Kolejne dwie odsłony – Worms Armageddon i Worms World Party – rozwinęły pomysł niemal do granic, ale stało się jasne, że wojny dżdżownic potrzebują radykalnego odświeżenia. To nadeszło w 2003 roku, kiedy robaki zaprezentowały się światu w pełnym trójwymiarze. W Worms 3D niestety grało się gorzej niż w poprzedniczki, chociaż sama gra wybroniła się komiksową grafiką i rewelacyjnymi mapami (Wormaha Beach!). Rok później światło dzienne ujrzał Worms Forts: Under Siege, który wzbogacał bitwy o możliwość budowania budynków. Niestety było to średnio zrealizowane i w konsekwencji raczej przeszkadzało niż rozbudowywało zabawę.
W 2005 roku ukazała się kompletnie nieudana "czwórka" – Worms 4: Mayhem. Szkielet rozgrywki w zasadzie nie różnił się od tej z Worms 3D. Jedyną nowością była opcja dopasowania drużyny do własnych oczekiwań dzięki mundurom, kapeluszom i innym elementom ubioru. W tym czasie na konsolach cyklicznie zaczęły pojawiać się nowe odcinki, tym razem powracające do dwuwymiarowej scenerii.
Rok temu robaki powróciły na PC za sprawą Worms: Reloaded. I choć to faktycznie wygląda jak nextgenowa wersja Armageddon, to jednak mnie grało się dość słabo. Wydaje mi się, że formuła wyczerpała się już całkowicie i lepiej zostawić tę zasłużoną serię w spokoju.