» Teksty » Festiwale » Era Nowe Horyzonty - dzień 5 (Maddin, Dzieci Wehrmachtu, FLicKeR, Długi weekend)

Era Nowe Horyzonty - dzień 5 (Maddin, Dzieci Wehrmachtu, FLicKeR, Długi weekend)


wersja do druku

Tegoroczny festiwal to między innymi retrospekcja Guya Maddina. W latach ubiegłych we Wrocławiu prezentowano dwa filmy tego reżysera: Moje Winnipeg i Piętno na umyśle. Toteż dzisiejszy dzień zaczęłyśmy od jego filmów krótkometrażowych.
Na jednej z poprzednich odsłon Ery Nowe Horyzonty oglądałam Piętno na umyśle. Niestety, upływ czasu spowodował, iż zapomniałam, jak bardzo męczą mnie filmy Guya Maddina. Porwałam się zatem na krótki metraż tego kanadyjskiego reżysera. I cóż, nie było dobrze. Wyszłam dość znudzona i masakrycznie niemal zmęczona. Większość z zaprezentowanych filmów jest nudna - widz bez żadnego napięcia czeka na to, co będzie się działo dalej. Trudno coś nawet powiedzieć cokolwiek o fabule, gdyż forma znacznie przerosła treść. Podobały mi się właściwie tylko dwa z zaprezentowanych siedemnastu filmów. Pierwszy to Mój tata ma 100 lat. Opowieść o swoim ojcu stworzyła Isabella Rossellini, prosząc Maddina, by wyreżyserował obraz. Na ekranie spotykają się brzuch Roberto Rosselliniego (gdyż tak aktorce kojarzy się ojciec), Selznick, Fellini, Hitchcock i Chaplin, którzy dyskutują na temat kondycji kina (wszystkie role, i to znakomicie, zagrała Rossellini). Drugi zaś to Kroki, w których reżyser obserwuje grupę ludzi pracujących nad udźwiękowieniem Piętna na umyśle. Generalnie nuda nudą pogania, a w pewnym momencie wręcz żenuje, na przykład ukazaniem staruszka, który ustami zaspokaja sześciu mężczyzn... [Marigold] Nie przemawia do mnie Guy Maddin, a po uraczeniu się porannym pokazem jego krótkich metraży przyznaję, iż prawdopodobnie więcej się nie spotkamy. Nie udało mi się popaść w ekstatyczny podziw nad stylizacją jego obrazów na kino lat 20., nie trafił w gust również szarpany montaż i obsesyjnie powtarzalna tematyka, brnąca z upodobaniem przez seksualne aluzje, kazirodcze sugestie, krew, okaleczenie i inne ciekawe aberracje. Jeśli Maddina można darzyć uwielbieniem lub negacją, okupuję ten drugi biegun udręczony przekonaniem, że Torquemada mógłby zyskać nowy asortyment narzędzi tortur, gdyby w XVI wieku istniały krótkometrażówki takie jak Wyślijcie mnie na krzesło elektryczne. Stanowczo nie w orbicie mojego gustu.[Arion]
Dzieci Wehrmachtu "Malinowski chce, by jego film służył jako nóż rozdzielający sklejone kartki w podręczniku do historii. Dlatego zagląda z kamerą na Śląsk, gdzie wcielanie Polaków do niemieckiej armii było powszechnym zjawiskiem. Przewodnikiem reżysera w tej podróży jest Alojzy Lysko - jedno z tytułowych dzieci Wehrmachtu. Jego ojciec zginął, walcząc pod przymusem dla Hitlera. Dzieło Malinowskiego to przede wszystkim opowieść o tożsamości narodowej, której nie zdołała zniszczyć nawet historyczna zawierucha." Dzisiaj na sali kinowej czułam się trochę tak, jakbym słuchała moich dziadków - Kaszubów - opowiadających o czasach okupacji, rodzicach, rodzeństwie czy dalszych krewnych. Znakomity merytorycznie i ciekawy historycznie, mógłby być dokumentem znakomitym. Niestety zawiodła forma. Początkowo, przez błąd systemu, pokazano nam film czarno-biały, niestety - ostatecznie okazało się, że jest kolorowy, przez co - wbrew zamierzeniom twórców - stał się mniej wyrazisty. W czasie dyskusji po projekcji reżyser powiedział, iż produkcja Dzieci Wehrmachtu rozpoczęła się od fascynacji osobą głównego narratora - Alojzego Lysko, miał to być film oparty na historii jednego człowieka, który szuka grobu swojego ojca. Zaczęło się od wywiadu w Gazecie Wyborczej, zaś historię zawiłych losów Ślązaków w czasie wojny poznawał tak naprawdę tworząc obraz. Niesamowite wrażenie robią doskonale zachowane i pełne archiwa niemieckie, tyczące się osób wcielanych do armii - możemy dokładnie dowiedzieć się, kto kiedy dokładnie zginął. Jak powiedział obecny na sali Lysko: "Warszawiacy śpiewają o Ślązakach. Czyż to nie piękne?". Szkoda tylko, że zawodzi forma, bo wszytko pozostałe gra idealnie. [Marigold] Dzieci Wehrmachtu to jeden z wielu polskich filmów dokumentalnych, dysponujących potencjałem niezwykłej opowieści i realizacją wprost z reportaży regionalnych stacji telewizyjnych. Historia mężczyzny, który poszukuje grobu ojca, przymusowo wcielonego do armii Rzeszy i poległego w bitwie, mogła być punktem oparcia dla fantastycznej dokumentalistyki i mocnym głosem w dyskusji nad kontrowersyjnym fragmentem polskiej historii czasów wojny. Tymczasem, mimo ogromnych możliwości, jakie niesie opowieść, mimo kontrowersyjnej treści podejmującej temat Polaków wpisanych na Volkslistę, film nie niesie ze sobą emocji. Słucha się go lepiej niż ogląda, ponieważ wizualnie nie wnosi niczego interesującego. Znacznie większe wrażenie zrobiłyby Dzieci Wehrmachtu jako reportaż radiowy, tymczasem przedstawienie go na ekranie w formie przeplatanych ze sobą wywiadów i zdjęć archiwalnych, następujących w matematycznym porządku, spowalnia opowieść i bezprzykładnie nudzi.[Arion]
FLicKeR "W 1958 r. Brion Gysin, radykalny artysta z kręgu beatników, doświadczył dziwnego, psychosomatycznego wrażenia. Słońce prześwitujące przez liście drzew w czasie jazdy pociągiem wprawiło go w stan euforii. Oszołomiony intensywnością przeżycia postanowił wynaleźć urządzenie, dzięki któremu każdy będzie mógł doświadczyć "beznarkotykowego haju". Wynalazek Gysina, znany jako "maszyna marzeń", nie wyszedł nigdy poza wąskie grono wtajemniczonych, w undergroundowym światku zrobił jednak furorę. Nik Sheenan stworzył fascynujący, hipnotyzujący portret radykała, odkrywcy rzeczy niemożliwych i beatnikowskiego mistyka, którego kontrkulturowy wynalazek mógł, ale nie zmienił świata." Niesamowicie ciężki wizualnie, męczący obraz wynalazku, który mógłby zastąpić telewizję, gwarantując każdej z osób inną wizję. Feeria barw, na ekranie właściwie ciągle coś się dzieje, nie ma ani chwili odpoczynku dla myśli czy wzroku. Mój błędnik zwariował jakieś pół godziny przed końcem sprawiając, że rzeczywistość zaczęła mi się zakrzywiać dość znacząco. Kiedy opuściłam salę kinową, wpadłam na reżysera filmu, który okazał się sympatycznym i zabawnym człowiekiem. Z krótkiej rozmowy dowiedziałam się, że:
  • ciężko robi się dokumenty o kimś ważnym dla kręgów artystycznych, gdyż trudno namówić znanych i uznanych tego świata na osobiste wynurzenia czy wspominki; w filmie pojawiają się między innymi Iggy Pop czy Marianne Faithfull,
  • film musiał być nacechowany seksualnie, gdyż główni bohaterowie byli gejami, mieszkali razem, łączyła ich niezwykle silna więź emocjonalna,
  • niezwykle bawiło NIka Sheenana robienie tego filmu, dawało mu dużo radości obcowanie zarówno ze znajomymi Gysina, jak i z maszyną marzeń,
  • niesamowite jest to, że na całym świecie publiczność reaguje na jego obraz tak samo, salwami śmiechu, zainteresowaniem i pełnym skupieniem, jeśli to akurat jest potrzebne,
  • kiedy ktoś ogląda film po raz drugi czy trzeci, często odnosi wrażenie, że reżyser go zmienił - przemontował, coś dodał czy wyciął, wchodzą z Sheenanem w dyskusje, ba - czasami dochodzi wręcz do kłótni, kiedy próbują udowodnić reżyserowi, że przedtem w jego filmie czegoś nie było!,
  • Sheenan jest niezwykle pozytywnie zaskoczony tłumem, który chce zobaczyć, co to właściwie jest FLicKeR.
Polecam - jest to niezwykłe widowisko! [Margold]
Długi weekend "Śledzimy losy skłóconego małżeństwa, Petera i Marcii, którzy postanawiają wyjechać do leśnej głuszy w czasie długiego weekendu. Wymarzony wypoczynek na łonie natury szybko zamienia się w prawdziwe piekło, ludzie bowiem zaczynają być atakowani przez zwierzęta. Co powoduje tak niezwykłą reakcję świata przyrody na obecność intruzów? Odpowiedź tkwi w mrocznej przeszłości bohaterów. (...) Film Colina Egglestona jest przykładem kina ozploitation z ambicjami. Ten szarpiący nerwy thriller bowiem, z wieloma zaskakującymi scenami przywołującymi na myśl Ptaki Hitchocka, nie jest pozbawiony filozoficznej refleksji na temat przyczyn zła." Nocne szaleństwo ma to so siebie, że zazwyczał oferuje widzom filmy spod znaku totalnej chały, tandety czy kiczu. W tym roku jest to kino z gatunku ozploitation. Długi weekend miał być w zamierzeniu ekologicznym kinem grozy - i jako takie doskonale sprzedało się w Stanach, jednak w rodzimej Australii nie przyniosło dużych zysków. Film jest niezwykle zabawny, na ekranie obserwujemy niemal nieśmiertelną krowę morską, urocze koala, oposy, wombaty plus niezwykle mściwe orły. Wśród fauny i flory próbuje przeżyć para małżeńska na skraju rozwodu. Zagrane tandetnie, dialogi są tak głupie, że zastanawiasz się, co palił scenarzysta, kiedy je pisał, strasznie było może jakieś 15 minut i to chyba tylko dla mnie (bo ja się boję nawet głupich horrorów). Jeśli chcecie zabić nudny wieczór, to warto zdobyć Długi weekend szczególnie, że niedługo do kin trafić ma sequel.[Marigold] Długi weekend – fabularnie absurdalne kino nurtu ozploitation, zrealizowane jednak na tyle frapująco, że można je obejrzeć bez zażenowania, a nawet z perwersyjną przyjemnością. Zamiast czystej makabry, z lubością królującej na ekranach współczesnych produkcji otrzymujemy historię istotnie krwawą, ale nie brodzącą po pas w posoce i wnętrznościach. Więcej tu aluzji wspartych dźwiękową kakofonią, niż rzeczywistej, rzeźnickiej rąbanki. Przy okazji warto wspomnieć niewątpliwy walor edukacyjny przestrzegający, co przed takimi elementami dzikiego buszu jak monstrualne pajęczyny zirytowane ptaki, głodne mrówki, pielgrzymujące lwy morskie, wombat z Piekła rodem oraz psychotyczny mops.[Arion]
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.