» Artykuły » Felietoniki » Felietoniki: Konsole przenośne

Felietoniki: Konsole przenośne


wersja do druku

Ma to to szanse w Polsce czy nie?

Redakcja: Ula 'Canela' Kuczyńska

Felietoniki: Konsole przenośne
Coraz więcej graczy w naszym kraju nabywa konsole i zasiada wygodnie przed telewizorem, by z padem w ręku strzelać do kosmitów czy ratować królestwa przed starożytnym złem. Jak to jednak jest z konsolkami przenośnymi? To pytanie zadaliśmy sobie w gronie redakcyjnym. Oto, jakie mamy zapatrywania na ten temat.
Jak zwykle przy tej okazji zachęcamy, abyście również wyrazili swoje opinie na ten temat w komentarzach. Subiektywnie najciekawszy zostanie nagrodzony piętnastoma punktami.

Mateusz Niemczyk Czasy kupowania Gameboya w budce na straganie minęły bezpowrotnie a handheldy stały się pełnoprawnymi konsolami. Do niedawna sytuacja na rynku wyglądała dosyć prosto: konkurencja obejmowała dwóch gigantów – Sony oraz Nintendo. PSP przyciągało niezłą grafiką, wszechstronnością oraz cenną możliwością zagrania w najnowsze hity w przypadku braku większej konsoli. DS. natomiast stawiał na ciekawe i innowacyjne rozwiązania oraz samą frajdę, jaką daje granie z wykorzystaniem dotykowego ekranu czy wbudowanego mikrofonu.

Jak wygląda sytuacja na chwilę obecną? Nintendo zaatakuje wkrótce graczy technologią 3D oraz znacznie lepszą w stosunku do poprzedniej wersji konsoli grafiką. Dziwne, biorąc pod uwagę to, że firma do tej pory konsekwentnie odmawiała udziału w graficznym wyścigu zbrojeń, zarabiając przy tym grube miliony na casualach. Panowie z Sony, którzy w końcu dostrzegli wpadkę, jaką było PSP Go zdecydowali się rozszerzyć aspekt, który do niedawna dotykał głównie właścicieli najnowszej wersji konsoli, czyli dystrybucji elektronicznej. W efekcie posiadacze PSP są dosłownie zalewani Minisami, czyli prostymi i niekoniecznie tanimi minigrami. Jak widać, obydwie korporacje wiążą ze swoimi handheldami spore nadzieje i robią wszystko aby podnieść sprzedaż oraz zachęcić ludzi do tej formy grania. Nie chcę być złym prorokiem, ale nie wróżę przenośnym konsolom wielkiej przyszłości w kraju nad Wisłą. Wynika to z kilku powodów, sprowadzających się w gruncie rzeczy do jednej rzeczy. Pieniędzy. Nowa konsolka to obecnie spory wydatek, a biorąc pod uwagę to, że dokładając niewielką sumę możemy stać się posiadaczami stacjonarnego sprzętu, musimy zmienić sposób patrzenia na te małe cudeńka. Koniec z postrzeganiem handheldów w kategoriach urządzenia, które skróci nam czas pozostały do przyjazdu autobusu. Cena urządzenia sprawia, że jego zakup jest zwykle przemyślanym wiele razy wydatkiem i nierzadko trzeba wybierać pomiędzy przenośną i stacjonarną konsolą. Kolejnym ważnym aspektem są horrendalnie wysokie ceny gier, które nierzadko dorównują odpowiednikom z większych platform. Odsuwając na bok kwestię niewielu tytułów ekskluzywnych, trzeba zadać pytanie, kto ma ochotę na wydanie grubej kasy na słabe graficznie porty z większych konsol, robione najczęściej „na szybko” tuż przed premierą.

Podsumowując, uważam, że pomimo rosnącej na całym świecie popularności, przenośne konsole czeka w Polsce okres wegetacji, gdyż większość graczy posiada je raczej jako dodatek do ich większych odpowiedników. Niedawno sprzedałem swoje PSP, a teraz myślę nad pozbyciem się Ds.-a. Póki co pieniądze nie rosną na drzewach, a na rynku pojawia się sporo świetnych gier, które zamierzam ograć na dużym ekranie. Smutne ale prawdziwe.


Gonz
Zabawę z handheldami zacząłem pod koniec lat 80-tych. „Zacząłem” to może za dużo powiedziane, ale to wtedy właśnie zdarzało mi się we własne ręce dorwać kieszonkowe gry, gdzie Wilk z Wilka i Zająca łapał jajeczka do koszyka. Dwuekranowe rozkładane kieszonsolki z Donkey Kongiem czy Mario były prawie tak wielkim rarytasem jak późniejszy GB, na którym zdarzało się pograć tylko u kolegów, którzy mieli rodzinę za granicą. U nas się tego kupić nie dało. Później było lepiej, kojarzę nawet handhelda Atari z legendarnej warszawskiej giełdy komputerowej na Grzybowskiej. Nie dość że miał kolorowy wyświetlacz, to jeszcze można mu było przypiąć przystawkę TV. Dziwnym trafem mało kto pamięta nazwę tej wszechstronnej maszyny, która zwała się Lynx. Niestety – rodzice kupili mi zwykły komputer, i uważali że to mi powinno do elektronicznej zabawy wystarczyć, a o Game Boyu nie chcieli słyszeć. Kolejne generacje kieszonsolek zwyczajnie mnie omijały.

Jednym z efektów samodzielności finansowej i wynikającej z tego przesiadki z PC-ta na konsole, było zerkanie łakomym wzrokiem na handheldy. W końcu nie wytrzymałem i zrobiłem sobie pewnego marca prezent na gwiazdkę – padło na Dual Screena od Nintendo. Zakupu nie żałuję. PSP kusi bardziej możliwościami multimedialnymi i jakością grafiki 3D, ale od handhelda oczekuję głównie gier, a nie innych możliwości. Od muzyki mam MP3; filmów w autobusie czy metrze raczej nie mam potrzeby oglądać, bo zwykle wtedy czytam książkę. No niby PSP ma też gry, ale propozycje SONY jakoś do mnie nie trafiają, w końcu to głównie kieszonkowe wersje hitów ze stacjonarnych konsol. To nie propozycja dla mnie – od tego mam PS3 i X360.

Dlatego rusza mnie oferta Nintendo – setki, jeśli nie tysiące tytułów, z których jednak tylko jakieś 10% wymierzone jest we mnie, bo niestety większość to japońskie dziwactwa, przy których Cooking Mama to gra pospolita. Jednak ta garstka 10% to właśnie to, czego oczekuję – kieszonkowe shootery z cyklu idź w prawo i zabijaj i inne wynalazki mające rodowód z lat 80-tych. DS to to idealne do pogrania przez chwilę, fantazyjnie wykorzystujące touch screena dziwadła pokroju Trauma Center. To także klasyczne jRPG, które może nie są do końca skierowane do mnie, ale w końcu mam okazję uzupełnić zaległości z takich pozycji jak Chrono Trigger. Oddzielną kwestią są aplikacje homebrew, pozwalające bawić się w emulację mojego ukochanego Super Nintendo, czy odpalać na tym kieszonkowym ustrojstwie na przykład klasycznego PC-towego Dooma. Żal mi tylko Pataponów, Loco Roco i wszystkich (dosłownie: WSZYSTKICH) peespekowych edycji Metal Gear Solid.

Po paru miesiącach zabawy okazało się jednak, że rodzice mieli rację, a ja – chociaż samodzielny, dorosły i niby dojrzały – wcale nie jestem taki mądry jak mi się wydawało. DS poszedł w odstawkę. Wieczorne sesje w kieszonkową wersję Cywilizacji zwyczajnie przegrały z mocą next genów i złożonością gier, których rozmiar w megabajtach wielokrotnie przekracza pojemność DS-owego kartridża. Konsolka leży i się kurzy. Czeka na swoje chwile, gdy przyjdzie mi wyruszyć gdzieś pociągiem, udam się do dziczy na urlop, albo nagle (tfu tfu) uszkodzą mi się obie stacjonarne konsole. Tymczasem w domu DS jest na straconej pozycji. Przynajmniej dopóki nie wyjdzie Okamiden. I nowy Mario. No właśnie. Zawsze jest jakiś nowy Mario...


vampire500
Przenośne konsole to jedna z najlepszych rzeczy, jaka przydarzyła się naszemu ukochanemu hobby. Nie ma nic równie przyjemnego, jak położenie się do łóżka z konsolą w ręku, słuchawkami na uszach i zagłębienie się w wybranym przez nas wirtualnym świecie. Uwielbiam taką nieograniczoną praktycznie niczym (z wyjątkiem żywotności baterii) mobilność. DS towarzyszy mi na uczelni niemal codziennie ("z konsolą w kieszeni przez świat" to całkiem niezłe motto).

A od czego zaczęła się moja przygoda z handheldami? Od poczciwego Gameboya Color i Pokemon Yellow oczywiście. Oj tak, bardzo dużo baterii zostało zużytych, abym mógł złapać je wszystkie. Niestety kiedyś nie było takich udogodnień jak wbudowany akumulator i podświetlany ekran. Konieczne było kupowanie baterii zarówno do konsoli, jak i do specjalnej lampki oświetlającej wyświetlacz w czasie nocnych sesji. Pokemon Yellow wyjął mi wiele godzin z życiorysu, podobnie zresztą jak Pokemon Gold. A później było tylko lepiej. The Legend of Zelda: Links Awakening DX była pierwszą Zeldą, w którą miałem okazję zagrać i bez wątpienia sprawiło to, że jestem dziś fanem tej serii. Nie zniechęciły mnie nawet dialogi po niemiecku, które tłumaczyłem z użyciem kieszonkowego słownika. Ogólne rzecz biorąc, na GBC ukazało się naprawdę dużo perełek (jak na przykład Zeldy: Oracle of Ages oraz Oracle of Seasons czy Magi Nation) i warto zagrać w nie nawet dziś.

GBC to jednak stare dzieje i dzisiaj liczy się dla mnie tylko i wyłącznie DS. To nie tylko mój ulubiony handheld, ale konsola ogólnie. Biblioteka tytułów jest po prostu ogromna, nigdzie nie znajdzie się takiej różnorodności. Poza tym ekran dotykowy konsolki Nintendo pozwolił na stworzenie wielu unikalnych rodzajów gameplayu, których nie znajdziemy nigdzie indziej (poza kopiami na iPhone’a). Niewątpliwie wyjątkowe są też dwa ekrany. Wiele gier wykorzystuje je na różnorakie pomysłowe sposoby (np. w The Word Ends With You walki odbywają się na obu ekranach jednocześnie i gracz musi opanować sztukę kierowania dwoma postaciami naraz). Należy również wspomnieć o mikrofonie i aparatach fotograficznych (tylko w DSi). Ten pierwszy przydaje się na przykład w Zeldzie Spirit Tracks, gdzie dmuchając w niego między innymi gramy na flecie. Aparaty z kolei (poza oczywistą funkcją robienia zdjęć) są wykorzystywane w kilku tytułach do stworzenia efektu augmented reality (na ekranie obserwujemy widok z kamerki, do którego dodane są nieistniejące w rzeczywistości przedmioty/istoty/etc.). Zasadniczo DS można w pewnym sensie porównać do PS2 – trafia do szerokiego grona odbiorców (i to zdecydowanie szerszego, niż Czarnula – w końcu to właśnie Nintendo ukuło termin expanded audience) i oferuje bogatą bibliotekę różnorodnych gier (zwłaszcza jRPG – jeśli w obecnej generacji brakuje komuś pozycji z tego gatunku, to zdecydowanie powinien zainteresować się DS-em).

Jeśli chodzi o handheldy, warto mieć oko nie tylko na maszynki Nintendo i Sony, ale także na urządzenia oparte na modelu open source. Konsole takie jak GP2X Wiz, GP2X Caanoo i Pandora pozwalają cieszyć się Linuxem w kieszeni, a dzięki temu także wieloma darmowymi grami oraz emulatorami. Mimo wszystko jest to jednak raczej coś dla zapaleńców – zwykłym graczom zdecydowanie wystarczą tradycyjne "kieszonsolki".


neishin
Z konsolami przenośnymi nie mam zbyt wiele do czynienia. Kiedyś w przypływie gotówki (i szału) nabyłem Gameboya Advance, do którego miałem dwie gry. Co się okazało? Że w sumie nie mam kiedy w nie grać. Jasne, w czasie długich podróży było to całkiem wygodne, żeby nie umrzeć z nudów, ale ile takich wyjazdów człowiek ma w roku? Jeden, może dwa. Dlatego też ani handheldowego Prince of Persia ani Yoshi Island nie skończyłem.

Wniosek? Konsolki przenośne są mi całkowicie zbędne. Czas w podróży zabijać można też na inne sposoby. Oczywiście - zawsze można umilić sobie rozrywkę w komunikacji miejskiej w drodze do pracy czy szkoły, ale jednak nie dość, że preferuję wtedy poczytać, to jeszcze okazja ta znika, gdy człowiek dorobi się samochodu. Do tego coraz większa ekspansja telefonów komórkowych na pole gier, mocno osłabia bazę użytkowników Ds.-ów czy PSP.

Podsumowując: dla mnie handheldy są zbędne. Znaczy do czasu, aż będę miał dzieci i w czasie długich podróży samochodem będę modlił się o spokój w aucie. Wtedy sensownym będzie wręczyć im po konsolce, żeby się nie nudziły. Hm, może jednak rzeczywiście ten rodzaj wirtualnej zabawy ma przed sobą jakąś przyszłość.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


~

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
Wilk i zając, łoooo... ale wspomnienia! Dlugie godziny spędzone na łapaniu jajeczek! Jeszcze było drugie, takie z samochodzikami. Ciekawe, czy coś takiego dziś jeszcze da się gdzieś kupić :D
09-09-2010 10:00
Canela
   
Ocena:
0
Ja miałam hokeistę, który bronił bramki :)
09-09-2010 10:31
Gonz
   
Ocena:
0
ja grałem tylko na grach kolegów, sam miałem tetrisa. zapomniałem wspomnieć. 666 gier w jednej. ostatnio też zakupiłem donkey konga jr classic, zapomniałem również wspomnieć. 20 dzika w lidlu. nie gram w sumie, tylko mam. nie mogłem nie kupić - nostalgia.
09-09-2010 11:15
Bagheera
   
Ocena:
0
Ja miałam Wilka i jajeczka i jakiś samochodzik, którym trzeba było manewrować między przeszkodami. A potem mieliśmy z bratem Gameboya na spółkę i pocinaliśmy w Wario, ale rodzice często nam konfiskowali, bo cały czas się o niego biliśmy i nie byliśmy w stanie uzgodnić, czyja kolej. Potem rodzice nastawiali budzik co godzinę, żeby zmiany były sprawiedliwe :D
09-09-2010 13:08
chimera
   
Ocena:
0
Wilk i zając był pierwszy, potem miałem bramkarza i statek kosmiczny omijający asteroidy (to samo co samochodzik).

U znajomych grałem w ośmiorniczkę i donkey-konga, a potem gamboya i "żółwie mutanty turtles" ;-)
09-09-2010 22:06
Denethor
   
Ocena:
0
Też kiedyś miałem Wilka i zająca :]
10-09-2010 16:24
Aktegev
   
Ocena:
0
Wilk i zając - aż łezka się w oku kręci... to były czasy ;)
11-09-2010 13:08
XLs
   
Ocena:
0
a mój wilk i zając leży w szufladzie w kuchni :D
12-09-2010 16:50
~

Użytkownik niezarejestrowany
    @xlselektor
Ocena:
0
Wooow! Zazdroszczę :) A działa? :)
14-09-2010 12:19

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.