» Teksty » Artykuły » Czy zabiłbyś dziecko?

Czy zabiłbyś dziecko?


wersja do druku

Czy zabiłbyś dziecko?

Redakcja: Marigold

Czy zabiłbyś dziecko?
Na gruncie horroru demoniczne dzieci to temat do granic wyeksploatowany. Zderzenie niewinności z okrucieństwem to wspaniała pożywka dla wielu filmów grozy. Niewiele z nich stara się jednak pójść krok dalej i zadać pytanie – co z takimi dziećmi? Czy byłbyś w stanie je zabić? Wprost stawia je film z roku 1976, w reżyserii Narciso Serradora. Film ten zaczyna się w dość nietypowy sposób - od archiwalnych zdjęć, między innymi tych, które potrafiły skutecznie wstrząsnąć odbiorcą w Nocy i mgle. Film Resnaisa miał na celu utrzymać pamięć o holocauście, zaś jego drastyczność – uświadomić, jak szybko ludzie zapominają o tragedii. Wykorzystanie dokumentalnych migawek w horrorze urugwajskiego reżysera ma jednak zupełnie inny charakter. Od samego początku, w sposób bezkompromisowy ustanawia odbiór filmu, skutecznie manipulując widzem. A manipulacja nie ogranicza się do kilku ujęć. Epatowanie codziennym okrucieństwem trwa kilka dobrych minut. Pojawiają się zarejestrowane eksperymenty na tych najmłodszych czy też jeden z elementów wojny – głód, podczas którego wychudzone ciała walczą o każdy kolejny oddech. Gdzieś w tle piętrzą się stosy zamordowanych. Pojawia się wojna koreańska i zastępy kalek po jej zakończeniu, wojna na Półwyspie Indyjskim, wojna domowa w Nigerii... Padają wyjaśnienia, liczby, samoloty amerykańskie trafiają to w cel wojskowy, to w ludność cywilną. "Według statystyk ONZ, w tej części świata co pięć sekund umiera jedno dziecko". Mozaika, na którą składają się obrazy z wojen, odległych od siebie zarówno pod względem lat, jak i miejsc, tworzy jednolity przekaz. Jest nim przypomnienie, że każdy konflikt zbrojny łączy się z okaleczaniem i zabijaniem dzieci. Fakt ten nie uległ dezaktualizacji od czasu powstania filmu. Raport ONZ z 2006 roku stwierdzał, że codziennie z głodu ginie 100 tysięcy ludzi, podczas gdy pieniądze wydawane przez państwa członkowskie na zbrojenia zapewniłyby życie kilkunastu miliardom osób. Powtarza się to, co zostało powiedziane w filmie: "co pięć sekund umiera dziecko poniżej 10 roku życia". Autor raportu uważał, że zezwolenie na taką sytuację można określić mianem morderstwa.

Wstęp korzystając z historycznych wydarzeń, wprowadza w świat fikcji, a przy tym odwołuje się do zjawiska, które jest wciąż aktualne. Mówi o ofiarach – dzieciach, tylko po to, aby zmusić widza do odpowiedzi na pytanie "Czy zabiłbyś dziecko?". Manipulacja polega jednak na tym, że nie jest to pytanie o to, czy zabiłbyś dziecko – ofiarę, ale czy zabiłbyś dziecko – mordercę.

Pewnej nocy na wyspie rozległ się śmiech dzieci. Wyszły na ulice i rozpoczęły zabawę. Jeden dom, drugi, trzeci - z każdego wylewały się krzyki dorosłych. A dzieci wciąż się bawiły. Nikt ich nie powstrzymał, bowiem "czy zabiłbyś dziecko?".

Już od pierwszej chwili mamy mocno zaakcentowaną rolę dziecka. Przechodzi ona metamorfozę delikatnie i konsekwentnie. Przez kilka minut widzowi prezentuje się dziecko- ofiarę, które już niebawem zamieni się w dziecko - kata. Pośrednim stadium między tymi dwiema formami jest dziecko- odkrywca, mające kontakt ze śmiercią, ale nie będące ani jej żniwem, ani przyczyną. To ono z zatłoczonej plaży wbiega do wody i to ono, jako pierwsze, ujrzy unoszące się na wodzie ciało młodej kobiety. Niby tylko tyle, ale niepokój widza narasta. Jak się okaże, dziewczyna została brutalnie zamordowana. Gdzie? Przez kogo? Tego nikt z mieszkańców jeszcze nie wie, ale tajemnicę odkryje szybko małżeństwo (Tom i Evelyn), które szuka wakacyjnego wytchnienia. Ma już za sobą wspólny staż, dzieci, a kobieta jest w ciąży. Tylko czy kolejna pociecha jest potrzebna? Mąż sugeruje aborcję. To tylko propozycja, szybko odrzucona, nie zakłóca wypoczynku, jednak stanowi zapowiedź pytania, zawartego w tytule filmu. Para, uciekając przed zgiełkiem, udaje się na wyspę - oazę spokoju. Gdy przybijają do brzegu, witani są przez dzieci. Dorosłych nie ma. Gdy wejdą w głąb lądu, wyspa zdaje się opuszczoną. Niestety to tylko wrażenie...

Preludium filmu tak mocno ciąży na dalszym odbiorze, iż, kiedy główny bohater wystąpi przeciw małym potworom, utraci sympatie widzów. Bowiem pamięć archiwalnych zdjęć każe stanąć po stronie tych, którzy bawią się w pinatę zwłokami staruszka, szarpiąc ciało sierpami. A jednak to dzieci. Ażeby zanegować zasadność ich zabawy, należy ograniczyć się do samej fikcji obrazu, nie szukając wyjaśnień w rzeczywistości, zapośredniczonej przez początkowe, zmontowane obrazy.

Siedemnaście lat przed Who Can Kill a Child powstał Village of the Damned, o którego remake (niestety) pokusił się później John Carpenter. Trudno określić dzieci z małego miasteczka jako sympatyczne, jednak są znacznie milsze aniżeli banda z obrazu urugwajskiego reżysera. Chęć zabicia dzieci w Wiosce potępionych jest jednym z elementów akcji, ma zadecydować o życiu bohaterów. Umowna linia moralna zostaje jedynie lekko naruszona, istnieje bowiem usprawiedliwienie - w postaci faktu, że dzieci nie były tak do końca ludzkie. Serrador nie stawia takiej tarczy ochronnej. Najpierw ukazuje mord na dzieciach, dziejący się w XX wieku, aby potem przedstawić jak najbardziej zwyczajne dzieci, które pewnej nocy rozpoczynają krwawy spektakl. Nie działają tu siły pozaziemskie. Można sobie tylko dopowiedzieć, że okrutna zabawa jest zemstą za "całokształt postępowania człowieka", a ów motyw jest dobrze znany kinematografii. Za przykład wystarczy podać Ptaki Hitchcocka, gdzie mściła się natura i Noc żywych trupów Romero, gdzie człowiek odpowiadał za obudzenie wygłodniałych umarłych. Jednostki nie mszczą się za osobiste krzywdy, a dokonują odwetu za wielopokoleniowe zbrodnie. W Who can kill... motyw wydaje się być zapożyczony właśnie wprost od Hitchcocka, który w rozmowie z Truffaut rzekł o swym filmie, że nie zrobiłby go, gdyby chodziło o ptaki drapieżne, pokusił się o ekranizację, albowiem ukazywała ptaki najbardziej popularne i pospolite. Wszak jakie zagrożenie może stanowić mewa? Serrador w sposób bardzo inteligentny czyni ze swych bohaterów hitchcockowskie ptaki, co jest na gruncie horroru dość niespotykane. Wszak jeżeli dziecko morduje, musi to mieć jakieś uzasadnienie – jest pół kosmitą, latoroślą szatana itp. Czy zabiłbyś dziecko odrzuca jednak takie tłumaczenie. Tu dzieci nie mają osobistych powodów, aby zabijać. Wyjaśnienie ich zachowania to wyłącznie interpretacja, jeżeli pominąć prolog, znika zupełnie jakikolwiek sens ich działania. Dzieci występują przeciw tym, którzy w innych czasach nie potrafili ich obronić albo też zupełnie nie przejmowali się ich losem. Są biblijną plagą, karzącą za grzechy rodzaju ludzkiego, nie przejmującą się natomiast jednostkami (to, co jedynie odróżnia je od plagi, to fakt, że ich zachowanie łączy się z czerpaniem dziecięcej radości ze swych czynów). Te filmy bardzo mocno spaja ze sobą klimat i poczucie zagrożenia. Serrador idzie krok dalej niż Hitchcock- zagrożenie bowiem nie tylko nie mija, ale też nie zostaje w jednym miejscu. Spustoszenie wyspy to dopiero początek zabawy, bo przecież "na świecie jest dużo dzieci. Bardzo dużo".

Film robi wrażenie poprzez pojedyncze sceny, natomiast nie uświadczy się tu flaków spływających po ścianach czy wariacji na temat Nocy Świętego Bartłomieja. Obraz opiera się na oszczędności formy, ale właśnie dlatego nie jest miłą, campową rozrywką. Dlatego też poszczególne sytuacje zapadają w pamięć, a jest ich naprawdę jedynie garstka: pinata ze zwłok starca, małe dziecko z bronią w ręku, biała ściana zalewająca się czerwienią, kobieta w ciąży uderzająca w swój brzuch, do momentu gdy po nogach nie spłyną strugi krwi czy płacz dzieci, który szybko zostaje przerwany złowieszczymi uśmiechami, zwiastującymi rozpoczynającą się rzeź.

Who Can Kill a Child to horror w dobrym, starym stylu, stawiającym na klimat. Uczucie niepokoju jest wzbudzane przez otaczające bohaterów puste, zalane słońcem ulice, skontrastowane z ciemnymi pomieszczeniami. Gdzieś porusza się żaluzja w oknie, ale nikogo nie ma w pokoju. Z jednej strony brak zagrożeń bezpośrednich w danym momencie, z drugiej pozostaje świadomość, że gdzieś tam bawią się dzieci. Jest także moment, gdy mała dziewczynka podchodzi do Evelyn i przytula się do jej brzucha. Głaszcze, uśmiecha się. Kobieta odbiera to jako coś miłego. Dziecko jest czułe, jest jednak coś demonicznego w tej delikatności, coś, co przenosi się na jeszcze nienarodzone dziecko...

Chociaż mordercze dzieci to motyw dobrze znany kinu, obraz ów odcina się zdecydowanie od produktów w stylu wspomnianej wyżej, klimatycznej Wioski... Rilla czy przereklamowanego Omenu, albowiem nakłada zarówno na bohaterów, jak i widza moralną konieczność odpowiedzi na postawione w tytule pytanie. U Polańskiego Rosemary szła z nożem w stronę kołyski. Jednak, kiedy do niej podeszła wiedziała już, czego nie zrobi. Sarrador nakazuje jednemu z bohaterów wziąć córkę za rękę i dać się zaprowadzić tam, gdzie będzie czekała reszta dzieci. "To moja córka" - powie. I te słowa to wyjaśnienie pełne i ostateczne. Widz po chwili słyszy krzyk mordowanego. Dzieci otrzymują pewne zezwolenie moralne na to, co robią. Najbardziej bezbronni stają się katami. Dorośli się poddają, bowiem respektują moralną granicę, która nigdy nie była większą przeszkodą dla polityków. Ojciec daje się zaprowadzić córce na rzeź, bowiem to jedyne rozwiązanie, pozwalające na zachowanie człowieczeństwa. Już wcześniej miał okazję zabić dzieci, mordujące jego żonę. Nie zdobył się na ów gest. Bowiem, "czy zabiłbyś dziecko?"

Jak wspomniałam na początku tekstu, autor filmu stosuje manipulację. Jest ona oczywista, nie stara się jej w żaden sposób zakamuflować. Korzysta jednak ze środków, którym łatwo się poddać. Owszem, kapitulacja przez postawioną przez niego tezą nie jest wcale niewątpliwa, bowiem telewizja skutecznie wytresowała odbiorców, podając codziennie liczby ofiar, po których pojawiają się reklamy. I po chwili nie jest już ważne, że gdzieś, praktycznie poza naszym światem, miał miejsce jakiś zamach, a priorytetem staje się, czy reklamowany właśnie tusz faktycznie podkręca tak fajnie rzęsy, jak wskazuje przykład modelki. Toteż w wielu przypadkach bomba musiałaby spaść człowiekowi na głowę, ażeby się przejął jej skutkami. Najwyraźniej taką tendencję zauważył reżyser już w latach siedemdziesiątych, rozpoczynając swój obraz bardzo mocnym akcentem. Wszak zawsze większe wrażenie zrobi dokument niż otwarta kreacja, nawet jeżeli służy wyłącznie zagwarantowaniu błyskotliwego efektu. I nic to, że pytanie z tytułu filmu jest przewrotne i wydaje się stanowić pomysłową kpinę ze swego adresata. Warto docenić inteligentną manipulację.
Zaloguj się, aby wyłączyć tę reklamę

Komentarze


Ausir
   
Ocena:
0
Hmm... Dlaczego w artykule używany jest angielski tytuł filmu, a nie polski lub (jeśli takiego nie ma) oryginalny?
27-07-2008 16:52
~kaifasz

Użytkownik niezarejestrowany
    hmm...
Ocena:
0
czyżby autorka zainspirowała się "Nową fantastyką", w której kilka numerów wstecz Orbitowski zaprezentował powyższy film?;)

ciekawa forma wypowiedzi, aczkolwiek, nie będąc recenzją w pełnym tego słowa znaczeniu, mogłaby nieco bardziej zachęcać do polemiki nad tą pozycją
27-07-2008 19:21
Ausir
   
Ocena:
0
Poza tym jeśli już piszemy tytuł po angielsku, to w języku angielskim wielkimi literami piszemy wszystkie wyrazy oprócz przyimków i przedimków. Czyli powinno być "Who Can Kill a Child".
27-07-2008 20:41
Ivrin
   
Ocena:
0
kaifasz: Nie czytuję NF. Moja znajomość jej ograniczona do opowiadania Gaimana; Sam tekst jest bodajże z 2006 roku (tyle, że wówczas nie przeszedł redakcji i ogólnie więcej było w nim chaosu), kiedy to dostałam film od kumpla, zatem wszelkie inspiracje ograniczone tylko i wyłącznie do samego obrazu.

Swoją drogą - który to nr NF? Bo chętnie się zapoznam, może będzie coś o odczytaniu prologu filmu (?)...

Ausir - oryginalny jest w stopce, a w tytule poprawiony już, bowiem uwaga słuszna.
29-07-2008 02:38
Ninetongues
   
Ocena:
0
Jako maniak "Władcy Much" Goldinga i wszystkiego co o dzieciach-zabójcach traktuje po prostu muszę zobaczyć ten film.

Orbitowski nie zachęcił mnie tak, jak Ty. Z jego mini recenzji wyniosłem przeświadczenie, że to jakiś stareńki horrorek, którego nie da rady znaleźć na DVD...
29-07-2008 16:29
senmara
   
Ocena:
0
Też bym chętnie obejrzała - czuję sie bardzo zachęcona, bo lubię filmy skłaniające do przemyśleń. Niestety, na allegro chyba tego nie ma
30-07-2008 10:14
Ninetongues
    @senmara
Ocena:
0
Serio?

A ja myślałem, że obejrzysz to, bo to niezły horror.

;)
30-07-2008 14:03
Ivrin
   
Ocena:
0
Nie wiem jak na allegro, w zagranicznych sklepach internetowych można kupić - Mari podawała niegdyś takie z przesyłką za free, warto tamże sprawdzić.

Wśród znajomych, którzy ujrzeli, zdarzył się tylko jeden przypadek, wyczekujący napisów końcowych;).
31-07-2008 00:22

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.