Tom 15 Czarnej Serii o Conanie z Cymerii: Conan z Wysp- recenzja
W działach: Conan, książka, recenzja | Odsłony: 68Oryginalny tytuł: Conan of the Isles
Autor: Lin Carter i L. Sprague de Camp
Rok pierwszego wydania: 1968
Kronik wieszczy Cartera i de Campa ciąg dalszy. Tym razem duet autorów zabiera nas w czasy skrzętnie omijane przez kontynuatorów prozy Howarda, jak i większość autorów fantastyki. Mianowicie w wiek emerytalny swojego bohatera. Na przestrzeni 139 stron siwiejący barbarzyńca wyrusza na swoją ostatnią hyboryjską przygodę.
Zapraszam
Akcja powieści dzieje się około dwóch dekad po wydarzeniach z „Conana Mściciela”. W Akwilonii panuje pokój i dobrobyt. Starzejący się, owdowiały wiele lat temu król Conan nadal rządzi żelazną ręką, coraz bardziej wspierany przez swojego pierworodnego – Conna. Młody książę, nieodzowny syn swego ojca, tak w wyglądzie jak i temperamencie jest równie znudzony codziennymi obowiązkami jak Conan. Dawni towarzysze króla, będący z nim od czasów rebelii również posunęli się w czasie, albo pomarli. Ich dzieci zaczęły pojawiać się na dworze w Tarancji jako dorosłe osoby, dając w pełni poczucie przemijania czasu i zmiany pokoleń.
Niespodziewanie spokój królestwa burzy nagły magiczny atak, działający jak epidemia. Czerwone cienie spadają znienacka na ludzi, tak dworzan, szlachtę jak i zwykłych mieszczan, zabijając ich na miejscu. I nikt, żadni kapłani ani mędrcy nie są w stanie im przeciwdziałać.
Rąbka tajemnicy uchyla dopiero jeden z najbardziej niesamowitych sojuszników Conana – mędrzec Epemitreus, zmarły przed tysiącami lat i pogrzebany w kryształowej trumnie pod zwałami góry Golamiry. Informuje on Cymerianina, że musi udać się poza znany mu świat, niestety napominając o sztampowym ratowaniu świata i byciu wybrańcem bogów. Cóż, może w latach 60-tych nie było to jeszcze tak zużyte?
W każdym razie wyposaża Conana w magiczny amulet „ostatniej szansy” i posyła w drogę. Król z ulgą oddaje synowi koronę i nie informując nikogo oprócz niego, wyrusza na wybrzeże. To moim zdaniem jeden z lepszych patentów tej książki, doskonale oddający charakter Conana. Pokazuje, że korona nie była dla niego najważniejsza a rządza władzy nim nie kierowała. Ot, „królowałem bo mogłem, rządziłem bo chciałem, a jak się znudziłem to przestałem”. Wiem, jest to uproszczenie, ale mniej więcej o to chodzi. Świetnie dystansuje to Conana od tych wszystkich „pomazańców bożych”, którzy cierpią za miliony, dźwigając koronę i rządząc wszystkimi.
W Argos barbarzyńca spotyka starego znajomego Vanira – Sigurta, poznanego w „Conanie Korsarzu”. Stary pirat podążył podobną drogą co Conan, choć na znacznie mniejszą skalę. Też się ustatkował, odchował dzieci a na stare lata postanowił powrócić na morze. Obecnie pływa na statkach kupieckich, licząc że zimny pocałunek stali pozbawi go życia, nim zrobi to zgniły dotyk starości. Były król w pełni popiera ten pogląd i wtajemnicza go w swoją misję. Sigurt, klnąc się jak zwykle na całe naręcze boskich atrybutów, od młota Thora, po cycki jakiejś tam bogini, z ochotą do niego dołącza.
Bez trudu znajdują patrona ich wyprawy na zachód, poza znane wody, poza „kraniec świata”. Podobnie nie mają problemu ze zwerbowaniem załogi na pirackich wyspach Baracha, choć miejscowym kapitanom jest nie w smak i dochodzi do drobnej awantury. Co to jednak dla dwóch starych wilków z północy?
I tak z karaką pod stopami i załogą najgorszych awanturników Conan Cymerianin wyrusza na swoją ostatnią znaną nemedyjskim kronikarzom przygodę. Przyniesie mu ona moc wrażeń, potyczek morskich, nieznane wyspy, obce ludy, cuchnące kanały, rozmaite potworne zwierzęta a w końcu boski pojedynek miedzy światłem a ciemnością.
Wszystko to ściśnięto na naprawdę małej ilości tekstu, sprawnie operując opisami i nawiązaniami tak do świata współczesnego jak i samej Ery. Co prawda miejscami można zgrzytnąć zębami (jak Conan od razu domyśla się do czego służy aparat do nurkowania), ale da się to przeboleć.
Sposób w jaki sportretowano Conana jest jednym z najlepszych elementów tej książki. Starość zaczęła odciskać na nim swoje piętno. Widać to zarówno w siwiźnie jak i większym wysuszeniu ogromnych mięśni, które upodobniają go do starego wilka. Nie jest już w stanie łamać karków przygodnym uderzeniem w szczękę, ani przerąbywać kogoś uderzeniem miecza od barku po biodro. Nadal jednak może poszczycić się gigantyczną siłą, pozwalającą mu podnieść przeciwnika nad głowę i cisnąć o ścianę. (Tych co nie wierzą, że podobna siła jest możliwa w takim wieku, od razu odsyłam do wygooglania sobie niejakiego Odda Haugena.)
Niestety, w drugiej części książki trochę się to już zatraca. Nie widać zbytniej różnicy w jego dokonaniach w porównaniu do wcześniejszych dekad. Co prawda gdzieś zaplącze się jakieś mimochodne zdanie, ale ginie ono w długich pojedynkach, wędrówkach, wspinaczkach itd.
Spośród innych postaci jedyną wartą odnotowania jest wspomniany już Sigurd. Jest niemal identyczny w zachowaniu jak poznaliśmy go w czasie problemów Zingary, a więc kto go polubił wtedy to i teraz nie będzie narzekał. W drugą stronę niestety będzie podobnie.
Inni bohaterowie dostają albo za mało tekstu (jak Conn, czy król złodziei z wysp), albo w ogóle są tylko wspominani (jak władca argos, albo kapłani Xotli).
Warsztatowo książka jest poprawna. Nie dopatrzyłem się żadnych literówek, ani dziwnej konstrukcji zdaniowej. Opisy są wartkie i dość szczegółowe. Dialogi również trzymają się kupy a te o starości wręcz napisano bardzo dobrze. Jedynie narzekać można na „największego-wojownika-w-historii-świata”. Niestety.
Jeśli idzie o formę, to jak zwykle Amber, czyli bardzo wysoka pólka - twarda oprawa, szyte strony. Wielkość pasuje do bocznej kieszeni większości bojówek. Okładkę zdobi kolorowa ilustracja za którą ponownie odpowiada Ken Kelly. I niema nic wspólnego z fabułą!
Naprawdę, chyba jedynym powodem jej wyboru była „wyspa” w tytule książki i krypa na obrazku.
Niestety, ma ona niewiele wspólnego z karaką, czy zieloną galerą, jakie pływają po stronach tej książki. Czarnowłosy „zderzak” w resztkach bikini przyklejonych chyba ba „kropelce” do ciała też nie pojawia się nigdzie, podobnie jak gładko ogolony żylasty młodzik. Jeśli miałby to być Conan to brakuje mu ze 40 lat.
Nie wspominając już o zgrai zamglonych wikingów piętrzących się na drugim planie, którzy na piratów wyglądają w równym stopniu jak na komandosów.
Podsumowując, Conan z Wysp to książka niezła. Zyskuje sporo za ukazanie Conana w nietypowym okresie i dywagacje na temat starości dla tak sprawnych i pełnych życia osób. Reszta również trzyma poziom i czyta się sprawnie oraz szybko.
Fani postaci powinni być zadowoleni ze sposobu zakończenia jej znanych dziejów, a zwykli zwolennicy fantastyki za nienajgorsze światoopisane i elementy odkrywania nieznanych lądów. Za mało tego niestety, aby móc książkę polecić fanom powieści stricte przygodowych.
Niestety śmieszna grubość sprawia, że mogę ją polecić tylko wtedy gdy cena nie przekracza 10zł, albo ktoś chce naprawdę skompletować wszystkie księgi. W przeciwnym razie lepiej poszperać w bibliotekach, lub pognębić kumpli, może ktoś to będzie miał.
Moja ocena to 7/10.
Następna na tapecie ląduje książka „Conan i Czarownik” niejakiego Andrew J. Offutta (chyba, bowiem czcionka używana przez Amber do zapisywania nazwisk autorów potrafi być diabelnie nieczytelna).
Biorąc przykład z HBO od razu napiszę, że przy recenzji tej książki będą gołe kobiece cycki.
Ponownie, jeśli uważacie, że w recenzji pominąłem jakiś istotny element, piszcie, a postaram się poprawić.