» Blog » Dyskretny urok...
08-09-2013 22:09

Dyskretny urok...

Odsłony: 257

 

 .

..tandetnej okładki książki jest tym, co zawsze i wszędzie na mnie podziała. Nawet jeśli pociąg odjeżdża za 5 minut, a ja muszę jeszcze dobiec do schodów, zejść (nie zabijając się po drodze) po czym wejść na peron i wtarabanić się do pociągu z całym dobrodziejstwem inwentarza na plecach. Tak, a wszystko to dlatego, że oto na książkowym straganiku były sobie książczyny Dawida Webera z okładkami tak tandetnymi, że strach. Ale takie lubię - bo oddają, co w książce piszczy( lub wręcz przeciwnie). Kupiłam wszystkie, jakie wykopałam na stoisku. Co prawda nie bardzo mam je gdzie postawić, ale o to pomartwię się innym razem.

Okładki książkowe działają na mnie o tyle, o ile coś mi zasugerują. Ponieważ lubię niespodzianki, zatem najbardziej podobają mi się okładki neutralne... Ale obok niektórych wytworów myśli graficznej nie sposób przejść obojętnie. Czasem to owocuje długotrwałym uzależnieniem i polowaniem na kolejne egzemplarze. Pamiętam, że kiedy dawno, dawno temu, gdy mało kto słyszał o autorze Pieśni lodu i ognia, kupiłam na wrocławskim rynku Grę o tron. Czemu kupiłam ją w ciemno? Temu, że okładkę, jaką obdarzono pierwsze wydanie, widziałam już na innej książce. Na Pozłacanym łańcuchu Duncana. I po prostu byłam ciekawa, o czym jest ta druga, a do łba mi nie przyszło, że jest ona pierwszą częścią książki, którą nabyłam wcześniej .Tak samo seria o przygodach Conana posiada niezmiernie atrakcyjne, choć nieco monotematyczne w swej wymowie, okładki. Na szczęście za każdym razem barbarzyńcy towarzyszy inna dama, inny potwór i  Cymeryjczyk nie zawsze wygląda tak samo. Jeszcze zaś lepsze są pod tym względem okładki zdobiące powieści Mercedes Lackey -  idealnie oddają klimat tego, co się pomiędzy nimi znajduje. Mogłabym tak wymieniać długo, długo… Jest masa książek, które pamiętam dzięki obrazkom na okładkach i często pożyczam/kupuję właśnie ze względu na nie.

 Podobnie było z niedawnym odkryciem, trylogią Esdragon niejakiej Susan Dexter. szperając na półkach pewnej podwrocławskiej biblioteki gminnej (gdzie jest mądrzej niż w mojej powiatowej, bo nie narodowościami, a gatunkami)  zauważyłam wielce atrakcyjną okładkę, na której wymalowano rycerza w czarnej zbroi i na frymuśnym koniu z paskudnym wyrazem pyska. Myślałam, że to jakiś utwór o wypruwaniu flaków i skusiłam się na całą trylogię. Przeczytawszy Księcia pecha (takie fantasy, jakie lubię - staroświeckie, z  ciut pierdołowatym bohaterem i dość przewidywalną fabułą), przeszłam do Wiedźmy burz i tu, spodziewając się czegoś pokroju Conana - niewiasta na okładce idealnie pasowałby do Cymeryjczyka - zaszokował mnie grzeczny świat przedstawiony i cnotliwa bohaterka, niemająca nic wspólnego z umieszczoną na okładce blondynką w bikini godnym Barbarelli. A kiedy zobaczyłam okładkę części trzeciej, to rechotałam niemal jak po Konopielce. W scenerii zimowej autor obrazka uwiecznił starca o kretynicznym wyrazie twarzy obleśnego bywalca ławeczki pod sklepem, dziewoję z wytrzeszczem oraz jakąś istotę płci męskiej a intelektu z na pierwszy rzut oka ujemnego. Plus, w tle,  lewitowała istota smokopodobna koloru czerwonego. Po prostu kicz i paskudztwo, jednak jakże wpływające na mą chęć zaznajomienia się z treścią książki. A treść wszystkich trzech była całkiem, całkiem, idealna na wakacyjny relaks.

 Zastanawiam się, dlaczego nie czytam romansów, skoro one posiadają tak sugestywne, bajkowe aż do zasłodzenia, okładki. Może dlatego, że pastelowa kolorystyka mnie nie rusza.

Jak tak dalej pójdzie, to zostanę stachanowcem wśród redaktorów w dziale książkowym, aż wstyd. To podobnie uzależniające jak przeglądanie Lubyimyczytać, a jak mawiali starożytni „ne puero gladium”. W przypadku ciut starszych też się sprawdza. 

 

Komentarze


Vanth
   
Ocena:
0

Wśród moich ulubieńców (czy też raczej może - "anty- ulubieńców") okładkowych kompletnie do treści nie adekwatnych, prym dzierży pierwsze wydanie "Ogrodów księżyca" Eriksona - z koszmarnym rycerzem o wzroku dzikim i plugawym, który, odziany w zbroję płytową obwieszoną czaszkami, dosiada równie jak i on sam pokracznego rumaka, oraz "Smoczy Tron" Williamsa - też w najstarszej wersji - kolejna wariacja na temat umięśnionego barbarzyńcy, dziewoi w typie Walkirii w zbroi anty - grawitacyjnej i czającego się za ich plecami pokracznego stwora.

Natomiast w ramach okładek pasujących, acz szkaradnych - nie mogę ścierpieć "Plew na wietrze" Anny Brzezińskiej - istny gwałt na moim poczuciu estetyki.

09-09-2013 00:19
Senthe
   
Ocena:
+6

Jeśli chodzi o szkaradne okładki, bardzo polecam blogaska: http://najgorsze-okladki.blogspot.com/ ;)

09-09-2013 00:25
Melanto
   
Ocena:
0

"Smoczy Tron " w wersji najstarszej jest "przepiękny" ( zwłaszcza stwór), aż chce się czytać. 

A na blogasku już znalazłam dwie okładeczki, które mi się podobają - ach ten urok różowego koloru... 

09-09-2013 10:29
Clod
   
Ocena:
0

Ja prawdziwym wstrętem darzę większość okładek książek z gatunku urbanfantasy - w 90% to obrobione w photoshopie zdjęcia niby mająca oddawać bohatera/bohaterkę danej serii. Zero kreatywności, pójście na łatwiznę w najczystszej, wręcz wykrystalizowanej postaci. Najlepszy tego przykład, nad którym szczerze ubolewam, to grafiki zdobiące powieści Anety Jadowskiej z serii o Dorze Wilk. Mam oryginalne wydanie pierwszego tomu i nie mogę przeżyć, w jakąś stronę FS poszła od tomu drugiego (tu drugie wydanie 1 tomu).

Jeśli zaś chodzi o zakupy książkowe bazujące wyłącznie na oględzinach okładki - nie zdarzają mi się już nazbyt często. Odkąd współpracuję z polterem czytam tyle o wychodzących książkach, że nie nadążam z kupowaniem nowości, nie wspominając o starszych pozycjach wartych uwagi... Ale zwykle z wakacji wracam z jakimś "przypadkowym" łupem, choć i w tym przypadku mam swój rytuał (tekst z tyłu okładki, plus, pierwsze zdanie powieści, ewentualnie pierwszy akapit, jeśli pierwsze zdanie nie wystarczy).

10-09-2013 20:51

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.