Zderzenie tradycji haiku z mentalnością zasiedziałego w tradycji europejskiej, starego poety, przynosi zaskakujący efekt, który w pierwszej chwili każe twierdzić wręcz, że Miłosz istoty tego gatunku nie pojął. W przekonaniu tym umacnia czytelnika również lektura wstępu, garść osobistych zwierzeń noblisty, podszytych kilkoma informacjami na temat chińskiej oraz japońskiej filozofii i tradycji poetyckiej. Zgrabnie dobiera w nim Miłosz cytaty, sprytnie żongluje fragmentami, by uprawomocnić swoje rozumienie haiku i zamaskować fakt supremacji czasu nad rzeczą, czyli zasadniczy temat poezji, którą tłumaczy. Efektem jest zbiorek wierszy, słabych zarówno z filologicznego, a więc dbałego o ścisłość przekładu, jak i kulturoznawczego punktu widzenia.
Haiku staje się dla Miłosza pretekstem do poszukiwania prawdy o rzeczach, otwierających przed uważnym ich obserwatorem furtkę nieskończoności. Szuka w nim również swoistego odnowienia języka, zachwycając się prostotą i klarownością formy, brakiem pompatycznej, europejskiej metaforyki i rygorem poetyckim, którego najważniejszym przykazaniem jest klarowność. To właśnie w imię takiego języka zrywa w swoich przekładach z klasycznym układem sylab wiersza, zachowując wierność wrażeniu raczej niż formie, to jednak trudno poczytać mu za translatorski grzech, a usilne mnożenie sylab okazałoby się zatratą owej fascynującej jasności mowy.
Niewierność duchowi haiku przejawia się bowiem w czymś innym. Zainteresowany przedmiotami Miłosz nie sugeruje ich przemijalności, a wrażenie niepowtarzalności chwili ostało się tylko w tych wierszach, w których wyrażone było dosłownie, nie za pomocą aluzji, nie dało się więc swobodnie rugować. Zdrada ta sprawia, że trudno traktować zbiorek jako rzetelną antologię japońskiej poezji i każdy, kto tą przed wszystkim się interesuje powinien trzymać się odeń z daleka, o ile nie interesują go studia porównawcze, w których Miłoszowe haiku wypadają nieodmiennie niekorzystnie. Dodać tu należy, iż, nie znając japońskiego, noblista przekładał poezję Kraju Wschodzącego Słońca z jej angielskich tłumaczeń, dokonując kolejnego filologicznego nadużycia.
Skąd więc u poety skądinąd znakomitego, zarówno kunsztowna mistyfikacja, zacierająca właściwe ramy poetyckie haiku, jak i zbiorek źle przetłumaczonych wierszy? Właściwym tropem dla rozwiązania tej zagadki jest umieszczenie zbiorku nie w kontekście poezji japońskiej, z którą Miłosz w wielu miejscach konsekwentnie się rozmija, a na tle twórczości poetyckiej noblisty. Dość przypomnieć więc, że istota rzeczy, i ich pośrednictwo w drodze do trnascendencji jest tematem fascynującym Miłosza od wielu lat, a wszelkie podobieństwo do jego haiku nosi już tom "Świat: poema naiwne". Podobnie, poeta, który przyznaje się do wiary w przywracalność tego, co było (w poemacie "Gdzie słońce wschodzi i kędy zapada") nie może przecież ulec nagłej fascynacji przemijalnością, absolutną niepowtarzalnością każdej chwili. Haiku staje się więc dlań kolejnym polem rozrywania własnych poetyckich interesów - co zresztą daje się wyczytać już z zafałszowanego wstępu, w którym daje Miłosz swój zbiór przekładów jako rodzaj osobistego notatnika.