» Recenzje » Decathexis - Łukasz Śmigiel

Decathexis - Łukasz Śmigiel


wersja do druku

Jedno wielkie memento mori

Redakcja: Aleksandra 'Zsa-Zsa' Tomicka

Decathexis - Łukasz Śmigiel
Pendergast jest szefem Inspektoratu – instytucji, która próbuje zdobyć prawa do zajmowania się zmarłymi w całym Kirkegaardzie. Obecnie zajmują się tym kapłani Morii, panującej religii. Królowa i jej zlaicyzowane środowisko, w tym nasz bohater, uważają, że pora skończyć z absurdalnymi obrzędami na cześć śmierci i zadbać o uświadomienie społeczeństwa. Prawdopodobnie konflikt władzy i kościoła zostanie niedługo rozwiązany – zbliża się Dies Irae: dzień, w którym odbędzie się sąd.

Decathexis to powieść oparta na jednym, konsekwentnie rozwijanym pomyśle. Świat, który gloryfikuje śmierć i wszystko, co z nią związane, jest zadziwiająco intrygujący – wciąga od pierwszej strony i nie pozwala się oderwać aż do ostatniej. Łukasz Śmigiel popisał się, kreując nowe uniwersum: dostajemy charakterystyczną religię z typowymi dla niej obrzędami, całkiem interesujący kraj z własnym ustrojem i historią, a nawet trochę technologicznych ciekawostek z Kirkegaardu. Na pierwszy rzut oka można również zauważyć, iż autor inspirował się w tworzeniu powieści najróżniejszymi dziełami i gatunkami literackimi: fragmenty tekstu to typowa opowieść spod znaku płaszcza i szpady, czasami pisarz posługuje się zabiegami znanymi z horrorów, w końcu dorzuca do tej mieszanki szalonego naukowca i jego steampunkowe wynalazki. Ostatnim tekstem o podobnym zakresie tematycznym, jaki czytałem, była Zadra – ale tekst Piskorskiego był, mimo wszystko, bardziej realistyczny, podczas gdy Śmigiel ucieka w przerażającą oniryczność świata Morii.

Muszę szczerze przyznać, że w Decathexis zaintrygowały mnie trzy rzeczy: okładka, tytuł i – co najważniejsze – nazwa świata. Kirkegaard – tak, to wyjątkowo interesujące. Po lekturze mam jednak wrażenie, że pisarz poszedł w trochę inną stronę, niż można było się tego spodziewać: nie wszedł w etykę aż tak głęboko, aby rozwijać czy interpretować w nowy sposób myśli wielkiego filozofa, choć sporo miejsca poświęcił sprawom wiary. Może i bym się do tego nie przyczepił, ale zawiódł mnie pod tym względem epilog – elementy szalonej religii przybierają tu nagle konkretny wymiar i końcówka powieści stawia czytelnika w absurdalnej sytuacji: po dwustu stronach okrutnej zabawy z Morią ma stać się świadkiem walki "tych dobrych" z żywymi trupami. I jakoś czar tego mistycznego, romantycznego Kirkegaardu pryska, a główną treścią powieści wydaje się rozwinięcie jednej z najsłynniejszych myśli Epikura: największe zło, śmierć, nie dotyka nas ani trochę, gdyż póki jesteśmy, nie ma śmierci, a odkąd jest śmierć, nie ma nas.

Tytuł jest niczym innym, jak krótkim streszczeniem finalistycznych elementów fabuły powieści [1]. Bo co łatwo odkryć, cały świat zmierza w Decathexis do jednego wielkiego oczyszczenia, które ma się odbyć poprzez śmierć i pogodzenie się z nią. Najwyraźniej widać to w historii głównego bohatera, którego Moria ściga przez cały czas, co zmusza go do pogodzenia się z jej nieuchronnością. Trochę szkoda, że pierwsza część cyklu kończy się jedynie zapowiedzią decathexis – i dla Pendergasta, i dla całego Kirkegaardu. Zresztą wspominałem już o tym, że epilog trochę mnie zawiódł: pisarzowi nie udało się w odpowiedni sposób zakończyć jego znakomitej pracy. I choćby któraś z kolejnych przygód w świecie Morii rzeczywiście miała być dla czytelników wielkim oczyszczeniem, to końcówka Decathexis jest raczej źródłem rozczarowania. Chciałbym się mylić, ale wszystko wskazuje na to, że będziemy świadkami walki dobra ze złem. Znowu.

Śmigiel nie wyróżnił się także w żaden sposób w dwóch kolejnych kwestiach: język jest czysto rzemieślniczą robotą, podobnie jak kreacja postaci. Jedynym, co poruszyło mnie w stylu pisarza, były liczne łacińskie wtręty, które dodały powieści smaczku. Natomiast nie zapadnie mi w pamięć żaden z bohaterów Decathexis: wszyscy są raczej zwyczajni, nawet szalony naukowiec. Może to dlatego, iż samo uniwersum jest tak niesamowite, że i najdziwniejsze postaci wydają się prozaiczne? Nie wiem, ale nie zżyłem się zbytnio nawet z Pendergastem, co chyba nie jest dobrym znakiem.

Jednak pomimo wspomnianych braków polecam Decathexis każdemu fanowi dark fantasy. Ostatnią tak mroczną powieścią spod znaku płaszcza i szpady, jaką czytałem, był Klejnot i wachlarz Feliksa Kresa – a to w moich ustach nielicha pochwała, gdyż jestem wielkim fanem autora Księgi Całości. Trochę obawiam się kolejnej powieści ze świata Morii, ale z pewnością ją przeczytam – może Śmiglowi uda się wybrnąć z oczywistej sytuacji w niezwykły sposób i jeszcze mnie zaskoczy?

[1] Decathexis – nazwa procesu występującego podczas dni żałoby, a polegającego na uświadomieniu sobie całkowitego braku bliskiej osoby i urealnieniu myśli, że wszystkie relacja z nią zostały bezpowrotnie zerwane (fragment powieści).
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Galeria


7.0
Ocena recenzenta
Tytuł: Decathexis
Cykl: Świat Kirkegaardu
Tom: 1
Autor: Łukasz Śmigiel
Autor ilustracji: Agata Cholewa
Wydawca: Grasshopper
Miejsce wydania: Lublin
Data wydania: 4 grudnia 2009
Liczba stron: 264
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Format: 125 x 195 mm
Seria wydawnicza: Mroczny Świat
Cena: 29,00 zł



Czytaj również

Mordercy - Łukasz Śmigiel
Opowiedz mi o śmierci
- recenzja
Demony - Łukasz Śmigiel
Demony zła i gramatyki
- recenzja

Komentarze


~Fenrir

Użytkownik niezarejestrowany
   
Ocena:
0
...jakoś czar tego mistycznego, romantycznego Kirkegaardu pryska.
Gdzie był tam romantyzm O.o
03-03-2010 19:29

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.