Dlaczego kiedyś polubiłem anime?
W działach: anime | Odsłony: 893Narzekam na to anime i narzekam ostatnimi czasy, aż przyszła mi na myśl ochota podsumować, dlaczego je lubię (lub też: lubiłem, bo ostatnio oglądam je już tylko formalnie). Tylko, że nic jakoś nie mogłem wymyślić.
Na szczęście z pomocą przyszła mi moja rodzina i kolejna emisja „Przyjaciół” których jej część uczy się chyba na pamięć.
Ogólnie rzecz biorąc „Przyjaciele”, „Teoria Wielkiego Podrywu”, „Dwie spłukane dziewczyny” oraz kilka innych sitcomów (których, w odróżnieniu od powyższej trójki najczęściej zupełnie nie da się oglądać) przypomniały mi, jak wyglądała telewizja w latach 90-tych. Oraz, jak na jej tle wyglądało anime. Uwydatniło też cechy, które uważałem za zalety.
Po pierwsze: było to dawno temu
Należy zauważyć, że moment, gdy polubiłem anime miał miejsce już wiele lat temu, bowiem w późnych latach 90-tych. Zarówno telewizja była wtedy inna, jak i anime nie przypominało obecnego. W czasach dzisiejszych większość japońskich kreskówek stanowi albo produkcje dla dzieci, albo dla otaku. Brakuje natomiast propozycji pośrednich: dla dojrzałego lub dojrzewającego widza: serii fantasy i science fiction, normalnych komedii i filmów obyczajowych, filmów akcji i przygodowych. W tamtych czasach natomiast były normą. Nie było natomiast wysokobudżetowych, wielosezonowych widowisk telewizyjnych.
Z drugiej strony obecnie wiele z tych cech trudno obronić. Niestety, obecnie trend jest taki, że powstają głównie trzy typy serii. Są to:
-
Produkcje dla dzieci
-
dla otaku, które trudno zdzierżyć nie tylko hardcorowcom, ale nawet Japończykom
-
reklamówki „książek” działające na zasadzie: 12 odcinków, fabuła przerwana w najbardziej perfidnym momencie, „a resztę sobie doczytaj frajerze”.
Rozwój postaci:
W okresie, w którym wsiąkłem w anime nie oglądałem szczególnie dużo telewizji. Zwykle zupełnie ją ignorowałem, raz na jakiś kwartał trafiało mi się coś, co oglądałem z dużą chęcią (zwykle kreskówka), czasem jakaś produkcja, którą oglądałem z nudów, jeśli akurat nie mogłem dopchać się do komputera lub nie miałem książki. Seriale „pierwszej generacji” od zawsze bowiem miały dla mnie poważną wadę: postacie.
Te po prostu nie rozwijały się prawie w ogóle. W serialach akcji i science fiction najczęściej wyglądało to tak, że w każdym odcinku był nowy przeciwnik, z którym sobie radzono, nie wyciągając jednak z tego żadnych wniosków. Nie posuwało to też postaci do przodu. Czasem, zwykle dwa razy na sezon tworzono epizod, w którym bohaterowie mieli pogłębiane osobowości i relacje, po czym twórcy o tym zapominali i w kolejnym odcinku wszystko wracało do normy. Bohaterowie zachowywali się niemalże jak nieznajomi, a nie zgrany zespół.
Na tym tle anime wypadało znacznie lepiej, bowiem postacie faktycznie często zachowywały się autentycznie. Ich wybory były konsekwentne, decyzje z jednego odcinka pozostawały w następnych, miały sympatie i antypatie, przeszłości i dość rozbudowane osobowości.
Bliżsi widzowi bohaterowie:
Kolejna rzecz, która zawsze działała mi na nerwy w serialu pierwszej generacji było oddalenie bohaterów od typowego człowieka. Głównymi bohaterami zawsze byli ludzie piękni, młodzi, bogaci i odnoszący sukcesy, którzy najwyraźniej nie chodzili do pracy ani do szkoły. A jeśli nawet chodzili (lub akcja rozgrywała się w miejscu pracy lub w szkole), to najwyraźniej tylko na plotki. Mieli też nieskończone ilości pieniędzy i wiedli bezstresowe życie, co jakiś czas wyjeżdżając na różne wakacje, niemal codziennie imprezując w knajpach etc.
Nawet Al Bundy, który miał rzekomo być biedny, tudzież, z bardziej współczesnych: bohaterki Dwóch Spłukanych Dziewczyn, to jest to bieda bardzo amerykańska. Przykładowo: dla wielu moich rówieśników wymieniony Al Bundy (chociaż „Świat według Bundych” jest chyba jedynym serialem z tego okresu, który dziś obejrzałbym z przyjemnością) mógłby być symbolem sukcesu: ma stałą pracę, umowę na czas nieokreślony, żonę, dzieci oraz zdolność kredytową na tyle dużą, by kupić dom i samochód. Facet po prostu nie docenia, co ma i zwyczajnie narzeka.
W anime bohaterowie zawsze jakoś poważniej traktowali życie i miało to na nich większy wpływ. Mieli kłopoty finansowe, jak Goku, przechodzili z klasy do klasy, uczyli się do egzaminów, a niekiedy nawet dorastali i starzeli się, jak znaczna część obsady Dragonballa.