde piękny artykuł.
02-11-2007 11:47
~bijekcjazNwR

Użytkownik niezarejestrowany
    Boże,...
Ocena:
0
...jak ja nie lubię "spójrz z innej strony".

Oblałeś egzamin? Spójrz z innej strony - masz więcej czasu, żeby nauczyć się na kolejny. Rzuciła cię dziewczyna? Spójrz z innej strony - może następna będzie fajniejsza. Zdechł ci pies? Spójrz z innej strony - masz więcej czasu dla rybek. Straciłeś najlepszego przyjaciela? Spójrz z innej strony - mogłeś stracić dwóch.

Autor opisuje, że niedawno zmarł mu tata. Niech spojrzy z innej strony - tata mógł umrzeć wcześniej. Ech...

Pieprzę patrzenie z innej strony... :-\
02-11-2007 11:47
Jeremiah Covenant
   
Ocena:
0
Dzięki za artykuł, dałeś mi powody do przemyślenia pewnych rzeczy.
02-11-2007 12:56
Słowik
   
Ocena:
0
Gratuluję Ci Taty.
Niewiele osób może się pochwalić takimi wspomnieniami. Wspólne zainteresowania są nieocenioną rzeczą, jeśli chodzi o wzajemne stosunki jabłka i jabłoni. Jak widać nie tylko muzyka łączy pokolenia.
02-11-2007 13:31
~Rafał REBEL Szczepkowski

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Pełen szacunek, pięknie napisane... pozdrawiam
03-11-2007 10:41
~Andy

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Dzięki Twojemu tekstowi w zupełnie nowym świetle zobaczyłem moje partie z żoną i córkami.
Spieszmy się. Grajmy póki czas.

Pozdrawiam Cię serdecznie.
03-11-2007 12:30
~lokhgard

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
ja nie będę miał takich wspomnień, dlatego...zazdroszczę...

trzymaj się i zachowaj te obrazy w pamięci...
04-11-2007 01:17
~luki269

Użytkownik niezarejestrowany
    gierka jest ...
Ocena:
0
kurcze zajefajna gierka
03-07-2008 09:59
~Nivo

Użytkownik niezarejestrowany
    Piękny
Ocena:
0
Tekst, pozdrawiam.
20-03-2009 14:24

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.