» » Dworzec Centralny, część druga

Dworzec Centralny, część druga


wersja do druku
Redakcja: - 'Rastif' -
Ilustracje: Parsiifal

Dworzec Centralny, część druga
Uwaga! Tekst może być nieodpowiedni dla młodszych lub bardziej wrażliwych czytelników.


Dworzec Centralny, część druga

Tunele

W głąb tuneli, którymi jeżdżą pociągi, zapuszczają się głównie ciekawscy oraz najbardziej zdesperowani narkomani i bezdomni. Wszechobecna ciemność, pojawiające się okazjonalnie kamery oraz patrole sokistów i możliwość przetrącenia przez pociąg odstraszają większość chętnych. Jednak w niezagospodarowanych wnękach znajdujących się wzdłuż trasy jazdy pociągu (wnęki takie zostały zaprojektowane co kilkadziesiąt/kilkaset metrów na wypadek gdyby w tunelu znalazł się pracownik kolei podczas kursowania taborów) można znaleźć legowiska pojedynczych osób, a czasem i małe społeczności.

Kloszardzi

Właśnie w tunelach wielu bezdomnych odnajduje się najlepiej. To ich królestwo, gdzie nie muszą przejmować się niczym, poza najbardziej upartymi sokistami i pędzącymi pociągami. Dla wielu to własna pustelnia, erem w samym środku tętniącego życiem, europejskiego miasta. Zamiast pustyni czy kolumny – wnęka techniczna lub szczelina między filarami. Długie, skołtunione włosy, patriarchalne brody, wytarte i brudne łachmany – znak zupełnej pogardy dla świata doczesnego- okrywają ciała twarde, suche i żylaste. Tak przecież musiał wyglądać Szymon Słupnik, tak wyglądali kaznodzieje i pustelnicy minionych wieków. Część kloszardów żyje w ten sposób z własnej woli, wielu (gdy czasem opuszczą samotnię) tryskając śliną, w nieartykułowanej wściekłości, z dziką pasją atakuje ten zepsuty i nędzy świat – i to czyni z nich braci Savonaroli i Jana Chrzciciela. Oczywiście – dzisiejszy jurodiwyj zamiast szarańczy je resztki wygrzebane ze śmietników podłych restauracji, zamiast włosiennicy nosi dziurawą podkoszulkę adidasa, jednak to przecież tylko rekwizyty.

Świat dzisiejszy potwierdza zasadność ich ataków swoją biernością. Kiedyś szaleńców bożych wielbiono, tłum w ekstazie przyłączał się do ascetów i flagellantów, a możni minionych wieków, mimo złota i jedwabiów, schylali głowy nad obłąkanymi świętymi. Lub inaczej – rozszarpywano natchnionych łachmaniarzy, szczuto ich psami, z odrazą i lękiem palono i ścinano śliniących się, bełkoczących niezrozumiale kaznodziejów. Jednak wszystko to dowodziło ich znaczenia. Świat nowoczesny nie ma dla nich niczego, może poza daną z zakłopotania jałmużną.

Podziemia dworca

Jest to kompleks podziemnych przejść i korytarzy, ciągnących się pod halą dworca i nie tylko. Prowadzą do peronów, zastępują też pasy pod kilkoma ulicami. Można się nimi dostać też do stacji WKD – Warszawskiej Kolei Dojazdowej. To tu przewalają się codziennie tłumy, działają dziesiątki sklepów, kasyn i tanich restauracji, przesiadują bezdomni, a aromat dworca osiąga swoje crescendo. Pełen zaułków i przejść o zróżnicowanym natężeniu odwiedzających, smrodu, światła i brudu. W zasadzie ciągle gdzieś w podziemiach przebywa ok. 4-5 dwuosobowych patroli Policji i / lub Straży miejskiej.

Przechowalnia bagażu

Przechowywanie bagażu na Dworcu Centralnym opiera się na systemie dużych szafek o automatycznych, zamykanych po wrzuceniu pieniędzy, zamkach. Czas przechowywania jest odpowiedni do zapłaconej kwoty, po jego upływie automat nalicza karę, którą trzeba wpłacić, by otworzyć skrytkę i odzyskać swoją własność. W wypadku przekroczenia czasu o 72 godziny szafka jest otwierana przez obsługę Dworca, a zawartość oddawana do Biura Rzeczy Znalezionych lub, jeśli w skrytce znajdują się dokumenty, przesyłana do właściciela na jego koszt wraz z mandatem. Można zaobserwować, że podczas tej procedury rzeczy wartościowe i pieniądze nabierają niezwykłej tendencji do znikania i zmiany właściciela. Monitoring w ich pobliżu jest w wyjątkowo fatalnym stanie, dzięki czemu skrytki oraz ich okolice służą często dealerom narkotyków jako miejsce wymiany towaru z klientami. Czasem po prostu wymienia się w tym bezpiecznym od kamer miejscu towar, zaś niektórzy, co bardziej ostrożni handlarze umawiają się na wpłacenie na ich konto pieniędzy za towar, po czym przez pośredników przekazują klientom kluczyk do szafki z zamówionym towarem. Oczywiście, istnieje tu spore pole do nadużyć i nieuczciwości.

Kilka lat temu grupa studentów dla żartu zamknęła pijanego kolegę w jednej z większych skrytek – nieszczęśnika przed zaduszeniem uratowała jedynie interwencja pracowników Dworca. Jednak nie zawsze się to tak kończy – kilkakrotnie zdarzało się znajdować w szafkach porzucone niemowlęta- niestety, nie wszystkie udawało się uratować. Nikt nie rozumie, jakie motywy kazały rodzicom (?) porzucać je w taki sposób, jednak wiecie, chodzą plotki...


Obsługa nieraz znajdowała w szafkach pozostawione dziwaczne rzeczy – od narkotyków i pieniędzy, po stare książki czy nawet dzieła sztuki. Czasami gangi porywające ludzi dla okupu, pozostawiały zwlekającym rodzinom kawałki ciał zakładników właśnie w dworcowych skrytkach. A jeśli już jesteśmy przy ciałach i ich kawałkach – na kilku dworcach w całym kraju znajdowano w ostatnich miesiącach kawałki ciał schowane w automatycznych przechowalniach. Pracownicy dworca niepewnie wyczekują czy i największa stacja kolejowa w Warszawie stanie się miejscem podobnego znaleziska. Wśród załogi związano nawet całą masę zakładów na ten temat, jednak dominuje zdanie, że podobne znalezisko jest tylko kwestią czasu... Kto stoi za tymi makabrycznymi niespodziankami? Ja nie wiem, nie pytaj mnie. Ale słyszałem że bezdomni mogą sporo powiedzieć na ten temat...

Bar Hoang-son, kuchnia azjatycka

Podczas zwiedzania Dworca Centralnego, jedną z rzeczy, które niechybnie przykułyby naszą uwagę jest jego wielokulturowość. Ogranicza się ona nie tylko do przyjezdnych – choć nie jest problemem spotkanie tu Azjaty, czarnoskórego czy Araba- lecz także znajdujących się sklepików i restauracji. Obok siebie stoją sklepiki indyjskie i salony z wyrobami afrykańskimi, budki z kebabem sąsiadują z jadłodajniami chińskimi i wietnamskimi. Te ostatnie cieszą się sporym powodzeniem zarówno wśród pracowników dworca, podróżnych, jak i zwykłych mieszkańców stolicy. Głównym powodem takiego stanu rzeczy jest fakt, że za bardzo małe pieniądze można tu zjeść kompletny obiad. Co prawda, cyklicznie wybucha kolejna afera dotycząca podawania przez zaradnych Azjatów gołębi miast kurczaków, i psów imitujących prosięta, ale kto by się tym przejmował.

Jednak pod szyldem baru "Hoang-son – kuchnia azjatycka" kryje się tajemnica. Restauracja ta, mimo iż wydaje się jeszcze bardziej brudna i zapyziała niż jej konkurentki prosperuje zaskakująco dobrze. Jest to podwójnie dziwne, biorąc pod uwagę, że niewielu klientów jest w stanie znieść jej uderzający smród, lepkie od brudu podłogi i stoliki oraz kiczowaty wystrój – pstrokate, plastikowe pomarańczowo-zielone kwiaty oraz produkowane masowo "chińskie obrazki" na ścianach. Jednak, jeśli ktoś zdzierży te niewygody zostanie zaskoczony przyjazną obsługą, niezwykle niskimi (nawet jak na "chińska kuchnie") cenami oraz bardzo dobrą jakością potraw. Kim Jong, właściciel restauracji, zatrudnia do pomocy dwóch młodych Wietnamczyków, nie znających języka polskiego, których zadaniem jest praca na kuchni. Sam szef zazwyczaj siedzi przy ladzie, z szerokim uśmiechem witając gości.

Gdyby jednak zwrócić uwagę na klientów "Hoang-son – kuchni azjatyckiej" zauważylibyśmy ciekawą właściwość. Mianowicie zaskakująco często pojawiają się tu młode, schludnie ubrane dziewczęta. Tymże Kim Jong pospiesznie wskazuje drzwi na zaplecze po czym zwraca do pracy przy kasie. Zazwyczaj krótko potem znacznie zwiększa głośność puszczanej w tle skocznej azjatyckiej muzyki i pilniej niż zazwyczaj przygląda się klientom. Wnikliwy obserwator mógłby dostrzec iż dziewczęta które wcześniej znikały na zapleczu, wychodzą zeń po około dwóch godzinach.

W czym więc leży sekret pomyślnej prosperity lokalu? Cóż, niewiele osób przyszłoby do głowy że brudne, pełne szczurów zaplecze wietnamskiego baru zmienia się kilka razy w miesiącu w nielegalną klinikę aborcyjną. Pracuje tu były chirurg, Michał Siatkiewicz, biznesowy "partner" Jonga. Przy kiepskim, migającym świetle jarzeniówki, na starym, przykrytym ubrudzoną ceratą stołem usuwa on problem każdej kobiety, która dysponuje odpowiednią kwotą. Nigdy nie zadaje pytań, nie przejmuje się też stadium ciąży. Resztki usuniętych zarodków i płodów lądują bezpardonowo w dużym, stojącym na zapleczu koszu, razem z plastikowymi talerzykami, resztkami jedzenia i butelkami po coca-coli. Jednak z powodu starej już słabości doktora Michała do alkoholu, jak i kiepskich warunków przeprowadzania operacji nie zawsze zabieg udaje się w stu procentach. Nieraz w ciele kobiety zostaje kawałek dziecka albo jedno z używanych narzędzi lub nawet pacjentka umiera podczas zabiegu. W tym drugim wypadku Jong przy pomocy zaprzyjaźnionych dworcowych mętów pozbywa się ciała.

Prócz tego w Hoang-son serwuje się dania z kurczaka, kaczki, wieprzowiny oraz zimne napoje.

Dr Michał Siatkiewicz

Były chirurg, pracujący niegdyś w szpitalu Bielańskim. Doktor Michał zaczął pić po swoim rozwodzie kilka lat temu. Początkowo dyrekcja szpitala przymykała oko na pijackie ekscesy Siatkiewicza, gdyż mimo picia w pracy był wspaniałych fachowcem. Jednak, gdy utracił prawa rodzicielskie do ukochanej córki, jego nałóg jeszcze się pogłębił. Gdy zupełnie pijany okaleczył pacjenta podczas rutynowej operacji wycięcia wyrostka robaczkowego, został wyrzucony ze szpitala i pozbawiony prawa do wykonywania zawodu. Przez następne kilka miesięcy doktor Michał nie wytrzeźwiał ani na moment. Zaczął wtedy zachodzić do baru Hoan-son jako że było to jedno z niewielu miejsc gdzie ceny były odpowiednie dla topniejących zapasów doktora i jednocześnie takie, gdzie nikomu nie przeszkadzało jego pijaństwo. Gdy nawiązał bliższą znajomość z właścicielem lokalu, ten upił go i namówił do pomocy w otwarciu kliniki aborcyjnej. Pierwszego zabiegu Siatkiewicz dokonał w stanie zupełnego zamroczenia alkoholowego – gdy po dojściu do siebie chciał się wycofać, Jong zaszantażował go donosem. Postawiony przed takim ultimatum Siatkiewicz zgodził się na współpracę, zaś z czasem zniknęły wszystkie wątpliwości moralne.

Chirurg jest szczerze rozgoryczony swoim położeniem. Jong płaci mu marne grosze, praca na dworcu cały czas naraża go na kontakt z ludźmi brzydkimi, niewykształconymi i odrażającymi. Wzbudza to gorącą nienawiść doktora, który mimo głębokiej erudycji żyje niewiele lepiej od nich. Resztki dobrych manier i elegancji, których z tego szykownego niegdyś człowieka nie wypłukał alkohol, silnie kontrastują zarówno z bezdomnymi, których mija codziennie na dworcu, z kiczowatym wystrojem baru Hoan-son, prostactwem Jonga, jak i z samą pracą, którą wykonuje Michał. Jest on pewien że zasługuje na lepsze życie z racji swojej wiedzy, umiejętności i szlachetności ducha ( o której jest szczerze przekonany). Jego frustracja znajduje ujście w alkoholu, lecz nie tylko. Czasem Michał rozładowuje gniew wypuszczając ciemną stronę swojego "ja" na spacer. Wtedy celowo "myli się" podczas zabiegu, zostawiając w ciele kobiety niespodziankę (na przykład skalpel), okaleczajac lub nawet "przypadkowo" zabijając ją na stole. Zazwyczaj pozwala sobie na to w przypadku pacjentek szczególnie brzydkich lub rażących go swoją plebejskością – np. fatalnym akcentem. Incydenty takie jednak nie zdarzają się często, i mimo że przynoszą lekarzowi ulgę, to nie przychodzą mu łatwo. Często później sam siebie przekonuje że był to wypadek, bowiem nie pastwi się nad ofiarami – w wypadku okaleczenia czy zabójstwa jest to kwestia jednego zbyt głębokiego lub źle ulokowanego cięcia.

Kim Jong

Jong przybył do Polski kilkanaście lat temu i od tego czasu imał się najróżniejszych zawodów. Od dwóch lat prowadzi bar na terenie Dworca, zaś rok temu, wpadł na pomysł dorobienia na nielegalnej aborcji. Nie ma jednak pojęcia o tym że "wypadki", które zdarzaja się podczas zabiegów, nie są przypadkowe. Zapewne wiedza o tym sprawiłaby że zacząłby uważniej patrzeć na swojego wspólnika. Jong jest człowiekiem do szpiku kości niemoralnym - jeśli jakaś kobieta została okaleczona podczas zabiegu, grozi jej szeroką gamą nieprzyjemności, od gwałtu do śmierci włącznie, aby zyskać jej milczenie. Jako, że zapłatę pobiera przed zabiegiem, nie musi się martwić o zadowolenie pacjentek, zaś podczas trwania operacji spisuje z dowodu osobistego pacjentki jej adres i inne informacje, co sprawia groźby zawsze odnoszą zamierzony skutek. Jak na razie nigdy nie musiał ich spełnić. Jednak gdyby chciał – mógłby, gdyż posiada pewne znajomości wśród mniej znaczących przedstawicieli półświatka.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę
Tagi: horror | Kult



Czytaj również

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.